Jeśli rządzącym faktycznie zależy na stałym wzroście polskich płac, czas na rozmowę o moratorium migracyjnym. Oczywiście najwięksi beneficjenci trwającej od połowy ubiegłej dekady migracyjnej wolnej amerykanki będą krzyczeć, że to ksenofobia. Takiej hipokryzji nie należy jednak ulegać – przekonuje znany m.in. z łam „Tygodnika Powszechnego” publicysta Rafał Woś. Pomysł wprowadzenia moratorium poparł Ruch Narodowy.

Woś, otwarcie deklarujący swoje lewicowe poglądy, zauważył na łamach “Interii”, że masowa i niekontrolowana imigracja negatywnie wpływa na sytuację świata pracy. Wedle autora presja imigracyjna sprzyja z jednej strony pracodawcom, bo umożliwia im po sięgnięcie po argument “nie podskakuj, bo na twoje miejsce mam dziesięciu takich” i utrudnia światu pracy wszelkie próby polepszania swojego położenia (np. domagania się wyższych pensji albo przynajmniej lepszych warunków zatrudnienia), a z drugiej strony… klasie średniej.

To właśnie klasa średnia “w codziennym życiu najmocniej polega na dostępności tanich usług, jak opieka nad dziećmi czy starszymi osobami zależnymi, sprzątanie, albo drobna i świadczona przez migrantów gastronomia”.

Rzecz jasna ani pracodawcy, ani (tym bardziej) klasa średnia nigdy nie przyznają się i nie powiedzą otwartym tekstem, że chcą migrantów właśnie dlatego, iż na ich istnieniu tak mocno korzystają. O nie! Będą raczej tworzyć wygodne racjonalizacje i posiłkować się wielkimi słowami. Właśnie po to, by jednocześnie korzystać z migracji i jeszcze na dodatek czuć się… lepszymi ludźmi. Tak, właśnie “lepszymi”! Otwartymi na inne kultury i pozbawionymi uprzedzeń wobec inności. Czasem idą oni jeszcze dalej i przekonują, że przyjmowanie migrantów i korzystanie z taniej pracy ukraińskiej sprzątaczki albo bengalskiego kuriera to wręcz… altruistycznie pomaganie biednym ludziom w realizacji ich życiowych pasji – pisze Woś.

Autor zauważa, że wraz z masowym napływem imigrantów rodzi się konkurencja dla słabiej sytuowanych grup społecznych. Obejmuje ona rywalizację o miejsca pracy, o zasoby państwa dobrobytu (edukacja dzieci, opieka zdrowotna) oraz o dach nad głową, bo przecież “migranci nie osiedlają się w drogich dzielnicach klasy średniej i wyższej, lecz windują popyt (i ceny) na mieszkania w tańszych dzielnicach”.

Zobacz: Nieruchomość w Polsce chce kupić 55 proc. imigrantów z Ukrainy

Czytaj również: Dr Mech: nie należy sprowadzać imigrantów, sztuczne zwiększanie podaży siły roboczej blokuje wzrost wynagrodzeń

Wszystkie te skutki masowej imigracji staną się widoczne wraz z spadkiem koniunktury gospodarczej. Bogaci i klasa średnia odwracają wtedy z niesmakiem wzrok. W końcu nie oni – przynajmniej nie bezpośrednio – dostaną pod nos rachunek za funkcjonowanie według opisanego tu modelu. Na ten rachunek złożą się koszty wolnorynkowego – i w gruncie rzeczy nieludzkiego – podejścia do migracji. Modelu, w którym kobiety i mężczyźni innych nacji i koloru skóry traktowani są jak (powiedzmy to sobie szczerze) nieludzie. Lecz jako dostarczyciele taniej i dyspozycyjnej siły roboczej. Potrzebnej bogatym tu i teraz. I przesuwanej niczym rzeczy z miejsca na miejsce. A co będzie potem? To już nikogo nie obchodzi – zauważa Woś.

Według Wosia potrzeba jest regulacja imigracji, ponieważ “dobrze zorganizowane państwo wie (a właściwie powinno wiedzieć), jakiego typu pracowników mu naprawdę potrzeba”. Jego zdaniem na imigrację pracowników niewykwalifikowanych powinno zostać nałożone czasowe moratorium.

Oczywiście pracodawcy będą krzyczeć, że się nie da. Albo, że “brakuje rąk do pracy”. Nie dajmy się na to nabrać. Mówimy o kraju, gdzie nie mamy (i nie mieliśmy od 40 lat) pełnego zatrudnienia, zabezpieczenia socjalne są słabe, a poziom aktywności zawodowej nie tak znowu wysoki (choć rośnie). Na dodatek będziemy wychodzili z tarcz antykryzysowych obliczonych na utrzymanie zatrudnienia. Jednocześnie rząd deklaruje, że jego celem jest wzrost polskich płac i stałe zbliżanie ich do poziomu zachodnioeuropejskiego. Wszystkiego tego nie da się robić w warunkach takiego otwarcia na migrację, z jaką mieliśmy do czynienia przed pandemią COVID-19 – kończy swój felieton Woś.

PRZECZYTAJ: Dlaczego Konfederacja milczy o masowej imigracji do Polski?

Do wprowadzenia moratorium imigracyjnego wezwali politycy Ruchu Narodowego.

Przypomnijmy, że moratorium imigracyjne to inicjatywa Rot Marszu Niepodległości, w tym ich lidera oraz prezesa Stowarzyszenia Marszu Niepodległości, Roberta Bąkiewicza.

– Naszym celem jest wprowadzenie moratorium imigracyjnego i wstrzymanie imigracji, która przyniesienie nam to multikulti, które mamy na Zachodzie i które jest realizowaniem społeczno-ekonomicznych działań przedsiębiorców. Te problemy, konflikty są przyciągane do Polski – oświadczył Bąkiewicz. Podkreślił też konieczność prowadzenia działań na rzecz wzrostu płac w Polsce i inwestowania w gospodarkę i przemysł, by wyjść z tzw. pułapki średniego rozwoju. Oczekuje też wstrzymania wszelkich działań socjalnych względem imigrantów m.in. z Ukrainy:

– (…) dochodzi do podmiany etnicznej, Polacy wyjeżdżają za granicę, a tu osiedlają się Ukraińcy, którzy korzystają z pomocy społecznej, mają pewne przywileje, które powinny być zarezerwowane, według nas, dla obywateli Polski. (…) Chcielibyśmy wnioskować o to, żeby zostały wstrzymane wszelkie działania socjalne dla Ukraińców przebywających na terenie RP.

CZYTAJ WIĘCEJ: Oława: Roty Niepodległości domagają się wprowadzenia memorandum imigracyjnego [+VIDEO]

Czytaj również: Gowin: Pracujemy nad rozwiązaniami prawnymi, które ułatwią dostęp cudzoziemców do rynku pracy

Pomysł wprowadzenia moratorium poparł polityk Konfederacji i kandydat na prezydenta Rzeszowa Grzegorz Braun.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Wpływ imigracji na rynek pracy

Przez rok kryzysu wywołanego Covid-19 w Polsce przybyło aż 100 tys. pracowników z zagranicy zarejestrowanych w ZUS. Łącznie pracuje ich w naszym kraju już 766 tys., a 73,4% tej liczby stanowili obywatele Ukrainy.

Czytaj także: Pekao S.A.: 7-8 proc. wszystkich zatrudnionych to imigranci

Według Sądu Najwyższego obowiązkowi ubezpieczenia społecznego nie podlegają obywatele państw obcych, których pobyt na obszarze Polski nie ma charakteru stałego. Realnie więc na polskim rynku pracy regularnie znajduje się ok. 1,2-1,3 mln Ukraińców. Ogółem wedle danych GUS-u pod koniec 2019 roku w Polsce zamieszkiwało łącznie 2 106 101 cudzoziemców, z czego dokładnie 1 351 418 Ukraińców. Według danych Straży Granicznej polską (i jednocześnie unijną) granicę w niepandemicznym roku 2019 przekroczyło 10 416 844 Ukraińców, 3 364 638 Białorusinów, 1 472 292 Rosjan i 233 394 Żydów.

Na emigrację zarobkową do Polski najczęściej decydują się młodzi obywatele Ukrainy, poniżej 39. roku życia. Co ciekawe, są to też osoby dobrze wykształcone. Ponad 28% z nich posiada wykształcenie wyższe, a 48% ma wykształcenie zawodowe lub średnie specjalistyczne. Z raportu przygotowanego przez Grupę Impel wynika, że 41% ankietowanych Ukraińców chce osiąść w Polsce na stałe, a 67% jest zadowolonych z poziomu życia w naszym kraju. Co ważne, w raporcie zaznaczono, że „niemal połowa pracujących w Polsce obywateli Ukrainy już sprowadziła swoją rodzinę lub planuje się z nią połączyć w naszym kraju”. Tak więc Ukraińcy to nie tylko „tania siła robocza”, ale także wielu wykształconych, młodych ludzi, którzy planują zostać w Polsce na stałe, co nie pozostanie bez znaczenia dla polskiego rynku pracy.

Jak wynika z raportu „Barometr Polskiego Rynku Pracy”, coraz więcej polskich pracodawców (prawie 30%) jest skłonnych płacić obywatelowi Ukrainy więcej „na rękę” niż Polakowi na tym samym stanowisku. Nic dziwi to wobec faktu, że przy zatrudnianiu dużej części Ukraińców nie są  „obciążeni” kosztem składek emerytalnych. Zdecydowana większość pracodawców oczekuje też ułatwień przy zatrudnianiu Ukraińców i znacznego wydłużenia im czasu legalnej pracy w Polsce. 33% badanych Polaków, głównie młodych, uważa, że napływ Ukraińców na polski rynek pracy zahamuje wzrost wynagrodzeń. Nie bezpodstawnie. Jak przekonuje dr Cezary Mech, były wiceminister finansów i doradca prezesa NBP, sprowadzanie imigrantów po pierwsze zmniejsza wzrost płac (mniejsza ilość pracowników na rynku wymusza na pracodawcach podnoszenie pensji), a po drugie blokuje rozwój technologiczny (według przytoczonego badania „Barometr Polskiego Rynku Pracy”, polskie firmy wolą tanich pracowników niż robotyzację/automatyzację – przeprowadza lub ją planuje jedynie ich 8%). Ponadto poprzez stymulowanie masowej imigracji zarobkowej Polska wkracza w tzw. pułapkę średniego rozwoju – sytuację osiągnięcia „szklanego sufitu”, kiedy udało się wypracować pewien poziom dobrobytu, ale dalszy rozwój jest uniemożliwiony m.in. przez nieinnowacyjny model gospodarki. Ponadto warto odnotować, że w 2019 roku przekazy pieniężne ukraińskich imigrantów wyniosły ok. 16 mld zł, co stanowi 0,7% polskiego PKB.

Kresy.pl / interia.pl 

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply