Na łamach „Dziennika Gazy Prawnej” red. Maciej Miłosz pokazuje, jak faktycznie wyglądają zakupy amerykańskich systemów artylerii rakietowej HIMARS, bez offsetu i bez technologii dla polskiej zbrojeniówki. „Można z przekąsem zapytać, czy to zakup dla Wojska Polskiego, czy jednak założenie jest takie, że to Amerykanie będą nim dowodzić”.

W minioną niedzielę szef MON Mariusz Błaszczak zapowiedział, że dziś, w środę 13 lutego zostanie podpisana umowa z USA ws. dostarczenia dla Wojska Polskiego dywizjonu Himars, czyli systemu artylerii rakietowej zamawianego przez Polskę w ramach programu Homar za 414 mln dolarów. Według ministra, będzie to „20 wyrzutni razem z amunicją”.

Na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” red. Maciej Miłosz przygląda się bliżej tej kwestii i zwraca uwagę, że kupujemy w zasadzie jeden dywizjon HIMARS jako „amerykański produkt, więc nazywanie go Homarem jest już nieuprawnione”. Jego zdaniem, w obliczu wielkiej skali potrzeb polskiej armii zakup ten niewiele zmienia, przypominając, że jeszcze kilkanaście miesięcy temu planowano zakup trzech dywizjonów, a docelowo miało ich być dziewięć.

 

Miłosz zwraca też uwagę na szereg kwestii podstawowych. Przede wszystkim, choć szef MON zachwycał się możliwością rażenia celów na odległość 300 km, to pocisków wystarczy nam „na jedną salwę”. Ponadto, polskie wojsko nie posiada takich zdolności rozpoznania na odległość, żeby razić cele na takim dystansie, więc trzeba polegać na danych od Amerykanów.

„Jeśli dodamy do tego, że kupujemy ten dywizjon w konfiguracji typowej dla wojska amerykańskiego, a nie polskiego (…), można z przekąsem zapytać, czy to zakup dla Wojska Polskiego, czy jednak założenie jest takie, że to Amerykanie będą nim dowodzić” – zauważa red. Miłosz.

Do tego, kupujemy tzw. produkt z półki, czyli bez offsetu, bez transferu technologii. Jego zdaniem, wobec tego można było kupić systemy HIMARS już 3 lata temu, co wówczas miałoby większy sens.

„A my przez ten czas, jak się okazuje – bezowocnie – staraliśmy się wzmocnić nasz przemysł. Ostatecznie i tak kupujemy to, co wielki brat zza oceanu chce nam sprzedać, a nie to, co my chcieliśmy kupić” – podkreśla red. Miłosz. „Po 1989 r. nie mieliśmy tak gołego zakupu nowego uzbrojenia” – dodaje. Zaznacza, że wydajemy na ten sprzęt 1,5 mld złotych, a w toku użytkowania wydamy jeszcze dwa razy więcej, przy czym pieniądze te w większości trafią do firm z USA. Dziennikarz cytuje też anonimowego członka zarządu jednego z polskich zakładów zbrojeniowych, który dzień podpisania umowy ws. HIMARS nazwał „czarną środą dla polskiego przemysłu”.

Podkreśla, że zakup ten „boli tym bardziej, że (…) oferta polonizacji była już na stole”, m.in. w kontekście wykorzystania ciężarówek Jelcza. Przypomina też o ofercie izraelskiej, którą MON odrzucił.

Przypomnijmy, że wcześniej Polska Grupa Zbrojeniowa zapowiadała, że w razie zmiany stanowiska Lockheed Martin dotyczącego transferu technologii, PGZ powróci do negocjacji z innymi partnerami, z Turcji (Roketsana) i Izraela (np. Israel Military Industries – IMI), które wcześniej obiecywały znaczny transfer technologii.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl
 

Co więcej, Himars w polskiej armii, pod względem systemu kierowania ogniem, będzie „wyspą”, bo będzie działać na systemie amerykańskim, a nie na polskim Topazie jak np. armatohaubice Krab czy moździerze Rak. Będzie to wymagało integracji, za którą „ktoś kiedyś będzie musiał zapłacić”, a zdaniem dziennikarza raczej nie będą to Amerykanie.

„W zakupie uzbrojenia postawiliśmy więc na Amerykanów. Za wszelką cenę – rozumianą dosłownie” – podsumowuje dziennikarz. Pyta też, czy Polska rzeczywiście nie chce w żaden sposób wiązać się z Niemcami i Francją i czy „taka monokultura zakupowa nie obróci się przeciwko nam”, będąc uzależnionymi od jednego dostawcy. Zaznacza, że ujawniona w Polsce i w Niemczech korespondencja amerykańskich ambasadorów pokazuje, że „dbają oni bardzo silnie o przemysł zza Atlantyku”, bo „taka ich rola”.

HIMARS to lekka, mobilna wyrzutnia pocisków rakietowych ziemia-ziemia, w tym kierowanych GMLRS i ATACMS, na podwoziu kołowym. Może być transportowana samolotami C-130 lub większymi, w celu szybkiego przerzutu na pole walki. Każda pojedyncza wyrzutnia HIMARS może pomieścić sześć pocisków GMLRS albo pojedynczy ATACMS o zasięgu do 300 kilometrów.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl
 

Przypomnijmy, że w październiku br. informowaliśmy, iż Polska kupuje HIMARS bez transferu technologii. Ministerstwo Obrony Narodowej wysłało wówczas stronie amerykańskiej oficjalny wniosek o zakup wyrzutni rakietowych HIMARS. Oznaczało to, że Polska ostatecznie uległa w sprawie transferu technologii i kupi wyrzutnie „z półki”, podobnie, jak wcześniej uczyniła to Rumunia.

Jak pisaliśmy wcześniej, Polska była zainteresowana kierowanymi pociskami rakietowymi w systemie GLMRS (36 pakietów w wersji M31 Unitary, z głowicą odłamkowo-burzącą, łącznie 216 pocisków i 9 zestawów M30A1 Alternative, przeznaczonych do zwalczania celów powietrznych, łącznie 54 rakiety), taktycznymi pociskami ziemia-ziemia systemu ATACMS w wersji M57 Unitary (30 rakiet). Ponadto, transakcja miała obejmować również 24 systemy artyleryjskich kierowania ogniem AFATDS, 20 Multiple Launcher Pod Assembly M68A2 Trainers, ponad 30 kołowych pojazdów wielozadaniowych HMMWV, pociski ćwiczebne sprzęt telekomunikacyjny, części zamienne, szkolenia oraz wsparcie logistyczne.

Dziennik.pl / Kresy.pl

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply