Karina Malinowska została zatrzymana przez milicję w Grodnie 11 sierpnia, gdy siedziała w samochodzie pod swoim domem i rozmawiała przez telefon z matką. Na komisariacie ciężarną kobietę uderzono w brzuch, w wyniku czego zabito dziecko. Finalnie Malinowską ukarano grzywną.
W rozmowie z gazetą “Narodnaja Wolia” Malinowska opowiada: “Zaprowadzili mnie do gabinetu, gdzie było wielu milicjantów. Przyszło jeszcze dwóch, w kominiarkach. Drugi w cywilnym ubraniu, i uderzył mnie w szyję tak, że prawie upadłam na podłogę”.
Kobieta powiedziała, że milicjanci zmuszali ją do podpisania zeznań, grożąc że jeśli tego nie zrobi, zabiorą jej dziecko i aresztują jej mamę, która stała pod siedzibą milicji. Jeżeli zaś podpisze protokół, to obiecywali że “po prostu” odwiozą ją do aresztu, osądzą, a potem wypuszczą.
W pewnej chwili Malinowska niespodziewanie została uderzona w brzuch – “Krzyknęłam, że jestem w ciąży, potem zamknęli mnie w celi. Po trzech godzinach zaczął mocno boleć mnie brzuch. Prosiłam, by wezwali karetkę, kolejny raz powiedziałam im, że jestem w ciąży”.
Wtedy przyszły do niej dwie osoby, kobieta i mężczyzna, ale nie po to, aby udzielić pomocy medycznej, ale dalej zastraszać. Grozili jej, mówili, że jeśli kłamie i nie jest w ciąży, to odwiozą ją do hali sportowej, gdzie, jak powiedzieli, szczególnie mocno bici są zatrzymani.
Finalnie kobietę obejrzała lekarka milicyjna i powiedziała, że jest pewna, że nie jest w ciąży. “Wtedy powiedziałam im, że jeśli coś się ze mną stanie, będą za to odpowiadać. Widocznie, moje słowa ich przekonały, bo w końcu wezwali pogotowie” – zrelacjonowała Malinowska.
Zawieziono ją do szpitala, gdzie została obejrzana przez lekarza, który stwierdził, że ma ma torbiel i konieczna jest natychmiastowa hospitalizacja. Po przekazaniu słów lekarza pilnującej jej milicjantce, ta stwierdziła, że jeśli Karina Malinowska zostanie w szpitalu, przykują ją kajdankami do łóżka, a potem i tak przewiozą do więzienia. Mundurowa stwierdziła, że szybciej będzie jeśli najpierw odwiozą ją do aresztu i tam poczeka na rozprawę, a po decyzji sądu będzie mogła być hospitalizowana.
Karina wybrała drugi wariant i całą drogę prosiła milicjantów, żeby już jej nie bili. “W areszcie zobaczyłam jak biją mężczyzn. Mnie też chcieli bić, ale ktoś krzyknął, że jestem w ciąży. Odwracałam głowę, żeby nie widzieć bicia, ale jeden milicjant cały przytrzymywał ją tak, żebym widziała, co się dzieje. To przypominało kadry z filmów: gestapo na czarno bije zupełnie niewinnych ludzki, mocno, bez litości” – opowiedziała dziennikarzom Malinowska.
Po tym wszystkim zrobiło jej się niedobrze, dlatego też wezwano karetkę, która zawiozła kobietę ponownie do szpitala. Tam lekarze stwierdzili pęknięcie torbieli i skierowali ją na pilną operację. Później dowiedziała się, że jej dziecko nie żyje.
Spędziła w szpitalu jeszcze kilka dni, a milicjanci odezwali się dopiero po jej powrocie do domu. “Nie przedstawili się, powiedzieli tylko, żebym przyszła na milicję, podpisała protokół i przyjęła mandat za to, że jakoby niecenzuralnie wyrażałam się koło swojego domu, że krzyczałam i rzucałam się na ludzi” – opowiedziała Malinowska. Na miejscu zobaczyła, że do zeznania dopisano, że handlowała petardami, czego kobieta nigdy nie robiła – gdy zatrzymano ją 11 sierpnia, pod groźbą zabrania dziecka została zmuszona do skłamania przed kamerą czegoś innego, co następnie pokazano w państwowej telewizji.
Ostatecznie Malinowska nie podpisała protokołu, więc oskarżono ją o udział w nielegalnym zgromadzeniu. Z powodu choroby dziecka kobieta nie mogła przyjść na rozprawę, ale i tak są ukarał ją grzywną 270 rubli białoruskich. Malinowska od tej decyzji zamierza się odwołać. Planuje też podać do sądu telewizję państwową.
Kresy.pl / charter97.org / nv-online.info
Zawsze się zastanawiałem kim są “milicjanci” którzy tak brutalnie traktują innych współrodaków.U nas było ub czy zomo oni mają tam tego więcej.