Zapaść służby zdrowia spowodowana była nie tylko pojawieniem się koronawirusa, lecz także przyjęciem błędnych założeń w walce z nim, a potem upartego przy nich trwania. Jeden błąd rodził kolejny, a indolencja instytucjonalna pogłębiała się – przekonuje lek. med. Paweł Basiukiewicz w raporcie „Ani jednej łzy. Ochrona zdrowia w pandemii”. Zarekomendował on rezygnację z nieskutecznych oraz szkodliwych niefarmaceutycznych metod walki z pandemią wprowadzanych w postaci polityki tzw. lockdownu i przyjęcie zasady „akceptacji ryzyka”, która paradoksalnie przyczynić może się do uratowania większej ilości ludzkich żyć.
Paweł Basiukiewicz to kierownik Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego Szpitala Zachodniego w Grodzisku Mazowieckim, specjalista chorób wewnętrznych, kardiolog i absolwent I Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Raport „Ani jednej łzy” przygotowany został w marcu 2021 roku na zlecenie Warsaw Enterprise Institute.
Niedobór personelu; niskie finansowanie ochrony zdrowia; niska jakość opieki w ocenie pacjentów; paternalistyczne podejście do pacjenta; nadmiarowe i nieadekwatne procedury izolacyjne; hermetyczna izolacja chorych (nie tylko COVID-19, ale także non-COVID-19; zakaz odwiedzin); zamykanie oddziałów; podział systemu ochrony zdrowia łącznie z transportem na dwa niezależne obiegi dla pacjentów COVID-19 i dla pacjentów non-COVID-19; masowa kwarantanna i izolacja personelu (często bez objawów lub ze zwiewnymi objawami); rekomendacje towarzystw naukowych nakazujące maksymalne skracanie czasu przeznaczonego na pacjenta oraz szczególną wstrzemięźliwość w planowaniu i wykonywaniu procedur diagnostyczno-terapeutycznych; masowe wykonywanie testu PCR, który wcale nie identyfikuje celnie osoby chorej i zakażającej; masowe kwarantanny rodzin uniemożliwiające normalne funkcjonowanie czy uzyskanie pomocy; chaos społeczny – stan „pseudowojny”, w jaki zostały wtrącone rodziny – „im mniej zamożne i gorzej sobie radzące, tym silniej” – to wszystko zdaniem Pawła Basiukiewicza wpędziło Polaków w przewlekły stres oraz wywołało „krytyczny niedobór i tak brakujących zasobów w systemie ochrony zdrowia”, co finalnie przełożyło się na „całkowity kolaps systemu, jakiego byliśmy świadkami w październiku, listopadzie i grudniu 2020 r.”
Nadmierna reakcja
Na początku raportu zwrócono uwagę na polską i szwedzką reakcję na koronawirusa oraz liczbę nadmiarowych zgonów w obu krajach – dla Polski było to ok. 2 tys. dodatkowych zgonów na milion mieszkańców w stosunku do średniej z lat 2016–2019 (w stosunku do 2019 roku 67 tys. nadmiarowych zgonów, po uwzględnieniu trendu wzrostowego 62 tys.), w Szwecji nieco ponad 500 zgonów/mln. Porównanie to wskazuje, że rozwiązania takie jak zamykanie przedsiębiorstw i szkół, nakaz izolacji, ograniczenie kontaktów, powszechny nakaz noszenia masek nie przełożyły się na zmniejszenie liczby zgonów albo chociaż wyraźną zmianę przebiegu krzywej epidemicznej. Przy czym zauważono, że nadzwyczajne procedury izolacyjne, dezynfekcyjne, zabezpieczające przed możliwością zakażenia doprowadzają do zaniedbań na polu diagnostyki i leczenia zarówno chorych na „COVID” jak i „non-COVID”.
CZYTAJ TAKŻE: Według najnowszych badań zamykanie gospodarki nie ma większego sensu
Efektem nadreakcji na pojawienie się wirusa jest narastający dług zdrowotny – czyli przesunięcie w czasie realizacji świadczeń we wszystkich dziedzinach medycyny. Na owe nadwyżkowe zgony należy patrzeć jak na bardzo wysokie oprocentowanie tego długu – czytamy w raporcie. Według Basiukiewicza samo pojawienie się tego długu zaskoczyło decydentów, ponieważ swoich decyzji nie poprzedzali analizami kosztów i strat zdrowotnych, przez co „tym bardziej teraz należy dokonać jak najszybszej weryfikacji założeń walki z pandemią, rezygnując z zastosowania niektórych metod niefarmaceutycznych”, co oznaczałoby „akceptację ryzyka” zakażeniem koronawirusem, ale „umożliwiłoby udrożnienie systemu i uwolnienie społeczeństwa od nieznośnego ciężaru obostrzeń”.
Te rekomendacje mogą wydawać się radykalne, ale prawdziwym radykalizmem i katastrofą będzie uparte trwanie przy obecnych rozwiązaniach – pisze Basiukiewicz.
31 grudnia 2019 r. lokalne centrum monitorowania chorób zakaźnych w Wuhan poinformowało o zidentyfikowaniu ogniska zapaleń płuc o „nieznanej etiologii”.
Jak podano w raporcie, ok. 70% zapaleń płuc leczonych ambulatoryjnie (w domu), ok. 60% leczonych w warunkach szpitalnych w oddziałach wewnętrznych czy pulmonologicznych oraz ok. 45% wymagających wentylacji mechanicznej w oddziałach intensywnej terapii, nie ma rozpoznanego czynnika etiologicznego. Średnio wśród zapaleń płuc nie można więc wyizolować i zidentyfikować czynnika etiologicznego w ok. 50% przypadków. Sytuacja jaka zaistniała w Wuhan od 8 grudnia 2019 roku do 5 stycznia 2020 roku „zazwyczaj nie budzi niczyjej nadmiernej podejrzliwości klinicznej” – wykryto 44 zapalenia płuc o nieznanej etiologii, wobec przeciętnego miesięcznego wykrywania w 11-milionowej populacji Wuhan 2 tysięcy przypadków zapalenia płuc wymagających hospitalizacji, z czego ok. połowa nie ma rozpoznanego czynnika etiologicznego.
Tym razem było inaczej. 9 stycznia 2020 r. zidentyfikowano jednak, iż czynnikiem etiologicznym 19 z już 59 przypadków jest nowy koronawirus – czytamy. 11 lutego 2020 r. Zakażenie nowym koronawirusem przebiega „w znakomitej większości przypadków pod postacią tzw. infekcji grypopodobnej lub choroby przeziębieniowej” z objawami typowymi dla infekcji występujących w sezonach jesienno-zimowych.
Przebieg kliniczny większości przypadków choroby koronawirusowej SARS-CoV-2 nie różni się w istocie od przebiegu grypy, natomiast inna jest dynamika rozwoju choroby – podano w raporcie. Najważniejsze parametry epidemiologiczne dla SARS-CoV-2 to współczynnik reprodukcji R (współczynnik R0 wynosi średnio ok. 2,8, jedna osoba zakaża więc 2,8 innych osób) oraz współczynnik śmiertelności w populacji zakażonej IFR (średnio wynosi 0,23%, na 1000 osób umierają więc 2,3 osoby, przy czym śmiertelność silnie uzależniona jest od wieku zakażonego). Podane wartości to średnie, które mogą nawet znacząco różnić się w różnych sytuacjach i dla różnych populacji. Aby obliczyć współczynnik IFR należy badać populację pod względem występowania swoistych dla SARS-CoV-2 przeciwciał (sprawdzając w ten sposób ile osób miało już kontakt z wirusem), czego niestety w Polsce nie robiono.
Podsumowując, należy stwierdzić, że pojawieniu się pandemii towarzyszyła od początku narracja nie tyle „ostrożnościowa” (dmuchania na zimne), co paniczna i panika ta towarzyszy jej dotąd – stwierdzono w raporcie. Wskazano również na badania Johna PA Ioannidisa, profesora Uniwersytetu w Stanford, który na początku pandemii oszacował śmiertelność z powodu nowego koronawirusa na 0,12%, co radykalnie różniło się od wartości podawanych przez media (3-5%, dla Włoch nawet 12%). Badanie opublikowane zostało jednak dopiero po… 10 miesiącach. Zwrócono uwagę, że „choć wiele prac było publikowanych w trybie ekspresowym, gdyż wydawnictwa zaproponowały dla badaczy publikujących na temat koronawirusa tzw. «szybką ścieżkę», to wspomniane badanie czekało na publikację bardzo długo, nawet jak na standardowe procedury recenzowania i publikowania”.
Przeczytaj: Sceptyczni wobec obostrzeń i szczepień lekarze są wzywani do składania wyjaśnień. Ordo Iuris reaguje
Polska służba zdrowia przed pandemią
W 2018 roku w Polsce było średnio 473 łóżek szpitalnych na 100 tys. mieszkańców (łącznie 179 tys.), co wyróżniało nasz kraj pozytywnie na tle UE (średnia 392 łóżek na 100 tys. mieszkańców). Po doliczeniu łóżek w sanatoriach, oddziałach rehabilitacji stacjonarnej oraz neonatologii w Polsce było 248 tys. łóżek (652 na 100 tys. mieszkańców). Odsetek zajętych miejsc w szpitalach wynosił 67%, „co w perspektywie oceny pozostałych krajów EU stanowi ponadprzeciętny «bufor»”. Do końca października 2020 roku sumaryczna liczba osób hospitalizowanych była a znacznie mniejsza (o 35%) niż w roku 2019. W kwietniu liczba hospitalizowanych była mniejsza o 63%, w maju o 46%, w czerwcu o 25%, w lipcu o 20%, w sierpniu o 22%, a we wrześniu o 15%.
Zatem należy sobie zadać pytanie co się stało z 35% hospitalizacji (w październiku – red.) i dlaczego pacjenci nie otrzymywali pomocy, mimo iż – jak wynika z analiz NFZ – pracy wykonano mniej niż rok wcześniej – czytamy w raporcie.
CZYTAJ TAKŻE: Służba zdrowia w czasie zarazy
Kluczowe jednak z punktu widzenia powikłań wywołanych przez zakażenie koronawirusem są miejsca intensywnej terapii (IT), których liczba w Polsce była relatywnie niska – ogółem 4391 łóżek IT (11 na 100 tys. mieszkańców), w Niemczech było to 28 031 (35/100 tys. mieszkańców), jednak porównywalna chociażby do Włoch czy Anglii (odpowiednio 5184 i 3999 łóżek IT), oraz zdecydowanie większa niż w Szwecji (522 łóżka na ponad 10 mln populację).
Ponadto w Polsce widoczne były zdecydowanie mniejsze niż w UE nakłady na służbę zdrowia, które przekładały się także na liczbę lekarzy. W 2018 r. na 1000 mieszkańców przypadało 2,4 lekarza, podczas gdy średnia dla krajów Unii Europejskiej to 3,8, w Niemczech – 4,3, a we Włoszech – 4,0. Wydatki zdrowotne na 1 osobę w Polsce wynosiły 1511 euro, w Niemczech 4504, we Włoszech 2473, w Anglii 3154, a w Szwecji 3919. Polacy także średnio niżej oceniali służbę zdrowia (6,5 na 10 dla opieki ambulatoryjnej i 5,8 dla szpitalnictwa) niż pozostali obywatele UE (7,3/10 i 6,9/10) – gorsze oceny swojej służbie zdrowia wystawili tylko Grecy. Jak podkreślono, obok niskich wydatków na służbę zdrowia, taka ocena związana być może z „paternalistycznym” podejściem lekarzy do pacjentów, które jest w Polsce wyraźnie obecne na tle innych państw UE. W związku z taką sytuacją kluczowe jest pytanie o przyczynę rekordowej ilości nadmiarowych zgonów w roku pandemii.
CZYTAJ TAKŻE: Winnicki: Lockdown nie działa, lockdown zabija. Trzeba przeznaczyć większe środki na ochronę zdrowia
Regulacje pandemiczne a zdrowie
W naukach o zdrowiu publicznym funkcjonuje pojęcie „zgonów możliwych do uniknięcia”. W 2017 roku w UE miał miejsce 1 mln zgonów takich zgonów, 64% z nich spowodowanych było chorobami, którymi można było zapobiec (np. rak płuca czy zgony związane z nadużywaniem alkoholu), a 36% to zgony z powodu chorób, które można było skutecznie leczyć (choroba wieńcowa, rak jelita grubego czy udar mózgu). Przed wybuchem pandemii w Polsce było tych pierwszych 221 na 100 tys. mieszkańców (w UE 159/100 tys.), a drugich 135 na 100 tys. (w UE 108/100 tys.).
W trakcie całego czasu pandemii w Polsce (i nie tylko w Polsce) doszło do zaniedbań obejmujących bardzo szerokie dziedziny zdrowia i życia społecznego. Co niepokojące, w kontekście wymienionych wyżej tzw. zgonów możliwych do uniknięcia, doszło do zmniejszenia ilości wykonywanych procedur diagnostycznych i terapeutycznych w dziedzinach onkologii i chorób sercowo-naczyniowych (najczęstszych przyczyn zgonów możliwych do uniknięcia) – czytamy w raporcie. Wprowadzane obostrzenia i procedury izolacyjne doprowadziły do zatrzymania „łańcucha dostaw zdrowia” przez umieszczanie pacjentów w kwarantannach lub „wyłączanie” na dłuższy czas funkcjonowania całych oddziałów lub wręcz szpitali m.in. przez „domniemaną konieczność wdrożenia odpowiednich procedur dezynfekcyjnych”. Np. SOR w Garwolinie zamknięty został na 4 doby ze względu na potwierdzenie obecności koronawirusa u jednego z pacjentów.
W efekcie zmniejszyła się liczba leczonych chorych w związku z szeregiem poważnych schorzeń:
Nowotwory – w okresie lockdownu pacjenci o 35 proc. rzadziej zgłaszali się z chorobami nowotworowymi niż jeszcze rok wcześniej. Liczba kart DiLO (Karta Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego) w okresie od marca do maja 2020 r. spadła o 25 proc. rok do roku.
Czytaj także: Z powodu pandemii nie ma gdzie operować chorych na raka płuc na Mazowszu
Zobacz: Pandemia poważnie zmniejszyła liczbę diagnozowanych nowotworów
Przeczytaj: Naukowcy alarmują. Negatywne skutki wstrzymania badań nowotworowych z powodu pandemii
Kardiologia – na początku pandemii doszło do 11–12% spadku ilości zgłoszeń telefonicznych z powodu bólu w klatce piersiowej, ponad 20% spadku diagnozy „zawał serca” postawionej przez zespół ratownictwa medycznego oraz ok. 40% spadku ilości zawałów serca wg raportów przekazywanych do NFZ. Według Prezesa Europejskiego Stowarzyszenia Przezskórnych Interwencji Sercowo-Naczyniowych prof. Dariusza Duka polska kardiologia „została cofnięta w czasie o 20 lat”.
Alkoholizm – w 2019 roku przeciętny Polak wypijał średnio 9,78 l alkoholu, w 2020 roku przewiduje się wzrost do 12,5 l.
W 2020 roku w stosunku do roku 2019 o 6% spadła liczba pacjentów odwiedzających lekarzy, a liczba nowych pacjentów (wizyt pierwszorazowych) spadła o 30%. Największe wzrosty dotyczyły leczenia pacjentów z depresją, padaczką i schizofrenią. Liczba wystawianych recept spadła o 8%, w chorobach zakaźnych – o 30,8%, liczba recept wystawianych przez pediatrów spadła o 30,1%, a przez laryngologów – o 27,6%. Liczba recept dla dzieci w wieku 0–19 lat spadła o 35,2%, zaś dla dorosłych pacjentów – o 7,5%. Najmniejsze spadki w liczbie recept lub ich wzrosty występowały w przypadku recept wystawianych przez psychiatrów (+3%), onkologów (-4,7%) i lekarzy medycyny rodzinnej (-6,9%) – wylicza Basiukiewicz – Dług zdrowotny zaciągnięty głównie na początku pandemii, ale sukcesywnie zaciągany do dziś prawdopodobnie długo będziemy spłacać. (…) dopóki nie zostanie zmieniony zasadniczy paradygmat, czyli: „Największym zagrożeniem dla człowieka jest COVID-19 i niedopuszczalna jest nawet minimalna transmisja” (skrócony niegdyś przez red. Rafał Ziemkiewicza do hasła „ani jednej łzy”), dopóty ten problem będzie trwał z mniejszym lub większym nasileniem w każdej placówce ochrony zdrowia (i w każdym obszarze życia społecznego).
CZYTAJ TAKŻE: Drastycznie spada liczba zabiegów w szpitalach
Rachunek zysków i strat
Na początku 2020 roku koszt 1 QUALY (ang. Quality Adjusted Life Year – Rok Życia Skorygowany o Jakość) – jednostki służącej ocenie opłacalności zastosowania danej procedury medycznej – wynosił 147 tys. zł. Służby zdrowia nie stać co do zasady na zapłacenie więcej za uratowanie 1 QALY (rok życia w perfekcyjnym zdrowiu, 0 QUALY to śmierć) niż zostało to wyliczone.
Taka kalkulacja być może na pierwszy rzut oka wydaje się nieludzka, jednakże jeśli spojrzymy na problem od strony zasobów łatwo dostrzeżemy dylemat czy bardziej opłaca nam się wydać X zł, zyskując przykładowo 10 QALY w związku z chorobami układu krążenia, czy wydać tę samą kwotę, zyskując 1 QALY związane z zagrożeniem COVID-19. Takiej podanej jasno do publicznej wiadomości kalkulacji nie przeprowadzono. Olbrzymie koszty, jakie wiążą się z tzw. walką z pandemią, stosowaniem złożonych, niewygodnych i drogich procedur, zamykaniem całych rodzin na kwarantannach, przerwach w funkcjonowaniu biznesów, zamknięciem oświaty powinny być ujęte w kalkulacji efektywności kosztowej zastosowanych środków, by w ogóle móc odpowiedzieć na pytanie czy to, co robimy ma sens ekonomiczny – napisano w raporcie.
Niefarmaceutyczne środki stosowane w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się choroby zakaźnej podzielić można na 3 typy: metody ochrony osobistej (dezynfekcja rąk, „kultura kasłania”, maski); metody środowiskowe (wietrzenie i dezynfekcja pomieszczeń); metody wymuszania dystansu społecznego (tzw. „lockdown”). Te ostatnie środki budzą najwięcej kontrowersji. Do ich działań niepożądanych należą: alkoholizm, narkomania, degeneracja ekonomiczna i społeczna, głód, pogorszenie jakości opieki zdrowotnej, wzrost ilości i nasilenie chorób psychicznych, przemoc domowa, zapaść edukacyjna.
Ponadto od początku trwania pandemii na masową skalę stosowane są procedury dekontaminacyjne, mimo że wirus SARS-CoV-2 jest transmitowany drogą kropelkową i aerozolową. W efekcie „dochodziło do tak kuriozalnych sytuacji, jak kilkudniowa kwarantanna dokumentów czy parkowanie na co drugim miejscu parkingowym”. Działania te są kontynuowane mimo pojawiania się „kolejnych publikacji ukazujących, że wirus nie ma zdolności zakażania poprzez normalny kontakt człowieka z powierzchniami płaskimi lub że ta zdolność jest niezmiernie niska”. W wyniku nadgorliwej dezynfekcji dochodziło do szkodliwych sytuacji takich, jak np. wielodniowe „czyszczenie oddziału”, na którym pojawił się pacjent z dodatnim testem PCR albo praca w barierowych skafandrach, goglach, ochraniaczach na obuwie, maskach filtrujących i podwójnych rękawiczkach na normalnym oddziale (nie intensywnej terapii) z pacjentami nieprodukującymi nadmiernej ilości aerozolu – czytamy.
Osoby zarażone SARS2 mają obowiązek poddać się izolacji. Izolacja dla osoby bezobjawowej wynosi 10 dni od uzyskania pozytywnego wyniku testu, a dla objawowej co najmniej 13 dni,w tym minimum 3 dni od ustąpienia objawów, od daty pierwszych objawów. Osoby mające kontakt z osobą zakażoną poddawanie są kwarantannie na 10 dni od momentu kontaktu z osobą chorą lub podejrzaną o chorobę.
Nigdy nie policzono kosztów i szkód, które powstają przez masowe izolowanie i kwarantannę obywateli podejrzanych o zakażenie – podkreśla Basiukiewicz. Ryzyko zarażania przez izolowaną osobę bezobjawową jest bardzo niskie, „gdyż udowodniono, że osoby bezobjawowe nie zakażają lub ich zakażalność jest minimalna”. W przypadku osób objawowych największe ryzyko zakażenia (ok. 20%) ma miejsce w warunkach gospodarstwa domowego i może zostać zminimalizowane np. przez utrzymywanie dystansu, noszenie maseczki czy wietrzenie pomieszczeń.
Biorąc pod uwagę, że nie rozpoznajemy wszystkich zakażeń (prawdopodobnie rozpoznajemy ok. 10% wszystkich zakażeń) oraz biorąc pod uwagę szkody i krzywdę jaka czyniona jest obywatelom obkładanym pozasądowym wyrokiem aresztu domowego na co najmniej 10 dni, to, że korzyści epidemiczne przewyższają koszty jest co najmniej wątpliwe – pisze kardiolog.
Ponadto podstawa na jakiej umieszcza się podejrzanych o zakażenie (także bezobjawowych) w kwarantannie – wynik testu PCR – jest co najmniej wątpliwa. Test PCR jest bardzo czuły i dzięki temu potrafi wykryć najdrobniejszy fragment wirusowego RNA w próbce badanej, co „ma swoje niewątpliwe zalety, ale także wady”.
Amplifikację badanego materiału uzyskuje się w kolejnych cyklach reakcji łańcuchowej polimeryzacji DNA poprzez ogrzewanie i ochładzanie roztworu z badanym materiałem. Ilość cykli, którym został poddany roztwór do momentu uzyskania sygnału obecności materiału szukanego powinna być podana na wyniku w postaci informacji o tzw. CT (cycle threshold) – napisano w raporcie. Im wyższa ilość CT, tym mniej materiału badanego w próbce. Naukowcy wykazali, że zdolność wirusa do namnożenia się jest odwrotna do ilości CT potrzebnych do uzyskania wyniku dodatniego.
WHO podkreśla, że „większość testów PCR jest wskazana zaledwie jako pomoc w diagnostyce i z tego powodu lekarze i osoby kierujące na test w przypadku wyniku dodatniego muszą wziąć pod uwagę uwarunkowania takie, jak czas pobrania próbki, wywiad kliniczno-epidemiologiczny, historię choroby pacjenta itp.”
Pozytywny wynik testu nie potwierdza zakażenia, zakaźności ani choroby (tak jak negatywny nie wyklucza zakażenia; część wyników jest fałszywie dodatnia z różnych przyczyn) – np. w przypadku osób, u których CT wyniósł więcej niż 35 aż 97 na 100 nie zakaża, bo nie ma w sobie „żywego” wirusa. Większość pacjentów nie zaraża po 9 dniach od wystąpienia pierwszych objawów, a pacjenci bezobjawowi nie zarażają w ogóle lub ich zakaźność jest niska. Izolowany pacjent de facto traci możliwość badań diagnostycznych (poza skrajnymi przypadkami). W raporcie zdano więc pytanie dlaczego każdy wynik dodatni oznacza z automatu izolację, skoro nie oznacza on choroby? Zauważono także, że np. izolacja 85-latka na oddziale covidowym na podstawie samego wyniku testu naraża go zupełnie niepotrzebnie na zakażenie i zgon oraz „mniej korzystny przebieg procesu diagnostyczno-terapeutycznego”. Ponadto wskazano, że nie każdy lekarz otrzymuje wartość CT na wyniku badania, co może być kluczowe dla podjęcia decyzji ws. dalszego leczenia.
Walka z pandemią – rekomendacje
Wedle szacunków od początku pandemii do drugiej połowy stycznia 2021 r. w Polsce zakażeniu uległo ok. 15 mln osób. Próg odporności zbiorowej w przypadku SARS-CoV-2 określony został przez naukowców ok. 60% – w kwietniu prawdopodobnie udało się go już osiągnąć, o czym Paweł Basiukiewicz poinformował na swoim Twitterze. Ponadto w raporcie krytyce poddano Narodowy Program Szczepień, który nie uwzględnia niskiego ryzyka związanego z infekcją dla osób poniżej 60. roku życia oraz dobrze udokumentowanego faktu, że ozdrowieńcy utrzymują co najmniej kilka miesięcy odporności na powtórne przechorowanie. Uwzględnienie powyższych faktów oraz statusu serologicznego (obecności przeciwciał w surowicy krwi) w sytuacji braku zasobów szczepionkowych i niskiego ryzyka reinfekcji u ozdrowieńców w określonym czasie prowadzi do wniosków, że część populacji „ powinna zostać zasadniczo wyłączona z programu szczepień przynajmniej do czasu zebrania danych klinicznych na temat długości odporności po zakażeniu”. Ponadto szczepionki Pfizer-BioNTech, Moderny oraz AstraZeneca nie mają jeszcze ukończonej III fazy badań klinicznych, a wszystkie dopuszczone zostały ze względu na stan wyjątkowy, więc „stosowanie tych preparatów poniekąd spełnia definicję eksperymentu leczniczego”.
Oparcie całego ciężaru walki z pandemią na nadziejach związanych z programem szczepień można porównać do braku dywersyfikacji portfela inwestycyjnego w niepewnych czasach – jest to bardzo ryzykowna strategia – czego efekty obserwujemy w marcu 2021 r. – czytamy w raporcie.
CZYTAJ TAKŻE: Belgijscy lekarze apelują o wycofanie się z restrykcji zw. z pandemią. Zarzucają władzy cenzurę
Basiukiewicz zwrócił również uwagę, że obecnie w Rekomendacjach Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych znajdują się dwa preparaty budzące kontrowersje: lek przeciwwirusowy remdesivir (preparat o nazwie Veklury firmy Gilead przeciwko stosowaniu którego w leczeniu COVID opowiedziało się WHO) oraz osocze ozdrowieńców (którego skuteczności nie potwierdziły badania). Ten pierwszy preparat finansowany jest centralnie w przeciwieństwie do np. tocilicumabu, czyli leku o zupełnie innym mechanizmie działania, który okazał się skuteczny (widnieje on w polskich rekomendacjach jako lek możliwy do zastosowania po uzyskaniu zgody komisji bioetycznej) i jest kilka razy tańszy od remdesiwiru – stosowany jest jednak mniej chętnie m.in. ze względu na koszty dla danego ośrodka wynikające z braku finansowania centralnego. Ponadto „istnieją jeszcze co najmniej dwa popularne i stosunkowo tanie leki możliwe do zastosowania w zakażeniu o umiarkowanym przebiegu (niewymagającym hospitalizacji) – kolchicyna (badanie COLCORONA) oraz budezonid wziewny – zakończone zostały badania randomizowane z ich udziałem, w których wykazano skuteczność w łagodnym do umiarkowanego COVID-19”.
Metody walki z wirusem w służbie zdrowia powinny opierać się o zasadę akceptacji ryzyka – przez co należy rozumieć przyjęcie do wiadomości i pogodzenie się z faktem braku możliwości całkowitego przerwania transmisji wirusa nawet przy użyciu najbardziej drastycznych metod. Należy zwrócić uwagę, że wykrywamy bardzo małą frakcję zakażeń w populacji, a więc również poddajemy izolacji bardzo małą frakcję osób zakażonych, co pomijając kwestie etyczne daje niewielki efekt przeciwepidemiczny. Implementując zasadę akceptacji ryzyka, nie tracimy nic z punktu widzenia epidemiologicznego (epidemii i tak nie kontrolujemy), natomiast zyskujemy jakże potrzebny obecnie spokój społeczny. (…) Możliwe, że nie uda się całkowicie usunąć wirusa SARS-CoV-2, ale nie możne oznaczać to ciągłego stanu wyjątkowego – społeczności, rodziny, państwa muszą zacząć funkcjonować normalnie. Pojawiająca się w dyskursie publicznym strategia (właściwie ideologia) „ZeroCOVID” przedstawiana przez niektóre środowiska jako „nowa normalność” w efekcie będzie prowadzić do wprowadzania coraz głębszej kontroli nad społeczeństwem oraz utrzymywania szkodliwych metod dystansowania społecznego. (…) Zwłaszcza, iż na horyzoncie mamy osiągnięcie odporności zbiorowiskowej dodatkowo wspomaganej przez szczepienia szczególnie osób z grupy wysokiego ryzyka – czytamy w raporcie.
W związku z tym zarekomendowano:
1. Zaprzestać stosowania testów u osób bezobjawowych i stosować je wyłącznie u osób chorych (objawowych).
2. Nie izolować personelu (po zakończonej akcji szczepień personelu medycznego ten problem zasadniczo przestanie istnieć).
3. Nie izolować osób bezobjawowych, które jednocześnie wymagają hospitalizacji z innych przyczyn w warunkach szpitalnych, ponieważ ryzyko transmisji jest niskie.
4. Osoby objawowe ze wskazaniami do hospitalizacji izolować nie dłużej niż 9–10 dni od początku objawów (obowiązujące od połowy 2020 r. zalecenia amerykańskiego CDC w pewnym zakresie spełniają ten postulat).
5. Kosztem jest zaakceptowanie pewnej ilości zakażeń do jakiej dojdzie w środowisku szpitalnym, w zamian za znaczne zwiększenie możliwości diagnostyczno-terapeutycznych.
6. W przypadku ambulatoryjnej opieki zdrowotnej dopuszczalność teleporady powinna istnieć jedynie w ściśle zdefiniowanych przypadkach, np. konieczności przedłużenia recepty na leki stosowane przewlekle u osoby w stanie stabilnym.
7. Odnośnie do pacjentów ambulatoryjnych należy znieść nakaz izolacji osób z pozytywnym testem i kwarantanny kontaktów – wykreślić fragmenty dotyczące SARS-CoV-2 z „Rozporządzenia Ministra Zdrowia w sprawie chorób zakaźnych powodujących powstanie obowiązku hospitalizacji, izolacji (…)”. Osoby z objawami klinicznymi infekcji dróg oddechowych powinny być zachęcane do autoizolacji dobrowolnej i z pewnością takiej by się poddały zwłaszcza wobec istniejącej obecnie presji społecznej.
Kresy.pl / wei.org.pl
Zostaw odpowiedź
Chcesz przyłączyć się do dyskusji?Nie krępuj się!