Prezydent USA Donald Trump dyskutował w czwartek ze swoimi doradcami ds. bezpieczeństwa narodowego możliwe opcje dotyczące Syrii. Wcześniej sygnalizował możliwe uderzenie rakietowe. Z kolei Rosja przestrzega przed eskalacją konfliktu, który może doprowadzić do bezpośredniego starcia z USA.

Od czasu środowego Tweeta Donalda Trumpa, w którym otwarcie mówił on o możliwości uderzenia rakietowego na Syrię, rosną obawy o to, do czego może doprowadzić obecna, kryzysowa sytuacja wokół Syrii. Wcześniej,  w poniedziałek prezydent USA zapowiedział, że Amerykanie wkrótce odpowiedzą „siłowo” na domniemane użycie broni chemicznej przez syryjskie siły rządowe. Groźby Trumpa ze środy były odpowiedzią na ostrzeżenia ze strony Rosji, która zasygnalizowała, że w razie uderzenia rakietowego na Syrię, pociski te zostaną zestrzelone, a ich nosiciele, np. samoloty czy okręty, mogą liczyć się z uderzeniem odwetowym. Później amerykański prezydent wyraźnie stonował swoje stanowisko, zwracając uwagę na zły stan relacji z Rosją i obarczając winą za ten stan rzeczy ośrodki krajowe związane m.in z Partią Demokratyczną i śledztwem specjalnego prokuratora Roberta Muellera. Później napisał, że nigdy nie mówił o tym, kiedy nastąpi atak na Syrię.

PRZECZYTAJ: Prof. Zapałowski dla Kresy.pl o kryzysie wokół Syrii: uderzenie USA spotka się z kontrakcją Rosji

W czwartek odbyło się kolejne spotkanie Trumpa z zespołem doradców ds. bezpieczeństwa narodowego. Według oficjalnego komunikatu Białego Domu, „nie podjęto żadnych ostatecznych decyzji”. – W dalszym ciągu analizujemy dane wywiadowcze i jesteśmy zaangażowani w rozmowy z naszymi partnerami i sojusznikami.

Sam Trump mówił dziennikarzom, że wraz ze swoim zespołem pracują „bardzo, bardzo poważnie” nad sytuacją i dodał, że decyzja o działaniach ws. Syrii zostanie podjęta „całkiem niedługo”.

Według agencji Reuters, takie stanowisko nie oznacza jednak, że Trump odchodzi od opcji militarnej. Amerykańscy oficjele zaznaczają, że wciąż analizowane są dane wywiadu, a także trwa koordynowanie działań z sojusznikami.

W czwartek Trump rozmawiał też z brytyjską premier Theresą May. Według komunikatu Białego Domu, oboje mówili o „potrzebie wspólnej odpowiedzi na użycie broni chemicznej przez Syrię”. Według relacji Brytyjczyków, May zgodziła się z potrzebą odstraszenia rządu Baszara el-Asada od kolejnych działań tego rodzaju.

Ponadto, amerykański prezydent ma odbyć już kolejną w ostatnich dniach rozmowę z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem. Wczoraj oświadczył on, że Francja ma dowody na to, że syryjskie władze przeprowadziły atak chemiczny w Dumie, niedaleko Damaszku. Nie przedstawił jednak żadnych informacji na ten temat.

Agencja Reuters, powołując się na dwóch amerykańskich urzędników rządowych zaznajomionych z badaniem próbek z Dumy i objawów ofiar podaje, że ich zdaniem wstępne wskazania, iż do ataku użyto mieszanki sarinu i chloru bojowego wydają się być poprawne. Zaznaczają jednak, że amerykańskie agencje wywiadowcze nie ukończyły jeszcze analiz i nie przedstawiły ostatecznych wniosków. Na miejsce zdarzenia udali się eksperci międzynarodowi od broni chemicznej i mają zacząć tam prace. Nie wiadomo, jak wpłynie to na decyzje USA i ich sojuszników.

PRZECZYTAJ: Komu zależy na „gorącej wojnie” z Syrią i Iranem?

Zdaniem Syrii, a także Rosji i Iranu, doniesienia o ataku chemicznym w Dumie zostały sfabrykowane przez rebeliantów i część aktywistów (m.in. tzw. Białe Hełmy). Oskarżają też Waszyngton o szukanie pretekstu do ataku na siły rządowe w Syrii. Duma została niedawno odzyskana przez te wojska, a Rosja wysłała tam swoją żandarmerię. Wcześniej Moskwa informowała, że na miejscu rzekomego ataku chemicznego nie znaleziono żadnych śladów, które by to potwierdzały. Jednocześnie Kreml potwierdził, że wciąż wykorzystywane jest specjalne, kryzysowe połącznie z USA, celem uniknięcia przypadkowego starcia.

Przeczytaj: Syn generała Flynna sugeruje, że ataki chemiczne to pretekst do wojny z Rosją

Jednak rosyjscy oficjele i dyplomaci zaznaczają, że bezpośrednia konfrontacja jest możliwa. Wasilij Niebienzja, rosyjski ambasador przy ONZ powiedział, że „nie może wykluczyć” wojny między Rosją a USA. Wezwał też władze w Waszyngtonie i ich sojuszników do powstrzymania się od działań wojskowych przeciwko Syrii.

– Absolutnym priorytetem jest zapobieżenie niebezpieczeństwu wojny – powiedział Niebienzja. – Mamy nadzieję, że nie dojdziemy do punktu, z którego nie będzie już odwrotu.

Premier May zdołała jednak uzyskać poparcie swoich głównych ministrów ws. podjęcia bliżej niesprecyzowanej akcji wspólnie z Francją i USA, celem odstraszenia Syrii od zamiarów kolejnego użycia broni chemicznej.

W czwartek Władimir Szamanow, przewodniczący komisji obrony rosyjskiej Dumy Państwowej, czyli niższej izby parlamentu powiedział, że rosyjskie okręty opuściły bazę morską w Tartus i wyszły w morze. Miały to zrobić, jak podają agencje Interfax i Reuters, dla własnego bezpieczeństwa. Zdaniem Szamanow dodał, że „jest to normalna praktyka” w sytuacji, gdy istnieje groźba ataku. O wyjściu rosyjskich jednostek z Tartus informowano wcześniej, powołując się na zdjęcia satelitarne bazy. Na pierwszym z nich widać na nich szereg okrętów, w tym okręty podwodne klasy Kilo, fregatę rakietową Admirał Grigorowicz, a także duży okręt desantowy Ropucha. Fotografia ma przedstawiać „typowe” rozlokowanie rosyjskich okrętów w bazie. Z kolei na zdjęciu z 11 kwietnia br. nie widać już ani jednego okrętu, poza jednym OP klasy Kilo.

Wcześniej informowaliśmy, że Wielka Brytania wysłała w stronę Syrii okręty podwodne, a na czwartek premier Theresa May zwołała nadzwyczajne posiedzenie rządu ws. ewentualnego zaangażowania militarnego. Takie informacje podawały brytyjskie media. May podjęła już decyzję o skierowaniu brytyjskich okrętów podwodnych w pobliżu Syrii, by przygotować się do możliwego uderzenia. Okręty, wyposażone w rakiety manewrujące Tomahawk, mają zbliżyć się do syryjskiego wybrzeża na odległość umożliwiającą atak rakietowy. Jak zaznaczono, hipotetycznie do uderzenia może dojść już w czwartek w nocy. Gazeta, powołując się na źródła w rządzie podała, że Londyn „robi wszystko co konieczne”, by być w stanie odpalić Tomahawki w stronę celów wojskowych w Syrii.

Jak poinformowało dowództwo amerykańskiej marynarki wojennej, w środę grupa uderzeniowa lotniskowca USS Harry S. Truman opuszcza bazę w Norfolk, udając się w kierunku Europy i Bliskiego Wschodu. Według US Navy, jest to element regularnych, zaplanowanych działań. W skład grupy uderzeniowej wchodzą także inne jednostki bojowe, w tym krążownik rakietowy USS Normandy oraz zespół niszczycieli z 28. Dywizjonu: USS Arleigh Burke, USS Bulkeley, USS Forrest Sherman i USS Farragut. Wszystkie te jednostki przenoszą rakiety manewrujące. Wcześniej informowaliśmy, że do wybrzeży Syrii zbliżał się amerykański niszczyciel rakietowy. Informował o tym amerykański dziennik “Wall Street Journal”. Chodzi o USS Donald Cook, wyposażony m.in. w kilkadziesiąt rakiet manewrujących Tomahawk. Jednak według ostatnich doniesień, okręt ten miał oddalił się od Syrii. Choć pierwotnie znajdował się 100 km od bazy morskiej w Tartus, to w środę operował dalej na zachód, między Kretą a Cyprem. W jego pobliżu znajdowała się rosyjska fregata „Admirał Grigorowicz”.

Reuters / BBC / Kresy.pl

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply