Prezydent Turcji ostrzegł Władimira Putina, że jeśli w rejonie Idlib nastąpi kolejny atak syryjskich sił rządowych, prowadzących tam ofensywę przeciwko islamistom przy wsparciu Rosji, to Turcja odpowie na to „najmocniej jak będzie możliwe”. Wezwał też Damaszek do wycofania swoich oddziałów poza linię wyznaczoną przez Turków.

Służba prasowa tureckiego prezydenta podała, że Erdogan podkreślił, iż Turcja „będzie nadal korzystać z prawa do samoobrony (…), jeśli nastąpi kolejny atak”. Ostrzegł, że jeśli w rejonie Idlib nastąpi kolejnych atak syryjskich sił rządowych, to Turcja odpowie na to „najmocniej jak będzie możliwe”.

Erdogan powiedział, że „atak reżimu [syryjskiego – red.] na siły tureckie zadał cios wspólnym [turecko-rosyjskim- red.] wysiłkom na rzecz pokoju w Syrii”. Damaszek i Ankara pozostają w nieprzyjaznych relacjach bowiem Recep Tayyip Erdogan od początku wojny w Syrii w 2011 r. wspierał w niej antyrządowe ugrupowania zbrojne i oficjalnie wzywał do obalenia syryjskich władz.

Wcześniej tego samego dnia turecki prezydent oświadczył, że Turcja nie pozwoli władzom w Damaszku na zajmowanie kolejnych terenów w prowincji Idlib, ponieważ ofensywa syryjskich sił rządowych wywołuje masową emigrację syryjskich cywilów, którzy uciekają w kierunku granicy z Turcją. Zdaniem Erdogana obecnie nie ma potrzeby wszczynania poważnego konfliktu lub sporu z Rosją. Zwrócił przy tym uwagę, że oba kraje prowadzą wspólnie kilka strategicznych inicjatyw wspólnie, co zdaniem komentatorów dotyczy głównie zakupu rosyjskich systemów obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej S-400, a także umów ws. energetyki, turystyki i obronności.

Kreml po rozmowie Putina z Erdoganem poinformował, że obaj przywódcy uzgodnili podjęcie natychmiastowych kroków, zmierzających do poprawy koordynacji działań ich krajów w Syrii. Podkreślono też potrzebę przestrzegania porozumień rosyjsko-tureckich w sprawie Idlibu, które przewidują zwiększenie współpracy w celu “zneutralizowania ekstremistów”.

W środę Erdogan przemawiając na spotkaniu parlamentarzystów swojej partii (AKP) ostrzegł władze syryjskie, że jeśli do końca lutego nie wycofają swoich oddziałów za linię wyznaczoną przez tureckie posterunki obserwacyjne, to Damaszek musi liczyć się z poważnymi konsekwencjami, w tym operacjami prowadzonymi przez tureckie siły lądowe i powietrzne. Dodał, że Turcja będzie podejmować uderzenia odwetowe w razie jakichkolwiek ataków na swoich żołnierzy – niezależnie od strony, która by tego dokonała. Oświadczył też, że “porozumienia ws. syryjskiego Idlib i na wschód od Eufratu nie działają”.

Syryjska prowincja Idlib to ostatni regionu opanowany w większej części przez islamistyczne ugrupowania zbrojne, w tym Tahrir asz-Szam (dawne syryjskie skrzydło Al Kaidy) . Od końca stycznia br. trwa tam wspierana przez Rosjan, szczególnie lotnictwo, ofensywa syryjskich sił rządowych, która odniosła już widoczne sukcesy. Trzon sił Damaszku stanowi 25. Dywizja oddziałów do zadań specjalnych Syryjskiej Armii Arabskiej, czyli dawne „Siły Tygrysa”, które w zeszłym roku zostały wyłączone spod dowództwa Wywiadu Sił Powietrznych i włączone do struktur armii. Natarcie prowadzone wzdłuż łączącej Damaszek i Aleppo autostrady M5 doprowadziło do zajęcia szeregu ważnych miejscowości, w tym Ma’arrat an-Numan, ale zarazem do okrążenia kilku znajdujących się w tamtym rejonie tureckich posterunków obserwacyjnych.

Działania wspieranego przez Rosjan Damaszku wywołały wówczas krytyczną reakcję Turcji, a Erdogan oskarżył Rosję o naruszanie porozumień w sprawie Syrii. Zagroził, że jeśli Rosja nie przerwie bombardowań, to Ankara „zrobi to, co uważa za konieczne”. Turecki przywódca posunął się wręcz do stwierdzenia, że porozumienie z Astany już nie istnieje. Porozumienie to ustaliło w maju 2017 r. rolę Turcji, Rosji i Iranu w Syrii. W ramach niego ustanowiono strefy rozejmu – tak zwane strefy deeskalacji. Turcy otrzymali odpowiedzialność za monitorowanie rozejmu w prowincji Idlib, wówczas w całości opanowanej przez islamistyczne ugrupowania zbrojne, którym w większość Ankara zaczęła od tego czasu patronować.

Parę dni później prezydent Turcji zagroził użyciem siły wojskowej w syryjskiej prowincji Idlib, uzasadniając to obawą przed wzrostem liczby uchodźców z tego regionu. Tym samym, we wtorkowej rozmowie z Putinem ponownie wyraził to stanowisko. W minioną niedzielę, do regionu tego wjechał duży wojskowy konwój turecki. Turcy rozstawili też swoje posterunki wojskowej wzdłuż autostrady M5, najwyraźniej w celu utrudnienia siłom syryjskim prowadzenia działań.

W poniedziałek Erdogan powiedział, że tureckie lotnictwo i artyleria zaatakowały tego dnia pozycje syryjskich sił rządowych w prowincji Idlib, co miało być odwetem za zabicie przez syryjską armię co najmniej czterech tureckich żołnierzy. Dodał, że ostrzał i naloty, z użyciem samolotów F-16, są kontynuowane. Do wymiany ognia miało dojść niedaleko miasta Sarakib. Ministerstwo Obrony Rosji zaprzeczyło, jakoby tureckie samoloty naruszyły przestrzeń powietrzną Syrii. Rosjanie twierdzili też, że nie odnotowali też uderzeń na syryjskie pozycje.

Jak podkreśliła strona turecka, żołnierze zostali wysłani do tego regionu „w celu zapobiegania konfliktom w strefie deeskalacji Idlib”. Mieli oni zostać zaatakowani, mimo że ich lokalizacja była wcześniej komunikowana. Inną wersję podaje rosyjskie ministerstwo obrony – Turcy mieli dostać się pod ostrzał, ponieważ nie informowali o swojej obecności. Rosjanie nie mają też informacji o zabitych, a jedynie o rannych tureckich żołnierzach. Według ostatnich doniesień medialnych, w wyniku syryjskiego ostrzału zginęło osiem osób z tureckiego personelu wojskowego, zaś działania odwetowe Turcji doprowadziły do śmierci 30-35 syryjskich żołnierzy.

Interia.pl / TASS / dailysabah.com / Kresy.pl

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply