Z Białorusi wyrzucono dwóch polskich nauczycieli

Białoruskie władze zmusiły do opuszczenia kraju parę polskich nauczycieli z Polskiej Szkoły Społecznej przy ZPB im. Króla Stefana Batorego w Grodnie. Według nieoficjalnych informacji, planuje się podjęcie analogicznych kroków wobec kolejnych nauczycieli z Polski.

O działaniach władz Białorusi, a ściślej tamtejszego resortu spraw wewnętrznych, poinformował w piątek Andrzej Poczobut, dziennikarz i Członek Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi, nieuznawanego przez władze w Mińsku. Nauczycielom nie przedłużono prawa pobytu w tym kraju.

„Dwóch polskich z Polskiej Szkoły Społecznej im. Króla Stefana Batorego została zmuszona do opuszczenia Białorusi. Decyzję podjęło MSW Białorusi nie przedłużając im prawa pobytu” – napisał na Twitterze Poczobut. „Jest to cios w szkolnictwo polskie na Białorusi” – podkreślił.

Sprawa dotyczy pary polskich nauczycieli, Małgorzaty i Tomasza Banaszkiewiczów. Zostali oni skierowani do pracy w szkole w Grodnie przez podlegający pod polskie ministerstwo edukacji Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą (ORPEG). Polska Szkoła Społeczna im. Króla Stefana Batorego w Grodnie jest prowadzona przez nieuznawany przez władze białoruskie Związek Polaków na Białorusi, na czele którego stoi Andżelika Borys.

Poczobut powiedział później, że takie działania władz „to cios w naszą szkolę, gdzie uczy się ponad tysiąc dzieci”. Polski działacz dodał, że według nieoficjalnych informacji, w następnym tygodniu kolejni nauczyciele skierowani na Białoruś przez ORPEG mają zostać wydalenia z kraju.

Jak informowaliśmy, ostatnio prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenko powiedział na spotkaniu ukraińskimi dziennikarzami:

-(…) co z tego, że wielu Polaków żyje u nas w obwodach brzeskim i grodzieńskim? Czy to znaczy, że tam będzie oddzielne państwo lub jakiś polski protektorat? Nie. I kiedy ktoś tam pisze czy spośród polityków ze strony Polski mówi „przecież o, tam są są Polacy” i tak dalej, to ja im mówię: „chłopaki, tam są Polacy, ale oni są moimi Polakami”.

Jego zdaniem, podobnie należy patrzeć na sytuację mniejszości narodowych na Ukrainie: „To ukraińscy Węgrzy, to ukraińscy Polacy!”.

Czytaj więcej: Łukaszenko: mamy na Białorusi wielu Polaków, ale to moi Polacy

W połowie września br. polski minister edukacji Dariusz Piontkowski spotkał się w Mińsku ze swoim białoruskim odpowiednikiem Iharem Karpienką. Rozmowy dotyczyły rozszerzenia skali nauczania języka polskiego w białoruskich szkołach publicznych. Dotychczasowe negocjacje nie przynosiły efektów.

„Jeśli uda się protokół uzgodnić w komisji roboczej, to wówczas w Warszawie podpisalibyśmy umowę. Jest to kwestia głównie otwierania klas z językiem polskim, tam gdzie pojawią się chętni oraz pozostawienia tego elementu, w którym Polacy mogą zdawać maturę w języku polskim, tak jak to było dotąd” – stwierdził Piontkowski.

Jak informowaliśmy, minister edukacji przedstawił postulaty strony polskiej w tym możliwość otwierania w państwowych szkołach klas „z nauczaniem języka polskiego tam, gdzie pojawiają się osoby chętne do nauki”. Jak dodał – „Druga sprawa to pozostawienie możliwości zdawania egzaminów maturalnych dla uczniów szkół z polskim językiem nauczania”. Rząd Białorusi przygotował w zeszłym roku projekt ustawy, która znosi możliwość zdawania matury po polsku nawet w dwóch szkołach publicznych z polskim językiem nauczania w Grodnie i Wołkowysku.

Czytaj także: Kresowa młodzież wzywa rodaków do deklarowania polskiej narodowości w białoruskim spisie ludności [+FOTO]

Sprawa funkcjonowania szkół publicznych z polskim językiem nauczania jest od lat kwestią rozmów dyplomacji Polski i Białorusi. Warszawa jest tym bardziej zainteresowana sprawą, że to właśnie państwo polskie sfinansowało w latach 90. XX wieku budowę siedzib obu placówek. Od lat dyrekcje szkół nie przyjmują do szkół wszystkich chętnych dzieci. Sprawa ta stała się tematem rozmów ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza z przewodniczącym Rady Republiki Białorusi, Michaiłem Miasnikowiczem, który w lipcu zeszłego roku przebywał z wizytą w Warszawie. Miasnikowicz obiecał wówczas, że przyjęcia do polskich szkół nie będą ograniczane. Mimo to po raz kolejny doszło do odrzucenia podań części rodziców chętnych do zapisania swoich dzieci do polskiej szkoły w Wołkowysku na rok szkolny 2018/2019.

W lutowym wywiadzie dla PAP Miasnikowicz negatywnie ocenił funkcjonowanie oświaty publicznej w języku polskim. Wypowiadał się w ten sposób rozpoczynając kolejną wizytę w Warszawie. Choć dyplomacja białoruska powtarzała, że ograniczeń w naborze dzieci do polskich szkół nie będzie, także w bieżącym roku także nie przyjęto wszystkich dzieci jakie zostały zgłoszone do pierwszych klas polskiej szkoły w Grodnie.

Rząd Białorusi zaakceptował też projekt nowelizacji ustawy oświatowej, który w przypadku uchwalenia przez białoruski parlament będzie oznaczał rusyfikację bądź białorutenizację nauczania w polskich placówkach. O zagrożeniach z związanych z projektem nowego Kodeksu Oświatowego pisaliśmy już w zeszłym roku. Szczegółowo wyjaśniał ich charakter dla naszego portalu zasłużony polski działacz społeczny z Grodna, Wiesław Kiewlak.

twitter.com / rp.pl / Kresy.pl

4 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. Kas
    Kas :

    Taki system, gdzie do Polaków na Białorusi (i w innych krajach dzikiego wschodu) wysyła się nauczycieli z Polski będących polskimi obywatelami nie jest dobry, bo zawsze można takiego nauczyciela wydalić lub nie przedłużyć prawa pobytu. Trzeba wykształcić na studiach w Polsce odpowiednią liczbę nauczycieli spośród Polaków pochodzących z tych krajów i mających ich obywatelstwo. Tylko powinno się opracować jakiś sposób, żeby oni tam chcieli wracać a nie zostawać po studiach na stałe w Polsce. Np. zapewnić im za pracę na Białorusi, Ukrainie czy Kazachstanie takie wynagrodzenie jakie ma nauczyciel w Polsce. Wprawdzie polscy nauczyciele raczej nie są zadowoleni ze swoich płac, ale na Wschodzie byłyby one atrakcyjne, bo i tak kilka razy wyższe niż wynagrodzenia w tamtejszym szkolnictwie.