O przerzucie uzbrojenia w okolice Chersonia powiadomił najpierw portal LifeNews, a teraz tę zaskakującą informację przytacza strona Swobodnaja Pressa. Cytuje również słowa znawcy spraw ukraińskich i białoruskich, pracownika moskiewskiego uniwersytetu MGU, Bogdana Bezpalki, który utrzymuje, że „destabilizacja sytuacji wokół Krymu będzie politycznie korzystna dla Kijowa”. O sprawie informuje Onet.pl.

Bezpalko tłumaczy dlaczego. Jako główny przemawiający za interwencją argument podaje stan gospodarki ukraińskiej. Produkt Krajowy Brutto (PKB) już się tam zmniejszył o 6 proc. i wcale nie jest to „jeszcze koniec”. Na dodatek z powodu ogłoszonej przez prezydenta Petro Poroszenkę mobilizacji „trzeba przecież będzie utrzymywać powołanych do wojska, zbroić ich i leczyć”. To przełoży się na dodatkowe ciężary dla gospodarki.
Ekspert MGU uważa, że „rozpętanie lokalnej wojny” stanowić będzie jedyne wyjście dla władz, bo pomoże „odciągnąć uwagę od kryzysu, Rosję obarczając odpowiedzialnością za wszelkie niepowodzenia”. Stąd plan uderzenia na Krym.

Analizę Bezpalki potwierdza Swobodnej Pressie, Rościsław Iszczenko, analityk, szef Ośrodka Analiz Systemowych i Programowania. Zwraca uwagę, że zaaprobowana przez Radę Najwyższą mobilizacja sprawi, iż pod bronią stanie jeszcze ok. 50 tys. rekrutów. W ten sposób liczebność sił zbrojnych Ukrainy wzrośnie do 200 tys. żołnierzy. Dlatego należy się „liczyć z zamiarem Kijowa odzyskania Krymu”.

Jego zdaniem, już wcześniej Kijów „nie raz usiłował sprowokować otwartą konfrontację militarną z Moskwą”. A że próby te zostały zniweczone, to władzom pozostaje opcja „bezpośredniej napaści na Krym”. Kijów nie będzie musiał tłumaczyć się z inwazji, oświadczy jedynie, że „po prostu zmierza do odebrania bezprawnie zaanektowanych terenów”.

Iszczenko wyznaje pogląd, że chwilowo Kijów pragnie „zdusić” – jednak bez większych sukcesów – opór separatystów na południowym wschodzie. Gdyby mu się to jednak udało, to będzie mógł skierować wojska z tamtego obszaru w okolice Krymu, a wtedy „atak na półwysep stanie się nieuchronny”. Pytany o sens wszczynania przez „kiepską” armię ukraińską kampanii krymskiej, analityk odpowiada, że Kijowowi nie chodzi o zagarnięcie Krymu czy pogrom Rosjan, lecz głównie o „wciągnięcie Federacji Rosyjskiej do działań wojennych”.

Zdaniem Iszczenki USA zawsze poprą Ukrainę, tyle że nie wiadomo, czy wyjdą poza werbalne deklaracje. Bo może być i tak, że będą udzielać Kijowowi „pomocy wojskowo-technicznej i aktywnie popychać Unię Europejską do tego, by wprowadziła sankcje sektorowe wobec Rosji”.

Tymczasem Bogdan Bezpalko uważa, że w razie konfliktu, odpowiedź Moskwy będzie „twarda”. Kreml może „przeprowadzić operację na terytoriach graniczących z Krymem oraz w innych rejonach Ukrainy”. Ich rezultatem będzie nowy układ sił. Tak było po wojnie gruzińsko-rosyjskiej (2008), gdy Abchazja i Osetia Płd. oderwały się od Gruzji i podporządkowały Rosji.

Bezpalko dodaje, że konflikt, tak czy owak, zakończy się klęską Ukrainy i albo odbędzie się „defilada zwycięzców w Kijowie”, albo „tylko” zapewnione zostanie bezpieczeństwo Krymu i, jako nowe państwo „powstanie Noworosja”.

Dla Swobodnej Pressy wypowiedział się również ekspert do spraw wojskowości – Wiktor Miasnikow. W jego opinii, Ukraińcy podejmą próbę wtargnięcia na Krym tylko wtedy, gdy „tamtejszemu kierownictwu ostatecznie odbije”. Gdyby do tego doszło, Rosjanie odeprą atak i – tak jak było w przypadku Gruzji – zagarną część ukraińskiego uzbrojenia. Miasnikow ocenia, że jedyne na co może sobie pozwolić Kijów to „przerzut na Krym grup dywersantów”, albo „podpalenie Krymu z pomocą tamtejszych Tatarów”. Ale i to też jest mocno wątpliwe.

Onet.pl
4 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Dodaj komentarz