Chris82 @Chris82
Kilka słów o mnie:
Brak danych
Strona internetowa:
Brak danych
Skąd jestem:
Brak danych
Wykształcenie:
Brak danych
Związki z Kresami:
Brak danych
Ulubiona książka:
Brak danych
Facebook:
Brak danych
Twitter:
Brak danych
Nie czytałem książki, dlatego odnoszę się wyłącznie do treści recenzji. Ale jeśli Azja zamierza budować przyszłość wydeptując utarte ścieżki świata zachodniego, to wraz z przesunięciem ośrodków władzy i kapitału czeka nas kolejna odsłona globalizacji z coraz wyraźniej totalitarnym obliczem. Autor książki wydaje się przyznawać (być może w niezamierzony sposób), że chińskie inicjatywy w organizacji handlu międzynarodowego, finansów i bankowości, nowe technologie i usługi są “odpowiednikami” przełomów dokonanych dekady wcześniej na Zachodzie. Mamy więc rosyjską wersję GPS, filipińskiego KFC, chiński Amazon, azjatycki bank inwestycyjny, elektroniczne waluty czy system internetowy. Co jednak Azja może zaproponować światu poza handlem, finansami, produkcją, szlakami transportowymi czy technologiami? Jaka jest azjatycka wizja społeczeństwa, jaki model życia politycznego i kulturowego? Gdzie idee i wartości wykraczające poza utylitarny schemat ekonomiczny, które mogłyby budować więzi między ludźmi choćby w podobnym stopniu, jak do niedawna na Zachodzie? Czy ktokolwiek spoza Azji chciałby dzisiaj zostać Chińczykiem na zasadzie zbliżonej do amerykańskiej w przeszłości? Nawet powodzenie gospodarcze zależy od wielu innych czynników niż kapitał finansowy, 5G czy superszybkie koleje. Nie może być też “gry o sumie zerowej” w sytuacji, gdy Chiny stają się zależne od światowego rynku zawierając choćby układy o wolnym handlu. To USA z Trumpem wzięły kurs na protekcjonizm dlatego stały się takim hamulcem dla kosmopolitycznego establishmentu z różnych kontynentów. Drugi temat to przyszłość liberalizmu, trochę zbyt mocno wiązanego tutaj z ekonomią. Przeciwstawianie w recenzji zachodnich “demokracji liberalnych” modelowi technokratycznemu przypisywanemu Azji jest nieścisłe o tyle, że zachodni liberalizm (począwszy od USA) dużo wcześniej wypracował menedżerską technikę kierowania państwem. Stąd demokrację zawsze łatwiej było przeciwstawić liberalizmowi niż ją z nim powiązać. Z tego właśnie powodu zachodnim elitom tak dawniej, jak dziś (a może zwłaszcza dziś?) imponował poziom społecznej dyscypliny obecny w narodach Dalekiego Wschodu, a którego to poziomu nigdy, poza warunkami wojny i kryzysu, nie udało się na Zachodzie wypracować ani utrwalić. Ten “kosmopolityczny intelektualista” chyba nie bez przyczyny dostrzega więc w owym “świcie” Azji nową przestrzeń dla liberalizmu.
Ostatnią siłą, która może rościć sobie prawo do pouczania Białorusinów o demokracji i wolności są państwa UE, które od marca br. narzuciły swoim społeczeństwom reżim politycznej izolacji i łamały prawa obywatelskie motywując to dla pozorów względami sanitarnymi. W przypadku Polski (okazującej dziś nad wyraz gorliwe zainteresowanie sprawami białoruskimi) mamy do czynienia z obowiązywaniem nielegalnych i niezgodnych z konstytucją rozporządzeń rządowych nakładających ograniczenia w życiu codziennym obywateli. Dodajmy do tego chaos prawno-ustrojowy oraz zawieszenie na wiele tygodni kampanii wyborczej poprzedzającej przesunięte wybory prezydenckie, a także jawną ingerencję obcego mocarstwa (Stanów Zjednoczonych) w przebieg tych wyborów poprzez zaproszenie urzędującego prezydenta do USA tuż przed terminem głosowania. I dlaczego Polska nie budowała więzi z Białorusią, gdy na linii Moskwa-Mińsk rozgrywał się spór o surowce energetyczne i status polityczny tego państwa? Dlaczego do Mińska udał się wtedy Pompeo, a nie Czaputowicz? Gdzie były wtedy “suwerenne” inicjatywy Warszawy?
Może owo “zacofanie” i autoizolacja Białorusi pod rządami Łukaszenki (wraz z odmową wdrożenia “pandemicznego” lockdownu) była jedną z przeszkód dla włączenia tego kraju w postępujące nurty globalizacji i nowych struktur handlu międzynarodowego zlokalizowanych w dodatku na trasie Nowego Jedwabnego Szlaku. Może ta “odległa epoka”, ten “relikt” przestrzeni postsowieckiej należy jeszcze do czasów klasycznie pojmowanej suwerenności. Wprawdzie w ataku na Łukaszenkę widać w pierwszej kolejności rękę rosyjską, ale uczestniczący w tym spektaklu aktorzy wywodzą się z różnych zainteresowanych konstelacji zarówno wschodnich jak i zachodnich. Nie ma zatem sensu jałowe dociekanie “kto za tym stoi”. Jakimkolwiek wynikiem zakończy się ten dramat będzie on oznaczał początek Białorusi “bezpiecznej” tak dla Rosji, jak dla Zachodu, a zarazem poddanej dominacji rodzącego się techno-globalizmu wielkich korporacji. Polska, jak zwykle w swojej najnowszej historii, odegra w tym spektaklu najwyżej rolę posłusznego pasa transmisyjnego, a w najgorszym wypadku zostanie wciągnięta w groźny konflikt ku równoczesnej satysfakcji swoich “sojuszników” i “wrogów”.
Zmierzch globalnej potęgi USA był przewidywany przez Z. Brzezińskiego już pod koniec lat 90. XX w. w “Wielkiej Szachownicy”. Światowa hegemonia amerykańska miała zostać zastąpiona przez system międzynarodowego bezpieczeństwa oparty na regionalnych strukturach, ale zapewniający wpływy USA w najważniejszych obszarach globu jeszcze przez szereg dziesięcioleci. I chyba jest w tym nieco prawdy. Nie tylko Polska jest przykładem skutecznego pozamilitarnego oddziaływania Waszyngtonu. O możliwości zawiązania bliższej współpracy z amerykańskim przemysłem i instytucjami finansowymi wypowiadał się niedawno rząd włoski, zniechęcony do zdominowanej przez Niemcy UE. Choć w marcu i kwietniu “ofensywa” chińska w Europie rzucała się w oczy zdecydowanie wyraźniej niż teraz. Najpewniej cała Europa, w tym Środkowo-Wschodnia stała się polem rywalizacji amerykańsko-chińskiej, a w nieodległej przyszłości będzie przedmiotem podziału wpływów pomiędzy poszczególne regionalne “strefy bezpieczeństwa”.
Możliwe, że rzekoma “pandemia” jest tym etapem wojny handlowej i politycznej, która zaowocuje nowym podziałem świata. Działania chińskie i amerykańskie interesująco korespondują z nasilaniem się i osłabianiem intensywności walki z “koronawirusem” oraz z towarzyszącymi jej restrykcjami. Znoszenie lockdownu następuje równolegle wraz z wyciszaniem się europejskiej “sympatii” do chińskiego modelu walki z zagrożeniem epidemiologicznym, zwłaszcza w krajach o proamerykańskiej orientacji.
W Polsce jeszcze kilka tygodni temu zachwalano “przykład azjatycki” i ogólnonarodową kwarantannę, z mediów wylewał się potok apokaliptycznych scenariuszy, gróźb i strachu, pod którym zamknięto ludzi w domach, doradca GIS i KG Policji mówili otwarcie o traktowaniu niesfornych Polaków “psią skórą”, sypały się mandaty za plenerowe spacery, a tymczasem chińskie transporty lądowały triumfalnie jako zwieńczenie sukcesu politycznego prezydenta Dudy. Gdy tylko jednak zapadły decyzje o współpracy Polski z amerykańskimi gigantami cyfrowymi na przełomie kwietnia i maja, nagle truchtem rozpoczęło się “odmrażanie” gospodarki, luzowanie obostrzeń, a prognozy Szumowskiego o szczycie zachorowań na czerwiec lub jesień odwołano licząc na tradycyjną utratę pamięci przez obywateli. I to nie tylko w Polsce. Nawet słynny brytyjski Imperial College, na którego fałszywych modelach rozwoju pandemii opierało swoje strategie działania większość rządów europejskich, nagle musiał przyznać się do przeszacowania swoich prognoz o (bagatela) kilkadziesiąt razy.
Oczywiście nikt za żadne błędy i ich skutki nie odpowie. Ale kto lub co spowodowało wyhamowanie wirusowej propagandy? Zgoda rządów na nowy etap cyfrowej globalizacji, wdrożenie przez cały Zachód azjatyckich metod kontroli nad społeczeństwem, zwycięstwo Chin czy Stanów Zjednoczonych, a może ich wspólne “zagospodarowanie” światowej e-ekonomii? Ostatecznie, jaka różnica czy oko “wielkiego brata” z 5G nadzorujące ruch wytresowanych algorytmów w ludzkiej postaci będzie nosiło markę Huawei, Microsoft, Apple czy Google. Wrogowie potrzebują bardziej siebie nawzajem niż swoich sojuszników, grają w jednej lidze o panowanie nad tym ziemskim światem. Niestety, w tych warunkach dla naszego kraju i dla wielu innych wolność staje się coraz bardziej odległą abstrakcją. Grunt to bezpieczeństwo. A kiedy będzie już “całkiem bezpiecznie”, to znaczy, że karty zostały rozdane.
Chowanie głowy w piasek przez cały naród na pewno nie przeszkodzi w realizowaniu “pewnym grupom” partykularnych interesów. A jeżeli cały kraj znalazł się w ich rękach to może w oczach zdesperowanych ludzi rozwalenie tego kraju pozostaje jedynym rozwiązaniem. Nie potrafią zaufać “antysystemowcom”, których ten system wygenerował, bezpieczniej im dla zasady odrzucić wszystkich. Ale być może europejskim “elitom” zależy właśnie na takiej nihilistycznej autoizolacji społeczeństwa od publicznej przestrzeni, wszak obecne warunki nadają się do tego idealnie. My Polacy nauczyliśmy się myśleć kategoriami skrajnymi – albo tyrania albo anarchia, tymczasem brakuje zdroworozsądkowych republikańskich odruchów, solidarności, wzajemnego zaufania i współpracy. I tego możemy pozazdrościć niektórym narodom.
Narastające protesty świadczą tylko o tym, że przywiązanie do wartości obywatelskich jest wyższe w Niemczech niż w Polsce. Wcześniej taki sam przykład dawały “żółte kamizelki” we Francji. I gdzie zamarł polski instynkt wolności?
Również dziękuję za odpowiedź. Nie będę już powtarzał tego, co odpisywałem Autorowi. Dodam tylko, że brak “mądrego przywództwa z dalekosiężną wizją” raczej nie przekonuje do okazywania temu przywództwu zaufania i posłuszeństwa. Jeżeli rząd swoimi nierozważnymi decyzjami podważa własny autorytet, a jednocześnie tworzy w trakcie pandemii narzędzia pozwalające mu na kontrolę życia społecznego, to istnieje obawa, że wykorzysta te narzędzia również po pandemii. Nikt nie będzie się wtedy zastanawiał czy kwarantanna była uzasadniona czy nie, nie będzie już czasu na odwracanie czegokolwiek. Byłbym też ostrożny w prognozowaniu końca amerykańskiej dominacji i w doszukiwaniu się w niej tylko korzyści dla Polski. To samo dotyczy UE. Podzielam natomiast apel o nowe polskie przywództwo. Pytanie czy może ono zrodzić się w warunkach stworzonych przez “narodową kwarantannę”. W moim przekonaniu nie.
Dziękuję za odpowiedź i doprecyzowanie. Mój główny sprzeciw dotyczy Pana poparcia dla zasad kwarantanny, które nie znajdują usprawiedliwienia w świetle podstawowych praw obywatelskich i są kwestionowane przez wielu lekarzy, a także niosą ze sobą szkodliwe skutki dla życia tak publicznego i gospodarczego jak prywatnego w postaci rozkładu społecznego kapitału i zaufania, postępującej atomizacji i zaniku zdolności do zbiorowego działania. Działania do którego sam Pan apeluje i który to apel zdecydowanie popieram. Niestety, zaszczepione ludziom lęki przed chorobą i represjami współgrają tutaj ze sobą odbierając wolę do tych działań. Analogia z I wojną jest o tyle słuszna, że większość społeczeństw w obawie przed pandemią oczekiwała teraz od władz właśnie takiej radykalnej reakcji. Oszukiwano się nadzieją, że przerwa potrwa dwa tygodnie, potem może trzy, potem miesiąc, a obecnie już nie wiadomo jak długo. Jeszcze tylko trochę, jeszcze jedna ofensywa i wrócimy do normalności. Nie wrócimy, ponieważ obudzimy się za chwilę w “nowej normalności”, która najpewniej mocno ograniczy zdolność do działania, o którym Pan pisze. Jeżeli niektóre rządy chciały nawet wybrać inną drogę walki z pandemią to rozwiązaniami wskazywanymi przez WHO (a nie własne strategie narodowe) i pod wpływem własnej opinii publicznej zamknęły sobie wybór, a społeczeństwom odebrały wolę i inicjatywę do wymuszenia zmiany polityki. Wystarczy przyjrzeć się już zauważalnym efektom zamknięcia placówek edukacyjnych, uczelni czy choćby kościołów, które były od wieków azylem dla Polaków w czasach niewoli i okupacji. Dzisiaj ludzi odizolowano w domach skazując ich na oddziaływanie telewizyjnej propagandy strachu i bezradności. A ludzie, którzy przestają się spotykać i rozmawiać ze sobą tracą wolność. Serwuje się im obowiązek pracy zdalnej, zdalnych zakupów, kontaktów z rodziną online, a nawet zdalnych wyborów, które rozkładają te nieliczne sfery życia zawodowego, społecznego i publicznego, które w nowoczesnym świecie pozwalały być ludziom razem i budować wspólnotę. Te same środowiska “konserwatywne”, które niedawno oburzały się z powodu uzależnienia młodzieży od smartfonów odbierających wrażliwość, percepcję i wyobraźnię, teraz upatrują świetlanej przyszłości i postępu w elektronicznych protezach czy sztucznej inteligencji. To jest symulacja człowieczeństwa, zapowiedź “końca człowieka”, o którym pisał Fukuyama. Nie widzę w tym żadnych warunków dla rozwoju obywatelskiego społeczeństwa ani tym bardziej do zachowania zdrowia fizycznego i psychicznego.
Dlatego też nie rozumiem pańskiej obrony wprowadzonych rozporządzeń rządowych, które ponadto nie są umocowane na fundamentach ustawowych. Legalność większości postanowień podważają już środowiska prawnicze. Praktykowane jest więc działanie uderzające w wolności obywatelskie, w których państwo balansujące na granicy prawa samo sobie odbiera powagę w oczach społeczeństwa. Mamy do czynienia z testowaniem rozwiązań represyjnych, których przynajmniej część pozostanie z nami w warunkach “nowej normalności” zapowiadanej przez Morawieckiego. W czasach kryzysu i polityki zaciskania pasa będą to narzędzia niezwykle użyteczne dla władzy. Proszę jednak sobie teraz wyobrazić sytuację, w której odradza się podział “my-oni”, państwo traci uznanie w oczach społeczeństwa, a ludzie zostają uznani za zbiorowego wroga publicznego. To wszystko dzieje się teraz, na naszych oczach. Nie dostrzega Pan tutaj niebezpieczeństwa?
Stąd obawiam się, że po pandemii na wszelką oddolną interwencję będzie za późno. Jeżeli rządzący mają otrzymać jakikolwiek sygnał ostrzegawczy, który pozwoli im wyjść z błędnego koła pandemicznej polityki, to ten głos powinien wybrzmieć teraz. Zamiast tego politycy przekonują się, że przy odpowiednim warunkowaniu ze społeczeństwem można zrobić praktycznie wszystko, zmieniać naturę człowieka, jego zachowania, odruchy, ustawiać go w trybie przewidywalnego algorytmu, podobnego aplikacjom online. To wielka pokusa dla każdej władzy. Ten proces może się okazać bardzo długotrwały albo wręcz nieodwracalny.
Podobnie jak Pan jestem przeciwnikiem wielu elementów tak zwanej demokracji liberalnej i neoliberalnego globalizmu. Nie należę jednak do ideologów rewolucyjnych, którzy uważają, że korzystając z aktualnych okoliczności cały dorobek dawnego świata należy podpalić, ponieważ był dalece niedoskonały. Te okoliczności tworzą ogromne zagrożenie dla wolności człowieka, odbierając mu wartości, które, pomimo wad mijającej epoki, mógł pielęgnować. Jeżeli dawna polityczna poprawność miałaby teraz zostać zastąpiona przez nową, przed którą nie potrafimy się jeszcze bronić, to ja mówię takiej rzeczywistości: nie. I będę bronił wszelkiej myśli, także liberalnej, która pozwala człowiekowi zachować w granicach dopuszczalności wolność, swobodę przemieszczania się, wybór drogi do szczęścia i sposobu życia ponad arbitralnym rządem, który może dowolnie posługiwać się argumentem bezpieczeństwa, wspólnoty narodowej czy tradycji, mając na celu coś zupełnie tej tradycji przeciwnego.
Pozdrawiam Pana
Oznacza to tylko tyle, że żadnego harmonogramu rząd nie ma poza modyfikacją zasad w sklepach i łaskawą zgodą na wejście do lasów. Dodajmy, że zasady te od początku faworyzowały duże sieci handlowe. Brak kolejnych terminów znoszenia restrykcji wskazuje na dużą dowolność i uznaniowość. W międzyczasie reżim maseczkowy zamienia ludzi w posłuszne cielęta odstraszające otoczenie szpetnym wizerunkiem nowego człowieka. To prawdziwa przyjemność wyjść na wiosenny spacer, aby dusić się pod sztucznym tworzywem i oglądać wylęknione spojrzenia sąsiadów wyzierające spod higienicznej kotary. “Nowa normalność”.
Szanowny Panie,
Autor artykułu również nie kwestionuje powstającego nowego porządku. Co do tego pełna zgoda między nami. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z nieuchronności zmiany funkcjonowania świata w wielu jego aspektach, tym bardziej, że jej początek zapowiadano od lat bez względu na to, jak owo “nowe” sobie wyobrażaliśmy. Dzisiaj okazuje się dopiero, że te nasze wyobrażenia mogły być bardzo odmienne. Problem polega na tym, że nic nie wskazuje na pomyślny dla Polski i Europy charakter tego nadchodzącego przeobrażenia, podczas gdy Autor kreśli przed nami nieuzasadnioną obietnicę zbawienia i emancypacji narodów i tradycji wynikającą jakoby z chaosu i niepewności współczesnego kryzysu. Tak jakby rewolucyjne zawirowania na świecie same w sobie stanowiły szansę na gospodarczą i polityczną niezawisłość, uniezależnienie się od Niemiec, UE, USA, na odtworzenie starego świata sprzed ery neoliberalnej i globalistycznej w warunkach, które najwyraźniej zwiastują nowy etap globalizacji. Koncepcję państwa narodowego, patriotyzmu, tradycji, dyscypliny społecznej lub posłuszeństwa, a nawet wartości chrześcijańskich można wykorzystać w sposób wyrachowany przeciwko nim samym. I nie trzeba sięgać daleko w przeszłość, aby odnaleźć przykłady perfidnego posługiwania się wartościami “narodowymi” przeciwko narodowi czy wspólnocie politycznej. Robiono to choćby w czasach Polski Ludowej. A czy już całkiem niedawno państwa narodowe i narodowe gospodarki nie zostały wykorzystane do pokrycia strat prywatnego sektora bankowego po 2008 r.? Czy Donald Trump ze swoim “America First” nie broni interesów korporacji amerykańskich o globalnym zasięgu? Czy Chiny z “nowym jedwabnym szlakiem” i technologią 5G nie promują własnej wizji wolnego handlu opartego na usługach IT? W chwilach kryzysu i dekoniunktury prywatne (i państwowe) korporacje skrywają się pod osłoną państwowego protekcjonizmu, a nawet nacjonalizmu, aby przetrwać zachwianie rynkowe, wyeliminować pozbawioną tej ochrony konkurencję i mniejsze podmioty, a potem wrócić w roli monopolistów narzucając światu nową kulturę pracy (zdalnej?), zachowania społeczne oraz nowy podział na “haves” i “non-haves”. Nowoczesny kapitalizm może żywić się podziałem na centra i peryferie, albo zamienić się w gospodarkę uniwersalistyczną z socjalnym obliczem. Żadna z tych opcji nie wydaje się dla nas szczególnie sympatyczna.
To nie znaczy jednak, że mamy teraz uprawiać filozofię rozpaczy i bezradności – wręcz przeciwnie. Jeżeli, jak chce Autor, następstwa obecnego kryzysu “będziemy mogli kontrować swoimi działaniami” to musimy najpierw mieć świadomość naszego nikłego wpływu na procesy zachodzące po pandemii. Oddziaływanie na rzeczywistość społeczną, gospodarczą, a docelowo międzynarodową, jest zadaniem na teraz, kiedy przyszły porządek nie zdążył okrzepnąć. Niestety, polski rząd wybrał drogę polegającą na niemal pełnym paraliżu aktywności społecznej właśnie w czasie, kiedy mogłaby ona stymulować i korygować błędne lub szkodliwe decyzje władz. Zamiast tego powszechny strach przed chorobą i represjami wykreował w społeczeństwie powszechną postawę uległości, która nie pozwala im nawet wyjść z rodziną na spacer do parku. Co dopiero mówić o publicznych protestach, które w normalnych warunkach mogłyby skłonić władze do większej refleksji i zdrowego rozsądku. Ta hołubiona “suwerenność” rządu jest w tym wypadku obciążeniem dla państwa, a przede wszystkim dla suwerena czyli narodu. Trudno w tych warunkach oczekiwać od ludzi szacunku dla państwa i jego organów, które same podważają własny autorytet tworzeniem i egzekwowaniem absurdalnych, represyjnych praw. Ale właśnie z tego powodu kontestacja tego stanu rzeczy tu i teraz jest jak najbardziej uzasadniona, do kiedy mamy jakiś wybór. Dla dobra nas wszystkich i dla dobra państwa, które jeszcze uważamy za nasze.
W kwestiach medycznych dotyczących skali zagrożenia epidemicznego trudno wypowiadać się osobom bez kwalifikacji, ale powołując się na coraz liczniejsze wystąpienia lekarzy-epidemiologów można z pełnym przekonaniem uznać, że środowisko medyczno-sanitarne na całym świecie (w Polsce również) jest bardzo dalekie od konsensusu w tej sprawie. Mimo tej niepewności (a może wskutek?), podejmowane są decyzje polityczne o długotrwałych i katastrofalnych skutkach dla życia społecznego, gospodarczego i politycznego. Jest to analogia tezy zmian klimatycznych wywołanych rzekomo ingerencją ludzką, które zyskały polityczną aprobatę o wciąż nieprzewidywalnych skutkach. Przecież ekologiczne zapowiedzi ograniczenia konsumpcji, zużycia paliw, emisji cieplarnianych, oszczędności i zmiany nawyków tak dobrze korespondują z obecnymi zamkniętymi zakładami pracy, pustymi miastami, odwołanymi połączeniami lotniczymi, limitami w sklepach czy zakazem korzystania z terenów zielonych. Zbiorowym winnym wskazywanym przez elity jest zawsze człowiek, ten najprostszy, pracujący, ciułający grosze, wychowujący dzieci, który od niedawna zyskał łaskawe prawo do zagranicznego wypoczynku i namiastki “konsumpcji”. Teraz nawet tego mu nie wolno. Dlatego nie można mówić tutaj o “bezdusznym ekonomizmie” sceptyków w sytuacji kiedy taktyka “spłaszczania krzywej” zachorowań skutkuje wydłużeniem okresu izolacji ludności i zamknięcia społecznej aktywności na kolejne długie miesiące bez dostrzegalnej perspektywy końca. To jest dopiero bezduszne i krzywdzące w stosunku społeczeństwa nawet przy założeniu szczerych intencji rządu, w które mam dzisiaj podstawy wątpić.
Nie spodziewałem się przeczytać takiej treści na tym portalu, ale od kilku tygodni dobór materiałów i komentarzy do wydarzeń zdradzał już wybór przez redakcję określonego kierunku: pandemia jest prawdziwa (“climate change is real”), a stąd wszelkie skrępowanie wolności obywatelskich i gospodarczych uzasadnione, a wręcz wskazane. Zatem Autor nie tylko broni oficjalnej narracji władz, ale wręcz kreuje wizję “naprawy” świata drogą tego swoistego “moralnego ekwiwalentu wojny”. Ta fałszywie antysystemowa optyka przypomina smutny obrazek z pierwszych tygodni I wojny światowej, kiedy w europejskich stolicach naiwne tłumy manifestowały poparcie dla wojny, która miała przynieść postęp społeczny, liberalizację handlu, wyzwolenie narodowe, rozbrojenie, prawa polityczne, godność, rewolucję komunistyczną, powszechną sprawiedliwość i dobrobyt, a przede wszystkim wieczny pokój. To ciekawe, że pomimo tragicznych doświadczeń przeszłości wiele środowisk akcentujących poglądy konserwatywne czy republikańskie przypisuje wojnie i stanom nadzwyczajnym ozdrowieńczy wpływ na wspólnotę społeczną, solidarność międzyludzką, cnoty obywatelskie czy “narodową” gospodarkę. Stwierdzenie, że w warunkach kryzysu i pandemii “pojawia się pole dla postulatów odzyskania suwerenności dla Polski” nie wytrzymuje konfrontacji z faktem, że “lockdown”, któremu towarzyszyło zawieszenie gospodarki i administracyjne zamknięcie milionów ludzi w domach jest procesem globalnym i ostatecznym triumfem globalizacji, reprezentowanej przez skorumpowaną strukturę WHO oraz jej korporacyjnych darczyńców spod znaku Fundacji Gatesów i Rockefellerów. Trudno celebrować rozkład UE w warunkach jednoczesnej próżni geopolitycznej w Europie Środkowo-Wschodniej, zaniku Grupy Wyszehradzkiej, a przede wszystkim rzucającej się w oczy bezradności państwa. Żadnych konsultacji i rozmów z Węgrami, Czechami, Szwecją, czy choćby Białorusią o wspólnej obronie przed następstwami politycznymi czy gospodarczymi tej pandemii. Tę próżnię ktoś już zagospodaruje, a Gordon Brown nieprzypadkowo właśnie teraz proponuje utworzenie rządu światowego. Dodajmy, że bezradności państw na zewnątrz towarzyszy wyjątkowo sprawny aparatu represji stosowany wobec własnych obywateli. Nie znamy tego już z doświadczeń najnowszej historii naszego kraju w warunkach struktur zależnych?
Nie można też przekonująco opowiadać się za okazją do uprawiania “polityki ekonomicznej trzeciej drogi” w warunkach zapaści uderzającej najsilniej w gospodarki semiperyferyjne jak nasza. Każdy poprzedni kryzys wraz z tym po 1929 r. dowodził, że osłabiały one peryferia i wzmacniały potęgę podmiotów najzamożniejszych, dysponujących dostępem do szerokich rynków, zdolnych do pokrycia strat wynikających z dekoniunktury, z ograniczenia lub zawieszenia działalności gospodarczej. Jeżeli nadchodzący kryzys zmieni światowy układ sił to będzie on o tyle niepomyślny dla Polski, że utrwali jej strukturalne zależności dodając do nich kolejne, zauważalne już w kontaktach z Azją. Podatki proponowane przez Morawieckiego w marcu w ramach “tarczy antykryzysowej” są tylko pozornie uderzeniem w wielkie ponadnarodowe korporacje. Te ostatnie najszybciej powetują sobie koszty adaptacji, przepisów UE, polityk klimatycznych czy pandemicznych, natomiast mała i średnia firma, choćby zaawansowana i innowacyjna upadnie. Cui bono?
Upatrywanie nadziei na “lepszy świat” w obecnym dramacie jest rodzajem myślenia kategoriami “kreatywnej destrukcji” mającym niewiele wspólnego z republikanizmem, za to zapożyczonym od amerykańskich neokonserwatystów, od których redakcja zawsze się dystansowała. Taką apologię rewolucji w stosunkach społecznych i gospodarczych można odczytać na stronie Klubu Jagiellońskiego w utopijnych wywodach “techno-republikanów”. Ubolewanie nad “atrofią więzi społecznych, atomizacją, rozpadem rodzin, wykorzenieniem z tradycji i kultur narodowych” trudno pogodzić z oczekiwaniem na odbudowę więzi społecznych w warunkach izolacji ludzi i kwarantanny zasilanej lękiem rozpowszechnianym przez praktycznie wszystkie środki masowego przekazu. Akcja “Zostań w domu” to symbol odebrania człowiekowi wszystkich jego najważniejszych praw i wartości związanych z budową relacji międzyludzkich, które faktycznie czynią z niego człowieka. Nawet wojna w klasycznym rozumieniu czy klęska żywiołowa nie zaraziła nigdy masowo ludzi obawą przed drugim człowiekiem w takim stopniu jak obecna kultura strachu. Nota bene, jest ona w prostej linii owocem postmodernizmu. Mamy tu do czynienia z mechanizmem narzucenia całym narodom radykalnej zmiany zachowań i świadomości polegającej na odebraniu im prawa do swobody przemieszczania się, do nawiązywania więzi międzyludzkich, a także do samodzielnego myślenia i działania w oparciu o ludzkie, spontaniczne odruchy. Człowiek ma funkcjonować na zasadach zmechanizowanych stworzonych przez globalną rewolucję technologiczną, stać się bardziej przewidywalny, poddany kontroli, ma działać i pracować na podstawie algorytmów elektronicznych aplikacji wdrażanych już teraz w systemie pracy zdalnej. To wszystko są narzędzia zaczerpnięte z arsenału państw totalitarnych – odizolować ludzi, ograniczyć możliwość kontaktu, przemieszczania się i zgromadzeń, sparaliżować inicjatywę i zaszczepić strach przed innymi, aby opieki szukali u władzy. Trudno dopatrywać się tutaj warunków do odrodzenia “tradycyjnych wartości”. Mamy natomiast zapowiedź spełnienia niesympatycznej wizji Kojeve’a, Straussa, Fukuyamy o”ostatnim człowieku” w “ostatnim państwie”. Warto to przemyśleć zanim Szanowny Redaktor kolejnym podobnym tekstem strzeli sobie w kolano pogrążając w kilka minut budowany z mozołem autorytet portalu Kresy.pl Bo łatwo jest zburzyć zaufanie, ale odbudować już bardzo ciężko.
Proszę zwrócić uwagę na następujący cytat: “wczoraj władze włączyły do bilansu ofiar śmiertelnych koronawirusa ponad 3,7 tys. zgonów, które nastąpiły od 11 marca. Chodzi tu o osoby zmarłe bez wykonanego testu, których z tego względu nie wliczono automatycznie do bilansu”. Czy to znaczy, że u tych osób nie ma potwierdzonej obecności wirusa? Czy testy wykonano pośmiertnie? Co właściwie było przyczyną tych zgonów? Mamy do czynienia z kreatywną statystyką umieralności prowadzoną na polityczny użytek i w celu realizacji politycznej agendy wymierzonej w całe społeczeństwa, narody i gospodarki. Wypadałoby o tym uświadamiać opinię publiczną zamiast powielać panikę szerzoną przez media głównego nurtu i uzasadniać odbieranie ludziom praw obywatelskich.
Czyżby Polacy zasługiwali na swój ciężki los? Mam jednak nadzieję, że wyniki sondażu są tylko kolejną manipulacją.
Powyższy artykuł warto byłoby uzupełnić o sprostowanie ze strony organizacji prawniczych. Przede wszystkim wprowadzenie kar administracyjnych nie ma podstaw prawnych. Zdaniem Okręgowej Rady Adwokackiej w Gdańsku “do tego typu zakazów [wchodzenia do lasów i parków] nie mają zastosowania słynne kary administracyjne do 30 tys. zł”. Ponadto “odnośnie nas – dotyczy to tylko naruszenia indywidualnego obowiązku kwarantanny, hospitalizacji lub izolacji wydanych przez stosowny organ (pozostałe sytuacje kar administracyjnych dotyczą obrotu określonymi towarami i nadmiernych cen). Innych zakazów – w tym przemieszczania się, wstępu do lasów, ilości osób w sklepie itp. to nie dotyczy. Przechodząc zaś do pytania – nawet w razie nałożenia kary za naruszenie np. izolacji żaden przepis nie uzależnia prawa do sądu od wcześniejszego zapłacenia kary. Kara administracyjna może oczywiście być egzekwowana (przez komornika lub komornika skarbowego), ale niezależnie od tego można się odwoływać do sądu.” Mecenas Masiak dodaje, że wszystkie restrykcje wprowadzone od 31 marca pozostają nielegalne w świetle zapisów konstytucyjnych, które mówią, że “nawet jak jesteś ministrem, rządem, nie możesz zrobić wszystkiego, co ci się podoba!”
W sprawie kar administracyjnych wypowiedział się także Krakowski Instytut Prawa Karnego, którego stanowisko warto tu również zacytować:
“Kar tych nie może nakładać organ administracji publicznej – mógłby on ewentualnie ukarać obywatela mandatem. Skrajnie nieuzasadnionym rozwiązaniem jest przy tym orzekanie wskazanych kar w trybie Ordynacji podatkowej. Może to świadczyć, że ustawodawca traktuje wskazane kary jak zobowiązania podatkowe.”
Innymi słowy, bez wprowadzenia stanu nadzwyczajnego w drodze ustawy Rada Ministrów, a faktycznie Minister Zdrowia może najwyżej ograniczyć określone sposoby przemieszczania się, ale nie ma prawa wprowadzać zakazów w przemieszczaniu się lub zakazów wstępu do miejsc publicznych.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że w opinii KIPK działania rządu rodzą “nieprzewidywalne co do skali i skutków zagrożenie dla bezpieczeństwa obywateli oraz ryzyko wieloletniego chaosu prawnego”.
Przy takim postawieniu sprawy należałoby nie tylko publicznie protestować przeciwko ewidentnie bezprawnym aktom represyjnym, ale również czynnie kwestionować ich zastosowanie w ramach akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa. Tylko tą drogą możliwe będzie zmuszenie rządu do postępowania w zgodzie z zasadami praworządności i sprawiedliwości – wprowadzenia stanu nadzwyczajnego lub natychmiastowego wycofania przepisów uderzających w swobody obywatelskie i działalność gospodarczą.
Tak, to zabawne. Za chwilę Trump i Salman dostaną od tego ciężkostrawnego posiłku choroby wieńcowej, cukrzycy, a na zakończenie wylewu lub zawału. Nadwaga już jest, a zatem jeszcze więcej tłuszczyku. Czas pracuje na zdrowie Ameryki.
Piękna teoria, tylko, że to Rosjanie odmówili zawarcia porozumienia z Saudyjczykami, aby uderzyć w opłacalność wydobycia ropy w USA, a tym samym w ich obecność na europejskim rynku. Biorąc pod uwagę obecną kondycję gospodarki amerykańskiej ten plan ma duże szanse powodzenia. Tym bardziej w warunkach kiedy USA odwróciły się od Europy, wstrzymały przepływ ludzi, a Rosjanie i Chińczycy zagospodarowują gospodarczo i wizerunkowo rynek europejski. Tylko ograniczone manewry NATO i przyjęcie Macedonii do Sojuszu przypominają nam, że Amerykanie mają jeszcze z Europą cokolwiek wspólnego. Ale to już chyba “łabędzi śpiew” starego porządku. Redaktor Wiech zamiast martwić się o kondycję polskiej gospodarki niepotrzebnie zamartwia się o Rosję występując przy tym w roli propagandysty MSZ.
Oczywiście Iran w tym układzie nie jest ani stroną bezsilną ani niewinną. Udowodnił, że jest w stanie uderzyć w czułe amerykańskie interesy, choćby atakując we wrześniu 2019 r. rafinerie saudyjskie, czemu Amerykanie mogli się tylko bezradnie przyglądać, choć mają w tym kraju kontyngent liczniejszy niż w Iraku, CENTCOM w Katarze, a cała Zatoka Perska jest na ciągłym wywiadowczym monitoringu. To mocno podważyło wiarogodność Ameryki jako sojusznika i to nie tylko na Bliskim Wschodzie. Jeżeli jednak zamordowanie Sulejmaniego potraktować jako próbę odbudowy autorytetu, to Amerykanie wybrali niestety drogę najgorszą z możliwych. Po tej akcji dla USA nie ma już miejsca ani w Iraku ani w większości pozostałych państw sojuszniczych regionu, może poza głównym sponsorem terroryzmu – Arabią Saudyjską. Amerykanie nie tylko uderzyli w interesy irańskie, ale także we własne interesy, ponieważ pogwałcili suwerenność innego państwa (nie wroga) dokonując na jego terytorium mordu politycznego, a teraz Trump obelżywie żąda jeszcze od Irakijczyków zapłaty za wybudowanie bazy wojskowej sił amerykańskich. To ten sam język pogróżek i narracja zastraszania, którą Waszyngton posługuje się w kontaktach z sojusznikami europejskimi żądając zwiększenia wydatków na obronność, czyli de facto zakupów technologii amerykańskich i pokrywania kosztów obecności sił USA (na co rząd polski zareagował tak serwilistycznie jak entuzjastycznie). Tą samą logiką posługuje się administracja USA prowadząc wojnę celną z UE i Chinami. Ameryka stała się państwem zwaśnionym ze światem, antagonizującym nie tylko wrogów, ale przede wszystkim swoich sprzymierzeńców, stała się państwem nieprzewidywalnym i niebezpiecznym, czego ostatni czyn był zaledwie ostatnim, aczkolwiek najbardziej dotąd brutalnym przykładem.
I nawet jeżeli przyjąć na wiarę bałamutne wyjaśnienia administracji USA, że Iran przygotowywał “rychłe” (imminent) ataki na interesy amerykańskie, to Sulejmani nie organizował ich samodzielnie i prywatnie, a ich wykonanie należy do szerokiej organizacji ludzi (którzy są zastępowalni) i instytucji, które kontynuują rozpoczęte procedury i będą je realizowały długi czas. Być może ujrzą one światło dzienne pod postacią irańskiej odpowiedzi. Ale w tych warunkach zamordowanie Sulejmaniego było po prostu bez sensu. Albo też jedynego jej sensu upatrywać można w prowokacji względem Iranu, ale już na pewno nie w interesie USA, ale kogoś zupełnie innego. Tak czy inaczej, Ameryce nie przydaje to ani autorytetu ani wiarygodności ani szacunku.
Co to wszystko oznacza dla Polski? Wszak w tle mamy aktywną na Bliskim Wschodzie Rosję, która po niedawnym oszkalowaniu Polski za chwilę weźmie udział w izraelskich uroczystościach upamiętniających wyzwolenie Auschwitz. Z tej okazji wystąpi zapewne w roli arbitra i orędownika pokoju, ale rosyjski udział w procesie łagodzenia napięcia USA-Iran może zostać okupiony czyimś kosztem. A pamiętajmy, że Amerykanie reprezentują wybitnie kupiecką mentalność, zwłaszcza z obecnym prezydentem.
Pozdrawiam i życzę miłego świętowania…
@Tutejszym,
Rozwijam. W Iraku stacjonuje ponad 5 tys. żołnierzy amerykańskich zgodnie z dwustronnym porozumieniem zawartym w 2014 r. w ramach wspólnej walki z ISIS, w której to walce nota bene uczestniczył zamordowany Sulejmani wspierając, chcąc nie chcąc, Amerykanów (wcześniej po 2001 r. ten sam Sulejmani czynnie współpracował z wojskami USA przeciwko Talibom w Afganistanie). Siły proirańskie odznaczały się w walkach z ISIS najwyższym stopniem efektywności militarnej w wypieraniu sunnickich ekstremistów, którzy regularnie dokonywali dekapitacji amerykańskich obywateli. Zauważmy, że ISIS od początku (podobnie jak afgańscy Talibowie) wspierane było finansowo i materiałowo przez Arabię Saudyjską, sojusznika Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie państwo wrogie Iranowi, co zarazem uczyniło Saudyjczyków taktycznymi sojusznikami innej siły bliskowschodniej – Izraela. Stąd od pewnego czasu pojawiały się w bliskowschodnich kręgach opiniotwórczych spiskowe teorie, że walka Amerykanów z ISIS była w istocie pozorowana. To oczywiście tylko spekulacje. W każdym razie od czasu rozbicia Państwa Islamskiego władze w Bagdadzie (zdominowane przez szyitów od czasu obalenia przez USA rządów S. Husajna w 2003 r.) zaczęły głośno zapowiadać konieczność wycofania z kraju wojsk amerykańskich. Zauważmy, że w międzyczasie inny uczestnik “koalicji antyterrorystycznej” czyli Turcja okazawszy pierwsze symptomy niechęci do dwuznacznej polityki USA w regionie padł ofiarą inspirowanej z Waszyngtonu próby przewrotu wojskowego, z której Erdogan wyszedł zwycięsko, ale Amerykanie odpowiedzieli nałożeniem bolesnych sankcji na swojego sojusznika z NATO. Po objęciu prezydentury przez Trumpa i jednostronnym (bez konsultacji z członkami UE i NATO) wycofaniu się USA z porozumienia nuklearnego z Iranem Amerykanie nałożyli sankcje również na europejskie firmy, które respektując wciąż porozumienie z Teheranem, prowadziły z tym krajem transakcje handlowe (np. w zakresie importu ropy czy gazu). To było bezpośrednie uderzenie USA w interesy Europy jako całości. Polska również otrzymała na tym odcinku wyraźne ostrzeżenie i pokornie się podporządkowała (tak samo było w sprawie chińskiej technologii 5G). Polska została ponadto poważnie obciążona politycznie narzuconą nam bezczelnie przez amerykańskich sojuszników tzw. konferencją bliskowschodnią w lutym 2019 r., która była dla Polski dyplomatyczną i wizerunkową porażką i to nie tylko ze względu na stosunki z Teheranem (o towarzyszących temu wywodach roszczeniowych Pompeo i inwektywach ministra Katza nie wspomnę).
Cdn…
Jeżeli “inteligencja” pozwala ci usprawiedliwiać dokonane publicznie polityczne zabójstwo to marny pożytek z tej wartości. Stany Zjednoczone zademonstrowały na tyle wrogi stosunek do świata, że nie tylko przeciwnicy, ale przede wszystkim sojusznicy tego kraju mogą uznać USA za zagrożenie dla bezpieczeństwa.
Głosy rozsądku i trzeźwej oceny, takie jak Prof. Zapałowskiego, z trudem przebijają się do naszej przestrzeni publicznej. Świadczą o tym niektóre komentarze jakoby o sile państwa decydował tylko zasięg artylerii i liczba armat. A nawet na takie czysto militarne atuty nie możemy dzisiaj liczyć. Problem w tym, że o ile Zachód nie rozumie zagrożenia rosyjskiego w Europie, to Polska zupełnie nie rozumie Zachodu i jego interesów. Za uśmiechami Trumpa kryje się wyraźny komunikat dla Warszawy na rzecz szukania porozumienia z Moskwą. Z drugiej strony Amerykanie znający charakter polskiej dumy narodowej i związanych z nią kompleksów opanowali technikę nęcenia Polaków iluzjami budowy regionalnego mocarstwa. W czasach najnowszych praktykę schlebiania polskim ambicjom geopolitycznym podjął Friedman, a po nim już amerykańskie kręgi oficjalne poszukujące sposobu na wycofanie się USA “rakiem” z wszelkich niewygodnych zobowiązań sojuszniczych pod pozorem wzmacniania “wschodniej flanki NATO”. Do złudzenia przypomina to pewien ponury dla Polski scenariusz sprzed 80 lat.
Trump określił jasno swój stosunek tak do Polski jak i do Rosji podczas konferencji z Dudą. Zapytany przez dziennikarza o zagrożenie rosyjskie jako motyw w zwiększeniu obecności wojskowej odpowiedział: No, I don’t think so at all. I think it’s just because we have a President of Poland who I like, who I respect. And he asked whether or not we’d be willing to do that. And I said, “Well, you know, there’ll have to be installations built.” And they said they’re willing to do that.
Z całej konferencji prasowej ten cytat najdobitniej potwierdza “partnerski” charakter stosunków polsko-amerykańskich i pozycję Polski w owym “ścisłym sojuszu”. Cała reszta dotyczyła niechęci USA do pomocy dla Ukrainy i zarzutów korupcyjnych wobec syna J. Bidena. Kolejne świadectwo “najlepszych w historii” stosunków dwustronnych.
Klucz zaproszeń może jest “współczesny” tylko zupełnie nie koresponduje z ideą obchodów rocznicy wybuchu wojny ani tym bardziej z zupełnie współczesną polską racją stanu. Zatem po pierwsze Stany Zjednoczone były we wrześniu 1939 r. państwem neutralnym, a ich rola w początkowym etapie wojny mocno dwuznaczna. Czy prezydent Trump powie dlaczego Amerykanie znając tajną klauzulę paktu Ribbentrop-Mołotow nie powiadomili o niej polskiego rządu? Albo dlaczego nie uznali sowieckiego najazdu na Polskę za akt agresji? Zamiast tego woleli wysyłać do prezydenta Mościckiego idiotyczne apele o zachowanie pokoju. Z wojennych rocznic historycznych Amerykanie mogliby u nas celebrować upamiętnienie konferencji jałtańskiej lub poczdamskiej. Po drugie, jeśli chcemy zapraszać Trumpa to lepiej wybrać okazję “kontraktową” w rodzaju zakupu F-35 lub otwarcia nowego oddziału JP Morgan w Warszawie. Wtedy ten “współczesny” klucz miałby uzasadnienie. A na razie wiele wskazuje na to, że bez kompletu europejskich uczestników, których należałoby zaprosić tak z historycznych jak i politycznych względów (czyli oprócz wszystkich sąsiadów jeszcze Francja i W. Brytania) powstanie znowu wrażenie Polski izolowanej i opuszczonej. Szkoda dobrej okazji, bo reset 2.0 znowu szybuje ponad polskimi głowami.
Największego oporu dla udziału USA w rozmowach o Ukrainie można spodziewać się w Waszyngtonie, a nie w Moskwie. Włączenie Amerykanów do formatu może im po raz pierwszy związać ręce i zmusić do przyjęcia formalnych zobowiązań wobec nie tylko Kijowa i Moskwy, ale też Niemiec i Francji, z których dotąd byli zwolnieni. Administracja Trumpa wybitnie unika zobowiązań międzynarodowych, a wręcz je zrywa już istniejące, vide casus Iranu i porozumienia nuklearnego. Wygodnie im jest ingerować, ale już niczego nie podpisywać. Dlatego w mojej ocenie propozycja prezydenta ukraińskiego to rodzaj pułapki, na którą raczej nikt zza oceanu się nie złapie. No chyba, że w stosunkach USA-Rosja nastąpił już bardzo poważny przełom, którego warunków nie znamy.
Problem w tym, że Polska będąc podporządkowana wytycznym USA nie przestanie być ani “bliską zagranicą” ani równorzędnym partnerem dla Rosji. Postawienie wyłącznie na kartę amerykańską przez polską dyplomację wplątuje nasz kraj w sprzeczne z polskimi interesami konflikty euroazjatyckie ograniczając Polsce możliwość manewru nie tylko na rosyjskim odcinku, ale także wobec potencjalnych antagonistów Rosji, jak Chiny, Turcja czy Iran. Znaleźliśmy się w położeniu sąsiada, który miał nadzieję na wykorzystanie do własnych celów chwilowej kłótni małżeńskiej, podczas gdy, jak to bywa w życiu, małżonkowie pójdą na ugodę, a sąsiad pozostanie dla nich już tylko przeszkodą w pojednaniu. Rząd polski wydaje się zatem nieprzygotowany na dialog amerykańsko-rosyjski, w którym możemy stać się przedmiotem układu między mocarstwami zamiast być podmiotem w grze międzynarodowej. Tusk oczywiście popełnił fatalny błąd, ale nie robił tego z miłości do Putina, tylko również kierował się ówczesnymi wytycznymi zachodnich sojuszników (reset Obamy). Obecny rząd podąża dokładnie tym samym zgubnym dla Polski kierunkiem. I o tym napisał autor.
Wstydziłby się pan za takie podłe słowa, panie ministrze. Przypominają retorykę partyjną ery gomułkowskiej, gdzie obowiązywał monopol na politykę “państwowo-narodową”. Skoro pańskim zdaniem Polskę czeka pomyślność pod rządami PiS, to dlaczego ucieka pan do Brukseli razem z całym gronem zasłużonych “patriotów” z gabinetu Morawieckiego? Czyżby kolejna rekonstrukcja w zgodzie z “mądrością etapu”?
W nawiązaniu do kwestii Huawei etc. Władze Stanów Zjednoczonych blokują urządzenia i aparaty telefoniczne chińskiej produkcji na terenie własnego kraju. Wskutek tego niektóre telefony nie nawiązują połączenia z amerykańską siecią komórkową skutkując w praktyce dezaktywacją danego numeru telefonu. Dla osób podróżujących do USA powoduje to poważne problemy np. w przypadku płatności bankowych wymagających potwierdzenia. Naraża również użytkowników chińskich aparatów na dodatkowe koszty w postaci konieczności zakupu nowego aparatu lub karty amerykańskiej. Takie praktyki władz USA to rażące łamanie praw konsumenckich, o które w normalnych warunkach należałoby się upomnieć wraz z żądaniem solidnych odszkodowań. Niestety, jak wiadomo, USA nie podlegają żadnemu prawu poza swoim własnym w przeciwieństwie do Polski, która podlega wszystkim prawom poza własnym. Nie oczekuję zatem od obecnego tchórzliwego rządu i bezradnego MSZ żadnej rzeczowej interwencji w tej sprawie. Ale czy państwo polskie jest tak bardzo teoretyczne, że nie może nawet wydać ostrzeżeń dla Polaków wyjeżdżających do USA przed tymi dokuczliwymi utrudnieniami?
@Jan Olgierd W przeszłości Polska znajdowała się już w sytuacji “bezalternatywnej”, za którą nasz naród poniósł bolesną i krwawą ofiarę, a kraj odbudowuje się po niej do chwili obecnej. Niestety, broń atomowa nie uczyni z nas ani mocarstwa ani siły, za to najpewniej uczyni z naszego kraju obiekt niezdrowego zainteresowania innych graczy międzynarodowych i nie tylko Rosji. O prawdziwej potędze kraju świadczy zamożność jego gospodarki, mądrość jego obywateli i roztropność rządzących. Dlatego autor recenzji słusznie daje do zrozumienia, że pan Bartosiak idąc śladem G. Friedmana, zasiewa w świadomości Polaków rojenia o mocarstwowości, które służyć mogą najpewniej wrogom naszego kraju, a dla nas są kosztowną politycznie, finansowo i społecznie iluzją. Jesteśmy państwem uzależnionym militarnie od USA, kapitałowo od Niemiec, z zadłużonym budżetem, podzielonym wewnętrznie społeczeństwem i prawie zupełnie pozbawionym kultury obywatelskiej. Polska jest nadal państwem teoretycznym z równie teoretycznym pojęciem racji stanu określanym przez “elity” oderwane od potrzeb społecznych. Politycy III RP mówiący, że nasze bezpieczeństwo zależy dzisiaj wyłącznie od USA i sugerujący umieszczenie w naszym kraju broni jądrowej, powinni zostać postawieni w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu. Jest to bowiem postawa nie tylko kraju ewidentnie pozbawionego suwerenności, ale zupełnie sprzeczna z jakimkolwiek pojęciem realizmu czy interesu narodowego. W tych warunkach geopolitykę przyjemnie prowadzi się palcem po mapie, ale tylko pod warunkiem, że zignorujemy czynnik ludzki. A on w życiu publicznym i podczas każdej wojny jest najważniejszy. Planiści i wodzowie spoglądający na świat przez pryzmat władzy, mapy i kalibru armat, a lekceważący ludzką naturę zawsze przegrywali. Ale jak wiadomo historia jest bardzo kiepską nauczycielką życia.
Bardzo celne uwagi, które ukazują zakłamany, ceremonialny i publicystyczny “patriotyzm” naszych dyplomatów. W przeciwieństwie do Autora uważam jednak, że gra pozorów dotyczy również odcinka rosyjskiego. Owa “walka z ruskimi” służy zaledwie usprawiedliwieniu poddańczej postawy wobec USA, dla której fundamentem może być jedynie wyolbrzymiona atmosfera zagrożenia ze wschodu. Wątpliwości budzi jednak szczerość obozu “dobrej zmiany” w ocenie niebezpieczeństwa płynącego z Moskwy, ponieważ w takiej sytuacji każda władza (także pozbawiona suwerenności) buduje dla siebie gwarancje bezpieczeństwa drogą kontaktów z wrogiem. Jeżeli Rosja byłaby tak niebezpieczna, jak wmawia się opinii publicznej, to szef MSZ i wiceministrowie byliby na rozmowach w Moskwie co najmniej tak często jak w Waszyngtonie czy w Brukseli. Tymczasem kontakty polityczne Polski z “coraz bardziej agresywną” Rosją pozostają praktycznie zamrożone od kilku lat. W jaki zatem sposób nasza dyplomacja zamierza starać się o budowanie relacji z Niemcami w kontekście “Nord Stream”, o włączenie do “formatu normandzkiego” czy o rozwój stosunków z Ukrainą, nie wspominając o organizacji konferencji ws. Bliskiego Wschodu czy pracach w ramach ONZ? Tam wszędzie obecna jest Rosja bez względu na nasze “za” lub “przeciw”. Albo więc “diabeł” nie jest tak straszny jak go malują albo rząd PiS używa swojej “rusofobii” jako użytecznego kamuflażu. W takim samym stopniu pozerskie są spory z KE, obrona przed imigracją, projekt “Trójmorza” czy “przyjaźń” z Ameryką. Nasuwa się podejrzenie, że wszystkie deklarowane ambicje polskiej dyplomacji na polu międzynarodowym są częścią dekoracyjnej pozy konstruowanej na potrzeby wizerunkowe (utrzymanie władzy). Ciekawe jednak jaki byłby status wschodniej flanki NATO i wojsk USA w Polsce w obliczu scenariusza nowego resetu USA-Rosja.
Zastanawiający jest nagły tryb podania tej informacji do publicznej wiadomości na miesiąc przed wyznaczonym terminem konferencji. Najwyraźniej chodzi więc o udział wyłącznie stron wtajemniczonych, a w żadnym wypadku wszystkich zainteresowanych. Decyzję ogłosił sekretarz stanu Mike Pompeo, który nie należy (delikatnie mówiąc) do entuzjastów polityki D. Trumpa w Syrii, zwłaszcza w kontekście grudniowej zapowiedzi prezydenta o wycofaniu wojsk USA z tego kraju. Niedawno w tej sprawie próbował interweniować również J. Bolton, ale został zbesztany przez władze Turcji, które nie zamierzają zachowywać wstrzemięźliwości wobec Kurdów. Tymczasem kraje arabskie odbudowują stosunki dyplomatyczne z Damaszkiem, a Izrael szuka porozumienia z Rosją w sprawie Iranu. Wpływ USA na te procesy jest minimalny. Czy inicjatywa ogłoszona przez Pompeo, która ma wymowę otwarcie wrogą Iranowi, służy zablokowaniu polityki Trumpa czy też jej uzasadnieniu? Dlaczego na jej miejsce wybrano właśnie Polskę? Ciekawa jest tutaj zbieżność zapowiedzi konferencji bliskowschodniej z aresztowaniem obywatela Chin w Polsce i przeszukiwaniem biur Huawei przez ABW. Jeszcze jesienią ubiegłego roku władze USA zakazały stosowania technologii tej firmy w urzędach federalnych powołując się na względy bezpieczeństwa. W rzeczywistości u podstaw sporu leży handlowa rywalizacja z Chinami, które rzuciły wyzwanie technologiczne największym zachodnim podmiotom z tej branży jak Apple czy Samsung. Władze Polski dotąd zachęcały kapitał chiński do inwestycji w Polsce, a nawet sprowadzały ropę z Iranu. Polska to również ważny kraj na trasie Nowego Jedwabnego Szlaku, Pekin sporo nadziei wiąże z planowaną drogą Via Carpatia. Wydaje się, że dyspozycje z Waszyngtonu przekazywane do Warszawy za pośrednictwem Mosbacher mają znacznie większą wagę i wpływ geopolityczny niż dotąd przypuszczano.
Forma i treść wystąpienia Dudy świadczą o dużym zakłopotaniu naszej głowy państwa oraz czynników rządowych organizujących ten wyjazd. Najwyraźniej było to wybitnie nie w smak PiSowi, ale zrobili to pod presją chcąc spacyfikować społeczne poczucie sprzeniewierzenia się wszelkim ideałom narodowym. Szczególnie zależy im na przykryciu haniebnej publicznej kapitulacji ws. nowelizacji ustawy o IPN. Ale teraz, kiedy ze strony prezydenta Rzeczpospolitej kilkakrotnie powtarzana jest publiczna litania “mam jeszcze jedną tylko prośbę” albo “to jest moja wielka prośba” w odniesieniu do cywilizowanego pochowania szczątków Polaków, to trudno mówić nie tylko o powadze politycznej Dudy, ale nawet o powadze urzędu, który przyszło mu sprawować. W tym momencie wskazany byłby udział prezydenta w społecznych obchodach rzezi wołyńskiej w kraju. Natomiast za wyjazd na Ukrainę strona polska zapłaciła zgodą na zorganizowanie przez kijowskie władze propagandowego widowiska w Sahryniu, co ma potwierdzać narrację ukraińską w sprawie roli UPA. W imię czego przyjęliśmy takie warunki? Za pozwolenie złożenia wieńca w polu i publiczne błaganie o chrześcijański pogrzeb dla ofiar rzezi? Nie było nawet mowy o żadnym pomniku czy symbolu historycznej pamięci. Pokorny ton, ściszony głos i podkulony ogon Dudy były zupełną przeciwwagą pozerskiego wizerunku stadionowego patrioty. Ten pierwszy obraz znany także ze stosunku naszych władz do środowisk żydowskich i USA jest zdecydowanie prawdziwszy.
Niewiele pod tym względem zmieniło się w charakterze relacji III RP z Ukrainą w ciągu ostatnich 30 lat. Ciągłe podkreślanie przyjaźni i popierania ambicji europejskich Ukrainy przy tak bezczelnym lekceważeniu elementarnych interesów i wrażliwości polskiej przez Kijów jest oznaką niskiej samooceny elit rządzących w naszym kraju. Ale nie można spodziewać się szacunku od innych skoro nie szanujemy sami siebie.
Szczególnie żenującym komentarzem do obecnej sytuacji była wczorajsza wypowiedź B. Wildsteina w telewizji publicznej wkrótce po emisji “Wołynia”. Wyraźnie bowiem wskazywał na potrzebę wyciszenia polskiej dyskusji o ludobójstwie wołyńskim w obliczu agresji rosyjskiej na Ukrainę. Zabarykadował się “argumentum ad Putinum” zagłuszając rozsądny (i chyba nazbyt grzeczny) głos Ewy Siemaszko opowieściami o propagandzie rosyjskiej. Nie wspomnę już o jego karkołomnej próbie akcentowania “polskiego odwetu”. Absurdalna teza jakoby krytykowanie Ukraińców na płaszczyźnie polityki historycznej było elementem rosyjskiej wojny informacyjnej świadczy o zakłamaniu i złych intencjach pana Wildsteina. Od lat przecież słyszymy, że Ukraińcy budują państwo, prowadzą reformy, trwa “pomarańczowa rewolucja”, a potem “majdan” i wojna z Rosją, dlatego zawsze był “zły moment” na dyskusję o historii. Ten punkt widzenia na pewno nie rozwiąże też żadnego problemu między Polską i Ukrainą. Trudno bowiem w takich warunkach budować poważne stosunki polityczne z Kijowem, bo kraj, który nie bierze odpowiedzialności za swoją przeszłość, nie zasługuje również na przyszłość i jest zwyczajnie niewiarygodny. Jeżeli pan Wildstein chce być przyjacielem Ukraińców, to powinien zacząć traktować ten naród poważnie, a Polakom okazać więcej szacunku. Niestety, nie pierwszy już raz wpisał się w godną pożałowania tradycję III RP pokazując swoje prawdziwe oblicze.
@2kbb -Drogi kolego z Ukrainy, twój komentarz jest smutnym świadectwem żenującej ignorancji historycznej i politycznej panującej w narodzie, który masz sposobność tutaj reprezentować (zakładam bowiem, że jeżeli byłbyś Polakiem to tym gorzej dla nas, a wolę pozostać umiarkowanym optymistą). Być może treść twojego wpisu wcale nie zasługuje na rzeczową odpowiedź i pewnie większości komentatorów zwyczajnie szkoda czasu na wykazanie totalnej niedorzeczności każdego zdania, jakie powyżej napisałeś. Ja jednak uważam, że naszych wschodnich sąsiadów nie powinniśmy dłużej traktować jak małoletnie dzieci, a zacząć odnosić się do nich jak do narodów dojrzałych i odpowiedzialnych. Z pewnością za takie też chcą być uważane. Zatem pozwolę sobie odnieść się rzeczowo do podanych przez ciebie treści zaczynając od kwestii historycznych. Ludobójstwo na Wołyniu i w Galicji Wschodniej było wypadkową długoletniego rozwoju nacjonalizmu ukraińskiego, którego najbardziej dynamiczny rozwój nastąpił na ziemiach należących przed rokiem 1918 do Monarchii Habsburgów, a po I wojnie światowej do II Rzeczpospolitej, a nie do Rosji/ZSRR. Rosja carska, a następnie bolszewicka nie miała zatem wielkiego wpływu na rozwój rusińskiego/ukraińskiego ruchu narodowego, tym bardziej, że jej władza nie sięgała obszaru Galicji. W związku z tym również ruch ukraiński na tych terenach nie był antyrosyjski lecz programowo antypolski, ponieważ to właśnie polski ruch narodowy i obecność Polaków (a także niektórych innych narodowości, jak Żydzi) była obiektem jego ataków i agresji. W okresie międzywojennym władze polskie podejmowały różne próby osłabienia lub oswojenia narodowego ruchu ukraińskiego. Znamiennym przykładem była tutaj polityka wojewody wołyńskiego Henryka Józewskiego, który w latach 30. XX w. podejmował wysiłki uczynienia z obszaru Wołynia swoistego “ukraińskiego Piemontu”. Poszerzył samorząd lokalny w oparciu o ukraińskich urzędników, nadał przywileje ukraińskiemu szkolnictwu i pozwolił na rozwój licznych ukraińskich organizacji społecznych z jednym tylko zastrzeżeniem: na Wołyniu nie mogło być legalnego miejsca dla pochodzącej z sąsiedniej Galicji OUN, która była ideowo wroga wobec Państwa Polskiego. Organizacje nacjonalistyczne przenikały jednak nielegalnie korzystając ze stworzonych przez Józewskiego udogodnień ze skutkiem tragicznym dla Polaków w okresie kolejnej wojny. Jej wybuch w 1939 r. i zajęcie Galicji z Wołyniem przez ZSRR nie wywołały bynajmniej odruchu antyradzieckiego Ukraińców, a wręcz szeroki nurt kolaboracji z radzieckim okupantem wymierzony w ludność polską. Jednak zawiedzione nadzieje na odtworzenie niezależnej Ukrainy w porozumieniu z Sowietami, a następnie po 1941 r. z nazistowskimi Niemcami skłoniły nacjonalistów ukraińskich do wykorzystania warunków wojennych, do operacji fizycznego wymordowania ludności polskiej. Służyły temu także doświadczenia nabyte przez ukraińskie formacje kolaboracyjne w masowym mordowaniu Żydów. W roku 1943 i 1944 kiedy następuje kulminacja ludobójstwa na Polakach na Wołyniu i w Galicji losy wojny były już przesądzone, a na tereny przedwojennej RP wkraczała Armia Czerwona. I pomimo świadomości, że cała Ukraina znajdzie się już wkrótce pod panowaniem sowieckim, akcje UPA wciąż koncentrowały się na mordowaniu ludności polskiej. Mordowaniu bezbronnych mężczyzn, kobiet i dzieci w sposób niewyobrażalnie i niewytłumaczalnie okrutny i bestialski tylko i wyłącznie za bycie Polakami. W sposób, który dyskwalifikuje zarówno morderców, jak również ich orędowników z grona wspólnoty chrześcijańskiej i ludzkiej. I podkreślmy znowu, że była to specyfika zachodniej Ukrainy, podczas gdy liczne wspomnienia Polaków, którzy przedostali się na radziecką część Ukrainy, mówią o przyjaznym i serdecznym zachowaniu tamtejszej ludności wobec uchodźców polskich (a to właśnie tamta część Ukrainy doświadczyła sowieckich represji i wielkiego głodu). Takie przypadki ukraińskiej gościnności w Galicji i na Wołyniu były czymś wyjątkowym. Jeżeli polscy cywile mogli liczyć tam na jakąkolwiek pomoc to tylko od prawie nieobecnego polskiego podziemia lub od liczniejszej partyzantki radzieckiej. Nie brakowało przypadków, gdy bandy UPA podawały się za partyzantów sowieckich lub polskich tylko po to, aby ściągnąć na polskie wsie odwet Niemców (analogicznie dziś ataki na polskie pomniki i placówki na Ukrainie nieudolnie próbuje się przypisać Rosji). Zbrodnie i okrucieństwo na niewinnych ofiarach były przykrywane perfidnym kamuflażem, fałszem i zakłamaniem.
Takie są niestety fakty. Ale ja nie życzę Ukraińcom źle. Dlatego jeżeli Ukraina zamierza kiedykolwiek wejść do grona narodów cywilizowanych, to musi te fakty przyjąć do wiadomości, przyznać się do dokonanych zbrodni, błagać o wybaczenie za czyny niewybaczalne i zakończyć kult OUN i UPA we własnym kraju. Budowanie współczesnej tożsamości narodowej i politycznej Ukrainy na zbrodniczej tradycji nacjonalistycznej przekreśla wszelkie szanse nie tylko na współpracę polsko-ukraińską, ale również na zachodnie aspiracje tego kraju. Opieranie polityki ukraińskiej na zaprzeczaniu faktom i jawnym kłamstwie pogrąży Ukrainę w odmętach barbarzyńskiego nacjonalizmu, anarchii i korupcji, a ostatecznie zakończy się podziałem tego kraju między obce wpływy. Polacy nie mogą bowiem poważnie traktować narodu, który odrzuca prawdę o przeszłości, ponieważ najpewniej odrzuca on również prawdę o współczesności i nie ma przed sobą żadnej przyszłości. A polityka oparta na fałszu prędzej czy później doprowadzi do kolejnego nieszczęścia. Taka Ukraina nie była, nie jest i nigdy nie będzie żadnym buforem wobec Rosji czy Niemiec, bo historia uczy nas, że zawsze oportunistycznie występowała z tymi potęgami we wspólnym sojuszu przeciwko Polsce. Taka Ukraina jako ewentualny członek UE będzie wrogiem Polski i sojusznikiem Niemiec. Taka Ukraina będzie zainteresowana podsycaniem konfliktu między Polską i Rosją. Tacy Ukraińcy mieszkający w naszym kraju będą wrogami naszych interesów narodowych (nie winię ukraińskich pracowników za zaniżanie poziomu życia Polaków, bo za to akurat odpowiada nasz własny nieszczęsny rząd).
Zabolały cię słowa Ks. Isakowicza-Zaleskiego i słusznie, co oznacza tylko, że prawda, którą wypowiada jest skuteczna i należy ją głosić. Zapewniam cię, że tego bólu niejeden raz jeszcze doznasz. Ale pamiętaj o tym, że zaprzeczając prawdzie twój ból będzie się tylko potęgował. Niemcy przyznali się do zbrodniczej nazistowskiej przeszłości, nawet Rosja miała odwagę przeprosić Polaków za zbrodnię w Katyniu. Nie ma i może już więcej nie będzie bardziej właściwej chwili, aby Ukraina przyznała się do prawdy. Jeżeli to zrobi, ma szansę udowodnić całemu światu, że naród ukraiński dojrzał do przyjęcia odpowiedzialności za własny los. W innym wypadku wykaże tylko, że Ukraińcy nie zasługują na suwerenne i zdrowe państwo ze wszelkimi tego przykrymi konsekwencjami geopolitycznymi. Ponieważ Polska wolałaby już stabilną Ukrainę prorosyjską niż antyrosyjską i zarazem awanturniczą, nieprzewidywalną i niebezpieczną dla Polski. Przez poprzednie lata Ukraina otrzymała aż nadto wysoki kredyt zaufania i pomoc ze strony Polaków. Nie jeden raz wyciągaliśmy dłoń w oczekiwaniu na wzajemność. Nie doczekaliśmy się. Nawet najbardziej proukraiński rząd w Warszawie ani rosyjski imperializm nie zdołają znieść nieufności jaka pogłębia się między naszymi narodami. Dlatego teraz wybór należy tylko do was, drodzy Ukraińcy, jaką drogę wybierzecie.