Polska Rzeczpospolita Bananowa

W czasie ponad czterech dekad wasalizacji wobec Związku Radzieckiego państwo polskie nazywano dla niepoznaki Polską Rzeczpospolitą Ludową, choć polski lud nie był w niej suwerenem. Dziś partia PiS, tak jak niegdyś Polska Zjednoczona Partia Robotnicza pozbawia naród suwerenności w państwie, które można już nazwać Polską Rzeczpospolitą Bananową – pisze Karol Kaźmierczak.

18 czerwca 1954 roku grupa kilkuset uzbrojonych bojówkarzy przekroczyła granicę Gwatemali wdzierając się do niej od strony północnego sąsiada – Hondurasu. Byli uzbrojeni przez amerykańską agencję wywiadowczą CIA, która wcześniej szkoliła ich w sąsiednich państwach. Mieli jedno zadanie – obalić demokratycznie wybranego prezydenta Jacobo Arbenza. Główną przewiną Arbenza okazało przeprowadzenie reformy rolnej, nota bene bardzo umiarkowanej, bo dotyczącej tylko nieużytków. Amerykański potentat uprawy owoców United Fruit Company uznał to za uderzenie w swoje interesy. Koncern posiadał na własność lub dzierżawił znaczną część ziemi uprawnej w małym środkowoamerykańskim kraju, w dodatku uchwalenie przez władze Gwatemali prawa pracy uniemożliwiło nieskrępowaną eksploatację miejscowych robotników rolnych jaką dotychczas Amerykanie praktykowali. W wyniku puczu, wspartego bombardowaniami samolotów CIA, Arbenz został obalony i uciekł z kraju. Nigdy nie wrócił do ojczyzny. Następujące po zamachu rządy stopniowo anulowały kolejne reformy Arbenza aby nic nie utrudniało prowadzenia interesów przez amerykańską firmę. To właśnie od skolonizowanej przez ten koncern Gwatemali urobione zostało sformułowanie „republika bananowa”, które zaczęło oznaczać biedne, słabe i niestabilne państwo, którym zarządza faktycznie zewnętrzne mocarstwo za pośrednictwem wysługujących się mu lokalnych watażków.

To nie incydent lecz strategia

Co wspólnego ma współczesna Polska ze środkowoamerykańskim trzecim światem? Wydawałoby się, że nic. Liczny europejski naród, dumny z tysiącletniej historii, który obalił komunizm i zbudował, na tle trzeciego świata, stosunkowo zamożne społeczeństwo. A jednak politycznie Polska stała się republiką bananową. W środę i czwartek dziennik „Fakt” podał, że ambasador USA w Warszawie Georgette Mosbacher wymusiła na polskim rządzie wstrzymanie prac nad ustawą, która utrudniałaby funkcjonowanie w Polsce amerykańskiej firmy Uber. Na tym samym spotkaniu, na którym Mosbacher podyktowała ministrowi infrastruktury Andrzejowi Adamczykowi swoją wolę, na odchodne, w ostrym tonie przestrzegła władze Polski przed próbami odzyskania kontroli nad spółką PKP Energetyka wyprzedanej przez rząd PO-PSL w 2015 roku.

Ostatnie działania nie są niczym nowym w wykonaniu Mosbacher. Rozgłosu nabrał jej napisany w bezceremonialnej formie, wręcz niechlujnie, list do premiera Morawieckiego, w którym dyplomatka pouczała członków polskiego rządu, by nie krytykowali należącej do amerykańskiego kapitalisty telewizji TVN. List zakończony był uwagą mającą wydźwięk szantażu. Aby nikt nie miał wątpliwości, amerykańska ambasador przestrzegła także polskich posłów przez próbami ograniczania hegemonii zagranicznego kapitału na polskim rynku medialnym, robiąc to w zupełnie otwarty sposób. Rząd PiS posłusznie wykonał zalecenie, wstrzymując prace nad projektem ustawy w tej sprawie mimo, że postulat „repolonizacji mediów” był jednym ze sztandarowych haseł partii Jarosława Kaczyńskiego. Gdy media w końcu zaczęły interesować się działalnością Mosbacher, okazało się, że wzywała do siebie „na rozmowy” osoby związane z polskim rządem, zaangażowane w prace nad nowelizacją ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych i prawnych, żądając uprzywilejowanego traktowania firm z kapitałem amerykańskim.  Już wówczas pojawiła się nazwa Uber. Polski rząd realizował kolejne dyspozycje Mosbacher. Wiadomo, że pod jej naciskiem Ministerstwo Zdrowia wpisało na listę leków refundowanych specyfik produkowany przez amerykański koncern farmaceutyczny choć sam resort oceniał wcześniej, iż jest to niekorzystne.

Rządy ambasadora

Wszystko to potwierdza, że mamy do czynienia nie z incydentem, lecz systemem. Systemem amerykańskiej polityki wobec Polski, która traktuje nasz kraj właśnie w kategoriach Gwatemali, gdzie można dyktować najwyższym urzędnikom państwowym szczegółowe rozwiązania prawne i to w imię nie generalnych interesów narodowych USA, ale interesów poszczególnych amerykańskich firm. Jednak praktyki Mosbacher to także wynik polityki Prawa i Sprawiedliwości, które akceptuje takie działania przedstawicielki obcego państwa.

Gdy w zeszłym roku rząd PiS przepchnął przez parlament w ciągu kilku godzin nowelizację ustawy o IPN (ustawy, którą wcześniej ogłosił podstawą polityki historycznej i obrony godności narodowej, a którą zmieniał pod dyktando władz Izraela i wspierających je Amerykanów), ostrzegałem, że zamienia to Polskę w państwo niesuwerenne względem Waszyngtonu. Dziś można stwierdzi, że Polska już jest państwem niesuwerennym. Nic dziwnego, jeśli bowiem jej rząd ugiął się tak łatwo w sprawie ustawy, której obiecywał bronić jak niepodległości, to dla Amerykanów jasne stało się, że w zaciszu gabinetów, w sprawach mniej symbolicznych, bardziej szczegółowych, a zatem mniej nagłośnionych, można przeforsować każde inne roszczenie.

Konstytucja RP stanowi, że „władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu”, a naród może sprawować władzę „przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio”. Zgodnie z konstytucją władzę ustawodawczą naród realizuje poprzez swoich przedstawicieli w Sejmie i Senacie. Sami obywatele posiadają też inicjatywę ustawodawczą, podobnie jak prezydent i rząd Rzeczpospolitej. Ustawa zasadnicza nie wspomina natomiast w żadnym artykule, by o tym, jakie prawo jest w Polsce uchwalane i w jakim brzmieniu, miał decydować ambasador USA czy jakiegokolwiek innego obcego państwa. Sytuację, w której dochodzi do takiej praktyki można porównać do upadającej I Rzeczpospolitej w drugiej połowie XVIII wieku. Teoretycznie państwem tym rządził Sejm, a właściwie delegujące posłów sejmiki ziemskie i wybierani przez parlamenty król oraz czołowi dostojnicy stanowiący swoiste rządy – osobne dla Królestwa i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Jednak od czasu przeprowadzonej pod rosyjskimi bagnetami elekcji Stanisława Augusta Poniatowskiego każdy projekt nowego prawa musiał uzyskać sankcję ambasadora cesarzowej Rosji. Począwszy od Nikołaja Repnina kolejni rosyjscy dyplomaci naginali polskich posłów i rządzących do woli Katarzyny II czy to przekupstwem, czy to przemocą stacjonujących w Polsce rosyjskich żołdaków. O przekupstwach w szeregach obecnego obozu rządzącego Polską nic nie wiadomo, wiadomo natomiast, że PiS usilnie stara się zainstalować w naszym kraju stałe bazy armii amerykańskiej widząc w tym główną gwarancję bezpieczeństwa Polski.

Zakładnicy Waszyngtonu

To właśnie takie myślenie sprowadziło państwo polskie do poziomu republiki bananowej. Politycy PiS, ukształtowani przez lata opozycyjnej działalności w PRL, nadal znajdują się na etapie walki z „ruskimi”. Mylnie odczytując równowagę sił w Europie i na świecie, oraz przesłanki rosyjskiej polityki i jej możliwości, obóz PiS zagania Polaków do okopów nowej „zimnej wojny”, czy wręcz nowej „polityki odpychania” Rosji. Ponieważ jednak państwo polskie nie ma rzecz jasna potencjału do podejmowania takiej polityki, politykom PiS wydaje się, że będą ją prowadzić na konto USA. Przypomina to właśnie sny o potędze różnego rodzaju latynoskich dyktatorów, w imię których godzili się na praktyczne uprzedmiotowienie swoich państw. Tego rodzaju polityka czyni z rządu PiS zakładnika USA, tym bardziej, że rząd ten zorientował całą politykę zagraniczną wyłącznie na Waszyngton, paląc mosty na innych kierunkach.

Oczywiście od zakładnika można domagać się wszystkiego i to właśnie robi przedstawiciel dyplomatyczna Stanów Zjednoczonych. Prorządowe tygodniki i portale po ujawnieniu skandalicznego listu Mosbacher do Morawieckiego próbowały przedstawić jej aroganckie interwencje jako wynik cech charakteru lub braku doświadczenia dyplomatycznego. Przypomina to naiwne przekonanie dawnych rosyjskich chłopów uważających, że car to dobry ojciec, tylko czynownicy źli. Nieoględna dyplomacja biznesowa Mosbacher bardzo dobrze wpisuje się przecież w bezpardonową politykę zagraniczną Donalda Trumpa. Obecny prezydent prowadzi bowiem dyplomację w równie transakcyjny sposób, przywiązując wielką wagę do promowania amerykańskiego interesu ekonomicznego. Swojej unilateralnej polityki zagranicznej Trump nawet nie owija w bawełnę ideologicznych zaklęć o demokracji i prawach człowieka, jak robił to Bush junior i jego neokonserwatyści. Jedynym prezydentem USA, do którego można porównać obecnego lokatora Białego Domu jest Theodore Roosevelt, polityk, który na początku XX wieku otwarcie mówił o „grubej pałce” jaką chce mieć w garści otwarcie dążąc do pełnej hegemonii na półkuli zachodniej. „Grubej pałki” w postaci interwencji militarnych nie wahał się zresztą używać.

T. Roosevelt był klasycznym imperialistą stosującym politykę siły ze szczerością większą niż jakikolwiek inny amerykański przywódca. Trump jest do niego podobny w swoim unilateralizmie, kalkulowaniu przede wszystkim materialnych interesów amerykańskiej gospodarki i ich bezwzględnym forsowaniu. Georgette Mosbacher doskonale pasuje do takiej polityki i ją realizuje, przy okazji znacznie obniżając prestiż i pozycję Polski na arenie międzynarodowej. I właśnie dlatego powinna zostać jak najszybciej ogłoszona jako persona non grata. Jednak to nie ona jest źródłem problemów lecz rządzący Polską i ich jednostronna polityka zagraniczna obliczona na bycie protektoratem Waszyngtonu w Europie Środkowej. Wymiana amerykańskiego ambasadora niczego nie zmieni. Co najwyżej przyjedzie ktoś sprawniejszy, kto swoją wolę będzie narzucał w sposób bardziej wyrafinowany a więc cichszy. Aby zmienić charakter relacji polsko-amerykańskich trzeba zmienić generalną koncepcję polityki zagranicznej naszego państwa. Z jednostronnej na wielowektorową. Politycy Prawa i Sprawiedliwości wydają się jednak całkowicie niezdolni do przeprowadzenia takiej zmiany.

Niesuwerenny naród

W czasie gdy przedstawiciel obcego mocarstwa ingeruje w procesy ustawodawcze w Polsce, politycy dwóch głównych partii politycznych, dziennikarze i publicyści mediów głównego nurtu wciągają społeczeństwo w dyskusję o wiceministerialnej nominacji dla niewiele znaczącego, oportunistycznego posła lub rozbudzają emocje wokół odstrzału dzików. A Polacy z łatwością dają się prowokować i toczą wojnę dwóch plemion na lajki i komentarze. Przy okazji komentowania wystąpień „ruchu żółtych” kamizelek pisałem o niedojrzałości Polaków, którzy podchwytują każdy podrzucony im przez polityków temat zastępczy. Dajemy się manipulować patriotycznymi bądź, w zależności od grupy, „proeuropejskimi” frazesami. Nie myślimy w kategoriach interesów lecz symboli, schematów ideologicznych lub reminiscencji historycznych. Jedną z nich jest wyniesiony z czasów podporządkowania Moskwie cukierkowy obraz Stanów Zjednoczonych jako dobrotliwego Wuja Sama myślącego tylko o tym jakby tu zrobić dobrze „wolnemu światu”. Tymczasem USA są kolejnym wielkim mocarstwem starającym się realizować swoje interesy, jeśli trzeba to na szkodę słabszych, a jeśli można, to słabszymi się wysługując. Tak, drodzy rodacy, nie żyjecie w suwerennym państwie, bo nie jesteście suwerennym narodem. Nie jesteście nim, bez względu na to ile razy byliście na Marszu Niepodległości, ile grafik z husarzami i „żołnierzami wyklętymi” wrzuciliście na portalach społecznościowych.

Karol Kaźmierczak

9 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. Czeslaw
    Czeslaw :

    Problem w tym że obecna realna alternatywa tzn. PO jest jeszcze gorsza a na bardziej radykalne ugrupowania patriotyczne Polakom brak odwagi. Jest nadzieja, że może w pszyszłości wyrośnie na znaczącą siłę tzw partia o.T.Rydzyka, jeżeli w ogóle powstanie.

    • lp
      lp :

      @Czeslaw Stalin powiedział, że nie ważne jak ludzie głosują ale ważne kto liczy głosy. Jeszcze lepiej jest gdy nie nieważne kto wygra bo i tak nasi będą rządzili. I tu jest chyba istota tak głębokiego podziału narodu na pisiatych i pełowców, wszak zasadę divide et impera wymyślono i stosowano już w starożytności.

    • jwu
      jwu :

      @Czeslaw Czy nie za duże nadzieje pokładasz w tej partii ? Bo ja sądzę ,że będzie to PiS “bis” ,tylko w innym opakowaniu.Przeciwwagę dla obecnie rządzących, stanowiłaby silna partia narodowa,ale na to się nie zanosi ,widząc jak podzielona jest ta strona w Polsce.Być może komuś na tym zależy ,by tak właśnie było ?

  2. Chris82
    Chris82 :

    Bardzo celne uwagi, które ukazują zakłamany, ceremonialny i publicystyczny “patriotyzm” naszych dyplomatów. W przeciwieństwie do Autora uważam jednak, że gra pozorów dotyczy również odcinka rosyjskiego. Owa “walka z ruskimi” służy zaledwie usprawiedliwieniu poddańczej postawy wobec USA, dla której fundamentem może być jedynie wyolbrzymiona atmosfera zagrożenia ze wschodu. Wątpliwości budzi jednak szczerość obozu “dobrej zmiany” w ocenie niebezpieczeństwa płynącego z Moskwy, ponieważ w takiej sytuacji każda władza (także pozbawiona suwerenności) buduje dla siebie gwarancje bezpieczeństwa drogą kontaktów z wrogiem. Jeżeli Rosja byłaby tak niebezpieczna, jak wmawia się opinii publicznej, to szef MSZ i wiceministrowie byliby na rozmowach w Moskwie co najmniej tak często jak w Waszyngtonie czy w Brukseli. Tymczasem kontakty polityczne Polski z “coraz bardziej agresywną” Rosją pozostają praktycznie zamrożone od kilku lat. W jaki zatem sposób nasza dyplomacja zamierza starać się o budowanie relacji z Niemcami w kontekście “Nord Stream”, o włączenie do “formatu normandzkiego” czy o rozwój stosunków z Ukrainą, nie wspominając o organizacji konferencji ws. Bliskiego Wschodu czy pracach w ramach ONZ? Tam wszędzie obecna jest Rosja bez względu na nasze “za” lub “przeciw”. Albo więc “diabeł” nie jest tak straszny jak go malują albo rząd PiS używa swojej “rusofobii” jako użytecznego kamuflażu. W takim samym stopniu pozerskie są spory z KE, obrona przed imigracją, projekt “Trójmorza” czy “przyjaźń” z Ameryką. Nasuwa się podejrzenie, że wszystkie deklarowane ambicje polskiej dyplomacji na polu międzynarodowym są częścią dekoracyjnej pozy konstruowanej na potrzeby wizerunkowe (utrzymanie władzy). Ciekawe jednak jaki byłby status wschodniej flanki NATO i wojsk USA w Polsce w obliczu scenariusza nowego resetu USA-Rosja.