Białoruska rewolucja

Tak, jak niezwykły na tle Europy był system polityczny utrzymywany przez Łukaszenkę, tak niezwykła okazała się jego kontestacja.

Gdy wychodzimy na przestronne prospekty śródmiejskie Mińska, prężące się szeregami pierzei imponujące neoklasycystyczne kolosy przypominają nam stanowczo o jego radzieckiej przeszłości. Tak jest od pierwszego kroku uczynionego z dworca kolejowego, gdy witają nas wieże monumentalnych “Wrót Mińska”. Jedna z nich opatrzona jest sowieckim godłem. Tak jak wiele innych reprezentacyjnych gmachów tego miasta. Na Placu Niezależności okolonym tym razem harmonijną architekturą modernistyczną, siedziby administracji rządowej, będącej zarazem miejscem zebrań parlamentu, pilnuje pomnik Włodzimierza Lenina. Pomniki takie zobaczymy na centralnym placu niemal każdego białoruskiego miasta i miasteczka Białorusi, choć ten miński jest rzecz jasna odpowiednio większy i artystycznie bardziej wyrafinowany. Niemal w pełni symetrycznie, Mińsk rozrasta się koncentrycznie ku swojej obwodnicy wielkimi osiedlami wielopiętrowych bloków mieszkalnych. Tutejsi architekci ciągle stawiają wielkie punktowce, które z wielu miejsc dają patrzącemu perspektywę rozciągającego się po horyzont gargantuicznego lasu. Bloki te sprawiły, że Mińsk mógł przyjmować latami wysoką falę migrantów z prowincji stając się domem jednej piątej ludności kraju.

Jednak w ostatnich latach w tym królestwie starego, tak skrzętnie pielęgnowanego przez przywódcę, śmiało rozpychało się nowe. Drobne prywatne przedsiębiorstwa i sieci plastikowych marketów, przyćmiły status Gosudarstwiennogo Uniwiersalnogo Magazina. Butiki najbardziej znanych zachodnich marek, coraz liczniejsze restauracje fast foodu spod globalnych znaków towarowych, kawiarnie i puby przeróżnych aranżacji, nawiązujących często do zachodnich wzorców rozsiadły się przy radzieckich ulicach. I w końcu ludzie – już nie szpilki lecz balerinki lub adidasy, już nie spódnice lecz spodnie, często modnie poszarpane, już nie intensywny makijaż lecz twarze saute, już nie równo przycięte, dyscyplinowane prostownicą lub krępowane w koki, farbowane fryzury, lecz nierówne, chaotyczne, puszczone wolno lub skręcone w dredy fryzury. Tak… najpiękniejsze kobiety świata zamieszkując ten kraj też się zmieniły. Upodobniły do naszych. Cicha rewolucja kulturalna, objawiająca się zmieniającym się pejzażem miasta wiatrów i fizjonomią jego mieszkańców, trwała na Białorusi od dawna. Przeoczona przez Aleksandra Grigoriewicza.

Kontestacja bez Majdanu

Zostawmy jednak Mińsk bo proces z jakim mamy do czynienia jest o tyle wyjątkowy, że objął cały kraj. Gdy pytałem w czerwcu artykułem dla tygodnika “Do Rzeczy” czy to już “Kapciowa rewolucja?” sam nie doceniłem skali zmian. Wciąż myślałem starymi kategoriami przewidując 80-procentowe zwycięstwo tego samego Aleksandra Grigoriewicza, wiec zwolenników tej samej prozachodniej opozycji na Placu Niezależności, pałowanie ze strony tego samego OMON-u, pospieszne rozejście się do domów tych, którzy uniknęli pałek i równie pospieszne postępowania administracyjne wobec tych których zapakowano do więźniarek – jak mówią na Białorusi – autozaków. Plus parę spraw karnych wobec co bardziej znanych opozycjonistów. Stało się inaczej. Przeciw temu co uznane zostało za sfałszowanie wyborów wyszli nie tylko mieszkańcy Mińska, ale też całego kraju. Nie tylko w tradycyjnie opozycyjnym Grodnie, ale i mniejszym Brześciu czy nawet wschodniobiałoruskim Homlu. Wyszli mieszkańcy prowincji – przemysłowego miasta jednej fabryki – Żłobina, ale też 15-tysięcznej Oszmiany czy 13-tysięcznej Żabinki przy polskiej granicy. Do wystąpień społecznych doszło w dziesiątkach miast i miasteczek.

Tym razem mieszkańcy Mińska nie uciekali przed pałkami. Nie zabrakło tych dziarskich chłopaków, którzy próbowali stawiać opór solidnie wyposażonym w środki przymusu OMON-owcom. Po raz pierwszy od lat 90 doszło do starć, nie jednostronnej pacyfikacji. Uczestnicy protestów stawili opór mimo, że służby bezpieczeństwa zastosowały niemal cały arsenał broni nieśmiercionośnej – pałki, armatki wodne, kule gumowe i pociski błyskowo-hukowe, które, jak się okazało, jednak mogą zabić i zabiły. W takiej sytuacji opór nie mógł być skuteczny i władze osiągnęły swoje cele taktyczne. Wyraźnie widać, że Aleksander Łukaszenko wyciągnął dla siebie pewne wnioski z historii ukraińskiego Majdanu. Inaczej niż Wiktor Janukowycz postanowił od razu zastosować wobec przeciwników siłę w przytłaczającej skali i nie dopuścić do okupacji głównego placu miasta, który mógłby przekształcić się alternatywne centrum władzy, jak to się stało w 2014 r. w Kijowie.

Jednak kontestacja nie ustała. Już następnego dnia przeciwnicy wyszli na ulicę w Mińsku, ale też w wielu innych miejscach. O ile w stolicy koncentracja doborowych sił bezpieczeństwa pozwalała na łatwe rozbijanie zgromadzeń protestujących oraz na przeczesywanie całych dzielnic dla rozciągnięcia długich rąk prezydenta na każde osiedle, o tyle w innych miastach był z tym problem. Milicjantów była za mało, w dodatku nawet jeśli byli oni wyposażani w tarcze, kaski i ochraniacze mieli problem w konfrontacji z tłumem. Zwykli milicjanci nie zostali do tego przeszkoleni. Doszło więc do przypadków odwrotu funkcjonariuszy wobec agresywnego tłumu. Nie można zapominać, że OMON liczy sobie jedynie 1,5 tys. funkcjonariuszy, zaś Wojska Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, również przygotowane do wypełniania tego rodzaju zadań to kolejne 12 tys. żołnierzy. Problemem dla Łukaszenki okazał się zatem nie żaden białoruski Majdan – Płoszcza, ale właśnie jego brak, rozproszenie ośrodków kontestacji, która objęła wszystkie regiony Białorusi i wszystkie warstwy społeczne. Jakościową zamianą społeczno-polityczną jest bowiem właśnie to, że od lat 90. wystąpienia zbierały reprezentantów jedynie mniejszościowych sekcji społeczeństwa o poglądach narodowych, liberalnych, prozachodnich, głównie mińszczan, młodzież, inteligencje i ludzi wolnych zawodów. Tymczasem od tygodnia przeciw Łukaszence głośno protestują mieszkańcy rosyjskojęzycznego, do tej pory nie targanego narodowymi czy politycznymi emocjami wschodu. W poniedziałek Łukaszence w twarz krzyczeli “odejdź” pracownicy Mińskiego Zakładu Ciągników Kołowych (MZKT) produkującego sprzęt dla wojska białoruskiego i rosyjskiego. Przywódca traci poparcie nawet wśród wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, która przez lata była beneficjantem systemu i raczej jego społecznym oparciem.

Łukaszenko z odległej epoki

Już po trzech dniach tłumienia odnawiających się gwałtownych protestów zostały chyba osiągnięte granice wydolności aparatu MSW. W odwodzie pozostało już tylko wojsko. Trudno jednak stwierdzić, czy jest ono użyteczne w takiej roli, w jakiej nigdy wypróbowane nie zostało. Zatrzymano ponad 6 tys. osób, a do ich przetrzymywania trzeba było wykorzystywać sale gimnastyczne. Jednak także protestujący zmienili formę swoich wystąpień. Zamiast wieczornych prób przedzierania się do centrum w celu zajęcia Placu Niezależności doszło do marszów kobiet z kwiatami, ludzkich łańcuchów solidarności wzdłuż dróg, czy protestów lekarzy pod placówkami służby zdrowia. Jednocześnie doszło do znaczącego powściągnięcia służby bezpieczeństwa. I tak Białorusini wrócili do wyrażania swojego sprzeciwu w nad wyraz zdyscyplinowany i grzeczny sposób. Świat obiegły fotografie protestujących dziewcząt, który by stanąć na ławce zdjęły buty oraz kolumny maszerujących, zatrzymującej się na czerwonym świetle. Jeszcze w poprzedni czwartek doszło też do pierwszych wieców protestacyjnych robotników. Wówczas żądano na nich jeszcze tylko powstrzymania działań represyjnych i uwolnienia zatrzymanych.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

W niedzielę Łukaszenko postanowił pokazać, że ma jeszcze zaplecze społeczne. Mimo zaangażowania szeregu struktur państwowych oraz prorządowych organizacji społecznych, na wielkim wiecu na którym wystąpił z przemówieniem zebrało się około 10 tys. ludzi. Kontestujący szybko skontrowali przywódcę w powalający propagandowo sposób. Tego dnia w Mińsku, w Parku Zwycięzców i wokół niego zebrały się nieprzebrane tłumy przeciwników Łukaszenki tworząc największą manifestację w historii Białorusi. Nie sposób oszacować dokładnie liczby jej uczestników, ale nie będzie przesadą stwierdzić, że sięgnęła ona liczby 100 tys. Tego dnia do bardzo licznych, proporcjonalnie do skali miejscowości, wystąpień doszło w całym kraju. W Grodnie tysiące ludzi zajęły centralny plac i obszar wokół miejscowego aresztu na rogu ulic Kirowa i Kaliuczyńskiej. Przywódca Białorusi próbował jednak wciąż odzyskać sympatię mas. W poniedziałkowe przedpołudnie doszło do wspomnianego wcześniej spotkania Łukaszenki z robotnikami MZKT. Wizerunkowo wypadło fatalnie. Niegdyś niekwestionowany wódz musiał gasić zaczepkami skandujących i naśmiewających się obywateli, od których spodziewał się chyba wsparcia.

Zachowanie i narracja Łukaszenki w czasie tego kryzysu podobnie jak w czasie całej kampanii zdradza jego oderwania od realiów społecznych. W czasie swojego dramatycznego przemówienia Aleksandr Grigoriewicz znów przypominał jaką tragedią był rozpad ZSRR i jakie załamanie ekonomiczne spowodował on na obszarze jego dawnej białoruskiej republiki. Tymczasem przecież rodziny zakłada właśnie pokolenie, które nie pamięta już ani Związku Radzieckiego, ani początku lat 90 kiedy to, jak wspominał Łukaszenko, marzeniem obywateli była płaca o równowartości 20 dol., a w magazynach “było mąki na trzy dni”. To były słowa z odległej epoki. Dziś Białorusini mają już mąkę i średnią płacę w wysokości kilkuset dolarów, ale przez całą kończącą się dekadę Łukaszenko nie był w stanie zrealizowań ponawianej obietnicy, że wartość średniej płacy przekroczy poziom 500 dol. W tym czasie ceny, także podstawowych dóbr konsumpcyjnych, tylko rosły. W tym czasie rosły także ceny podstawowych dóbr publicznych, opłaty za energię elektryczną czy czynsze, przez całe lata rządów Łukaszenki bardzo niskie w ramach niepisanego kontraktu zawartego z obywatelami na zasadzie władza za stabilizację socjalną. Ten łukaszenkowski quasi-socjalizm stawał się w ostatnich latach coraz mniej socjalny.

Kryzys socjo-ekonomicznyny

To paliwo dla społecznego wybuchu narastało już od lat. Po rozwojowej pierwszej dekadzie XXI wieku, finanse Białorusi ciężko przeżyły tąpniecie rubla w 2011 r. Jej gospodarka, której połowa obrotów handlu zagranicznego przypada na Rosję, ostro wyhamowała, wraz z problemami gospodarki dawnej metropolii, która została w 2014 r. przyciśnięta sankcjami USA i Unii Europejskiej. Jeszcze przed wybuchem pandemii koronawirusa, na początku tego roku, Białoruś już odnotowywała recesję.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Zresztą Moskwa i świadomie przyłożyła rękę do ekonomicznych problemów Białorusi, a więc i jej przywódcy, wycofując preferencyjne warunki handlu gazem i ropą, której przerób zapewniał dużą część wpływów budżetowych. Władimir Putin przeliczył braterstwo na petrodolary tym szybciej im bardziej Łukaszenko opierał się propozycji nie od odrzucenia, to jest pogłębieniu integracji w ramach Państwa Związkowego Rosji i Białorusi z majaczącą na horyzoncie unią walutową i powołaniem ponadnarodowych organów władzy tej, jak na razie tylko formalnej konfederacji bez treści politycznej. Tak oto obecny prezydent Rosji zniszczył ostatnią pozostałość po Związku Radzieckim, nad którego upadkiem tak często boleje. Bo w istocie iście radzieckimi były specjalne więzy łączące dwa podmioty w ramach których, właśnie tak jak w Kraju Rad, Centrum dotowało swoje peryferie by utrzymać swoje wpływy polityczne na nich. Rękę przyłożył także Łukaszenko, który nie zgodził się na zwiększenie tych wpływów i rozpoczął grę na balansowanie wpływów Rosji, rozmrażając relacje z niedawnymi tak zaciętymi krytykami jak USA czy Polska. Dziś telefonuje do Putina szukając wsparcia, ale Moskwa wstrzymuje się na przed zajęciem wyraźnego stanowiska wobec tego co dzieje się w bratnim kraju i  przed wyborem konkretnego scenariusza działań wobec niego.

Zobacz także: Samolot szefa rosyjskiej FSB wylądował w Mińsku

Wraz ze zmianami ekonomicznymi na Białorusi zachodziły zmiany społeczne. Mińsk stał się jednym ze wschodnioeuropejskich “zagłębi” IT. “Ajtisznicy” zarabiający znacząco lepiej niż pozostali obywatele i znajdujący się poza system państwowej gospodarki, szybko stali się w dużej części najbardziej liberalnym żywiołem społecznym pożądającym zmian. Z drugiej strony powstanie tej warstwy, wzrost sektora usług obsługujących ich i innych przedstawicieli wzrastającej powoli mińskiej klasy średniej kuł w oczy pracowników budżetówki czy przedsiębiorstw państwowych, nie wspominając o pracownikach kołchozów ciągle tworzących sektor rolny. Rozłamaniu ulegał niegdyś fundamentalny dla systemu egalitaryzm. Degradacji ulegała nie tylko wiejska prowincja, ale też takie miasta jak 100-tysiączne Mołodeczno położone kilkadziesiąt kilometrów od Mińska.

O narastającym stopniowo kryzysie socjo-ekonomicznym świadczyła szybko wzrastająca skala emigracji obywateli Białorusi do Polski. Jeszcze kilka lat temu pojawiających się u nas rzadko.

Amorficzny ruch demokratyczny

Masowość kontestacji zasadza się na ograniczoności jej postulatów. Całość ideologii tego amorficznego ruchu społecznego sprowadza się do rudymentarnego demokratyzmu. Ludzie po prostu chcą aby rządzili ci, na których zagłosowali.

Przez dwie dekady politycy tradycyjnej opozycji wystawiali swoje kandydatury, a potem wzywali do bojkotowania wyborów. Opozycjoniści nowego typu, jacy wypłynęli w tym roku, zachęcili obywateli do zagłosowania, ale tylko w niedzielę, nie w czasie głosowania przedterminowego. Zachęcali też to fotografowania swoich kart do głosowania i wczytywaniu swoich preferencji na specjalnych platformach cyfrowych, które miały podliczać prawdziwe wyniki i na których zarejestrowały się miliony obywateli.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Wakacyjny czas oraz nastroje kontestacji jakie ujawniały się już w trakcie przedwyborczych miesięcy utrudniły władzom przeprowadzenie “zorganizowanego przedterminowego głosowania” poprzez kierowanie do urn studentów z internatów czy załóg dużych zakładów. Stąd już sama informacja o rekordowej, niemal 42-procentowej frekwencji przedterminowej wzbudziła frustrację. Większość obywateli posłuchała głównej opozycyjnej kandydatki Swietłany Tichanowskiej i ustawiła się pod lokalami wyborczymi w niedzielę wieczorem. Jak relacjonował mi jeden z mieszkańców Mińska czas oczekiwania w długich kolejkach wypełniły, jak nigdy wśród Białorusinów, rozmowy o polityce, o tym kto kogo popierał. Proporcje poparcia jakie wynikały z tej rozmowy znacząco różniły się od tych wypisanych na protokole komisji wyborczych. Relacje tej treści powtarzały się w wielu środkach masowego przekazu. Sytuację tę rekonstruowali zresztą robotnicy protestujący w zakładach, kiedy to na hasło kto na kogo głosował za Tichanowską rękę podnosiła zdecydowana większość zgromadzonych na masówkach, a za Łukaszenką nieliczni przedstawiciele dyrekcji. Obywatele jak nigdy przedtem osobiście, bezpośrednio zaobserwowali tak dokładnie różnicę między preferencjami swojego najbliższego otoczenia, a wynikami podawanymi przez Centralną Komisję Wyborczą. To była iskra, która zapaliła dawno rozsypany proch.

Dodatkowym elementem, pogłębiającym frustracje dużych grupach społeczeństwa, mogło być oficjalne zbagatelizowanie przez państwo i osobiście przez prezydenta pandemii nowego koronawirusa. W obliczu medialnej ekspozycji tematu, część społeczeństwa mogła odebrać brak jakichkolwiek środków przeciwepidemicznych jako zarówno potwierdzenie marnego stanu gospodarki, która najwyraźniej w opinii prezydenta nie przetrwałaby miar przyjętych w innych państwach, jak i jego bezwzględności, nie liczenia się ze zdrowiem obywateli. Głosy takie były dość wyraźne w białoruskim internecie wiosną, gdy swoją kampanię wymierzoną w Łukaszenkę zaczynał wideobloger Siergiej Tichanowskiej, który trafił do aresztu, ale którego misję kontynuuje żona.

Zmarginalizowana opozycja

Poza tym rudymentarnym demokratyzmem próżno szukać jakiś innych cech ideologicznych tych wystąpień. Są w nich pewnie narodowcy, zwolennicy integracji ze strukturami zachodnimi, ale najpewniej nie brak też osób o poglądach prorosyjskich, takich wszak nie brakuje szczególnie w Witebsku czy Mohylewie. Są wśród nich i zwolennicy państwa socjalnego, którego dobrodziejstwa Łukaszenko był w stanie gwarantować w coraz mniejszym stopniu, jak i zwolennicy jego liberalizacji. Najbardziej uderza właśnie ta amorficzność ruchu protestacyjnego wiążąca się z jego masowością. Charakterystyczny jest również jego oddolny charakter. Stare partie i ruchy opozycyjne nie odegrały w nim żadnej roli. Skompromitowały się one jeszcze w przedbiegach, kiedy to w maju reprezentanci pięciu takich środowisk odwołali w atmosferze swarów prawybory jednego kandydata, jaki miał zostać przez nie wystawiony przeciwko urzędującemu prezydentowi.  Jej miejsce zajęli ludzie bez żadnego politycznego dorobku: Siergiej Tichanowski, Wiktor Babaryko, a potem żona tego pierwszego. Pretendentem był także Walerij Cepkało, ten z kolei wszedł w buty opozycjonisty wychodząc z salonu elity rządzącej. Tradycyjne, partie opozycyjne dopiero piątego dnia od wyborów wydały wspólne oświadczenie w sprawie sytuacji politycznej, na które mało kto zwrócił uwagę. Tworząc w poniedziałek swoją Radę Koordynacyjną, Tichanowska zaprosiła do niej kilku, nie pierwszoplanowych ludzi z kręgów tradycyjnych partii opozycyjnych.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Rządowa propaganda, jak również narracja prorządowych polittechnologów, takich jak Aleksiej Dziermant obciąża zagraniczne ośrodki odpowiedzialności za sprowokowanie i sterowania masowymi protestami. Wskazują na kanał NEXTA prowadzony na platformie TELEGRAM przez działacza opozycyjnego przebywającego w Warszawie, Sciapana Puciłę. Jednak kanał ten osiągnął niebywałe zasięgi głównie ze względu na blokadę internetu na Białorusi, jaką podjęły w pierwszych dniach protestu władze. Zresztą koordynacja, jakiej pierwszych dwóch nocy podejmował się Puciła jedynie szkodziła protestującym. W miejscach ogłaszanych na kanale jako miejsca zbiórki natychmiast pojawiały się silne falangi OMON-u, które rozpędzały gromadzących się. Ruch przeszedł zatem do formy ruchu zdecydowanie zdekoncentrowanego i sieciowego. Zatrzymanie i wyjazd Tichanowskiej za granicę nijak nie wpłynęło na mobilizację. Trudno powiedzieć, do jakiego stopnia jest ona rzeczywistą polityczną reprezentantką protestujących mas. Czy ma ona taką legitymację, by wraz ze swoim sztabem negocjować z władzą kompromisy, akceptować je, a potem przekonać przeciwników Łukaszenki do zaakceptowania i powrotu do domów? A jeśli Tichanowska tej legitymacji nie ma, to z kim w ogóle rozmawiać mają władze? Komu ustępować? A jeśli nie mają z kim, to czy istnieje inne rozwiązanie tego napięcia niż siłowe stłumienie protestów lub siłowe wtargnięcie tłumu do pałacu prezydenckiego?

Na ten ostatni scenariusz się nie zanosi. Amorficzność ruchu protestacyjnego, czy może raczej społecznego odruchu, przejawia się w braku jakichkolwiek awangardowych grup politycznych zdolnych do takiego szturmu. Na Ukrainie ostrzem Majdanu były liczne organizacje nacjonalistyczne, które posiadały ludzi z doświadczeniami z regularnych wojen (jak UNA-UNSO). Organizacje te przez trzy dekady przeszkoliły wielu ludzi do działań bojówkarskich. Majdan miał także potężne zasilanie materialne w postaci finansów sponsorujących go oligarchów. Ani z jednym, ani z drugim nie mamy do czynienia na Białorusi.

Klasa robotnicza trzyma ster

Aleksandr Łukaszenko jak na razie nie złożył żadnych deklaracji ustępstw poza zarysowanie mglistej perspektywy zmian konstytucyjnych, o których zresztą mówi niekonkretnie od dawna, i dopiero w następstwie tego, przeprowadzenia nowych wyborów prezydenckich. Przywódca nie powiedział nic więcej co wskazywałoby, że w ogóle rozważa oddanie władzy czy powtórzenie kwestionowanych wyborów. Wygląda to na grę na przeczekanie.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Łukaszenko może czekać. Struktury bezpieczeństwa wewnętrznego wykazały się wobec niego pełną lojalnością. Nie ujawniły się również żadne poważniejsze pęknięcia w elicie rządzącej. Na stronę opozycji przeszedł co prawda Pawieł Łatuszka, liberalna twarz elity, ale jej wschodzącą gwiazdą był on w zeszłej dekadzie, a jeszcze w zeszłym roku został zdeklasowany do poziomu dyrektora mińskiego Narodowego Teatru Akademickiego. Podsumowując, Łukaszenko choć, jak wiele na to wskazuje, utracił już poparcie większości społeczeństwa, ciągle może oprzeć swoją władzę na bagnetach. Kolejne marsze z kwiatami czy bez nie obalą przywódcy. Nie okupując bowiem żadnego symbolicznie istotnego miejsca stolicy przeciwnicy Łukaszenki nie są w stanie wykreować alternatywnego centrum władzy jakim stał się Majdan dla Ukrainy. Kierownica pojazdu o nazwie Białoruś spoczywa więc dziś w rękach jedynej już zorganizowanej grupy społecznej – wielkoprzemysłowej klasy robotniczej.

W etatystycznej i w dużej mierze centralnie planowanej gospodarce białoruskiej, funkcjonują potężne zakłady przemysłu ciężkiego takie jak zakłady MAZ, BIEŁAZ, MTZ, Biełaruśkalij, czy rafinerie w Mozyrzu i Nowopołocku. Tego rodzaju liczące nawet po kilkanaście tysięcy załogi przedsiębiorstwa mają kluczowe znaczenie dla gospodarki kraju. Zatrzymanie produkcji zadałoby jej powalający cios, podcinając władzę Łukaszenki. Tysiące okopanych w swoich fabrykach robociarzy byłoby dla OMON-u, a nawet żołnierzy Wojsk MSW przeciwnikiem o wiele trudniejszym niż młodzież na otwartych ulicach Mińska. Specyficzny charakter załóg wielkich zakładów, ludzi zżytych ze sobą, posiadających własną formalną i nieformalną hierarchię, czyni z nich żywioł, w którym może ustrukturyzować rzeczywisty ruchu politycznej opozycji i własnie ten żywioł może wysunąć ludowego lidera. Ubiegłotygodniowe wiece robotnicze i spotkania z dyrektorami już ukazały obrazy robotniczych wodzirejów. Jednak wezwanie NEXTY z powyborczego poniedziałku do rozpoczęcia strajku generalnego nie uruchomiło go. Mimo licznych wieców w czołowych zakładach do 19 sierpnia w żadnym z nich nie doszło do regularnego strajku okupacyjnego i pełnego zatrzymania produkcji.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

W tych warunkach Łukaszenko może czekać. I czeka, aż ludzie zmęczą się wychodzeniem na ulice. A robotnicy zastanawiają się. Nie tylko nad tym, czy stracą pracę, czym grożą im zakładowi kierownicy do spraw ideologii, ale być może także nad tym, czy zmiany jakie uruchomią nie zniszczą ich zakładów i ich świata, tak jak to się stało w innych państwach postsocjalistycznych, które przeszły liberalną transformację, także w Rosji. To właśnie oszczędzenie mieszkańcom Białorusi negatywnych skutków tej transformacji było przez lata źródłem poparcia społecznego Łukaszenki. Jednak, jak napisałem na początku tego artykułu, na Białorusi dorosło już nowe pokolenie, z nowymi aspiracjami.

Łukaszenko nie potrafił kształtować aspiracji tego pokolenia. Jego reżim był typowym systemem autorytarnym, w którym władca żądał od obywateli jedynie siedzenia cicho i nie wtrącania się w politykę. W zamian za chleb i kiełbasę. Na poziomie symboliki i narracji odwoływał się jeszcze do radzieckiej przeszłości ale raczej na zasadzie kombatanckich wspomnień, coraz bardziej podstarzałego surowego wujaszka, wspomnień coraz bardziej obojętnych dla kolejnych młodych generacji. Łukaszenko nie przedstawiał żadnej bardziej całościowej wizji zaprojektowanej na przyszłość, alternatywnej wobec blichtru Zachodu, czy Moskwy i Petersburga, nie mobilizował swojego społeczeństwa do ruszania z posad były świata. Nie stworzył nawet żadnej prorządowej partii czy ruchu politycznego, agregującego sygnały od społeczeństwa, a jednocześnie mobilizującego je i szachującego zaskorupiałą biurokrację państwową. Łukaszenko poprzestał właśnie na ręcznym sterowaniu poprzez administrację i pracowników do spraw ideologii… ideologii, której właściwie nie było.

Karol Kaźmierczak

4 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. Czeslaw
    Czeslaw :

    Ojejku, jaki ten Łukaszenko straszny, jak On maltretuje swoich obywateli. Co innego jak to robi Makron, jak pałuje i maltretuje “żółte kamizelki” to robi to zgodnie z prawami człowieka i zgodnie z wartosciami europejskimi, dlatego rządy demokratycznych krajów wolnego świata nie reagują. Podobnie nie reagują wojownicy wolności w wolnym świecie na to co się dzieje z wolnością w Hiszpanii, nawet polscy intelektualiści nie popierają hiszpańskich intelektualistów. https://dorzeczy.pl/swiat/141244/manifest-hiszpanskich-intelektualistow-przeciwko-socjalistyczno-komunistycznemu-rzadowi-pedro-sancheza.html 24.05..2020.
    Tak myslę że gdyby Łukaszenka powiesił nad swoją siedzibą flagę sześciokolorową to wolny świat był by zachwycony i wychwalał Go “pod niebiosy”.

  2. Chris82
    Chris82 :

    Ostatnią siłą, która może rościć sobie prawo do pouczania Białorusinów o demokracji i wolności są państwa UE, które od marca br. narzuciły swoim społeczeństwom reżim politycznej izolacji i łamały prawa obywatelskie motywując to dla pozorów względami sanitarnymi. W przypadku Polski (okazującej dziś nad wyraz gorliwe zainteresowanie sprawami białoruskimi) mamy do czynienia z obowiązywaniem nielegalnych i niezgodnych z konstytucją rozporządzeń rządowych nakładających ograniczenia w życiu codziennym obywateli. Dodajmy do tego chaos prawno-ustrojowy oraz zawieszenie na wiele tygodni kampanii wyborczej poprzedzającej przesunięte wybory prezydenckie, a także jawną ingerencję obcego mocarstwa (Stanów Zjednoczonych) w przebieg tych wyborów poprzez zaproszenie urzędującego prezydenta do USA tuż przed terminem głosowania. I dlaczego Polska nie budowała więzi z Białorusią, gdy na linii Moskwa-Mińsk rozgrywał się spór o surowce energetyczne i status polityczny tego państwa? Dlaczego do Mińska udał się wtedy Pompeo, a nie Czaputowicz? Gdzie były wtedy “suwerenne” inicjatywy Warszawy?
    Może owo “zacofanie” i autoizolacja Białorusi pod rządami Łukaszenki (wraz z odmową wdrożenia “pandemicznego” lockdownu) była jedną z przeszkód dla włączenia tego kraju w postępujące nurty globalizacji i nowych struktur handlu międzynarodowego zlokalizowanych w dodatku na trasie Nowego Jedwabnego Szlaku. Może ta “odległa epoka”, ten “relikt” przestrzeni postsowieckiej należy jeszcze do czasów klasycznie pojmowanej suwerenności. Wprawdzie w ataku na Łukaszenkę widać w pierwszej kolejności rękę rosyjską, ale uczestniczący w tym spektaklu aktorzy wywodzą się z różnych zainteresowanych konstelacji zarówno wschodnich jak i zachodnich. Nie ma zatem sensu jałowe dociekanie “kto za tym stoi”. Jakimkolwiek wynikiem zakończy się ten dramat będzie on oznaczał początek Białorusi “bezpiecznej” tak dla Rosji, jak dla Zachodu, a zarazem poddanej dominacji rodzącego się techno-globalizmu wielkich korporacji. Polska, jak zwykle w swojej najnowszej historii, odegra w tym spektaklu najwyżej rolę posłusznego pasa transmisyjnego, a w najgorszym wypadku zostanie wciągnięta w groźny konflikt ku równoczesnej satysfakcji swoich “sojuszników” i “wrogów”.