Środowiska narodowe i organizatorzy Marszu Niepodległości stoją przed dylematem: albo pozwolą na dalszą ewolucję marszu w stronę umiarkowanej, odpowiednio „utemperowanej” manifestacji ogólnopatriotycznej, co jednak doprowadzi do „andruszkiewiczyzacji” zarówno marszu, jak i znacznego segmentu środowiska narodowego, albo zdecydują się na wyrazisty przekaz, otwartą krytykę władz i starcie z PiS, ze wszystkimi tego konsekwencjami, z pewnością także bardzo bolesnymi. Doskonale znany przykład posła Andruszkiewicza jest dowodem na to, że czasem “radykalna zmiana” to zaledwie “dobra zmiana”, tylko jeszcze o tym nie wie – pisze Marek Trojan.
Rok temu, tuż przed Marszem Niepodległości w rozmowie z portalem Kresy.pl szef Stowarzyszenia Marsz Niepodległości Robert Bąkiewicz zapewniał, że „będzie to wyjątkowy marsz”. Nie pomylił się, choć z pewnością co innego miał wówczas na myśli.
Marsz Niepodległości w 2017 roku był ostatnim takim wydarzeniem od początków jego organizacji – czyli pod każdym względem autonomicznym. Dziś wiemy już, że władze państwowe, a ściślej PiS, w pewnym momencie postanowiły zaanektować MN, „znacjonalizować go” (to ponownie Bąkiewicz, teraz już A.D. 2018) dla swoich celów, wynikających z braku własnej, sensownej alternatywny medialnej i społecznej na 100-lecie odzyskania przez Polskę Niepodległości. Przyznał to zresztą sam wicepremier Piotr Gliński, który wyrażał przy tym przekonanie, że narodowcy „się przesuną” i zrobią miejsce dla państwa jako organizatora.
Bez wątpienia, tegoroczny marsz był sukcesem wizerunkowym i frekwencyjnym, ze świetną atmosferą. Nie sposób jednak uciec od przykrego faktu – wszystko to miało swoją cenę, czego niektórzy nie chcieli (i nie chcą) przyjąć do wiadomości.
Negocjacje w sprawie tzw. “marszu wspólnotowego” toczyły się niemalże do ostatniej chwili. Po tym, jak załamały się pierwotne rozmowy z „seniorami” reprezentującymi przede wszystkim stronę rządową (ministrowie Brudziński, Sellin, marszałek Karczewski, plus reprezentacja Pałacu Prezydenckiego), do rozmów oddelegowano „odmłodzony” skład negocjacyjny, w tym szefa KPRM Michała Dworczyka, który już wcześniej dał się poznać jako negocjator PiS „do zadań specjalnych”. Tak było niedawno, gdy wysłano go do negocjowania lokalnych koalicji PiS-PSL w samorządach, a także wcześniej – gdy prowadził rozmowy ws. uchwały (a nie ustawy, jak pierwotnie obiecywał PiS) ws. 11 lipca, o Narodowym Dniu Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Kresach. Choć organizatorzy Marszu nawet nieoficjalnie nie chcieli potwierdzać obecności Dworczyka na rozmowach, to już wtedy można było przypuszczać, że zdoła on, jako kluczowy negocjator ze strony rządowej, doprowadzić do rozstrzygnięcia po myśli PiS. Udało mu się to w ciągu kilkunastu godzin (poprzedni zespół negocjował parę tygodni). I to tak, żeby druga strona miała pełne przekonanie, a nawet teoretycznie uzasadnione wrażenie własnego sukcesu. Po prostu, wydawałoby się, klasyczne win-win.
Czy tak było w istocie? Jeszcze przed wznowieniem rozmów jeden z organizatorów MN, znający kulisy negocjacji z rządem, gdy jeszcze oczekiwano na werdykt sądu ws. decyzji prezydent Warszawy o zakazaniu marszu, przyznawał, że “najwyżej marsz przejdzie pod rygorem wydarzenia państwowego”. Mówił o tym niejako przyznając, że organizatorzy mogą ustąpić i faktycznie skapitulować przed rządem. I tak się generalnie się stało – choć strona rządowa zdołała sprzedać taki wariant w atrakcyjnym opakowaniu „marszu wspólnotowego” – ale na czele z władzami państwa/kierownictwem PiS.
Nie sposób tu milczeć o presji strony rządowej, która najpewniej była odpowiedzialna za „przeciek” medialny ws. szantażu negocjacyjnego – zapowiedzi wcześniejszego zablokowania przez wojsko Ronda Dmowskiego i jego okolic, by uniemożliwić wcześniejsze uformowanie i wymarsz Marszu Niepodległosci przed marszem państwowym. Część komentatorów uznała to za „fejk” – mimo że potwierdził to na Twitterze szef Straży MN i wiceszef Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, Mateusz Marzoch.
W sobotę, w przeddzień marszu już wyraźnie widać było, jak media prorządowe i sprzyjające PiS lansują narrację, według której „marsz wspólnotowy” to faktycznie inicjatywa prezydencko-rządowa, przed którą narodowcy wspaniałomyślnie, ale jednak ustąpili. Zresztą, już wcześniej czołowe „pistolety” rządowej TVP czy propisowskie „trolle” internetowe ostro krytykowały organizatorów MN i narodowców, zarzucając im egoizm, brak ugodowości względem autorytetu Prezydenta RP czy wręcz (o ironio!) zawłaszczenie marszu. W nocy z 10 na 11 listopada br. „siłowa” strona rządu wysłała kolejny sygnał – policja i ABW dokonały przeszukań mieszkań wybranych działaczy narodowych związanych z organizacją marszu. Informowała o tym oficjalnie Młodzież Wszechpolska, która już wcześniej zgłaszała, że policja, podobnie jak za czasów PO-PSL, żąda od organizatorów wyjazdów na marsz m.in. imiennych list uczestników.
Zobacz także: Kolaboracja z PiS doprowadzi Ruch Narodowy do klęski
Nim niedzielny marsz się zakończył, zarówno media liberalne jak i rządowe już dość zgodnie (choć każde dla swoich celów) prowadziły narrację, że w istocie ćwierć miliona osób przeszło w marszu państwowym, biało-czerwonym, „Dla Ciebie Polsko”. Narodowców konsekwentnie pomijano jako organizatorów Marszu Niepodległości. Negocjacyjnym sukcesem organizatorów Marszu Niepodległości miało być zapewnienie mu dość wyraźnej autonomii. Przeciętny widz czy to TVP, czy to TVN, miał jednak odmienne wrażenie.
Medialna „nacjonalizacja” Marszu Niepodległości jeszcze tego samego dnia weszła w kolejny etap za sprawą wypowiedzi przedstawicieli rządu PiS. Szef MSWiA Joachim Brudziński napisał na Twitterze, że biorący udział w marszu „Polacy odpowiedzieli na apel prezydenta i premiera”. Z kolei sam Dworczyk serdecznie dziękował przedstawicielom MON, MSW i… klubom Gazety Polskiej (na co dzień bardzo krytycznej względem narodowców) wyraźnie sugerując, że to oni odpowiadają za sukces marszu.
Najdalej posunął się jednak wicepremier Gliński, który w wywiadzie dla prorządowego portalu wPolityce.pl niemal otwarcie stwierdził, że na przyszłość to państwo powinno być organizatorem Marszu Niepodległości:
„(…) 11 listopada jest szczególnym dniem dla nas wszystkich, to święto państwowe. Poważne państwo powinno brać na siebie odpowiedzialność za godne uczczenie Niepodległości i powinno samo ten marsz organizować. Dobrze by było gdyby tak było. Mamy doświadczenia z tego roku i mam nadzieję, że posłużą nam na przyszłość”.
Te wypowiedzi były tak wyraziste, że spotkały się z reakcją Krzysztofa Bosaka, który uznał, że nie napawają one optymizmem na przyszłość i przyznał, że narodowców czeka „ostra rywalizacja z PiS”, a „walka z rządem o Marsz Niepodległości dopiero się zaczęła”. Powiedział więc otwarcie to, co już wcześniej sygnalizowała część „wyłamujących się” przedstawicieli narodowców, którzy przypominali trochę już zapomniane dziś hasło „PiS-PO jedno zło”. Podobnie wypowiedział się dzień po marszu lider Ruchu Narodowego, poseł Robert Winnicki, który zapowiadał, że RN nie zgodzi się na przejęcie Marszu Niepodległości przez rząd i przestrzegał, że dla tego wydarzenia byłoby to destrukcyjne.
Czy wypowiedzi Bosaka i Winnickiego zwiastują jakąś większą zmianę w obozie narodowców, zarówno w kwestii stosunku do rządu PiS, jak i do samego Marszu Niepodległości? To kwestia kluczowa dla przyszłości marszu, zapewne również dla sytuacji polskich narodowców i przyszłości szeroko pojętego ruchu narodowego w Polsce. Winnicki i Bosak są liderami Ruch Narodowego, ale wg informacji pochodzących od osób znających kulisy organizacji Marszu Niepodległości, ich rola w tym przedsięwzięciu jest raczej wizerunkowa. Innymi słowy, mimo wrażenia, jakie być może pragną sprawiać, to nie do nich należy decyzja o tym, jaki charakter przybierze ta impreza.
Już rok temu, a jeszcze przed ostatnim w pełni niezależnym Marszem Niepodległości, Karol Kaźmierczak (Kresy.pl) zwracał uwagę, że zaczyna on ulegać postępującej depolityzacji. „Hasło jakie przyjęli na tegoroczną edycję Marszu Niepodległości jego organizatorzy [My Chcemy Boga – red.] potwierdza, że środowiska narodowe znajduje się w głębokim politycznym impasie i nie ma pomysłu, aby ten impas przezwyciężyć” – pisał wówczas mój redakcyjny kolega. Ostrzegał też, że swoista depolityzacja kluczowego przedsięwzięcia narodowców „jest gwarancją, że polityczny plon ich wysiłków bardzo łatwo zbierze kto inny”. I nie pomylił się, co dobitnie pokazały ostatnie dni.
Stąd przed tegorocznym marszem pojawiały się głosy, by zmienić charakter marszu i przywrócić mu wyraźny, polityczny wydźwięk – szczególnie, że dobrą ku temu okazją byłaby właśnie 100 rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę.
Organizatorzy i liderzy środowisk narodowych wybrali jednak inną formułę, kontynuując tendencję z ostatnich lat. Skoncentrowano się na szlachetnym, ale politycznie ogólnikowym, „rocznicowym” haśle „Bóg Honor Ojczyzna”, wyraźnie podkreślając neutralność marszu, przynajmniej w kontekście politycznym. Pod takim hasłem może, jeśli nie powinien, maszerować każdy Polak. W tym jednak tkwi problem – starając się iść dalej drogą ekumenicznego „marszu dla wszystkich”, jednocześnie coraz bardziej pozbawia się marsz charakteru manifestacji o charakterze kontestacyjnym – manifestacji politycznej środowisk narodowych. Traci się możliwość wyraźnego pokazania Polakom (na rok przed wyborami parlamentarnymi), na czym faktycznie polega różnica między narodowcami, a neo-sanacją z PiS. A przecież te różnice istnieją. Jest ich zresztą coraz więcej i są coraz wyraźniejsze: od polityki zagranicznej począwszy, szczególnie na odcinku wschodnim (głównie względem Ukrainy i Litwy), polityki względem UE i USA, przez politykę względem Polaków na Kresach, po politykę wewnętrzną – szczególnie w kwestii migracji (i otwierania Polski przez rząd PiS na coraz większą imigrację) czy spraw etycznych (np. ochrona dzieci poczętych). Wyartykułowanie choćby części elementów z tego szerokiego spektrum byłoby wyraźnym zamanifestowaniem swojej tożsamości ideowej i politycznej. To jednak musiałoby doprowadzić do starcia z PiS, stając się początkiem otwartego konfliktu środowiska narodowego z obozem rządzącym.
W tym tkwi clue problemu – czy Ruch Narodowy i szerzej polscy narodowcy zdecydują się na taki krok? Próbki gorzkiego posmaku takiej decyzji już otrzymali – w Lublinie, przy spacyfikowaniu kontrmanifestacji względem marszu sympatyków środowisk LGBT, a także przed samym marszem, gdy kontrole prewencyjne przypomniały czasy PO-PSL. Najpewniej nieuchronna będzie też zmiana podejścia do nich pewnej części społeczeństwa z szeroko pojętej prawej strony sceny politycznej. Przywrócenie w pełni narodowego, endeckiego charakteru Marszu Niepodległości musi wiązać się z odpływem uczestników i sympatyków. Trudno wyobrazić sobie licznych sympatyków PiS na wydarzeniu, na którym artykułowane byłyby hasła krytykujące tę partię i tworzony przez nią rząd. Tym bardziej, że w tych środowiskach tegoroczne zapowiedzi organizatorów, że zamierzają zorganizować Marsz Niepodległości mimo ogłoszonego przez prezydenta marszu państwowego, przyjmowane były krytycznie.
Pewna wcale nie mała część zwolenników PiS głośno wyrażała swoje pretensje i zarzuty pod adresem narodowców, z powodu tego, że nie chcą „odpuścić” i oddać marszu w ręce państwa (obozu rządzącego). Było to szczególnie widoczne zaraz po ogłoszeniu przez prezydenta, po „konsultacjach” z premierem, „Biało-Czerwonego Marszu” – gdy jeszcze nie było wiadomo, co orzeknie sąd ws. zakazu wydanego przez Hannę Gronkiewicz-Waltz, a jednocześnie zaznaczano, że marsz państwowy już ma pierwszeństwo przed „marszem narodowców”. W sondażu internetowym wśród czytelników prorządowego portalu wPolityce.pl, aż 90 proc. uczestników pozytywnie oceniło działania Andrzeja Dudy i Mateusza Morawieckiego (z czego 78 proc. – bardzo dobrze). A że przekaz medialny ma dla organizatorów Marszu Niepodległości ogromne znaczenie, świadczą słowa ich anonimowego przedstawiciela, który w rozmowie z portalem Kresy.pl przyznał, że nie chcą oni „wyjść na awanturników”, gdyż wówczas „największym przegranym będzie ten, kogo media pierwsze oskarżą o wszczynanie awantur 11 listopada”.
To oznacza, że „polityzacja” marszu i wyraźne zaakcentowanie jego endeckiego charakteru będzie się wiązać się z realną perspektywą utraty części popularności i większą krytyką medialną, w tym ze strony mediów przychylnych PiS. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę nastawienie opinii publicznej, mediów, a także władz, utrzymanie „umiarkowanego” charakteru marszu jako wydarzenia dla ekumenicznego, jest, w dłuższej perspektywie, niestety niemożliwe.
Zobacz także: Wielka Orkiestra Świątecznego Marszu Niepodległości
Można powiedzieć, że środowiska narodowe i organizatorzy Marszu Niepodległości stoją przed dylematem: albo pozwolą na dalszą ewolucję marszu w stronę umiarkowanej, odpowiednio „utemperowanej” manifestacji ogólnopatriotycznej, co jednak może doprowadzi, za przeproszeniem (i bez urazy dla Pana Posła), do „andruszkiewiczyzacji” marszu, a może nawet znacznego segmentu środowiska narodowego, albo zdecydują się na wyrazisty przekaz i otwartą krytykę władz, ze wszystkimi tego konsekwencjami, z pewnością także bardzo bolesnymi. Doskonale znany przykład posła Andruszkiewicza jest dowodem na to, że czasem “radykalna zmiana” to zaledwie “dobra zmiana”, tylko jeszcze o tym nie wie.
Jedno jest pewne – Marsz Niepodległości w takiej postaci, w jakiej istniał w ostatnich latach i w jakiej go znaliśmy, przestał istnieć. W tym roku miał charakter przejściowy – narodowcy zarzekają się, że było to jednorazowe. Pytanie, którą drogę wybiorą środowiska narodowe i czy rzeczywiście niebawem będziemy świadkiem prawdziwej „radykalnej zmiany”, czy może jednak „quasi-dobrej zmiany”.
Marek Trojan
andruszkiewicz to ŚMIERTELNY WRÓG RUCHU NARODOWEGO pozorant i łajdak
Artykuł wartościowy.Zwraa uwagę na kluczowe, długofalowe zjawiska w Ruchu Narodowym i wokół ich inisjatyw. Oby jednak (wbrew PiSiakom) rezultat działań RN okazał się dla Narodu i Polski korzystny.
Publikacja dająca trochę do myślenia, pokazująca gdzie, w przybliżeniu, są obecnie środowiska narodowe. Swoją drogą, ten pisuarowy przydupas, który wypłynął na szersze wody dzięki krytyce muslimów i przebierający nogami, by zrobić sobie fotkę z pejsatym mateuszkiem – narodowcem…Szkoda słów.