Urzędujący prezydent Francji Francois Hollande oświadczył w sobotę, że cyber-atak na sztab Emmanuela Macrona, byłego ministra w jego gabinecie i faworyta w II turze wyborów prezydenckich, „nie pozostanie bez odpowiedzi”.

W rozmowie z agencją AFP, Hollande odniósł się do głośnej już sprawy wykradzenia przez hakerów ok. 9 GB danych z prywatnych i służbowych kont mailowych czołowych działaczy ruchu Mactona, „En Marche!”.

– Wiedzieliśmy, że istnieje takie ryzyko podczas kampanii wyborczej, bo doszło do tego gdzie indziej. Nic nie zostanie bez odpowiedzi – powiedział francuski prezydent.

Hollande dodał, że jeśli rzeczywiście „miała miejsce pewna liczba zakłóceń albo wymuszeń”, to zostaną zastosowane odpowiednie procedury. – Trzeba pozwolić, by toczyło się śledztwo – dodał.

Jak informowaliśmy wcześniej, w piątek wieczorem sztab kampanii wyborczej Macrona ogłosił, że padł ofiarą „zmasowanego ataku” hakerów. Do sieci przeniknęło ok. 9 gigabajtów dokumentów i danych. Podejrzenia padły na Rosję, a także na amerykańskich aktywistów „alternatywnej prawicy”.

W komunikacie zaznaczono, że część dokumentów jest nieprawdziwa. Zostały one jednak pomieszane z licznymi prawdziwymi danymi. Zdaniem sztabu kreowanego na centrystę Macrona, ma to na celu zwiększenie zamieszania przed niedzielną II turą wyborów prezydenckich we Francji. Podkreślono, że atak miał na celu „osłabienie demokracji francuskiej”, a zarazem pozycji Macrona.

Opublikowane dokumenty mają dotyczyć m. in. wewnętrznych danych z przebiegu kampanii, w tym e-maili i rozliczeń finansowych. Łącznie opublikowano dziesiątki tysięcy dokumentów, z których najpóźniejsze mają być datowane na 24 kwietnia.

Sztab Macrona nie oskarżył o atak  żadnego ugrupowania politycznego. Porównano go jednak to afery związanej z ujawnieniem e-maili Partii Demokratycznej przed ubiegłorocznymi wyborami prezydenckimi w USA. Wpłynęło to wówczas na osłabienie pozycji Hillary Clinton. Demokraci oskarżali wówczas o atak rosyjskich hakerów.

Część komentatorów twierdzi, że początkowo dane nt. Macronleaks rozprzestrzeniali w mediach społecznościowych prawicowi aktywiści z USA, kojarzeni z szeroko pojętą alternatywną prawicą. Miały one następnie zostać podchwycone przez zagorzałych zwolenników Marine Le Pen.

Według BBC, hasztag #MacronLeaks pojawił się na Twitterze w piątek po południu na koncie użytkownika związanego ze skrajną prawicą (alt-right). W ciągu pięciu minut został podany dalej 87 razy, co miałoby wskazywać na działanie automatycznych botów rozprzestrzeniających informacje. W ciągu półtorej godziny informacja została podchwycona przez zwolenników Marine Le Pen, którzy również podawali ją dalej. Zdaniem BBC, na tym etapie również miały zostać wykorzystane boty.

Przeczytaj: Bardziej walka niż debata – Le Pen vs Macron

Ponieważ sprawa wyszła na jaw tuż przed rozpoczętą o północy z piątku na sobotę ciszą wyborczą, francuskie MSW odmówiło komentarza, nie chcąc stwarzać sytuacji, która mogłaby wpłynąć na wynik wyborów.

Francuska komisja wyborcza wezwała media we Francji do niepublikowania dokumentów, ostrzegając, że cześć z nich „prawdopodobnie” jest fałszywa.  Zaznaczono, że rozpowszechnianie tych danych byłoby przestępstwem zakłócenia procesu wyborczego.

Według ostatnich sondaży opublikowanych w piątek przed ciszą wyborczą, Macron jest zdecydowanym faworytem II tury. Jego przewaga nad Le Pen kształtowała się w stosunku głosów 61,5-63 do 37-38,5 proc.

Rp.pl / Kresy.pl

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply