Moskwa przytuli Łukaszenkę?

Pierwszy etap żeńskiej rewolucji zakłada odsunięcie Łukaszenki od władzy nawet kosztem objęcia jej przez kandydata Kremla. Jaki jest drugi etap? Można się tylko domyślać, ale zasadniczo może się on nie różnić od pierwszego, przy czym nowy przywódca będzie zdecydowanie łatwiejszym celem – pisze Maciej Krasuski.

W początku lat dwutysięcznych, gdy reżim Aleksandra Łukaszenki zasadniczo okrzepł i nie było widoków na jego obalenie pojawiło się pytanie –  Co może uratować Białoruś? Odpowiedź brzmiała – snajper! Oczywiście to ponury żart, który obrazuje przygnębienie Białorusinów w tamtym czasie, ale dziś kilkanaście lat później w dwudziestym szósty roku sprawowania przez niego władzy, odpowiedzi na to samo pytanie wydają się być podobne, z tym tylko, że Łukaszenko jest o wiele mniej łowną zwierzyną niż wcześniej.

Od 1994 roku Aleksander Hryhoriewicz jest wciąż niezatapialny i nie bez powodu nazywany jest ostatnim dyktatorem Europy. Po sierpniowych wyborach wydawało się jednak, że jego koniec jest bliski. Przeciwko  Łukaszence sprzymierzyły się naraz wszystkie siły: Deep State, EU, czyli Niemcy i tym razem o dziwo także „bratnia” Rosja. W to, że dni wiecznego prezydenta są policzone uwierzyli nawet Białorusini, którzy od 16 sierpnia niestrudzenie i licznie  wychodzą na ulice swoich miast. Wszystko to jednak na nic. Po ponad dwóch miesiącach protestów i po ponad miesiąc po buńczucznym wystąpieniu A. Łukaszenki z kałasznikowem w ręku krwawy dyktator po raz kolejny jest bliski spacyfikowania białoruskiego oporu, jak i częściowego wywinięcia się z zewnętrznego uścisku. Wszystko bowiem wskazuje na to, że tym razem nie obędzie się bez strat politycznych i kapitałowych zarówno dla samego prezydenta, jak i Białorusi. Bo choć białoruski przywódca spotyka się w areszcie z przetrzymywaną Radą Koordynacyjną, przejmuje kontrolę nad opozycją, wygasza protesty i z dymem puszcza szumnie zapowiadany strajk generalny, to w tym momencie trudno go nazwać panem sytuacji. Potwierdza to ostatnia wizyta szefa Służby Wywiadu Zagranicznego FR S. Naryszkina w Mińsku, która świadczy o tym, że Kreml dobrze odrobił ukraińską lekcję i chce być największym beneficjentem białoruskich zmagań.

Medycyna mi wszystko wyjaśniła

Patrząc na to zjawisko, jakim jest obecna Białoruś i jej prezydent warto sobie zadać pytanie; dlaczego kraj o potencjale o wiele mniejszym niż Polska, czy Ukraina, jest w stanie od ponad dwóch dekad balansować pomiędzy dwoma ścierającymi się siłami; pomiędzy Zachodem, a Rosją i w dodatku radzi sobie z niekontrolowaną próbą przejęcia władzy? W. Janukowycz, choć dwukrotnie przebywał za kratami, to  ponad pięć lat temu musiał salwować się ucieczką z własnego kraju pod przykryciem rosyjskich komandosów. Co więc zaważyło na tym, że Łukaszenka opiera się przewrotowi i niepodzielnie rządzi od 26 lat?

Druga z najbardziej znanych anegdot o prezydencie Białorusi jest również w konwencji pytania otwartego. Jest ono następujące – co oznacza słowo „Łukaszenka”? I tu padało i padała odpowiedź „nazwisko”. Nie, nic z tych rzeczy.  Właściwa odpowiedź brzmi: to jest „diagnoza”. I to zjawisko, jakim jest niewątpliwie Aleksander Hryhoriewicz jak najbardziej w tę anegdotka się wpisuje. Na początku filmu biograficznego poświęconego Łukaszence przygotowanego przez rosyjską propagandę, w którym wyliczane są jego liczne zbrodnie polityczne, pada właśnie diagnoza. Prezydent Łukaszenka to przykład psychopatii mozaikowej. I czy tak jest, czy też nie, to trzeba jednoznacznie powiedzieć, że posiada on wybitne zdolności podporządkowywania sobie ludzi i nie waha się sięgnąć po brutalne metody, aby osiągnąć cel. To właśnie zapewnia mu tę niepodzielną dominację nad spokojnym narodem białoruskim, a na arenie zewnętrznej wsparciem jest jego przebiegłość i determinacja w zachowaniu okopanej władzy. Dziś Łukaszenka nie chce być wspomnianą zwierzyną, w jaką w ostatnie dni majdanu przerodził się W. Janukowycz, a wcześniej łupem myśliwych padali tacy wodzowie jak M. Kadafi, S, Husejn,  czy S. Miloszewicz. Mało tego, dziś białoruski ojciec narodu pokazuje, że sam może być myśliwym. W najgorętsze dni mińskiego przewrotu pokazuje się z kałasznikowem i głośno skanduje, że będzie się bić „do kańca”. Obraz ten adresowany był zarówno do sił zewnętrznych kierujących kobiecą rewolucją, jak i wewnętrznych, wykonujących działania koordynowane między innymi przez kanał Nexta (w szczycie protestów wysyłał on kilkaset informacji na minutę). Bezpośrednio jednak ten sygnał był kierowany do milicji i żołnierzy reżimu. Krótko mówiąc, wódz jasno dał wszystkim do zrozumienia, że on też może być snajperem. Przekreślił również rachuby i mrzonki podległych mu służb i urzędników o bezkarnym przechodzeniu na stronę opozycji, czy dezercji. To zabezpieczyło jego system przed rozchwianiem  i jak widać przynosi to efekty.

Kobiety do boju!

Trzeba jeszcze podkreślić, że tym razem Łukaszenko miał trudne zadanie. Do walki przeciw twardemu reżimowi w roku 2020 zadekretowano najbardziej miękką z miękkich sił walki. Po pojawieniu się jej na scenie wzywa ona każdego, aby stanął w jej obronie. Ta siła jednocześnie uwalnia od lęku, bo skoro ona, słaba się nie boi krwawego reżimu, to prawdziwego zagrożenia być nie może.  Po aresztowaniu opozycjonistów do boju ruszyły ich żony. Jeszcze przed wyborami na czele opozycji stanęła S. Tichanouska, której mąż znany youtuber, S. Tichanouskij został zatrzymany 29.05.2020 r. Wsparły ją Weronika Cepkało i Marina Kalesnikawa szefowe sztabów wyborczych Waleriana Cepkało i Wiktora Babaryki (pierwszy z kandydatów w obawie o bezpieczeństwo opuścił Białoruś, a drugi 18.07.2020 r. został zatrzymany). Można powiedzieć, że tu schemat przywództwa był podobny, jak na Ukrainie, gdzie akcję firmował techniczny triumwirat; Jaceniuk, Kliczko i Tiachnybok. Ale to właśnie pojawieniu się kobiet na scenie politycznej i potem na ulicach miast (np. wręczanie kwiatów milicjantom, marsze kobiet) można przypisać sukces aktywizacji społeczeństwa białoruskiego kilkudziesięcio i kilkuset tysięczne cotygodniowe manifestacje.

Moskwa pamięta

Tym razem wszystkie zabiegi prezydenta Białorusi na nic by się jednak zdały, gdyby nie znaczenie, jakie ma dla Moskwy Białoruś i szczególny związek Łukaszenki z kremlowską korporacją władzy. Zacząć trzeba od tego, że po powstaniu w latach dziewięćdziesiątych ZBiR-u (Związek Białorusi i Rosji) Aleksandr Hryhoriewicz swój przywódczy talent i indywidualne predyspozycje oratorskie chciał wykorzystać w szerszym zakresie. Zamarzył o przywdzianiu czapki monomacha. I omal mu się to nie udało, bo postradziecki lud słuchał jego niskiego tembru głosu, jak zahipnotyzowany. Sztuka się jednak nie powiodła, bo służby Kremla zdały sobie sprawę, że białoruski kandydat jest niesterowalny. Gdyby został prezydentem państwa związkowego, to on by zarządzał służbami, a nie oni nim. Nie mogąc zostać carem nowej Rosji Łukaszenka stał się przeciwnikiem integracji obu podmiotów, bo ten zabieg sprowadzałby go co najwyżej do roli gubernatora. Ta próba objęcia przez niego władzy na Kremlu dała mu jednak pewną autonomię polityczną, a karta integracji stała się jego dużym atutem w grze z Rosją. Czyniło to z niego trudnego i jednocześnie ważnego partnera, czego też miński wódz nie omieszkiwał wykorzystywać. Robił to mając świadomość,  że Białoruś jest dla Rosji geostrategicznym punktem szczególnej wagi. Brama smoleńska jest dla niej istotniejszym miejscem niż Ukraina, czy nawet Krym.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Dlatego też, mimo wielkiej niechęci kremlowskich towarzyszy, Łukaszenkę „uratowała” Moskwa, która wyciągnęła wnioski z porażki w walce o Ukrainę. Jej koszty polityczne, ekonomiczne, społeczne i wizerunkowe są odczuwane przez Rosję do dziś bardzo boleśnie. Jak więc tym razem zagrała Moskwa?

Lenin: uczyć się, uczyć się i jeszcze raz uczyć się

Po pierwsze, w 2013 roku Moskwa ostatecznie en bloc chciała przejąć Ukrainę włączając ją do Euroazjatyckiej Unii Celnej. Do tego przygotowywała się ponad dekadę korumpując i rozgrywając naddnieprzańskie klany. I prawie jej się to udało, bo 9 grudnia 2013 r. W. Janukowycz w zamian za pożyczkę zgodził się przyjąć zwierzchnictwo Moskwy, które  miało być podpisane 19 grudnia. Jak wiemy do tej „integracji” nie doszło, a Majdan wykorzystał to tworząc narrację obronną – antyrosyjską. Zabieg się udał, zantagonizowano społeczeństwo, obalono władzę, a wojna w Donbasie wykopała rów między Moskwą a Kijowem,  który jest nie do zasypania przez pokolenia i nie może być już mowy o rosyjskiej inkorporacji mentalnej. Tych błędów Kremlowi udało się uniknąć na Białorusi. Jeśli dodać do tego fakt, że na początku protestów Moskwa była przeciwko białoruskiemu przywódcy i jego reżimowi, to można powiedzieć, że na Kremlu nie porzucono zwyczaju uczenia się. O tym, że właśnie tak było świadczy nie tylko nieodbieranie na Kremlu telefonów z Mińska, ale i strajki w zakładach pracy. Jak zauważa prof. Andrzej Zapałowski, żaden inny podmiot nie dysponuje potrzebnymi do tego celu zasobami. Za akcję skoordynowaną można uznać również zrzucanie mundurów przez niektórych milicjantów. O tym, że Moskwa postawiła na edukację świadczy także opozycja białoruska. Jest ona inaczej ukształtowana niż ta na Majdanie. Postawa Rosji we wstępnej fazie przewrotu nie pozwoliła przywódcom opozycji, a mówiąc bardziej precyzyjnie opozycjonistkom, na jej krytykowanie i postrzeganie jej jako agresora. Różne źródła mówią również, że i chęci do krytykowania one też nie miały. Drogi każdej z wielkich dam kobiecej rewolucji i każdego z ich mężów mniej lub bardziej prowadzą przez Moskwę. Ten zabieg sprawił, że protesty stały się tylko sprawą wewnętrzną Białorusi. W odniesieniu zewnętrznym, co nadało by im innej dynamiki i dało realną dźwignię, natrafiły na próżnię polityczną. Odwrotnie było w Kijowie.

Brydżowa zagrywka – krótszy pokorniejszy

Moskwa ograła Zachód o wiele ładniej niż on to zrobił z nią na Ukrainie. Uratowała niesfornego prezydenta z diagnozą psychopatii mozaikowej. I choć zwycięstwo jest okazałe, to W. Putinowi powinien pozostać pewien niesmak, bo ostatnimi czasy miński watażka wygrywał Kremlowi na nosie najróżniejsze melodie. Nie tylko prowadził z Moskwą otwartą batalię energetyczną, ale sięgnął nawet po przywództwo religii radzieckiej. W czasie europejskiego i rosyjskiego lockdownu zorganizował jako jedyny w byłym ZSRR defiladę z okazji 9 maja. Na Kremlu zgrzytano zębami. I ten niesmak trwałby do dziś, gdyby nie aktywa, które Moskwa przejmuje od Łukaszenki, a także długość paska, na którym trzyma teraz swego „przyjaciela”. A zrobił się on naprawdę krótki (w dużej mierze dzięki naszym działaniom). Teraz  nielubiany i zdiagnozowany psychopata jest idealnym narzędziem w rękach samego W. Putina. Idealnym ponieważ zapewnia trwałość białoruskiego systemu i coraz mocniejsze wpływy Moskwy, a może nawet pozwala na inkorporację Białorusi. Gdyby Rosja chciała go zmienić, zapewne trudno byłoby jej znaleźć tak utalentowanego zastępcę z odpowiednią diagnozą. Mógłby okazać się nieudolny, jak W. Janukowycz i pozwolić Białorusi „rozkleić się” i odpłynąć w nieznane.

Barbarzyńcy u bram

Zeszłotygodniowa wizyta szefa służb FR, S. Naryszkina świadczy o tym, że zapewne niesforny przywódca nie wywiązał się ze wszystkich obietnic wobec Moskwy i nie do końca chce się pogodzić z długością swojego wędzidła. Najwyraźniej nie wszystkie srebra rodowe powędrowały na kremlowski stół, a transfer zwierzchnictwa i władzy nie odbywa się według ustalonego na kremlu harmonogramu. Nieoficjalne źródła mówią, że Łukaszenka dostał od Moskwy rok na stanowisku prezydenta. Taki też jest zapewne układ Rosji z pozostałymi graczami. Tyle tylko, że plan Moskwy zakłada, że za rok o tej porze Łukaszenka przestanie być prezydentem, ale zakłada również, że zostanie premierem, którego nadzorował będzie człowiek Kremla wyłoniony z białoruskiej opozycji w wyborach prezydenckich. Czy tak jest i czy ten plan się powiedzie? Trudno powiedzieć. Trzeba jednak pamiętać, że Łukaszenka obiecał bić się do końca i że jego osobowość obarczona jest diagnozą. Wizytę S. Naryszkina w Mińsku można odczytać właśnie, jako próbę wyrwania się samozwańczego ojca wszystkich Białorusinów z moskiewskiego okrążenia. Gdyby wszystko odbywało się wg planu, wizyta szefa rosyjskich służb wywiadowczych w Mińsku nie miałaby miejsca.

Zobacz także: Łukaszenko mówi, że jest gotów pomagać nowej władzy na Białorusi

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Pozostali gracze doskonale zdają sobie sprawę, że trwałość białoruskiego reżimu oparta jest na osobie A. Łukaszenki. Pierwszy etap żeńskiej rewolucji zakłada więc odsunięcie go od władzy nawet kosztem objęcia jej przez kandydata Kremla. Jaki jest drugi etap? Można się tylko domyślać, ale zasadniczo może się on nie różnić od pierwszego, przy czym nowy przywódca będzie zdecydowanie łatwiejszym celem. Wszelkie próby odrzucenia przez ewentualnego następcę Łukaszenki demokratyzacji kraju i integracji europejskiej będą, tak jak na Ukrainie, odczytywane jako zdrada i zaprzedanie się Moskwie. Oczywiście, gdyby Łukaszenka już teraz ogłosił, że za rok ustąpi ze stanowiska, to rosyjski plan uczynienia go premierem może nie mieć szans na realizację.

Maciej Krasuski, absolwent polonistyki, w przeszłości: lektor i wykładowca j. polskiego w Kazachstanie i na Syberii (Kokszetauski Instytut Pedagogiczny, Państwowy Uniwersytet Buriacki), wicekonsul RP we Lwowie,  wiceprezes Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie i ekspert ds. Mołdawii i Ukrainy w Instytucie Studiów Wschodnich w Warszawie.

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply