Zdaniem amerykańskiego stratega, Edwarda Luttwaka, Polska nie powinna zbytnio wierzyć, że USA mogą ją uratować przed rosyjską inwazją, bo „kiedy przyjdzie co do czego, Amerykanów nie będzie”. Jego zdaniem, Polacy pod względem obrony kraju powinni wzorować się na Finlandii.
W wywiadzie dla dziennika „Rzeczpospolita” amerykański strateg, Edward Luttwak został zapytany, co Polska powinna zrobić w obecnych czasach, gdy „Władimir Putin szykuje się do inwazji na Ukrainę. Xi Jinping chce przejąć kontrolę nad Tajwanem. A Aleksander Łukaszenko w każdej chwili może posunąć się do testowania gwarancji bezpieczeństwa NATO na Bugu”. Jego zdaniem, „Polska nie powinna zbytnio wierzyć, że przed rosyjską inwazją uratować ją mogą Amerykanie”. Jak wyjaśnia, gwarancje bezpieczeństwa NATO nie są iluzją, ale „kiedy przyjdzie co do czego, Amerykanów nie będzie”.
Przeczytaj: Amerykański strateg: NATO nie pomoże Polsce, ani krajom bałtyckim
„(…) to Rosjanie zdecydują, kiedy będą chcieli uderzyć. A zrobią to w dogodnym dla siebie momencie, na przykład w czasie głębokiego kryzysu politycznego w Ameryce, gdy wiatr w żagle będą mieli politycy przeciwni zagranicznym interwencjom. Dla Amerykanów obecność 5 tysięcy żołnierzy nad Wisłą nie jest złym rozwiązaniem. Tanim kosztem mogą nieco wkurzyć Rosjan. Ale w razie konfliktu ich znaczenie będzie zerowe, tym bardziej że także w Niemczech nie ma wystarczająco dużych sił amerykańskich, aby przyjść Polsce z odsieczą, a przerzut dywizji ze Stanów będzie niezwykle trudny. Pierwsze, co zrobią Rosjanie, to zniszczą wszystkie lotniska wojskowe w Polsce” – twierdzi amerykański strateg.
Dopytywany o koncepcję Fort Trump, jako zaplecze dla obrony krajów bałtyckich i Ukrainy, Luttwak oświadczył, że bez obecności na miejscu 1,5 mln żołnierzy Litwa, Łotwa i Estonia są nie do obrony, zaś „symboliczna liczba wojsk USA w Polsce nie zmieni wyniku wojny o Ukrainę”. Jego zdanie, obecność amerykańskiego kontyngentu w naszym kraju jest dla nas szkodliwa, bo „tworzy złudzenie bezpieczeństwa i odciąga uwagę od tego, co należy robić dla obrony kraju”.
Amerykanin krytycznie ocenił koncepcje rozwoju Marynarki Wojennej RP, która jego zdaniem na takim teatrze operacyjnym jak Bałtyk nie ma racji bytu. Podobne zdanie ma na temat kupowanych przez Polskę od USA 250 czołgów Abrams i 32 myśliwców F-35. Twierdzi, że tyle abramsów „jest dobre dla Omanu, który nie ma wrogów”, ale „nie dla Polski”, położonej obok Rosji, więc Polska potrzebowałaby 4–5 tysięcy czołgów. W przypadku F-35 zaznaczył, że w razie ataku Rosjanie najpierw zbombardują lotniska wojskowe, więc maszyny te mogą okazać się bezużyteczne.
Przeczytaj: Bix Aliu: Nie będzie ograniczania liczebności wojsk USA w Polsce
Zdaniem Luttwaka, w kontekście systemu obrony Polska powinna brać przykład z Finlandii. Zwrócił uwagę, że kraj ten ma bardzo długą granicę z Rosją, do tego pozbawioną takich przeszkód naturalnych jak rzeki czy góry. „Dlatego Finowie w ogóle nie chcą tej granicy bronić. Ale kiedy rosyjskie czołgi dotrą do celu i wyłączą silniki, z mroku nocy wyłoni się 650 tysięcy fińskich żołnierzy – przede wszystkim z poboru. Świetnie przygotowanych. Wiem, brałem udział w ich szkoleniach. No i zacznie się rzeź. Rosjanie zawsze mieli wielkie braki w piechocie i w takim starciu nigdy nie dają rady” – powiedział.
Amerykanin twierdzi też, że rosyjscy stratedzy zdają sobie z tego sprawę i nie będą ryzykować. „Finlandia jest nie do ruszenia” – podkreślił.
Przypomniał zarazem, że swego czasu należał do grona osób, które otwarcie apelowały o zaniechanie przyjmowania nowych członków do NATO. „Ostrzegaliśmy wtedy przed składaniem obietnic, które są nie do utrzymania, dewaluowaniem naszej waluty” – wyjaśnił.
Pytany o obecną strategię Rosji Luttwak powiedział, że Moskwie nie zależy na zajęciu Ukrainy, lecz na tym, by rząd w Kijowie akceptował jej zwierzchność, uznał jej warunki i uwzględniał interesy Rosji. „Dlatego Kreml będzie Ukraińców kąsał, kąsał, kąsał, aż do tego doprowadzi. Gdy taka zmiana władzy nastąpiła w Tbilisi, Gruzini mają spokój, mogą znów sprzedawać Rosjanom wodę Borjomi. Ale jeśli w przypadku Ukrainy to okaże się niemożliwe, pozostanie inwazja” – uważa Amerykanin. Twierdzi też, że sednem „planów imperialnych Putina” są Ukraina, Białoruś i północny Kazachstan, ale republiki Azji Środkowej już nie. W przypadku Polski i krajów bałtyckich, jego zdaniem Putin zdaje sobie sprawę, że „to nie jest rosyjski świat”, ale „chce, aby te kraje pozostawały wobec niego w jakiejś formie zależności”.
Czytaj również: Afera mailowa: Dworczyk w korespondencji z premierem przyznał, że USA traktują Polskę „jak jakiś bantustan”
rp.pl / Kresy.pl
Taplamy się dalej w absurdach? Jakiś amerykański faszysta, pewno nawet tego nieświadomy, od dziesięcioleci przyzwyczajony traktować błogosławieństwo świata dla nowych Stanów Zjednoczonych (zrobionych na wzór starej I Rzecz Pospolitej) jako prawo do przewagi technologicznej nad podbijanymi bunty-stanami – opowiada bajki, jak oni by to zrobili za nas. Jakby wygrali, ci którzy nigdy nie walczyli bez przewagi asymetrycznej i technologicznej. I jeszcze przytacza nam przykład Finlandii z 3 ręki zupełnie nieświadomy, że sukces Finów w wojnie fińsko-radzieckiej to bardzo wielka zasługa 80 tysięcy polskich żołnierzy, zaprawionych zdesperowanych weteranów, którzy nie zdążyli się dostać do kotła, w którym akurat gudłaj Kleeberg, zdołał poddać 200 tysięcy polskich żołnierzy – oczywiście przekupiony jak reszta masońskiej polskiej generalicji albo ogłupiony bzdurą masonerii brytyjskiej na „to będzie humanitarna wojna”. No cóż, za tą bzdurę o humanitarnej wojnie mimo żołnierskiej przysięgi, polscy oficerowie późnij zapłacili w Katyniu i Miednoje, a byli to weterani wojny o polsko-radzieckiej 1920r. I jeszcze, oczywiście, w historii pojałtańskiej ci Polacy, twórcy sukcesu obrony Finlandii przed chazarskimi politrukami jadącymi na Azjatach, funkcjonują jako Finowie w hełmach „salamandra” kupowanych od Niemców po pobitych Polakach, jak sprytnie…
I co on doradza? „Nie pomożemy wam, wycofajcie się z rubieży a brońcie twierdz miast, aby przedłużać wojnę, aż postanowimy do was przyjechać, co może nastąpić po latach”. Bo bardzo lubią bawić się w wojnę całymi latami. No trochę jakbym słyszał pasożyda, który zinfiltrował polskie siły zbrojne II RP przed IIWŚ, specjalisty od walnych przegranych bitew: „porzućcie wielowiekową tradycję polską wiązania wroga na prowincji w niekorzystnym dla niego terenie i grzecznie poczekajcie, aż wróg podejdzie pod stolicę, wygodnie się rozsiądzie artylerią i zaleje ogniem, a może nawet wcześniej sobie weźmie”.
Gdyby pewien car nie sprzedał Alaski Amerykanom, nauczyliby się oni walczyć w normalnej wojnie, przeciw kontynentalnym ruskom, i nie opowiadali teraz głupot, ale niestety stanęło się inaczej. Potem naziści z Paperclip zanęcili Amerykanów i pokazali swoje forteczne krzyżackie sposoby dominacji, co się Amerykanom o dziko-zachodnich kawaleryjskich tradycjach wciąż myli z prowadzeniem wojny i – błędnie- z wygrywaniem wojen. Fortece sprawdzają się politycznie i w ograniczaniu strat, ale nie sprawdziły się nigdzie do wygrywania wojen, ani na dzikim zachodzie, który znów jest czerwonoindiański, ani na krańcu Rzeczpospolitej, która jest już znów Ukrainą, ani w Zakonie Krzyżowym, które znów jest polski, i śmiem twierdzić, że nie sprawdzą się również w Palestynie czy Korei Płd., czy w innych miejscach gdzie stoi tysiąc amerykańskich baz, gdyż niosą ze sobą pewną immanentną dla nich cechę, czyli duży ładunek błędnego przekonania o tym co się właściwie dzieje za murami tych fortec.
Idźmy głębiej. Technika forteczna USA wywodząca się od niemieckich nazistów w istocie oddaje tym czym są Niemcy, to w końcu wschodnia-Frankonia na ziemiach Słowian , tych Franków, którzy wcześniej byli Galami, ale tak samo zostali zdominowani, pobici i wybici przez Brytów, którzy tak samo zostali potraktowani przez Persów Krymskich zostawionych im tam przez Rzym – to jest wieczna wojna eksterminacyjna prowadzona na żywy świat z fortecy, choć w istocie z jerozolimskiego getta tych przemienionych na imperialistów.
Właściwie powinienem napisać 5000 tysięcy baz amerykańskich, bo te imperium forteczne podbija jednocześnie USA i jeszcze chowa się za amerykańską demokracją, próbuje.
Armia lądowa Moskwy to jakieś 350 tyś ludzi, przy ich długich granicach z wrogami lub wątpliwymi „sojusznikami” to trochę mało na wielkie ofensywy.