Spotkanie białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenki z przedstawicielami państwowych mediów nie było przypadkowe. Białoruskie władze broniąc się przed zjednoczeniem z Rosją chcą ograniczyć jej wpływy, co będzie jednak niezwykle trudne. Podstawowym problemem jest bowiem anachroniczność białoruskich mediów państwowych.

Ochłodzenie w relacjach Mińska z Moskwą jest widoczne gołym okiem. Jej symbolem stały się przeciągające negocjacje na temat rosyjskich dostaw ropy naftowej i gazu. Kwestia ta od dłuższego czasu była problemem we wzajemnych relacjach, lecz Łukaszenka po raz pierwszy otwarcie zagroził znalezieniem alternatywnych dostaw obu surowców. Ostatecznie obie strony doszły do porozumienia. Białoruś przynajmniej przez najbliższy rok nie może jednak liczyć na preferencyjne ceny, choć domagała się otrzymania ropy i gazu za stawki obowiązujące w sąsiadującym z nią obwodem smoleńskim.

Zły Łukaszenka

Widać więc wyraźnie, że Moskwa po wielu latach lawirowania Łukaszenki, postanowiła skończyć z polityką marchewki wobec Mińska. Teraz nadszedł czas na kij, dlatego rosyjskie władze zdecydowały się na twardy kurs dotyczący cen za surowce kluczowe dla białoruskiej gospodarki. Trzeba pamiętać, że opłata w wysokości 127 dolarów za tysiąc metrów sześciennych ropy naftowej, a także rynkowe stawki gazu są poważnym problemem dla białoruskiej ekonomii znajdującej się w kryzysie.

Nad losem Białorusi nie zamierzają jednak rozczulać się rosyjskie media. Od paru tygodni niemal każda wypowiedź Łukaszenki jest szeroko komentowana na przysłowiowych łamach gazet. Najczęściej przytaczane są słowa krytyki względem zachowania rosyjskiego prezydenta Władimira Putina i jego nacisków na pogłębienie integracji Związku Białorusi i Rosji. Łukaszence jest zarzucana przede wszystkim „nerwowość”, która miała popchnąć go do „skrętu na zachód”. Towarzyszą temu publikacje o pasożytnictwie i żebractwie, odnośnie negocjacji na temat dostaw ropy i gazu.

Najbardziej rosyjskie media niepokoją wzmożone kontakty Mińska z zachodnimi stolicami, które zaczęły się jeszcze przed fiaskiem listopadowych rozmów o integracji z Moskwą. Białoruskie wydanie propagandowego portalu Sputnik szczególnie dużo miejsca poświęciło wizycie amerykańskiego sekretarza stanu, Mike’a Pompeo. Na łamach Sputnika zarzucono Pompeo chęć wykorzystania obecnych nieporozumień w stosunkach rosyjsko-białoruskich, czyli szybką reakcję na chęć pokazania przez białoruskich polityków geopolitycznej alternatywy dla relacji ze swoim wschodnim sąsiadem.

Białorutenizacja mediów

Krytyczne rosyjskie publikacje nie umknęły uwadze Łukaszenki. Z tego powodu w ubiegłym tygodniu zwołał on pierwsze od dwóch lat konsultacje z szefami mediów państwowych. W ich trakcie porównał białoruskie i rosyjskie media, a dokładniej je sobie przeciwstawił. Jego zdaniem różnica polega na tym, że Białorusini są „dużo bardziej uczciwi”, natomiast Rosjanie „całkowicie wypaczają prawdę”. Podobne słowa padły z jego ust już w ubiegłym roku. Wówczas Łukaszenka oskarżył rosyjskie media o rozpowszechnianie fałszywych wiadomości, które mają wyrywać z kontekstu jego wypowiedzi.

Białoruski prezydent wyraźnie dostrzega znaczenie informacji we współczesnym świecie. W trakcie wspomnianego spotkania porównał siłę wiadomości do broni masowego rażenia. Według Łukaszenki Białoruś jest atakowana w tej chwili ze wszystkich stron, czyli zarówno przez swoich konkurentów i wrogów, jak i przez dotychczasowych sojuszników.  W czasach tak zwanej postprawdy państwo musi więc zadbać o swoją suwerenność informacyjną.

Oczywiście nawiązanie do rozpowszechniania fałszywych informacji przez sojuszników było bezpośrednim uderzeniem w Rosję. Podobnie zresztą jak krytyka zbyt dużej ilości zagranicznych produkcji pokazywanych w prime time, czyli w porze największej oglądalności telewizyjnej. Wyniki opublikowanych niedawno badań były pod tym względem miażdżące. Okazało się bowiem, że na ośmiu wiodących kanałach publicznych blisko 60 proc. materiałów pokazywanych w tym czasie pochodzi właśnie z Rosji. To nie powinno dziwić, bo Rosjanie mają pod tym względem dużo większe możliwości finansowe.

Anachronizm

Łukaszenka wyraźnie dostrzega słabość współczesnych białoruskich mediów państwowych. Dał zresztą temu wyraz podczas spotkania z ich przedstawicielami. Przede wszystkim zobowiązał swoich podwładnych do zwiększenia ilości emitowanej krajowej produkcji telewizyjnej. Zdaniem białoruskiej głowy państwa konieczne są też zmiany w formie przekazu. Pod tym względem miał na myśli bardziej przejrzyste informacje, dzięki którym społeczeństwo będzie mogło lepiej zrozumieć przekaz kierowany do niego przez rządzących.

Przestrzegał jednocześnie przed marginalizowaniem znaczenia tak zwanych tradycyjnych mediów. Łukaszenka nie wierzy zwłaszcza w upadek telewizji, stąd według niego dalej około 60 proc. społeczeństwa będzie czerpać z niej wiedzę. Widzi on jednak konieczność zmian w mediach papierowych i internetowych. Konieczne ma być zwłaszcza wykreowanie nowych liderów opinii, co powinno udać się między innymi dzięki skupieniu się gazet na analizach, a nie na przekazywaniu samych informacji. Oczywiście wiadomości dalej mają być kluczowe. Stąd białoruskiemu prezydentowi przyświeca cel w postaci budowy kanału telewizyjnego, który przypominałby stację Euronews.

Na pewno największym wyzwaniem dla białoruskich władz będzie trafienie ze swoim przekazem do młodszego pokolenia. Zwłaszcza w dobie kryzysu białoruskiej gospodarki, który dotyka najbardziej Białorusinów dopiero wchodzących na rynek pracy. Osoby korzystające z Internetu preferują w tej chwili głównie witryny opozycyjne, a także rosyjskie portale. Krytycy obecnych władz komentując słowa Łukaszenki na temat mediów zwracają zresztą uwagę na archaiczność państwowych publikacji. Pod tym względem najgorzej mają wyglądać gazety, których sprzedaż drastycznie spada.

Zdaniem opozycji, zwłaszcza internetowe i papierowe media państwowe miałyby ogromny kłopot z utrzymaniem się na wolnym rynku. Ponadto witryny krytyków Łukaszenki zwracają uwagę na bardziej „liberalny” model rosyjski. Wschodni sąsiad próbuje wpływać nie bezpośrednio, ale pośrednio na przekaz medialny należący w większości do kapitału prywatnego. Opozycja na Białorusi nie ma jednak wątpliwości, że całkowite wyrugowanie rosyjskiego przekazu medialnego jest w praktyce niemożliwe.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply