Ludmyła Denisowa została odwołana z funkcji rzecznika praw człowieka Ukrainy, choć zgodnie z obowiązującym prawem nie można było tego zrobić. Według ukraińskich mediów, powodem była jej drastyczna retoryka dotycząca gwałtów i przestępstw seksualnych popełnianych na ukraińskich cywilach.

We wtorek parlament Ukrainy zdecydował o odwołaniu ze stanowiska rzeczniczki praw człowieka, tzw. ombudsmanki, Ludmyły Denisowej. Wniosek w tej sprawie poparło w głosowaniu 234 deputowanych, przy minimalnej koniecznej większości 226 głosów. Denisowa pełniła swoją funkcję od marca 2018 roku, została wybrana na 5-letnią kadencję. Następcy nie wyznaczono.

Jak tłumaczył te działania Pawło Frołow z proprezydenckiej frakcji „Sługa Narodu”, Denisowa w zasadzie nie realizowała swoich uprawnień i zadań w kwestii organizowania korytarzy humanitarnych, ochrony i wymiany jeńców czy przeciwdziałania deportacji ludzi z terytoriów okupowanych. Polityk twierdził, że faktycznie wszystkimi tymi sprawami musiała zajmować się minister ds. reintegracji terytoriów tymczasowo okupowanych, Iryna Wereszczuk.

Ponadto, zdaniem Frołowa, Denisowa niepotrzebnie koncentrowała działalność medialną na licznych szczegółach dotyczących „przestępstw seksualnych, popełnionych w nienaturalny sposób” na ukraińskich cywilach i doniesień o gwałtach na dzieciach, do których miało dochodzić na terytoriach zajętych przez siły rosyjskie. Zaznaczył, że doniesienia te nie zostały poparte żadnymi dowodami, co tylko zaszkodziło Ukrainie i odwracało uwagę mediów od rzeczywistych potrzeb strony ukraińskiej. Frołow zarzucał też byłej już rzeczniczce praw człowieka, że po rosyjskiej inwazji 24 lutego br. dużo czasu spędzała poza granicami kraju.

Sama Denisowa nie zgadza się z decyzją o swoim odwołaniu. – Zwolniono mnie wbrew konstytucji, prawom Ukrainy i standardom międzynarodowym – podkreśliła. Przyznała, że formalnie 31 maja br. to jej ostatni dzień na stanowisku rzecznika praw obywatelskich Ukrainy, ale nie zgadza się na zwolnienie. Zamierza się odwołać do sądu. Denisowa uważa też, że za jej odwołaniem stoi Biuro Prezydenta Ukrainy, które odpiera te oskarżenia.

Komentatorzy zaznaczają, że zgodnie z obowiązującym na Ukrainie prawem, Denisowa nie mogła zostać odwołana. Ukraińska ustawa o reżimie prawnym stanu wojennego jasno zakazuje usuwania z funkcji rzecznika praw obywatelskich w trakcie obowiązywania w kraju stanu wojennego.

Publiczna działalność Denisowej w ostatnich miesiącach wiązała się szczególnie ze sprawą specjalnej infolinii pomocowej dla ofiar gwałtów i innych brutalnych przestępstw seksualnych, które miały być popełniane na ukraińskiej ludności cywilnej. Rzeczniczka praw człowieka prezentowała publicznie domniemane przypadki takich przestępstw, opisane przez dzwoniących na infolinię, nie stroniąc przy tym od podawania drastycznych szczegółów, w tym dotyczących dzieci. Niedawno mówiła o tym podczas forum w Davos. Przedstawiała też swoje, związane z tym teorie. Swego czasu twierdziła na przykład, że rosyjscy żołnierze mają masowo i brutalnie gwałcić Ukrainki po to, by te w przyszłości nie były psychicznie zdolne do współżycia z ukraińskimi mężczyznami i rodzenia, co w konsekwencji miałoby przyczynić się do wymierania narodu ukraińskiego. Podkreślała, że to część zaplanowanego przez Rosję ludobójstwa.

Retoryka Denisowej wzbudzała na Ukrainie zastrzeżenia i według ukraińskich mediów miał być to jeden z powodów jej odwołania. Przeciwko sposobowi, jaki mówiła o przestępstwach seksualnych, protestowali dziennikarze i lekarze.

Przeczytaj: Der Spiegel: BND ma dowody, że rosyjskie zbrodnie w Buczy nie były przypadkowe

Czytaj również: Andrzej Duda: zbrodnie Rosji na Ukrainie spełniają warunki ludobójstwa

dw.com / krymr.com / Kresy.pl

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. Roman1
    Roman1 :

    Warto jednak zaznaczyć, iż jej wypowiedzi bardzo często były cytowane przez “polskie” media i określane jako niebudzące wątpliwości. Teraz te media piszą, że głodni żołnierze rosyjscy jedzą psy. Jak daleko media zabrną w głoszeniu kłamstw? Nawet za komuny ci zaangażowani “dziennikarze” straciliby pracę, ale nie u nas.