Kresowo w Zamościu

W pogodne dni początku ubiegłego tygodnia odbył się w Hetmańskim Grodzie kresowy Dewajtis czyli Zamojskie Spotkania Kresowe. Mimo, że impreza to jeszcze bez historii czy wieloletnich tradycji, to jednak bez wątpienia warta jest słów kilku.

Jej pomysłodawcą, inicjatorem i głównym organizatorem jest Łukasz Kot, młody i bardzo operatywny redaktor Katolickiego radio Zamość i jednocześnie prezes oddziału zamojskiego Katolickiego Stowarzyszenia Civitas Christiana, które występowało także jako główny instytucja organizująca Dewajtis. Ale rzecz jasna tego typu wydarzenie nie mogło się odbyć bez „wspólnego wysiłku całego kolektywu”, o czym za chwilę.

Dzień pierwszy

Tegoroczny, debiutancki Dewajtis trwał trzy dni, a ściślej trzy majowe popołudnia. W poniedziałkowe (23-go maja) spotkaliśmy się w gościnnych salach i piwnicach Corner Pubu przy ul. Żeromskiego 6 na zamojskiej starówce, naprzeciw Centralki. Corner Pub słynie z tego, że jego właścicielka, Pani Małgorzata Czerniakzawsze chętnie wspiera różne artystyczne wydarzenia w Zamościu. W miejscu tym gościli artyści tej miary co Jan Machulski. Centralka zaś znana jest nie tylko z tego, że jako pierwszy budynek w Zamościu miała centralne ogrzewanie, ale i z tego, że zwłaszcza przed wojną, zatrzymywało się tu wiele zacnych postaci: Józef Piłsudski, Maria Dąbrowska, ataman Symon Petlura, a dość regularnie przemieszkiwał tu niski, łysawy i w ogóle zda się mało atrakcyjny, a jednak hołubiony przez kobiety poeta – Bolesław Leśmian. Wróćmy jednak do Corner Pubu. W jego piwnicy miała miejsce prezentacja nt.: Ślady Polaków w Kijowie. Trudnego zadania zebrania choć części z nich i w dodatku upchnięcia wszystkiego w godzinnej prezentacji podjął się dr Iwan Parnikoza, rodowity kijowianin, przyrodnik i historyk, pracownik Narodowej Akademii Nauk Ukrainy i Muzeum Kijowska Forteca. Rzec by można – 1000 lat w godzinę, bo niemal dokładnie milenium jesteśmy już obecni w sercu Rusi. Rzecz jasna w różny sposób przejawiała się ta nasza obecność, zaryzykuję jednak stwierdzenie, że mimo wszystko znacznie więcej dobrego tam zostawiliśmy niż złego. O czym świadczą choćby budowle zaprojektowane przez Władysława Horodeckiego, na tyle piękne, że jednej z nich (Domu z Chimerami) już kolejny prezydent Ukrainy nie chce oddać społeczeństwu mimo stałych obietnic.

Po prezentacji przyszedł czas na strawę cielesną. Uczestnicy spotkania mogli raczyć się do woli przygotowanymi specjalnie na tę okoliczność kresowymi potrawami, kluskami z makiem, kotletami z kaszy, ciastami, a dla chętnych i kieliszeczek nalewki się znalazł. Nie dane było jedno przetrawić w spokojnej by nie rzec sennej atmosferze owych specjałów. Bowiem tuż po degustacji rozpoczął się koncert zespołu Nie Ten Dzień, który porwał uczestników pieśniami polskimi, ukraińskimi, białoruskimi, żydowskimi. Kto umiał – śpiewał, kto nie – chociaż mruczał albo podrygiwał nogą w takt skocznych rytmów. I można by rzec, parafrazując słowa Dobrej Księgi, że „tak minął wieczór – dzień pierwszy”.

Dzień drugi

Tym razem przyjęły nas gościnne progi, mury i sklepienia kamienicy ormiańskiej, we wschodniej pierzei zamojskiego Rynku Wielkiego. To tutaj bowiem prowadzi Księgarnię Efemeros p. Sławomir Bartnik, miłośnik dobrej książki i … Leśmiana, do tego stopnia, że jest nawet prezesem zamojskiego Towarzystwa Leśmianowskiego. Jak wspomniałem, kamienica stoi w pierzei wschodniej, a jak wiadomo, na wschodzie „musi być jakaś cywilizacja”, tak i księgarnia p. Sławomira wyróżnia się na tle innych zamojskich bogactwem i różnorodnością oferty, że o oryginalnym wystroju, przypominającym dawnych mieszkańców kamienicy nie wspomnę. To tutaj p. Jacek Tokarskiz Wydawnictwa Wysoki Zamek opowiadał zebranym o postaci zacnej, lwowskim mędrcu i ostatecznej instancji, jeśli idzie o znajomość spraw lwowskich – Witoldzie Szolgini. Zaprezentowany został film o tym zmarłym już niestety dokumentaliście „tamtego Lwowa”, była możliwość zakupu pierwszego tomu z nowej 8-tomowej edycji książek Witolda Szolgini. Po filmie uczestnicy spotkania „przenieśli się” w czasie i przestrzeni bardziej na północ, na tereny dawnych dóbr Chodkiewiczów – czyli, Czarnobyla. A to za sprawą filmu dr Igora Byszniowa pt.: „Czarnobylskie dżungle”. Opowiada on o bujnym, dzikim życiu przyrody, jaka odradza się w tej zagrożonej a pozbawionej człowieka strefie. Film wywarł na widzach duże wrażenie. Zmuszał bowiem do refleksji nad rolą człowieka w przyrodzie, a zwłaszcza zmuszał do zadumy nad tym, czy aby dobrze pełnimy funkcję „korony stworzenia”, jaką sobie przyznajemy, skoro, jak pokazuje przykład Czarnobyla, zdaje się, że jesteśmy gorsi dla tegoż stworzenia nawet od radiacji. Wiem, wiem niemało jest takich co to twierdzą, że żadnego zagrożenia nie ma, że w zonie byli, jedli obiad i nic im się nie stało. Nie wdając się z nimi w dyskusję powiem krótko: „Jedźcie tam raz jeszcze, ale tak aby pomieszkać z 20-30 lat, a potem pogadamy”.

Woskowo-miodowe promienie zachodzącego słońca oblepiały pomnik ojca-założyciela zamojskiego grody, spływały po dachu jego pałacu – i tak minęło popołudnie a po nim wieczór – dzień drugi.

Dzień trzeci

Operując wciąż w obrębie murów starego Zamościa przesunęliśmy się bardziej na południowy zachód – do pamiętającej hetmana Bramy Szczebrzeskiej. Dziś jej nowe oblicze (po liftingu opłacanym przez UE) jaśnieje zapewne inaczej niż 400 lat temu, nie mniej jednak dalej patrzy w tę samą stroną – ku wzgórzom Roztocza. To w jej mocno sklepionych murach znalazł przytulisko zamojski Jazz Klub Kosz – a w nim, w piękne środowe popołudnie uczestnicy Zamojskiego Dewajtisu. Pierwszą była prezentacja niezwyczajnych zdjęć niezwyczajnego człowieka. Dariusz Kosteckina co dzień pełni funkcję dyrektora I LO im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie (najlepszego LO w tym starym grodzie – dodać należy koniecznie) ale jego pasją jest fotografia. Fotografuje wiele, różnych obiektów i w różnych „technikach”. Specjalnie na Dewajtis przygotował serię zdjęć kresowych, w tonacji czarno-białej, pod wspólnym tytułem ,,Pogranicze – świątynie, groby i ludzie”. Składały się nań zdjęcia nie tylko z dawnych Kresów (Wołyń), ale i współczesnych – z terenów nadbużański, z Roztocza.

Po czasie spokojnej zadumy i refleksji, do której zmuszały wręcz fotografie p. Darka przyszedł czas nieco bardziej wesoły, bo skoro Jazz Klub to i muzyka. Nie jazzowa co prawda, ale nawet lepsza, bo … lwowska. Uczniowie ze Szkoły Podstawowej nr 8 im. Orląt Lwowskich w Zamościuprzygotowali wystąpienie pod skromnie brzmiącym tytułem „Lwowskie piosenki”. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że to tylko śpiew. Nie ! to cała aranżacja, dialogi w lwowskim bałaku, niektórzy z dzieciaków opanowały go tak, jakby urodziły się na Łyczakowie, to scenki z życia batiarów i lwowskiej ulicy, zadbano też i o kostiumy. A wszystko to przeplatane nutami z „Wesołej Lwowskiej Fali”. Brzmiał i „Bal u weteranów” i obowiązkowo „Ni ma jak Lwów” i to w dwóch wersjach językowych – polskiej i ukraińskiej. I przy tej wesołej nucie minęło popołudnie i wieczór – dzień trzeci – ostatni.

I ja tam z nimi byłem, i chociaż nic nie piłem, to com widział i słyszał jak najlepiej umiałem – opisałem.

Krzysztof Wojciechowski

Obfite galerie fotografii z każdego dnia Dewajtisa znajdziecie drodzy Czytelnicy na stronach Katolickiego Radio Zamość, pod poniższymi linkami:

http://www.krz.pl/galeria,482

http://www.krz.pl/galeria,484

http://www.krz.pl/galeria,485

Ciekawa i okraszona zdjęciami relacja w języku ukraińskim ukazała się także na portalu dziennikarstwa obywatelskiego HajWey (to póki co jedyny na Ukrainie taki portal). Relację przeczytać można tutaj:

http://h.ua/story/331731/

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply