Rozmawiajmy z Łukaszenką – na własnych warunkach

Witold Jurasz twierdzi, że marsz narodowców w Hajnówce czy oświadczenie IPN może wywrócić proces dialogu z Białorusią. Wbrew oczywistym faktom przeszkody dla tego dialogu dostrzega głównie po polskiej stronie – pisze Karol Kaźmierczak.

Przyczynkiem ostrego retorycznie artykułu Jurasza opublikowanego w niedzielę przez portal Onet stał się marsz narodowców w Hajnówce, którzy corocznie już upamiętniają żołnierzy podziemia antykomunistycznego. Były dyplomata przedstawia marsz jako celową „prowokację” przeciw białoruskiej mniejszości licznie zamieszkującej miasteczko i jego okolice. W oczach Jurasza marsz to „próba narzucenia kultu Burego” – czyli oficera Armii Krajowej, a potem Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, mieszkańcom podlaskiego miasteczka, bo też według niego V Marsz Żołnierzy Wyklętych zorganizowany przez narodowców, nie jest przedsięwzięciem mającym upamiętniać rzesze antykomunistycznych bojowników lecz „przede wszystkim konkretnie Romualda Rajsa, pseudonim Bury”.

To co umyka z pola widzenia Jurasza, określającego Hajnówkę mianem „stolicy białoruskiej mniejszości w Polsce”, to fakt, że powiat hajnowski jest jednak w większości zamieszkany przez Polaków, a to co oglądamy od pięciu lat na ulicach jego ośrodka jest przede wszystkim wyrazem lokalnych konfliktów tożsamościowych. Konflikt ten był silny już w czasach działalności kpt. Rajsa, bo jego katalizatorem był narzucony z zewnątrz, represywny system polityczny łamiący miejscowe układy społeczne, wynoszący jednych, a spychający do więziennych cel lub pod mur innych. Ta polaryzacja trwała w Hajnówce w czasach sowieckiej okupacji, w czasach PRL i trwa od trzech dekad III Rzeczpospolitej przekładając się chociażby na różnicujące w niemałym stopniu społeczności polską i białoruską wybory polityczne.

Konflikt lokalny

Wbrew temu co pisze Jurasz polaryzacja ta żywi się nie takimi czy innymi dokumentami Instytutu Pamięci Narodowej, ale opowiadaniami ojców, dziadków i pradziadków, którzy w kolejnych pokoleniach reprodukowali ten podział uznając za swoją lub nie swoją II Rzeczpospolitą, Polskę Ludową, Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, „Solidarność”, w końcu III lub IV RP, Sojusz Lewicy Demokratycznej i Koalicję Obywatelską bądź Prawo i Sprawiedliwość. Marsz Żołnierzy Wyklętych, który zresztą po raz pierwszy odbył się w 2016 r., a więc trzy lata przed wpisem na stronie internetowej IPN, któremu Jurasz przypisuje tak wielką podżegającą moc, nie jest organizowany w Hajnówce przez delegatów ONR z Warszawy. Jest organizowany przez miejscowych narodowców, tak samo miejscowych jak przeciwnicy „Burego” czy nawet rodziny ofiar jego oddziałów. To lokalny spór w którym argumenty nie leżą tylko po jednej stronie – białoruskiej mniejszości, jak sugeruje cały wywód Jurasza. Spór ten obejmuje też pytania o stopień zaangażowania tej mniejszości w struktury władzy komunistycznej, a także zbrodnie tych struktur na obszarze Podlasia i północno-wschodniego Mazowsza. Spór ten sięga aż do czasów sowieckiej okupacji, bo przecież na mocy traktatu Ribbentrop-Mołotow Podlasie weszło w skład Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej i znaleźli się wówczas lokalni poplecznicy tej okupacji. To spór, który dopiero od kilku lat, raz do roku znajduje wyraz w warszawskich mediach, a który codziennie i od dekad toczy się w Hajnówce. Pana dyplomaty takie detale jednak nie interesują, bo mieszkańcy podlaskiego miasteczka stają się dla niego tylko elementami puzzli, które przycina tak by pasowały do obrazka jaki zarysował w swoim artykule. Ten obraz ma być prosty i nie zakłócony zbyt wieloma detalami – to Polacy, a szczególnie władze Polski podważają możliwości „dialogu” z Białorusią.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Pomijając już nawet oczywistą słabość podstaw poglądu, że spór o historię między polskimi i białoruskimi mieszkańcami Hajnówki został wywołany w znacznej mierze przez oświadczenie lub szersze publikacje pracowników IPN, to co właściwie sugeruje Jurasz wymieniając jego dwóch pracowników, w tym z nazwiska Mariusza Bechtę? By wyrzucić ich z pracy? Za co? Jeśli Jurasz jest w stanie zakwestionować ich warsztat historyczny, zawodowe kompetencje niech to zrobi. W jego niedzielnym tekście znalazł się wyłącznie zarzut niepoprawności politycznej i to względem tego standardu poprawności, który akurat uznaje on sam. To nie pierwszy przypadek gdy były dyplomata a obecnie liberalny publicysta domaga się od instytucji publicznych wyciągania konsekwencji dyscyplinarnych wobec ich współpracowników za to, że prezentują oni poglądy jakie mu się nie podobają. W 2015 roku Jurasz sugerował publicznie rządowym urzędnikom postawienie „do pionu” Marka Bućki publicysty portalu utrzymywanego z grantów Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jurasz sugerował jego zdyscyplinowanie za to, że publicysta ów, przy tym były kolega Jurasza z placówki dyplomatycznej w Mińsku, zwrócił w swoim artykule uwagę na możliwe antypolskie ostrze nacjonalizmu narastającego na Ukrainie. Według Jurasza Bućko w sposób niedopuszczalny podważył sojusze, by użyć sformułowania popularnego w czasach minionego systemu.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Wróćmy jednak do głównej tezy publicysty Onetu, w której marsz w Hajnówce czy stanowisko niektórych historyków IPN w sprawie działalności oddziału kpt. Rajsa „Burego” prowadzą „do zadrażnienia w oficjalnych relacjach polsko-białoruskich”, mogą uniemożliwić normalizację relacji międzypaństwowych z naszym wschodnim sąsiadem czy nawet wepchnąć Białoruś w skład Rosji. Gdyby nie był mi znany przebieg kariery dyplomatycznej Jurasza podejrzewałbym go o ignorancję, ale takiego podejrzenia nie żywię bo przecież wiem, że był na Białorusi charge d’affaires i potrafi zabłysnąć wiedzą o tym kraju. W związku z tym z pewnością też wie, że na płaszczyźnie polityki historycznej między Warszawą i Mińskiem nie ma żadnej symetrii. Jurasz sugeruje nam, że zorganizowany oddolnie marsz w małym miasteczku może zrujnować perspektywę zbudowania korzystnych dla Polskie relacji z Białorusią. Odgórna, państwowa polityka historyczna Białorusi według publicysty już tych relacji nie psuje.

Bohaterzy z NKWD kontra bandyci z AK

Przypomnijmy zatem, że władze Republiki Białoruś, z samym prezydentem Łukaszenką na czele oficjalnie ogłaszają Białoruską SRR i cały ZSRR źródłem jej państwowości. Nie jest to kwestia czczych deklaracji bo wyraża się ona w symbolice białoruskiej flagi czy godła oraz największym na obszarze dawnego ZSRR nagromadzeniu pomników i popiersi Włodzimierza Lenina tudzież radzieckich nazw ulic i placów. I można by przejść nad tym do porządku dziennego gdyby nie to, że polityka historyczna władz Białorusi ma swoiście antypolskie ostrze. W każdej białoruskiej szkole uczniowie, w tym dzieci niemal 300 tys. etnicznych Polaków, uczą się, że 17 września 1939 r. Armia Czerwona „wyzwalała” ich przodków dokonując „zjednoczenia Białorusi”. W białoruskiej historiografii, zarówno tej oficjalnej jak i powstającej w kręgach opozycyjnych, często kwestionuje się także podstawy na jakich Podlasie pozostało po 1945 r. w granicach Polski, uznając to za niesprawiedliwe oddanie Polakom „etnicznych ziem białoruskich”. Przypomnijmy, że Białoruś była tą sąsiednią republiką proradziecką z którą Polska najpóźniej uregulowała swoje relacje, bowiem jeszcze w 1992 r. polski minister spraw zagranicznych Krysztof Skubiszewski usłyszał od swojego białoruskiego odpowiednika Piotra Krauczanki, że najpierw trzeba rozważyć kwestię granicy. 

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Polska w białoruskiej oficjalnej historiografii jest przedstawiana jako państwo bądź całkowicie obce bądź wrogie, egzystencja Polaków na tych ziemiach to efekt „okupacji” i „kolonizacji”, a Polacy kresowi pojawiają się głównie jako bezwzględni feudalni wyzyskiwacze. Armia Krajowa i oddziały, które po niej pozostały to „bandy” słusznie zwalczane przez gloryfikowanych na Białorusi funkcjonariuszy NKWD i MGB. W Grodnie, mieście w którym żyje 64 tys. etnicznych Polaków, przed gmachem obwodowego wydziału Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wystawiono pokaźnych rozmiarów ścianę pamięci na której umieszczono nazwiska „zasłużonych” w walce z powojennymi „bandami” czyli polskim podziemiem. To właśnie pod nią rok temu wieniec składał ówczesny minister spraw wewnętrznych Igor Szuniewicz z okazji święta białoruskiej milicji (obchodzonego w rocznicę powołania milicji bolszewickiej). Funkcjonariusze współczesnego białoruskiego KGB czynią podobnie. Wspomniany minister jeszcze w 2014 r. odsłonił inną tablicę ku czci funkcjonariuszy stalinowskich organów bezpieczeństwa w Lidzie. W tym drugim co do ważności ośrodku polskości na Białorusi (mieszka tam 34 tys. etnicznych Polaków stanowiących 35 proc. jego mieszkańców) jedną z większych ulic jest ulica imienia Rybinowskiego – jednego z prześladujących Polaków stalinowskich bezpieczniaków. Sam Szuniewicz regularnie pojawiał się na państwowych uroczystościach w mundurze stalinowskiej milicji i nazywał polskie podziemie na Grodzieńszczyźnie „nazistowskimi niedobitkami”. Swoistym symbolem pozostaje na tej płaszczyźnie fakt, że budynek będący przez latach siedzibą główną Związku Polaków na Białorusi znajduje się na rogu ulic Dzierżyńskiego i 17 września.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Polityka historyczna białoruskich władz nie kończy się na formułowaniu narracji, propagowanej także w szkołach, przestawiającej historyczną Polskę w negatywnym świetle, czy na gloryfikacji ludzi i struktur zaangażowanych w masowe represje przeciw Polakom. Państwo białoruskie agresywnie uniemożliwia miejscowym Polakom upamiętnianie polskich bohaterów i polskich ofiar. Lokalne władze w Lidzie oficjalnie usunęły z lidzkiego starego cmentarza katolickiego kamień pamiątkowy ku czci ofiar rozstrzeliwań w Katyniu i ofiar katastrofy smoleńskiej z 2010 r. Z kolei „nieznani sprawcy” zniszczyli upamiętnienie podporucznika Mieczysława Niedzińskiego „Rena” na przedmieściach Grodna, który był dowódcą miejscowego polskiego oddziału rozbitego w 1948 r. w walce ze stalinowskimi służbami. Krzyż upamiętniający dowódcę ostatniego dużego oddziału polskiego podziemia na Kresach, zabitego w 1949 r. porucznika Anatola Radziwonika „Olecha” także wyrwali „nieznani sprawcy”. Nie przeszkadzało im, że krzyż ustawiono na prywatnej posesji. Warto dodać, że ostatni żyjący żołnierze Armii Krajowej nie są na Białorusi uznawani za kombatantów lecz nadal pozostają kryminalistami, miejscowe sądy nie przeprowadziły ani jednej rehabilitacji akowca. Wnioskowała o nią między innymi mieszkająca w Skidlu pułkownik Weronika Sebastianowicz.

Kto zależy od kogo

Wyliczenie kilku faktów znacznie już rozszerzyło ramy tego artykułu, a jest i tak zwięzłym i wyrywkowym podsumowaniem tego w jakim charakterze Polska i Polacy pojawiają się w białoruskiej polityce historycznej i oświatowej. Gdyby pełniej omówić wszystko to, co i jak mówią o naszym państwie i narodzie białoruscy politycy, urzędnicy, historycy, publicyści państwowych mediów lub wspierający białoruskie władze, artykuł ten przemieniłby się w książkę. Ale nawet to, co napisałem uwydatnia, że jakiekolwiek, choćby nieśmiałe próby recenzowania debaty o historii Polski ze strony oficjalnego Mińska, zasługują jedynie na odpowiedź w postaci ostrzału wymienionymi kwestiami przeprowadzonego w tempie karabinu maszynowego. Tymczasem Witold Jurasz doszukuje się problemów i winy po polskiej stronie. Niestety pogląd taki to nic nowego a reprodukowanie postawy dobrze utrwalonej w polskich elitach przez giedroycizm. Powtarzająca wyświechtany komunał, że „nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Białorusi” (tudzież Litwy czy Ukrainy) nasza elita zawsze tłumaczy konieczności głównie polskich ustępstw wobec wschodnich sąsiadów, przyprawiając to łechtającymi ego naszych „wschodoznawców” stwierdzeniami o rzekomej większej „dojrzałości” polskiej dyplomacji. Elita ta zawsze przy tej okazji wzywa by dać czas młodszym braciom konsolidującym swoje państwa i społeczeństwa. I tak już konsolidują, na rachunek polskich ustępstw i interesów, przez trzy dekady. Tymczasem zasada „mądrzejszy ustępuje” niezbyt dobrze sprawdza się na poradzieckim wschodzie. Tam przyjmuje się raczej, że to głupszy, a właściwie słabszy ustępuje. Jakiekolwiek uprzedzające, jednostronne uprzejmości, nie obwarowane warunkami koncesje, niewymuszone ustępstwa są odbierane właśnie jako objaw słabości i zachęta do wzmożenia nacisku. A przecież Jurasz  czyni sugestie, od których niedaleko już do postulatu ideologicznego cenzurowania IPN czy zakazywania bądź rozbijania przez policję niepoprawnych politycznie zgromadzeń publicznych, działań bardzo poważnych – dla lepszego samopoczucia Aleksandra Łukaszenki i jego dyplomatów.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Oczywiście stanowisko takie należy całkowicie odrzucić tak jak i powtarzany od trzydziestu lat komunał. To niepodległość Litwy, Białorusi i Ukrainy może być w określonych warunkach zależna od istnienia niepodległego państwa polskiego, nie na odwrót. W sytuacji faktycznego zagrożenia istnienia białoruskiej państwowości jego elita, o ile jest zdeterminowana do utrzymania tej państwowości, będzie skłonna do ustępstw i w kwestiach historycznych, i praw mniejszości polskiej, i na płaszczyźnie gospodarczej, bo przecież to zagrożenie nie nadejdzie dla niej z zachodu. Chyba, że białoruska elita jest tak bardzo zanurzona w russkim mirze, że kalkuluje też urządzenie się w nim bez suwerennego państwa. W takim przypadku jednak, żadne polskie gesty, koncesje, propaganda czy soft-power nie oderwą Białorusi od Rosji i nie zapobiegną ich integracji, w takiej konfiguracji bowiem nie mamy zasobów materialnych i niematerialnych, które przebiłyby te jakimi dysponuje Moskwa.

Dialog pod warunkiem

Ostatni rok potwierdza raczej, że Aleksandrowi Łukaszence i jego drużynie na białoruskiej państwowości zależy. Wbrew temu co w styczniu napisał Jurasz wchłonięcie Białorusi przez Rosję jest w perspektywie bieżącego roku bardzo mało prawdopodobne. Wbrew histerycznemu tonowi polskiej debaty ostatnich miesięcy o relacjach białorusko-rosyjskich, napięcia między Mińskiem a Moskwą zostały zredukowane do zwyczajowego przetargu o ceny ropy i gazu, jak zwykle zakończonego remisem ze wskazaniem na Moskwę. W międzyczasie Dmitrij Miedwiediew szermujący hasłem „pogłębiania integracji” Rosji i Białorusi stracił stanowisko premiera i został odstawiony na boczny tor, a Władimir Putin rozpoczął skomplikowaną operację transformacji systemu politycznego Federacji Rosyjskiej tak, by utrzymać lejce władzy po odejściu ze stanowiska jej prezydenta. Bez przeskakiwania na tron przywódcy Państwa Związkowego, którego nie ustawiono. Operacja to dla Putina niełatwa bo w takim systemie jak rosyjski zawsze grożąca jego rozregulowaniem, eskalacją konfliktów w ramach elity i destabilizacją. Projekt reform konstytucyjnych w Rosji już wyciągnął na ulice Moskwy lewicę – ramię w ramię z koncesjonowaną KPRF wyszedł radykalny Front Lewicowy pod wodzą Siergieja Udalcowa, który odsiedział swoje w więzieniu. W dodatku na reformę konstytucyjną nałoży się generalna zmiana polityki gospodarczej i finansowej, którą Putin ogłosił w tym samym momencie, jaka ma uchronić Rosję przed długotrwała stagnacją czy wręcz recesją.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

I choć Łukaszenko może czuć się zawiedziony rosyjskimi warunkami w zakresie sprzedaży strategicznych dla Białorusi surowców, a adaptacja białoruskiego przemysłu i całej gospodarki do nowych cen nastręczy problemów, to przecież jednocześnie na płaszczyźnie politycznej państwo to wzmocniło swoją pozycję międzynarodową. Po raz pierwszy od 26 lat Łukaszenko przyjmował niedawno sekretarza stanu USA, a po 12 latach do Mińska wróci amerykański ambasador. Sam białoruski prezydent niedawno był uroczyście podejmowany w Austrii. Reżim sankcji upadł. Łukaszenko uzyskał na zachodzie uznanie dla swojej władzy jakim nie cieszył się chyba nigdy od czasu jej objęcia, to zaś oznacza stabilizację wewnętrzną reżimu i silniejszą pozycję przetargową Mińska wobec Moskwy w przyszłości.

Proces ten odbył się poza Polską. Artykuł Jurasza opisujący wewnętrzną niespójność i dość duży poziom bezwładu polskiego obozu rządzącego i instytucji państwowych na białoruskim kierunku polityki zagranicznej, ich spóźnione inicjatywy jest kolejnym źródłem potwierdzającym, że rozmrożenie relacji między Warszawą a Mińskiem było po prostu przystosowaniem się do polityki seniora w Waszyngtonie. Rzecz jasna warto by to się zmieniło, by Polska samodzielnie i aktywnie kształtowała relacje z Białorusią. To potencjalnie ważny partner, tak ze względów geopolitycznych, ekonomicznych jak i etnopolitycznych (największa wspólnota kresowych Polaków żyjących tuż za naszą granicą). Ważne jednak by nie prowadzić tej polityki w sposób jaki prezentuje Jurasz, a spokojnie i na własnych warunkach.

Karol Kaźmierczak

5 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. Czeslaw
    Czeslaw :

    Komuniści prześladowali żołnierzy Armii Krajowej i tzw. Andersowców, jak w swojej naiwności wrócili do Polski tzn PRL. A ich ideowi spadkobiercy tzn. postkomuniści próbują teraz prześladować Żołnierzy Niezłomnych używając podobnej propagandy a nawet tych samych słów jak komuniści do AK-ców, tj. bandyta, zbrodniarz itp. Zresztą Niemcy tzn naziści też używali takich określeń, można powiedzieć komuniści=naziści.

  2. Czeslaw
    Czeslaw :

    To też jedna z przyczyn konfliktu pomiędzy ludnością polską a osiedlonymi “ludżni radzieckimi” jak podaje Wikipedia, z terenu Puszczy Białowieskiej po 17 września 1939 r. władza radziecka wywiozła na wschód całą polską ludność, zastępując ją lojalnymi, ale niedoświadczonymi pracownikami leśnymi. Z kolei po 1941 roku władze niemieckie dokonywały pacyfikacji wsi puszczańskich. W lipcu-sierpniu 1941 roku niemiecki 322 batalion policji wysiedlił mieszkańców około 40 wsi, w większości paląc je całkowicie i rabując inwentarz, plony i cały dobytek. Wycinano sady i zasypywano studnie. Łącznie wysiedlono 7036 osób, a 601 zamordowano.