Temat wolnych od handlu niedziel, pod faryzejskimi hasłami „obrony małych sklepów”, wraca każdorazowo, gdy lobbyści centrów handlowych oraz zagranicznych sieci uruchamiają standardową kampanię medialną – mówi portalowi Kresy.pl Marzena Gradecka z Kongregacji Przemysłowo-Handlowej – Reprezentantów interesów zagranicznego kapitału w handlu jest sporo. Polska Izba Handlu i Dystrybucji (POHID), reprezentuje w 100% kapitał zagraniczny. Wbrew rozpowszechnianym twierdzeniom, w wyniku wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę dynamika kurczenia się liczby rodzinnych sklepów wyhamowała a nie wzrosła. Drobny handel będzie jednak nadal likwidowany ponieważ rząd i UOKIK nie stawiają zachodniemu kapitałowi w Polsce praktycznie żadnych barier, z jakimi musi się on poważnie liczyć w większości krajów Europy. Nie ma i nie było żadnej refleksji w kwestii ochrony drobnego niezależnego detalu.

Z Marzeną Gradecką, właścicielką i twórcą Polskiej Grupy Drogeryjnej, Prezes sieci Drogerii Jasmin, oraz społecznie wiceprezes Kongregacji Przemysłowo Handlowej, na temat sytuacji małych polskich sklepów w kontekście ustawy o wolnych niedzielach i ograniczenia handlu wielkopowierzchniowego, rozmawia Marek Trojan.

Marek Trojan (Kresy.pl): W mediach coraz częściej pojawiają się doniesienia, według których w 2019 roku zamknięto tysiące małych sklepów. Portal WP.pl wg własnych obliczeń na podstawie danych GUS twierdzi, że w ubiegłym roku liczba takich sklepów spadła o 11 tys., sugerując przy tym, że do czasu wprowadzenia ograniczeń w niedzielnym handlu takich sklepów przybywało. Portal „Bezprawnik” twierdzi wręcz, że „tylko w grudniu [2019] zamknęło się 10 tys. małych sklepów”. Jak te twierdzenia mają się do rzeczywistości i jak wyglądają dane na ten temat?

Marzena Gradecka: Wypadało by się cieszyć, że polskim handlem ktoś się wreszcie interesuje… „lepiej późno niż wcale”.

W jakim sensie?

W takim, że nastąpiło to po kilkudziesięciu latach totalnej ciszy i towarzyszącej temu niesłychanej ekspansji sieci zachodnich oraz niecywilizowanego rozwoju centrów handlowych, przy likwidacji wszystkich wydziałów handlu na polskich uczelniach, braku choćby złotówki dotacji z Unii Europejskiej czy wsparcia od kogokolwiek. Przy okazji tzw. wolnych niedziel wyszło szydło z worka i temat polskiego handlu zaistniał jako ciekawy dla opinii publicznej. Dzięki temu np. wiemy (wreszcie wiedzą to też posłowie), że Biedronka nie jest polska, a realnie polskie sklepy istnieją, choć ich liczba wciąż spada wraz z niekontrolowanym wzrostem ekspansji sieci zagranicznych. Nikt nie chce pisać (branżowych naukowców „wycięto”) o skutkach braku polskiego handlu w niedalekiej perspektywie oraz o konieczności realnego powstrzymania tego procesu.

Wracając do pytania. Tak, ilość polskich sklepów od bardzo wielu lat spada, gdyż nie dzieje się nic co konieczne, aby ten proces powstrzymać. I oczywiście sugerowane jako przyczyna wolne niedziele nie mają z tym nic wspólnego. One dają polskim przedsiębiorcom nadzieję, poprawiają życie milionów rodzin handlowców. Wspierają też tych realnie najmniejszych, jeśli są gotowi otwierać swoje sklepy w niedzielę, do czego mają prawo. Ponadto, najbardziej obiektywne dane GUS wskazują, że od dwóch lat dynamika spadku ilości małych sklepów… zmniejsza się.  Jeszcze bardziej jest to widoczne w tendencji dotyczącej rodzimego handlu detalicznego ( firmy zatrudniające do 9 osób), gdzie zmiana na plus w latach 2018 i 2019 jest ewidentna.

Dla ścisłości – w latach 2008-2011 ubyło 41 tysięcy sklepów, a niedziele były handlowe… Dane za lata 2017-2019 rok przedstawiają zmniejszający się trend likwidacji przedsiębiorstw handlu detalicznego (w 2016 roku ich liczba zmniejszyła się o 16 357 przedsiębiorstw, w 2017 o 14 724, w 2018 roku już tylko o 9 248 przedsiębiorstw, a dane GUS za trzy kwartały ub. roku wskazywały na wzrost liczby przedsiębiorstw pracujących w handlu detalicznym o 1723 – po raz pierwszy od 2013 roku).

Przeczytaj: Raport rządu o ograniczaniu handlu w niedziele: rok 2018 najlepszy dla handlu detalicznego pod względem sprzedaży od 10 lat

Ci, którzy wzywają do liberalizacji przepisów o ograniczaniu niedzielnego handlu twierdzą, że jest odwrotnie i że to oni działają w interesie małych sklepów.

Temat wolnych od handlu niedziel, również pod faryzejskimi hasłami obrony małych sklepów, wraca każdorazowo, gdy lobbyści centrów handlowych oraz zagranicznych sieci uruchamiają kampanię medialną dysponując praktycznie nieograniczonymi budżetami, związanymi z genialnymi zyskami z funkcjonowania na polskim rynku. Dobrym przykładem jest Polska Izba Handlu i Dystrybucji (POHID), reprezentująca w 100% kapitał zagraniczny. Kampanię uruchamia się w sytuacji, gdy pojawiają się przygotowania do uszczelnienia ustawy lub przed wyborami. Gdy kampania się kończy temat z przestrzeni publicznej znika. W zeszłym roku po kwietniu zainteresowanie „wolnymi niedzielami” spadło prawie do zera, a po jakimś czasie w badaniach okazało się, że konsument ograniczenie zakupów w niedziele zaakceptował i nie ma z nimi kłopotu. Pozostał ostatni punkt zaczepienia czyli małe, rodzinne sklepy, których rzeczywiście ilościowo ubywa i można próbować niezorientowanym wmawiać, że to przez wolne niedziele. Mimo, że to oczywista bzdura.

PRZECZYTAJ: Polskie rodzinne sklepy popierają niedziele wolne od handlu

Czytaj także: Główne polskie sieci handlowe oskarżają PiS o zdradę interesu polskich handlowców

Pani zdaniem ustawę rzeczywiście trzeba dodatkowo uszczelniać? Jakie są ku temu podstawy?

Jako członek komitetu inicjatywy ustawodawczej z ramienia polskich handlowych firm rodzinnych muszę stwierdzić, że kwestia wyłączenia z ustawy tzw. placówek pocztowych pojawiła się dopiero w trakcie procedowania w Sejmie, jako tzw. kukułcze jajo. Może przypadkiem i w dobrej intencji…, a może nie przypadkiem z intencją pretekstu do naruszania ustawy? Obecnie mają miejsce drwiny z polskiego państwa i prawa przez udawanie, że sklep spożywczy z punktem odbioru paczek, dodatkowo z alkoholem, ziemniakami itd. jest pocztą. To naprawdę żenujące, że rządzący mają problem z rozprawieniem się z tą bezczelnością.

W takim razie co jest przyczyną tego, że liczba małych sklepów jednak stale spada? Różne środowiska podkreślają, jak duże znaczenie dla polskiej gospodarki ma rodzimy, polski handel z polskim kapitałem – w tym ten mały, lokalny.

Na kondycje małych sklepów, poza procesami globalizacyjnymi, ma wpływ wiele innych czynników,  między innymi ciągłe zwiększanie obciążeń przedsiębiorców oraz coraz to nowe wymagania, jak np. RODO, JPK [Jednolity Plik Kontrolny – red.], skomplikowany system podatkowy, a także zdecydowanie zbyt wysoki ZUS. Do tego sztucznie podwyższana wysokość płacy minimalnej zwiększająca znacząco koszty pracy. Rząd ani jego agendy nie interesują się ściganiem z urzędu nieuczciwych praktyk rynkowych. Rynek działa bez żadnych zasad: korupcja w samorządach, pozwolenia na budowę sklepów wielkopowierzchniowych i sieciowych nawet w małych miastach i wsiach… To wszystko powoduje likwidację punktów handlowych. Nierówna konkurencja i niskie zarobki w małych sklepach przy tak wielkich obciążeniach jak wyżej, a przy tym brak następców do prowadzenia sklepu przy jednocześnie małym bezrobociu skutkuje zamykaniem, małych coraz słabiej rentownych sklepów  i poszukiwaniem lepiej płatnej pracy. Niektórzy handlowcy przechodzą do relatywnie bardziej zyskownego sektora sklepów internetowych. Czasem też przedsiębiorcy łączą sklepy sąsiednie w większe, chcąc poprawić swoją pozycję na rynku. Przy okazji, muszę tu wypomnieć wszystkim rządzącym po 1989 brak jakiejkolwiek chęci do prac nad ustawą o handlu, która nieco cywilizowałaby ten obszar. To wciąż boli środowisko kupieckie mimo, że właściwie nie bardzo już jest co cywilizować.

Nie ma żadnego instytucjonalnego oparcia dla rozwoju polskiego małego, lokalnego handlu? Często mówi się przecież o patriotyzmie gospodarczym czy konsumenckim.

Wsparcia, o którym Pan wspomina, nie ma. Nasz urząd antymonopolowy, który nazywa się „Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumenta”, nie realizuje swoich funkcji tak, jak to się dzieje w lepiej rozwiniętych i mających własny handel krajach. Skupia się na konsumencie, dając tym samym nieograniczone pole do popisu zachodniemu kapitałowi, który praktycznie nie ma u nas żadnych barier rozwoju, a z którymi musi się poważnie liczyć w większości krajów Europy. Nie ma i nie było żadnej refleksji w kwestii ochrony drobnego niezależnego detalu i zachowania, a może i rozwijania, modnej obecnie na Zachodzie ekologii gospodarczej – także w handlu. Świeże bułeczki w niedzielny poranek w sklepiku z mini barkiem, prosto od miejscowego piekarza czy cukiernika? Chciało by się? Czemu nie, ale musi istnieć przestrzeń na to, aby mógł on z takiego biznesu godziwie żyć. Dziś jej nie ma. Kolejna sieciówka za rogiem zaoferuje gorszej jakości, ale tańszą kawę z rozmrożonym, podgrzanym rogalikiem… Potem dziwimy się, że nawet młodzi chorują. Nie mamy gdzie kupić zdrowego, świeżego jedzenia, a potencjalni producenci zdrowego jedzenia nie mają go gdzie sprzedawać. Mały jest tylko partnerem dla małego, którego już prawie nie ma. Dla wielkich sieci partnerem jest tylko kolejny wielki partner. Nie ma tam miejsca na lokalność, na rozdrabnianie się. I tak coraz bardziej tyjemy, chorujemy na cukrzycę oraz nowotwory. To wszystko w 90% kwestia tego co jemy. A jemy coraz gorszej jakości, właściwie często bez jakiejkolwiek wartości odżywczej, „jedzenie” z dyskontów i innych sieciówek. Wizja dalszego, bezkrytycznego podążania w tym kierunku dla mnie, jako matki kilkorga dzieci, jest naprawdę przygnębiająca.  Nikt z tym nic nie robi. Nikt się tym nie interesuje. Obecna władza również.

Przeczytaj: W ciągu trzech lat rząd PiS doprowadził do likwidacji 1/4 polskich gospodarstw chlewnych

Czytaj także: Media: zakaz handlu daje rekordowe obroty małym sklepikarzom

Co Pani zdaniem byłoby konieczne do zrobienia w pierwszej kolejności, żeby ten stan rzeczy zmienić?

Poza uchwaleniem uczciwej i odważnej ustawy o handlu ścigajmy nieuczciwe praktyki z urzędu, eliminujmy zachowania patologiczne na rynku, uprośćmy  prowadzenie małego biznesu do minimum. Na przykład minimalny ryczałt (do 1%) od sklepów o przychodach rocznych do 500 tysięcy złotych. Wówczas odrodzi się polska przedsiębiorczość. Może też będzie to sygnał do powrotu naszych rodaków z emigracji? Poza tym warto choćby minimalnie wesprzeć samorząd kupiecki który mógłby inicjować projekty takie jak gęsta sieć lokalnych bazarów czy wsparcie małego detalu współpracującego intensywnie z lokalnymi wytwórcami. Pomysłów może być sporo, tylko czasu na ich realizację coraz mniej.

Wracając do kwestii medialnych – skąd Pani zdaniem wynika to, że wiele mediów wszelkie zmiany dotyczące np. uszczelniania ustawy o wolnych niedzielach i ograniczaniu handlu wielkopowierzchniowego rysuje w czarnych barwach, czy wręcz w alarmującym tonie?

Tego typu narracja jest narracją sieci wielkopowierzchniowych, a w szczególności centrów handlowych. W mediach pojawiają się artykuły sponsorowane, opłacane prze tych, którzy tej zmiany i powrotu do czasów sprzed wprowadzenia ustawy wręcz żądają.  Jeśli ich przedstawiciele rzeczywiście chcą pomóc małym sklepom, to są prostsze sposoby – niechaj zaczną od siebie i przestrzegają zasad uczciwego rynku, ograniczą wolną amerykankę, stosują praktyki znane z ich krajów. Niech nie traktują nas jak kolonię.  Lista ich grzechów jest długa: dumping, długie terminy płatności, umowy franchisingowe  niezgodne z polskim prawem, itd.

Przeczytaj: Na ograniczeniu handlu w niedziele najbardziej zyskały małe sklepy i dyskonty

Inna rzecz, że część publicystów, w tym tzw. centroprawicowych/konserwatywno-liberalnych wręcz kibicuje takim podmiotom jak „Żabka”, które skutecznie omijają wprowadzone zakazy, najwyraźniej licząc, że m.in. przez to rząd zacznie wycofywać się z wolnych niedziel. Co Pani o tym sądzi?

To demoralizujące. To psuje nasz kraj. Prawdopodobnie czynią to często ci, którzy walczą o praworządność… Konsument wolne od handlu niedziele zaakceptował, podobnie jak konsument w wielu krajach Europy. Niczym się od siebie nie różnimy, jak się okazuje. „Kibicowanie”, o którym Pan wspomina, ma prawdopodobnie podtekst polityczny i nie jest oparte na rzetelnej wiedzy wobec braku chęci jej pozyskania. Ewidentna jest w tym aspekcie skuteczna działalność lobbystów centrów handlowych oraz sieci, którzy poza suto opłacanymi kampaniami w mediach angażują się we wszystkie obszary, w których mogą liczyć na wpływanie na polityków czy decydentów – choćby w Radzie Dialogu Społecznego czy przy Polskiej Radzie Biznesu. Robią to zresztą skutecznie od kilku dziesięcioleci. Dlatego jesteśmy tu gdzie jesteśmy. Wielkie sieci oraz centra handlowe nie ustaną w działalności lobbingowej na rzecz powrotu do swojego Eldorado sprzed 2017. Dlatego przykładowo Niemcy wpisali wolne niedziele do konstytucji. W ten sposób zamknęli temat.

Wspomniała już Pani o POHID – co to za instytucja i jak wpływa ona na kształt handlu w Polsce?

Reprezentantów interesów zagranicznego kapitału w handlu jest sporo. Pierwszorzędne miejsce zajmuje tu na pewno Polska Izba Handlu i Dystrybucji, która z polskością nie ma nic wspólnego. Kapitał zagraniczny stanowi , o ile wiem, 100% udziału w tej reprezentującej jakoby polski handel instytucji. POHID od zeszłego roku jest szczególnie aktywnym „obrońcą” polskich rodzimych sklepów. Trudno o większą obłudę.

Tego rodzaju instytucji jest u nas więcej?

Tak. Druga, o której przykrością muszę wspomnieć, to Polska Izba Handlu (PIH). Kiedyś byłam społecznie Prezesem Fundacji Polskiego Handlu przy PIH. Musiałam zrezygnować, gdy polecono Fundacji zorganizowanie konferencji dla Eurocash. Polska Izba Handlu powstała, aby reprezentować polski handel i jakiś czas z tego zadania solidnie się wywiązywała. Niestety, od kiedy głównym finansującym jest Eurocash, jego obecności trudno nie dostrzec. PIH intensywnie wspiera opcję, która organizmy franchisingowe (tworzone przez  zachodnie sieci) każe traktować jako element polskiego, rodzinnego biznesu handlowego. To błędna hipoteza. Proszę spytać małych i średnich dostawców co o tym sądzą? Eurocash ma w wielu kategoriach pozycję quasi-monopolistyczną, jeśli chodzi o dystrybucję spożywczą. To ogromny problem dla polskich producentów i spory dla niestowarzyszonych z Eurocash niezależnych handlowców. Z kolei franczyzobiorcy na dobrą sprawę są ograniczeni do „prostego” prowadzenia sklepu. Dobór asortymentu, dostawców, negocjacje i wiele innych standardowych zadań są absolutnie poza ich zasięgiem.  Póki co jednak dopóki prywatny przedsiębiorca prowadzący sklep stoi za ladą  w niedzielę, sklep może być otwarty.

Kolejna, ogromnie zainteresowana likwidacją wolnych niedziel, instytucja, to Polska Rada Centrów Handlowych (PRCH). Ma ona w swoich celach likwidowanie barier nieograniczonego rozwoju handlu, handlu – dodajmy – wielkopowierzchniowego. W pewnym sensie taką barierą są również wolne niedziele.

Czytaj także: Polscy biskupi bronią wolnych niedziel

Dziękuję za rozmowę.

Marzena Gradecka – prezes PGD Polska, członek komitetu inicjatywy ustawodawczej ds. Wolnych niedziel w handlu. Występowała ona już wcześniej w imieniu wiodących ogólnopolskich sieci handlowych (Grupa PGD, Grupa Specjał, sieć Delko, Grupa Kupiec), współpracujących, prowadzących i reprezentujących ponad połowę polskich rodzinnych małych i średnich firm handlowych branży FMCG.

[EDIT 15.02.2020]: W pierwontej wersji wywiadu pojawiła się informacja o tym, że p. Marzena Gradecka jest właścicielką sieci kilkuset supermarketów w całej Polsce. Informacja ta nie jest aktualna od kilku lat. Informacja nie pochodziła od p. Marzeny Gradeckiej i nie była przez nią autoryzowana.

KRESY.PL

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. jazmig
    jazmig :

    Nos dla tabakiery, czy ona dla nosa? Należy dbać o dobro konsumentów, a nie o właścicieli sklepów. A konsumenci głosują nogami. Jest wiele małych sklepów, które skutecznie konkurują z większymi, ale są również nieudolni sklepikarze, którzy powinni zmienić zawód, a nie żądać ochrony ich marnych biznesików.

  2. pjk77
    pjk77 :

    @jazmig: nie martw się, zakaz zostanie zniesiony, twoi zagraniczni mocodawcy muszą zarabiać, a Konfederacja to przyklepie, wyjaśnienie też się znajdzie: Winnicki kulturalnie, Sośnierz po chamsku, ale ten sam kit wcisną każdy swojej połowie elektoratu. Konfederacja – kolejna “dobra zmiana”.