Warszawa pamięta – Godzina „W” [+VIDEO]

W poniedziałek na Rondzie Dmowskiego w Warszawie uczczono 72. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Po raz kolejny zabrzmiały syreny, a miasto zatrzymało się, by oddać hołd powstańcom i poległym.

Na Rondzie Dmowskiego w centrum stolicy pojawiło się w poniedziałek wiele osób, w tym także całe rodziny. Licznie powiewały biało-czerwone flagi. Gdy zawyły syreny, w milczeniu odpalono race. Później wielokrotnie wzniesiono okrzyk: „Cześć i Chwała Bohaterom”. Pamięć powstańców uczczono także w innych polskich miastach.

1 sierpnia 1944 r. o godzinie „W”, czyli 17:00, wybuchło Powstanie Warszawskie– największa akcja zbrojna podziemia w okupowanej przez Niemców Europie. Do walki w stolicy przystąpiło ok. 40-50 tys. powstańców. Planowane na kilka dni powstanie trwało ponad dwa miesiące. W czasie walk w Warszawie zginęło ok. 18 tys. powstańców, a 25 tys. zostało rannych.

Powstanie warszawskie powinno być źródłem dumy i inspiracji do pracy nad suwerenną Polskąnapisał prezydent Andrzej Dudaw liście odczytanym w trakcie uroczystości, zorganizowanych w przeddzień 72. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego.

Jak informowaliśmy, 1 sierpnia odbył się także Marsz Powstania Warszawskiego, zorganizowany przez ONR. Wyruszył on zaraz po upamiętnieniu na Rondzie Dmowskiego.

Youtube.com / Kresy.pl

9 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. mop
    mop :

    Zbrodnia!!!
    O największej polskiej tragedii po 1939 roku przesądził płk. Antoni Chruściel („Monter”), który 31 lipca 1944 roku wsiadł do tramwaju i pojechał na Pragę, aby zobaczyć, co się dzieje na przedpolach miasta. Dojechał do wylotu Grochowskiej i Radzymińskiej. Tam napotkane kobiety powiedziały mu, że na Pelcowiżnie widziano już czołgi radzieckie. Z tą wiadomością, która była zwykłą plotką, wrócił do Komendy Głównej AK, aby wysnuć wniosek, że jest to początek ofensywy Armii Czerwonej.
    Akowców nie posiadających broni kazał uzbroić w siekiery, łomy i kilofy i razem z innymi oszołomami wymógł na Borze-Komorowskim rozkaz pójścia do ataku.
    Przez cały czas powstania nie pozbył się urojeń. Na ostatniej przed kapitulacją naradzie dowództwa AK, w dniu 28 września 1944 r. będąc świeżo awansowany na generała oświadczył: “Duch żołnierzy jest doskonały, nasze pozycje obronne są dobre, sytuacja amunicyjna i stan broni jest dobry, walkę obronną możemy prowadzić stosunkowo długo.”
    Inny maniakalny fantasta płk. Leopold Okulicki zrzucony do Polski z Londynu w maju 1944 roku i awansowany na generała w momencie wylądowania nie ukrywał swych opętańczych uniesień. Członków Komendy Głównej AK, którzy wyrażali obawy, posądzał o defetyzm i tchórzostwo. Wyjaśniał, że w Teheranie alianci zdradzili Polskę i dlatego trzeba „zdobyć się na wielki zbrojny czyn”. Czyn miał polegać na podjęciu „w sercu Polski walki z taką mocą, by wstrząsnęła opinią świata. Krew będzie się lała potokami, a mury będą się walić w gruzy. I taka walka sprawi, że opinia świata wymusi na rządach przekreślenie decyzji teherańskiej, a Rzeczpospolita ocaleje”. Na uwagę płk. Pluty-Czachowskiego, że samodzielnie podjęte powstanie może doprowadzić do zburzenia miasta i wyrżnięcia ludzi, odpowiedział, że „protest Warszawy musi nastąpić, choćbyśmy musieli zagrzebać się w gruzach”.
    Kiedy 6 sierpnia miasto płonęło, a na Woli rozstrzeliwano codziennie 30 tysięcy ludzi, Okulicki pisał do dowódcy powstania: „należy zdobyć najważniejsze gmachy rządowe jak Akademię Sztabu Generalnego i ratusz i oflagować te budynki, aby wkraczający bolszewicy ujrzeli potęgę Państwa Polskiego”.
    Pytanie: „Jak przyjąć Rosjan?” było dla wielu oficerów KG AK ważniejsze niż problem „Jak pobić Niemców?” Powstanie miało być demonstracją polityczną skierowaną przeciw Stalinowi. Armia Czerwona miała zobaczyć polskie flagi i administrację rządu londyńskiego. W ciągu 12 godzin, miasto miało być uwolnione od okupanta by mogły się w nim zorganizować władze cywilne. Kiedy płk. Janusz Bokszczanin zauważył, że takie zadanie jest niewykonalne usłyszał od gen. Tadeusza Pełczyńskiego: „Panie pułkowniku, w wojsku każde zadanie jest wykonalne, jeśli chce się je wykonać!”
    No i wykonano. Jak pisze Jan Sidorowicz już w pierwszych dniach zrywu straty polskie były potworne, sięgnęły 2000 poległych (nie licząc ofiar wśród ludności cywilnej). Powstańcy atakowali zbitą gromadą, rojami lub w szyku „gęsim”, masowo ginąc w ogniu broni maszynowej. Tylko garść akowców była należycie przeszkolona i ostrzelana w walce. Ogromną większość stanowili młodzi ludzie, którzy od czasu do czasu na konspiracyjnym zebraniu mogli potrzymać pistolet, a czasami nawet oddać z niego kilka strzałów. Tych ludzi, często jeszcze dzieci, rzucono przeciw niemieckim formacjom pancernym i przeciw bandytom Dirlewangera i Kamińskiego.
    W efekcie straty polskie okazały się przerażające. Na jednego zabitego żołnierza niemieckiego przypadało, co najmniej 10 poległych powstańców. Jeśli uwzględnić ofiary wśród ludności cywilnej to okaże się, że śmierć jednego Niemca kosztowała życie 100 Polaków. Gdyby jakikolwiek generał amerykański czy brytyjski osiągnął takie wyniki – oddano by go pod sąd i rozstrzelano. U nas jest to powód do chwały i stawiania pomników.
    Nie wszyscy jednakowo odpowiadają za bezprzykładną masakrę. Byli wysocy rangą oficerowie, którzy przestrzegali przed apokalipsą i zbędną ofiarą. Gen. Stanisław Tatar już jesienią 1943 roku oceniał, że cała Europa południowo-wschodnia dostanie się w strefę wpływów radzieckich, więc nie można prowadzić polityki dwóch wrogów. Trzeba się z Rosją ułożyć i to jak najwcześniej, bo uzyska się lepsze warunki. Został uznany w KG AK za zdrajcę i aby nie „zarażał” swymi ideami młodszych oficerów – wysłano go w kwietniu 1944 do Londynu.
    Płk. Bokszczanin przekonywał, że Stalin zatrzyma ofensywę, gdy zorientuje się, że powstanie zostało wywołane przez wrogi mu rząd w Londynie. Ostrzegał przed przedwczesnym rozpoczęciem akcji, zanim nie pozna się intencji Rosjan. Radził, aby nie wydawać rozkazu do walki, zanim nie zaobserwuje się, że artyleria radziecka przenosi ogień na lewy brzeg Wisły. Byłby to dowód, że Armia Czerwona przełamała opór niemiecki na prawym brzegu i zamierza forsować rzekę. Przyjęto to, jako warunek rozpoczęcia powstania, ale w chwili wydawania rozkazu do walki po prostu go zignorowano.
    Gen. Władysław Anders w depeszy z Włoch na ręce ministra obrony narodowej gen. Mariana Kukiela raportował, że jego żołnierze nie rozumieją celowości wywołania walk w Warszawie. Analizując sytuację podkreślił, że „stolica pomimo bezprzykładnego w historii bohaterstwa z góry skazana jest na zagładę. Wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy się, kto ponosi za to odpowiedzialność”.
    Pytanie zdobywcy Monte Cassino pozostało bez odpowiedzi. Ani jeden z generałów Powstania Warszawskiego, tak beztrosko wysyłających bezbronną młodzież przeciw czołgom i samolotom nie poniósł odpowiedzialności. Przed poddaniem się zdążyli pomnożyć szlify generalskie. W Godzinie „W” w szeregach stołecznej AK był tylko jeden generał, w momencie upadku powstania – już siedmiu. Żaden nie poległ w walce i żaden nie strzelił sobie w łeb patrząc na konające miasto. Grzecznie pomaszerowali do niewoli żyjąc bezpiecznie do końca wojny, a potem pisząc pamiętniki i przyjmując medale. Dla budowania własnej legendy nie wahali się kłamać i posługiwać się paranoicznymi sformułowaniami. Antoni Chruściel odznaczony nie dawno przez prezydenta Kaczyńskiego dopuścił się nawet twierdzenia, że „Wszyscy, którzy rozpoczęli walkę wiedzieli, że idą na pewną śmierć. Pozostali zazdrościli poległym. Nadziemska siła rozpromieniała serca”.
    Poza dowódcami byli prawdziwi bohaterowie. Według poruszających słów Andrzeja Solaka to żołnierze, którzy zacisnęli zęby i wykonali rozkaz, idąc na rzeż bez broni. Chłopcy w zbyt dużych hełmach, spadających na oczy. Łączniczki i sanitariuszki, dokonujące cudów odwagi. „Berlingowcy” w postrzelanych łodziach i lotnicy płonący nad Warszawą. Cywile znoszący to, co wedle normalnych, ludzkich kryteriów było nie do zniesienia. I jeszcze matki, nieulękłe wobec wroga, które miały też odwagę wykrzyczeć Borowi-Komorowskiemu w twarz: „Morderco naszych dzieci!”. To im należą się hołdy. Im – i tylko im.