Norweżka, która uciekła z Norwegii z dzieckiem i prosi o azyl w Polsce, opisuje bezwzględność funkcjonowania norweskiego Urzędu ds. Opieki nad Dziećmi. „Ktoś kiedyś porównał ich do rozpędzonego pociągu – jak już zaczną, to trudno zatrzymać. Barnevernet  stała się państwem w państwie”.

Jak informowaliśmy wcześniej, do polskiego Urzędu ds. Cudzoziemców trafił wniosek o azyl złożony przez rodowitą Norweżkę – Silje Garmo. Obawia się ona, że norweski Urząd ds. Opieki nad Dziećmi – Barnevernet (BV), odbierze jej prawo do opieki nad kolejnym dzieckiem. Starszą, 12-letnią córkę odebrano jej już wcześniej. Z powodu donosu, w którym oskarżono kobietę o „nadużywanie środków przeciwbólowych”.

Później urząd oskarżył ją o „chaotyczny styl życia”, choć według Garmo nie prowadzono poważnej procedury sprawdzającej te zarzuty. – Ani w Norwegii, ani w Polsce żaden lekarz nie stwierdził, by była pod wpływem leków przeciwbólowych, choć pojawiła się ku temu okazja podczas dłuższego pobytu w szpitalu – pisał „Nasz Dziennik”.

Pytali, czy na pewno nie jestem z Czeczenii

Garmo udzieliła wywiadu „Super Expressowi”. Zapytana o powody ucieczki z Norwegii i szukania azylu w Polsce odpowiada zdecydowanie: „jeżeli ktoś próbuje odebrać ci dzieci, najważniejsze osoby w twoim życiu, to wybór jest prosty”. Dodaje, że polski urzędnik początkowo nie chciał uwierzyć w całą sytuację. – Kiedy złożyłam wniosek o azyl jako Norweżka, polski urzędnik też myślał, że się przesłyszał. Dopytywał kilkukrotnie, czy na pewno nie jestem z Czeczenii – mówi Norweżka.

Garmo powiedziała, że wybrała na miejsce azylu Polskę m.in. z powodu podejścia do praw matek i polityki rodzinnej, która według niej jest dużo bardziej prorodzinna niż w krajach skandynawskich. Dodała, że nie jest pierwsza, a w Polsce od lat ukrywa się co najmniej kilka innych norweskich rodzin. Ona jako pierwsza oficjalnie wystąpiła o azyl.

– W Polsce odebranie matce dziecka musi być naprawdę z konkretnych powodów. Barnevernet, instytucja państwowa, która w Norwegii chce mi je odebrać, robi to bez konkretnego powodu – mówi Garmo. Przypomniała, że po donosie złożonym przez ojca jej najstarszego dziecka, Barnevernet zarzuciło jej nadużywanie leków przeciwbólowych (choć badania temu zaprzeczały), prowadzenie “chaotycznego trybu życia” oraz “zespół przewlekłego zmęczenia”. Potwierdza, że w Norwegii to wystarczy, żeby odebrać matce dziecko.

Norweżka pytana o to, co urząd rozumie przez „chaotyczny tryb życia” przyznaje, że w sumie nie wiadomo, ale to wygodna do wykorzystania formuła.

– Wystarczy jednak donos i system działa automatycznie, dopiero później można próbować odzyskać dziecko – mówi kobieta. Jej zdaniem, sytuacja zmieniła się w 2014 roku, w wyniku jej sporu z ojcem najstarzej córki, który jest wpływowym biznesmenem.

– Ktoś kiedyś porównał ich [Barnevernet ] do rozpędzonego pociągu – jak już zaczną, to trudno zatrzymać. (…) Barnevernet ma pozycję, która pozwala jej działać przed jakimikolwiek decyzjami sądu. W Norwegii od pewnego czasu toczy się dyskusja na temat Barnevernet i tego, że stała się państwem w państwie. Na razie nic się jednak nie zmieniło i na razie Norwegia w tej kwestii pozostaje państwem bezprawia. Bez nakazu sądu odbyło się przeszukanie mojego mieszkania, przeglądanie moich dokumentów medycznych – mówi kobieta w rozmowie z se.pl.

Zdaniem Garmo, w Norwegii wiele rodzin jest w podobnej sytuacji. Przy czym najgłośniej protestują rodziny imigrantów, m.in. z Polski, które zderzają się z Barnevernet, nie znając systemu. Opisała również sytuację w ośrodku dla matek, do którego urząd wysyła kobiety, którym chce się odebrać dziecko. Oficjalnie, są one tam obserwowane by sprawdzić, czy zarzuty się potwierdzą. Jednak zdaniem Norweżki, raporty fałszuje się tam pod z góry przyjętą tezę, a wiele kobiet „faszeruje się” lekami otępiającymi, by zgodziły się na  odbieranie dzieci. – Kiedy odmawiały przyjmowania leków, były przymusowe zastrzyki! (…) Nie pozwoliłam [sobie] na to i do mnie odnoszono się wrogo – powiedziała. Ostatecznie, uciekła stamtąd.

Dysfunkcyjny system

Norweżka zaznacza, że instytucja Barnevernet jest bardzo zakorzeniona w norweskiej kulturze. Na początku lat 90. XX w., w wyniku nowelizacji prawa, znacznie poszerzono jej wpływy, a sytuacja z roku na rok jest coraz gorsza.

– To tak silna część systemu, że nawet mój ojciec, który był norweskim dyplomatą i parlamentarzystą, przez długi czas nie mógł uwierzyć w nadużycia, na które pozwala sobie system, który współtworzył. Dopiero stosunkowo niedawno zmienił zdanie – mówi Garmo. – W Norwegii, jeżeli skrytykujesz tę instytucję, ludzie nie będą się chcieli z tobą przyjaźnić! – dodaje.

Kobieta zapowiada, że pozostanie w Polsce nawet, jeśli nasze władze odmówią jej azylu. Zaznacza, że w Norwegii odebrano by jej również drugie dziecko, której do 18 roku życia nie mogłaby zobaczyć. Zapowiada też, że podejmie próbę ściągnięcia do Polski starszej córki.

„Nasz Dziennik” wcześniej zwracał uwagę, że Garmo nie miała żadnych problemów materialnych. Wprost przeciwnie – kobieta jest osobą zamożną, a przy tym dobrze wykształconą i znającą miejscowe prawo. Gazeta pisze też o dużej skali interwencji BV, które kończą się odebraniem rodzicom ich dzieci. W jej ocenie świadczy to o „systemowej” wadzie działań norweskiego urzędu.

Czytaj także: Niemcy: Jugendamt odebrał Polce noworodka

Se.pl / Kresy.pl

3 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. Kojoto
    Kojoto :

    Świetnie, niech do Polski przyjeżdża jak najwięcej takich imigranów. To są najnormalniejsi z normalnych ludzi, a do tego bardzo zaradni i wiedzą czego chcą. Kiedyś Rzeczypospolita była celem migracji wykształconych cudzoziemców – może być nim teraz ponownie – z obopólną korzyścią.

  2. jaro7
    jaro7 :

    Zdecydowanie udzielić jej azylu,nie przyjechała po socjal ,stać ją na utrzymanie.Test dla naszych sądów.Bo ostatnio się skompromitowali każąc oddać Polce dzieci cudzoziemcowi -mężowi pomimo że dzieci chcą być z matką a mąż jest damskim bokserem.Dlatego na sąd bym nie liczył,ale na ministra od takich spraw.