Na tle wiecowych występów polskich polityków jakże odmiennie, tzn. dojrzale wygląda reakcja rosyjskiego establishmentu politycznego na wydarzenia na Ukrainie. W demonstracjach wspierających prezydenta Wiktora Janukowycza, które odbyły się w Charkowie i Donbasie, nie uczestniczył żaden polityk rosyjski. Ze strony jakiegokolwiek rosyjskiego polityka nie padły emocjonalne i skrajne wypowiedzi. Natomiast dyplomacja rosyjska działa i zapewne rozwiąże kryzys ukraiński po myśli Rosji. Jakże nieprofesjonalnie i komicznie wyglądają w porównaniu z tym krzyki polskich mężów stanu wśród czerwono-czarnych flag o odradzającym się imperium rosyjskim.

28 listopada na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie nie doszło do podpisania umowy stowarzyszeniowej pomiędzy Ukrainą a Unią Europejską. Decyzję o wstrzymaniu procesu integracji europejskiej Ukrainy z UE podjął kilka dni wcześniej rząd ukraiński i nie wycofał się z niej mimo, że UE zrezygnowała z wszystkich stawianych Ukrainie warunków (łącznie ze zwolnieniem Tymoszenko z więzienia). Jest to katastrofa polskiej polityki wschodniej, która od 1989 roku była wpisana w amerykańską i zachodnioeuropejską politykę przyciągania Ukrainy do Zachodu i wypychania Rosji z Europy. Ceną tej polityki było i jest zakłamywanie historii i przejście do porządku dziennego nad ludobójczymi zbrodniami OUN-UPA, ponieważ jedyną „proeuropejską” siłą na Ukrainie są banderowcy. Przykładem takich działań była chociażby uchwała Sejmu w sprawie uczczenia 70. rocznicy ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego. Jak wiemy Sejm nie zgodził się na nazwanie tego ludobójstwa ludobójstwem i nie zgodził się na ustanowienie 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian. Argumentacja ministra Sikorskiego z rządu PO-PSL, ale także PiS-owskiego eksperta Żurawskiego vel Grajewskiego była następująca: nie możemy przed 28 listopada drażnić Ukrainy (tzn. banderowców), ponieważ polską racją stanu jest integracja Ukrainy z UE.

Tymczasem rząd Ukrainy bezceremonialnie zlekceważył polską rację stanu. Podjął zresztą – wbrew temu co się w Polsce sugeruje – decyzję całkowicie suwerenną. Z przekazu polskich mediów wynika, że nie ma w Polsce żadnej głębszej refleksji nad tym wydarzeniem. W ogóle nie mówi się o katastrofie polskiej polityki wschodniej. Nie próbuje się dociekać rzeczywistych przyczyn i dokonać analizy tej polityki na przestrzeni prawie 25 lat. Przekaz medialny jest taki, że wszystkiemu winna jest Rosja, która miała podobno wywierać naciski na władze ukraińskie. Nie dziwi mnie to wytłumaczenie, ponieważ od dwudziestu kilku lat nie słyszę z polskich mediów niczego innego. Zawsze wszystkiemu winna jest Rosja, wszystko co złe idzie z Rosji itd. itp. Polskie media wyjaśniwszy obywatelom, że wszystkiemu winna jest Rosja skupiły się na transmisji z „masowych” protestów na Ukrainie. Oczywiście nikt odbiorcom w Polsce nie wyjaśnił, że te protesty urządzają banderowcy – czy to ze Swobody czy z Batkiwszcziny (na jedno wychodzi). W wersji soft wspomniany przekaz serwuje „Gazeta Wyborcza”, drukując m.in. hymn ukraiński na pierwszej stronie, a w wersji hard „Gazeta Polska”, gdzie redaktor Tomasz Sakiewicz tradycyjnie idzie na całość: „nasi bracia (sic!) w rękach Rosjan”. Mając nadzieję na drugą „pomarańczową rewolucję” na Ukrainę udał się najpierw europoseł Ryszard Czarnecki, a na końcu prezes Jarosław Kaczyński z klubami „Gazety Polskiej”. W międzyczasie pojawili się tam też prominenci obozu rządzącego, jak minister Sikorski, Grzegorz Schetyna czy Jacek Protasiewicz (wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego). Media polskie ekscytują się brutalnością ukraińskiej policji wobec manifestantów i pobiciem przez nią dwóch polskich obywateli (prawdopodobnie członków klubów „Gazety Polskiej”). Nie informują tylko kim są ci manifestanci, których rozpędza ukraińska policja. A są to ci sami, którzy manifestowali niedawno, bo 14 października, w rocznicę powstania UPA pod sztandarami partii Swoboda i z jakże europejskim hasłem „Ukraina dla Ukraińców”.

Najbardziej bulwersujące jest jednak to, że prezes Prawa i Sprawiedliwości stał na kijowskim Majdanie obok Ołeha Tiahnyboka – lidera banderowskiej, antypolskiej i antysemickiej partii Swoboda, która od lat bezczelnie opluwa pamięć pomordowanych Polaków, Żydów, Ormian, Rosjan, Ukraińców i innych ofiar UPA oraz oficjalnie domaga się oderwania od Polski 19 powiatów, położonych na terenie województw podkarpackiego i lubelskiego. Prezes Prawa i Sprawiedliwości stał obok Tiahnyboka, przemawiał do tłumów, wśród których były widoczne m.in. banderowskie czerwono-czarne flagi, oraz zakończył swoje przemówienie banderowskim pozdrowieniem „Sława Ukrainie!”. Na ten okrzyk Kaczyńskiego tłum odpowiedział „hierojom sława!”. O jakich „hierojów” chodzi? Ano o tych, którzy rąbali siekierami, nabijali na widły, podrzynali gardła, wyłupywali oczy itd. Można to wszystko zobaczyć na zdjęciach i filmach zamieszczonych m.in. na portalu Niezależna.pl – czyli, jak to nazywa redaktor Sakiewicz, strefie wolnego słowa„Gazety Polskiej”. Czy jakikolwiek zachodnioeuropejski polityk stanąłby obok jawnego gloryfikatora faszyzmu, domagającego się przy tym rewizji granic? Czy w wypadku Jarosława Kaczyńskiego mamy do czynienia z politycznym analfabetyzmem czy tylko z aberracją spowodowaną wyznawaniem skrajnej rusofobii?

Polscy mężowie stanu, przemawiający na kijowskim Majdanie na tle banderowskich flag, nie tylko nie zadają sobie pytania o to czy „europeizacja” Ukrainy pod czerwono-czarną flagą będzie dla Polski bezpieczna, ale także nie widzą niebezpieczeństwa zaostrzenia stosunków z Rosją. Zapewne już dawno zapomnieli o sankcjach z lat 2005-2007 w odniesieniu do eksportu polskiego mięsa, owoców i warzyw do Rosji, które były odpowiedzią Kremla na polskie zaangażowanie w „pomarańczową rewolucję” i wskutek których Polska poniosła wielomiliardowe straty. Zapomnieli, ponieważ to nie były straty z ich kieszeni, ale z kieszeni polskich rolników i przedsiębiorców. Trzeba tutaj przypomnieć, że mimo entuzjastycznego poparcia obozu Wiktora Juszczenki Polska nie odniosła z tego żadnych korzyści. Mało tego, pod koniec swojej prezydentury Juszczenko wymierzył Polsce policzek, uznając za bohatera narodowego Ukrainy Stepana Banderę, a wcześniej Romana Szuchewycza.

Może jednak dla polskich mężów stanu to nie był policzek? Może oni w ten sposób o polskich sprawach nie myślą. Bo czy w innym wypadku przyjmowaliby od Juszczenki odznaczenia, jak np. Paweł Kowal?

Na tle wiecowych występów polskich polityków jakże odmiennie, tzn. dojrzale wygląda reakcja rosyjskiego establishmentu politycznego na wydarzenia na Ukrainie. W demonstracjach wspierających prezydenta Wiktora Janukowycza, które odbyły się w Charkowie i Donbasie, nie uczestniczył żaden polityk rosyjski. Ze strony jakiegokolwiek rosyjskiego polityka nie padły emocjonalne i skrajne wypowiedzi. Natomiast dyplomacja rosyjska działa i zapewne rozwiąże kryzys ukraiński po myśli Rosji. Jakże nieprofesjonalnie i komicznie wyglądają w porównaniu z tym krzyki polskich mężów stanu wśród czerwono-czarnych flag o odradzającym się imperium rosyjskim.

Jesteśmy zatem nadal na banderowskim szlaku, na drodze donikąd. To jest polska racja stanu zarówno w rozumieniu obozu rządzącego jak i opozycji. Żeby lepiej zobaczyć oblicze tej rację stanu warto sięgnąć po wywiad, jaki Polskiej Agencji Prasowej udzielił 18 listopada Jurij Szuchewycz – syn Romana Szuchewycza, twórcy i dowódcy UPA, hitlerowskiego kolaboranta, zbrodniarza i organizatora ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego.

Fragmenty tego wywiadu przytaczam za „Gazetą Wyborczą”, która oczywiście nie zdobyła się na żaden krytyczny komentarz. Już tytuł tego wywiadu – „Wołyń nie był ludobójstwem. A mój ojciec chciałby pojednania polsko-ukraińskiego” – jest na tyle wymowny, że reszty można nie czytać. Ale zadałem sobie trud, żeby przeczytać. „Mój ojciec byłby dzisiaj zwolennikiem pojednania polsko-ukraińskiego. Już w czasie wojny prowadzono rozmowy z polską stroną” – stwierdza Szuchewycz-junior. Rzeczywiście prowadzono. Zakończyły się one rozerwaniem końmi polskich delegatów na te rozmowy – Jana Rumla i Krzysztofa Markiewicza oraz ich woźnicy Witolda Dobrowolskiego. Dalej wywodzi Szuchewycz-junior: „Ani ukraińska, ani polska strona nie mogły uciec od tej wojny, ona nie mogła się nie zdarzyć. Nie zgadzam się z tym, że to było ludobójstwo, natomiast obie strony, polska i ukraińska, dopuściły się zbrodni wojennych. Dziś całą winę składa się na barki Ukraińców, a to nie było tak. Mogę podać mnóstwo przykładów świadczących o winach Polaków”. Mamy tu zatem tradycyjny zestaw banderowskich bredni powtarzanych przez to środowisko od 70 lat. Negowanie ludobójstwa, nazywanie ludobójstwa „wojną” albo „konfliktem polsko-ukraińskim”, równoważenie rzekomych polskich zbrodni i ta obłudna obrona Ukraińców, na których barki Polacy ciągle składają jakieś winy. Po pierwsze nie było żadnej wojny albo konfliktu polsko-ukraińskiego. Była wojna wydana II Rzeczypospolitej przez faszystowskich terrorystów z OUN w imię realizacji założeń faszystowskiej ideologii Dmytro Doncowa i było ludobójstwo popełnione na bezbronnej ludności polskiej w celu ustanowienia jednolitego etnicznie i faszystowskiego państwa ukraińskiego.

Poza tym nikt w Polsce nie obwinia Ukraińców jako narodu o ludobójstwo wołyńsko-małopolskie. My obwiniamy nie naród, ale sprawców – banderowców. Niech sprawcy nie zasłaniają się narodem. Niech pan Szuchewycz-junior nie przemawia w imieniu Ukraińców, bo nie ma do tego moralnego prawa. UPA wydała bowiem wojnę nie tylko Polakom, Żydom i Rosjanom, ale także Ukraińcom. Może właśnie dlatego dzisiaj nie jest możliwa integracja Ukrainy z UE, albowiem wbrew temu co twierdzi pan Szuchewycz-junior historia ma znaczenie i nie jest to coś co było i już się nie liczy. Ta historia jeszcze bardziej ciąży na stosunkach wewnątrzukraińskich niż na stosunkach polsko-ukraińskich. Dopóki banderowcy nie zostaną właściwie ocenieni i usunięci z życia politycznego Ukrainy, nie będzie możliwa jakakolwiek stabilizacja polityczna tego kraju.

Jakby było mało bredni pana Szuchewycza-juniora, swoją bzdurę musiał też dodać jakiś redaktor „Gazety Wyborczej”, podpisujący się jako „mig”, który stwierdza: „Celem UPA była walka o niepodległość Ukrainy. Jej żołnierze walczyli przeciwko niemieckiej okupacji, z partyzantką polską i sowiecką, a po zajęciu Zachodniej Ukrainy przez Związek Sowiecki – z Armią Czerwoną”. No ręce opadają. W tych dwóch zdaniach mamy zestaw najbardziej ordynarnych kłamstw banderowskiej polityki historycznej. Przyjmowanie tych kłamstw za dobrą monetę jest właśnie polską racją stanu w polityce wschodniej, zarówno w rozumieniu obozu politycznego premiera Tuska i prezydenta Komorowskiego jak i obozu politycznego prezesa Kaczyńskiego. Bo według tej logiki wszystko co antyrosyjskie jest dobre.

O jaką niepodległość Ukrainy panie „mig” walczyła UPA? Nie o niepodległość, tylko o ustanowienie faszystowskiego i totalitarnego państwa, satelickiego wobec III Rzeszy Niemieckiej. Gdzie i kiedy panie „mig” UPA walczyła przeciwko niemieckiej okupacji? Jak można pisać w Polsce coś tak bezczelnego, gdy mamy na ten temat bogatą literaturę, zarówno polską jak i zagraniczną, takich badaczy jak Wiktor Poliszczuk, Grzegorz Rssoliński-Liebe, Per A. Rudling, Karel C. Berkhoff czy Marco Carynnyk. I z jaką „polską partyzantką” panie „mig” walczyła UPA? Kto należał do tej partyzantki? Te kilkuletnie albo kilkumiesięczne dzieci, które otumanieni banderowską ideologią mordercy nabijali na sztachety płotów?

Kiedy wreszcie w Polsce przyjdzie otrzeźwienie? Kiedy wreszcie zacznie się realizować w sprawach wschodnich, ale nie tylko, politykę naprawdę zgodną z polską racją stanu?

Bohdan Piętka

W linku tekst , Bohdana Piętki, “Na banderowskim szlaku” http://www.konserwatywnaemigracja.com/inni-autorzy/na-banderowskim-szlaku/ Interesująca dyskusja pod artykułem w komentarzach

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply