Jeśli Ukraina miałaby być rzeczywiście antyrosyjskim buforem, to musiałaby w swej antyrosyjskości odzwierciedlać wolę zamieszkującej ją ludności – co jest, rzecz jasna, niemożliwe. Wiele regionów Ukrainy nie posiada i nigdy nie posiadało ukraińskiego i niesowieckiego zarazem status quo ante. Ukraińskość ma więc tam całkowicie inny fundament niż w Galicji czy na Wołyniu i jest to, mówiąc najkrócej, fundament wspólny Ukraińcom i Rosjanom, przynajmniej tak postrzega go znaczna część ludności państwa ukraińskiego.

Poniższy tekst jest fragmentem dłuższego artykułu dotyczącego polityki wschodniej “O narodową politykę na Kresach, część II. Czyli – kiedy Rosja zagraża Polsce?”, który ukaże się wkrótce na portalu.

Gdyby traktować poważnie hasło będące zarazem propozycją geopolityczną dla obecnej państwowości polskiej, iż „nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy i nie ma wolnej Ukrainy bez wolnej Polski”, to musielibyśmy z własnej historii wykreślić co najmniej kilka wieków dziejów. Polskie państwo istniało bowiem bez sąsiadującej z nią niepodległej Ukrainy, co więcej – bez niepodległej Ukrainy było ono europejskim mocarstwem dotykającym prawie brzegów dwóch dużych europejskich mórz. Jak widać, niepodległa Polska mogła w najlepsze prosperować bez niepodległej Ukrainy. Jedynie tylko niepodległa Ukraina nie istniała nigdy bez sąsiedztwa niepodległej Polski – nikt zresztą nie wykazał, że katalizatorem ukraińskiej niepodległości było istnienie niezawisłego polskiego bytu państwowego. Nie tylko rzeczywistość, ale i zwykłe doświadczenie historyczne weryfikuje więc trafność tego hasła.

Trudno dokładnie zweryfikować kto jest ojcem-założycielem równania: wolna Polska to wolna Ukraina. Na pewno wypowiedział je Jacek Kuroń, zaangażowany trockista, który z pozycji rewolucyjnych zwalczał realny socjalizm w PRL-u. Niekiedy mówi się o Józefie Piłsudskim, postaci zdecydowanie większego kalibru niż zmarły w 2004 współtwórca III RP. Na autora jest też wskazywany Jerzy Giedroyc – postać, której przedstawiać niestety raczej nie trzeba.

Ukraiński bufor

Obecnie Polska zajmuje powierzchnię 312 kilometrów kwadratowych i jest oddzielona od Rosji Białorusią i Ukrainą. Idąc tropem wyznaczonym przez zwolenników teorii sprzężenia niepodległości Ukrainy i Polski, powinniśmy cieszyć się obecnie pierwszy raz w swojej historii w sposób najpełniejszy z dotychczasowych ze swojej niepodległości. W końcu doczekaliśmy się u swoich granic niepodległej Ukrainy, której nigdy wcześniej przed rokiem 1991 nie było.

Tym większe zadowolenie powinno ogarnąć Polaków, gdyż zyskaliśmy wymarzony bufor od Rosji, a więc – nie grozi nam już z tego kierunku niebezpieczeństwo. Graniczymy z Rosją jedynie na krótkim odcinku mazursko-królewieckim, wobec tego nasza relatywna potęga wyznaczana długością granicy z Rosją powinna być logicznie rzecz biorąc największa z dotychczasowych – o ile przyjmiemy, że Polska naprawdę istniała w swojej historii bez niepodległej Ukrainy i możemy traktować XVI czy XVII-wieczną historię Polski za punkt odniesienia.

Czy wobec tego w XVI czy XVII wieku Polska była państwem słabym, ponieważ nie istniała niepodległa Ukraina, a granica z Rosją była najdłuższa w historii? Dobrze wiemy, że było wręcz przeciwnie. Co więcej, nasi przodkowie wcale nie chcieli tej granicy skracać ani tworzyć na własnym terytorium żadnego nowego państwa, które by oddzielało Polskę od Rosji. Okazuje się, że w okresie istnienia najdłuższej w historii granicy z Rosją Polska miała jednocześnie najsilniejsze i najbardziej liczące się państwo w historii. Jedynie zahamowanie dalszej ekspansji na Wschód i zrezygnowanie z ujarzmienia Rosji cofnęło ten proces, czego finałem było to, iż Warszawa znajdowała się pod władzą Rosjan, chociaż stosunkowo niedawno to Moskwa była w rękach Polaków.

Dlaczego więc ani Rosja w okresie polskiego zagrożenia, ani też Polska w przypadającym na ten sam czas apogeum swojej potęgi nie tworzyły oddzielających ich od sąsiada buforów?

Obecny dorobek nauk o bezpieczeństwie wyróżnia dwa podstawowe podejścia do zagadnienia bezpieczeństwa – jest to podejście negatywne i podejście pozytywne.

Podejście negatywne przejmuje za stan pożądany oddalenie zagrożenia. Dlatego też nazywa się negatywnym – jego celem jest bowiem zapobieżenie zjawisku postrzeganym pejoratywnie. Jest to wartość sama w sobie, autoteliczna.

Natomiast pozytywne podejście do kwestii bezpieczeństwa zakłada nie tylko przetrwanie, ale też rozwój, kreowanie wydarzeń w odpowiadającym danemu podmiotowi kierunku, utrwalanie wyznawanych wartości w otoczeniu zewnętrznym. Można z dużą pewnością sformułować tezę, że tak naprawdę ta druga optyka wyczerpuje potrzeby wskazywane przez tę pierwszą. Nikt nie wątpi na gruncie nauki, że podejście negatywne jest anachroniczne, szczególnie w obecnym świecie, gdzie zaciera się granica między polityką zewnętrzną i wewnętrzną. Trafność podejścia pozytywnego podpowiada też zwykła ludzka logika – wolelibyśmy bowiem nie skupiać się na samej wegetacji lub przeżyciu jak zwierzęta, ale chcielibyśmy utrwalać swoje wartości w otaczającym na świecie, mówiąc wprost – wyrażać siebie. Ta ludzka potrzeba nie jest obca także wspólnotom narodowym. Niemal każdy szanujący się naród wytworzył system wartości, który uważa za najbardziej słuszny i najlepszy, jaki powstał. Obejmuje on kulturę i instytucje polityczne, a także kulturę duchową, a szerzej: sposób na życie.

Nie da się ukryć, że istnieje zależność między potęgą danego państwa i narodu i jego zdolnością do utrwalania wyznawanych wartości w otoczeniu zewnętrznym. W naukach politycznych państwo zdolne do czynienia tego w dowolnym miejscu na świecie określa się supermocarstwem.

Czy teraz możemy już zrozumieć, czemu w szczytowym okresie polskiej potęgi nie planowano tworzenia żadnego bufora?

Jeśli Polsce jest potrzebna jakakolwiek Ukraina, to nie jest to wcale Ukraina niezależna i niepodległa. Jest wręcz przeciwnie – Ukraina uzależniona od Polski byłaby najbardziej w polskim interesie. Ukraina, gdzie utrwalane są polskie wartości, byłaby świadectwem i odbiciem polskiej potęgi. Istnienie bufora, w którym polskich wpływów nie ma, to właśnie realizacja negatywnego podejścia do kwestii bezpieczeństwa. Nikt poza tym nie gwarantuje Polakom, że w po drugiej stronie „bufora” istnieją identyczne co do niego plany i wielki sąsiad, z którym w szczytowym okresie własnej potęgi mieliśmy najdłuższą granicę w historii, również zechce odgrodzić się od Polski owym „buforem”, zamiast utrwalać na jego terytorium własny system polityczny, kulturowy, a nawet duchowy. Praktyka pokazuje, że kieruje się on tymi drugimi przesłankami, na czym wychodzi zdecydowanie lepiej niż Polska. Wiemy w końcu, bo zaprzeczyć się temu przecież nie da, że dzisiejsza Polska nie jest państwem silniejszym niż w XVI-XVII wieku, mimo że wtedy nie miała bufora, a dzisiaj teoretycznie go posiada.

Jeśli założymy, że stanem najbardziej pożądanym jest brak granicy z Rosją lub brak kolizji interesów polskich i rosyjskich, to w tym drugim przypadku musielibyśmy doprowadzić do tego, że:

  1. Polska całkowicie wycofuje się z promowania i zabiegania o własne interesy w Europie Wschodniej
  2. to samo uczyni na tym obszarze Rosja

Założenie, że punkt B) dojdzie do skutku byłoby tyleż odważne, co nieuzasadnione. Rosja uważa Ukrainę i Białoruś za „ziemie ruskie”, które w takiej lub innej formie powinny być zintegrowane z Moskwą mającą się za centrum ruskiego świata, przy czym „ruskość” jest tu pojęciem szerszym niż etniczna rosyjskość. W tej optyce ziemia ruska zaczyna się na zachodzie od Grodna na północy oraz Zakarpacia i Lwowa na południu. Nie ma więc powodu, by sądzić, iż Rosja zrezygnuje z utrwalania wpływów na tych ziemiach.

Marzeniem „reduktorów” jest brak granicy z Rosją. Co wobec tego robimy z województwem warmińsko-mazurskim, które graniczy z rosyjskim obwodem królewieckim?

Można by dojść do wniosku, że Warmia i Mazury musiałby zostać odłączone od Polski, żeby Polska nie graniczyła z Rosją. Jeżeli odrzucamy ten scenariusz – do czego nie trzeba chyba nikogo przekonywać – to będziemy z Rosją graniczyć i to nawet wtedy, gdyby Ukraina i Białoruś spełniały rolę „buforów” (zadajmy sobie pytanie – jakie wartości utrwalałyby te państwa, gdyby mogły w pełni decydować o sobie – czy na pewno wartości te i tożsamość tych państw byłyby zbieżne z interesem polskim?).

Nie ma jednej wspólnej narodowej historii Ukrainy, nie ma jednej narodowej historii dla przestrzeni od Użhorodu po Ługańsk, od Wołynia po stepy czarnomorskie i wybrzeże Morza Azowskiego. Ukraina to państwo zawdzięczające swój terytorialny kształt sowieckim podbojom terytorialnym, a nie zbiorowemu wysiłkowi narodu zamieszkującego dzisiejszą Ukrainę bądź dążeniom do zjednoczenia przejawianym przez ludność zamieszkującą ziemie ukraińskie w jedno państwo. Jedni uznają, że jest to dowód tego, iż Ukraina jest państwem sztucznym, inni – że jest to rezultat wielowiekowej polityki uciskania ukraińskiej tożsamości przez państwa ościenne. Niezależnie od przyczyny jest to fakt, którego nie można zlekceważyć. I tak, na Majdanie ten fakt zlekceważono w najwyższym możliwym stopniu.

Jeśli Ukraina miałaby być rzeczywiście antyrosyjskim buforem, to musiałaby w swej antyrosyjskości odzwierciedlać wolę zamieszkującej ją ludności – co jest, rzecz jasna, niemożliwe. Wiele regionów Ukrainy nie posiada i nigdy nie posiadało ukraińskiego i niesowieckiego zarazem status quo ante. Ukraińskość ma więc tam całkowicie inny fundament niż w Galicji czy na Wołyniu i jest to, mówiąc najkrócej, fundament wspólny Ukraińcom i Rosjanom, przynajmniej tak postrzega go znaczna część ludności państwa ukraińskiego.

Drugą opcją jest zlekceważenie tego doniosłego faktu i narzucenie całej Ukrainie przez miejscowy nacjonalizm języka, wizji historii i stosunków z sąsiadami przy jednoczesnym zlekceważeniu woli ludności Ukrainy, a więc odstąpieniu od demokratycznych metod osiągania celów politycznych. Jedyną tradycją aspirującą do osiągania tego typu celów jest nacjonalizm ukraiński będący zarazem jedyną antyrosyjską opcją tożsamościową. Nie odżegnuje się on od metod niedemokratycznych, przeciwnie: jego korzenie i historyczne doświadczenie z demokracją nie mają nic wspólnego. Rację mają więc ci, którzy głoszą, iż na Majdanie powstał antyrosyjski mit Ukraińców. Jednocześnie przyznają oni koniec końców rację swoim krytykom, że wiodącą ideą był tam ukraiński nacjonalizm, gdyż jedynie on ma zdolność do mobilizowania Ukraińców w duchu antyrosyjskim. Na jak długo uda się zmobilizować społeczeństwo w tym duchu i jak duża jego część będzie podzielać postawy wykształcone na Majdanie, tego nie wiadomo, wiadomo natomiast, że rykoszetem odbije się to na Ukrainie jako całości, a więc na Ukrainie jako rzeczywistym i potrzebnym Polsce buforze. Autentyzm ruchów prorosyjskich na Ukrainie Wschodniej – podsycanych przez Rosję, chociaż bez odpowiedniego podglebia nic by się tam nie urodziło – to odpowiedź tej Ukrainy, która nie chce być antyrosyjska. Do tej pory dryfowała ona wraz z resztą Ukrainy na wspólnym pokładzie. Obecnie z Kijowem, gdzie tradycja banderyzmu weszła do głównego nurtu, nie chce mieć ona nic wspólnego.

Okazuje się bowiem, że Południe i Wschód Ukrainy są dużo bardziej pryncypialne niż Polacy w kwestii kultu Bandery i za nic nie chcą go oni przewartościować w to, czego de facto nie oznacza nawet dla samych jego wyznawców. Zarówno Ukraina „promajdanowa”, jak i „antymajdanowa”, przyjmują tę konkretną ideologię ze wszystkimi jej konsekwencjami i następstwami. Przy czym dla jednych są one wartością, a dla drugich są nie do przyjęcia. Jeśli więc dla niektórych publicystów w Polsce szczytem marzeń była Ukraina banderowska – co wyraził explicite np. Piotr Skwieciński – to muszą oni wiedzieć, że tego samego co Polacy nie życzy sobie wielu mieszkańcy Ukrainy – i to właśnie w imię swoiście pojmowanego patriotyzmu ukraińskiego, choć mającego zupełnie inny fundament niż ten, który przyjmują działacze organizacji nacjonalistycznych. Majdan pokazał, że patrzenie na Ukrainę przez pryzmat ideologii nacjonalistów ukraińskich nie jest dobrym punktem wyjścia do analizy sytuacji w tym kraju. „Ukraińska nacja” wyśniona przez działaczy Swobody czy Prawego Sektora nie istnieje i nigdy nie istniała, bo nie miała jak zaistnieć. Wymaganie od mieszkańców Doniecka, Odessy czy Charkowa postawy antyrosyjskiej to już aberracja kompletna.

Ukraina, gdyby miała być rzeczywiście przeciwrosyjska , to musiałaby sobie na to pozwolić, tj. mieć na to dostatecznie dużo sił wewnętrznych i sprzyjających okoliczności zewnętrznych. Musiałoby dojść do narzucenia całej Ukrainie dyskursu antyrosyjskiego, w przypadku miast i regionów historycznie rosyjskich (Odessa, Chersoń, Donieck, Charków i inne) musiałoby to nastąpić z zastosowaniem metod niedemokratycznych.

Z drugiej strony, Rosja musiałaby być na tyle słaba, że nie byłaby w stanie zainterweniować w obronie rodaków bądź ludności rosyjskojęzycznej. Być może potencjał Rosji wcale nie musiałby być większy niż potencjał Ukrainy – wystarczyłoby, że będzie relatywnie słabszy wobec sąsiadów niż potencjał Ukrainy wobec jej sąsiadów. Czyli m.in. Polski.

Wobec tego antyrosyjska Ukraina miałaby już wolną rękę w stosunkach z Polską. Byłaby to Ukraina nacjonalistyczna i nie obciążona zdezaktualizowanym już zagrożeniem rosyjskim. Czy dobrze jest mieć za sąsiada państwo silne, tego na pewno nie przyznają ci, którzy chcą odgrodzenia Polski od Rosji; ci, którzy chcą zredukować wspólną granicę do minimum. Jednak zastąpienie jednego silnego sąsiada innym silnym sąsiadem nie jest scenariuszem, który dobrze wróży Polsce. Dlaczego silna Rosja, z którą graniczymy jedynie na krótkim odcinku, miałaby być większym zagrożeniem niż silna Ukraina? Wszak Ukraina pozbawiona zagrożenia rosyjskiego traci jedyny impuls do kooperacji z Polską. Zagrożenie niemieckie Ukrainy nie dotyczy – Niemcy nie mają nieuregulowanych kwestii granicznych wobec Ukrainy (a Polska nie podpisała z Niemcami nawet traktatu pokojowego), nie mają z nią nawet wspólnej granicy, zaś nacjonalizm ukraiński ma orientację proniemiecką. Taką Ukrainę z Niemcami połączyłby nieuchronnie stosunek do kwestii polskiej. Wówczas to Polska byłaby buforem między jednym a drugim państwem, oczywiście odpowiednio osłabionym, gdyż prawdziwy bufor nie może mieć potencjału większego niż jedno z zainteresowanych państw. Jest to dla Polski scenariusz skrajnie niebezpieczny.

Ukraina powinna służyć Polsce jako miejsce realizacji swoich żywotnych interesów, będąc państwem wprzężonym w politykę polską. Niepodległa Ukraina nie jest więc na pewno dla nas celem samym w sobie. Kiedyś Polska nie była państwem słabym i dlatego właśnie nie potrzebowała bufora, zaś Polska potrzebuje obecnie bufora, bo jest państwem słabym. Najpierw jednak trzeba sobie uświadomić, czym jest bufor, a co buforem absolutnie nie jest.

Gdyby Polska nie potrzebowała już bufora jako państwo silne, wówczas powinna zrezygnować z tej koncepcji prowadzenia polityki i zacząć robić to, co robi każde normalne silne państwo. Wtedy właśnie nastąpi realna kolizja interesów polskich i rosyjskich. Czy właśnie taki stan nie powinien być docelowym? Kto się boi konfrontacji i nie jest na nią przygotowany, a nawet nie chce jej kiedykolwiek w przyszłości podjąć, o tego upomną się stałe prawa historii i polityki. W XVI-XVII wieku Polacy nie bali się i właśnie dlatego zbudowali europejskie mocarstwo – i to mimo istnienia długiej granicy z Rosją.

Marcin Skalski

5 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. wepwawet
    wepwawet :

    Wepwawet przyznaje seal of approval ( 😀 ), gdyż artykuł ten jest naprawdę dobry. Cieszę się, że ktoś w końcu poruszył wątek tego nieszczęsnego i niezwykle głupiego hasełka: „nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy i nie ma wolnej Ukrainy bez wolnej Polski”. Sam nie mogłem się nadziwić gdy słyszałem je w mediach głównego nurtu i nie tylko (choćby Fronda), zastanawiałem się czy ludzie je głoszący uczęszczali na lekcje historii. Niestety są osoby święcie wierzące w prawdziwość tych słów, ale to już ich problem. Zastanawia mnie jednak jeden fragment “…Polska zajmuje powierzchnię 312 kilometrów kwadratowych…” czy twórca artykułu antycypuje już przyszłe rozbiory, czy to jedynie zagubienie jednego słowa. Ze spokojem przyjmuję, że to ta druga opcja, co zdarza się podczas pisania tekstów. Dziękuję.

  2. kordzik
    kordzik :

    Przecież mamy masę głosicieli kultu Ukrainy, prawicowe media, POprawny rząd, i inne subkultury polityczne. Ale właśnie gdzie Ci oni wszyscy byli jak historii uczyli gdzie się uczyli a przecież wielu jest historykami. Artykuł jest świetny czerpać można z niego garściami, ale co z tego jaki słaby rząd i rządy takie słabe Państwo poddaństwo UE – jeżeli ktoś się próbuje postawić, krzyczą że wywołuje wojnę. Dopóki ktoś nam na kark nie wsiądzie to się nie obudzimy !! A Ukraina, Ukraina się nas w tej chwili nie boi bo jesteśmy słabi jak by był ktoś kto huknie i tupnie na pewno organizowali by się inaczej! Ale na górze jest napisana prawda!

  3. o
    o :

    Odpowiedzia na wszystkie problemy Polski, zarowno te wewnetrzne, jak i zewnetrzne, jest budowa silnego panstwa. Tylko tyle i az tyle. A na pewno nie da sie tego robic, kiedy w kraju w kregach urzednioczo-politycznych panuje prywata, korupcja i marnotrastwo.

  4. robertw
    robertw :

    A dlaczego nasza potęga ma być wyznaczana długością granicy z Rosją. Dziwne to stwierdzenie.
    XVI i XVII to okres potęgi Polski, ale tego że istniał wtedy autonomiczny Hetmanat autor już nie pamięta.
    Idąc jego tokiem rozumowania, Polska była potęgą, wtedy gdy Ukraińcy byli najbardziej uniezależnieni w swojej dotychczasowej historii.
    Więc ciężko jest stwierdzić, że nie było bufora, lub choć jego namiastki.

    Określamy supermocarstwami kraje, które potrafią przenieść swój system wartości na grunt innych krajów. Kto w takim razie w ostatnim czasie jest supermocarstwem w tym toku rozumowania.
    Rosja, chyba nie bardzo. W okresie po drugiej wojnie światowej ile krajów odwróciło się od jej systemu wartości. Na pewno cała Europa środkowa, przekierowana w stronę zachodu. Przypadek. Nie sądze. I stało się to tylko dlatego możliwe, że narody tych państw same tego chciały. W tym samym okresie ile państw skierowało się ku amerykańskiemu systemowi wartości opartemu w znacznie mniejszym stopniu na supremacji militarnej. Polska nie odwróciła się w stronę zachodu, dlatego że amerykańska armia się u nas zainstalowała i nie było wyboru. To pokazuje który kierunek jest skuteczny.
    I nagle mamy kontrolować Ukrainę w sposób w jaki była kontrolowana w czasach sowieckich. Chyba każdy pamięta jak to się skończyło.

    Czy istnieją w Polsce plany podboju Niemiec, albo Niemczech plany podboju Francji.
    Nie. A dlaczego. Dlatego, że te kraje są ze sobą mocno związane więzami chociażby ekonomicznymi. Byłoby to samobójstwo dla każdej ze stron. Nieprzypadkowo mamy prawdopodobnie okres najlepszej prosperity na kontynencie. I nagle mielibyśmy przyjąć za jedyne słuszne metody uprawiania polityki metody sowieckie. Trochę słabe. Nieprzypadkowo ZSRR rozpadło się od środka.

    Fragment o obwodzie kaliningradzkim graniczącym z nim województewem warmińsko-mazurskim kojarzy mi się z logiką Kalego, ale skoro autor tak podąża to jego sprawa.

    Kształt terytorium obecnej Ukrainy jest wynikiem podboju sowietów. Ale tu autor zapomina to o czym zapomina każdy. Sowieci to także Ukraińcy. To także oni zdobywali te tereny. Druga największa grupa narodowościowa (ok. 15 %) w ZSRR to byli Ukraińcy. I nagle nie mieli w tym udziału. Całe obecne ziemie odzyskane są wynikiem podboju sowietów, a jakoś nikt nie neguje kwestii ich przynależności do Polski.

    Oczywiście że Majdan był wynikiem antyrosyjskości i nacjonalizmy. Tak, bo wystąpili POŚREDNIO przeciw Rosji. A co było ich wspólną płaszczyzną. Tożsamość narodowa, bo raczej nie przynależność do tego samego klubu książki.
    A co było podstawą wszystkich powstań polskich przeciwko Rosji tudzież ZSRR. Nacjonalizm i antyrosyjskość. Problem polega na tym, że każdemu nacjonalizm kojarzy się od razu z zadymą. Polecam zajrzeć w definicję. Martwiące jest jedynie to, że kolejną wspólną płaszczyzną jest Bandera. Niestety mało kto jest już tak radykalny w momencie gdy Rosjanie jednoczą się na płaszczyźnie Stalina. Chyba nie muszę wspominać, który z nich bardziej nabruździł.

    Wg autora antyrosyjska Ukraina miałaby wolną rękę w stosunkach z Polską bo byłaby nieobciążona zagrożeniem rosyjskim. A dlaczego miałaby nim nie być zagrożona. Rosja się nigdzie nie wybiera. Autor zakłada, że Rosja odpuści sobie Ukrainę. A dlaczego miałaby to robić. Czy w całej dotychczasowej historii Rosja odpuściła sobie kiedykolwiek np. Polskę. A teraz miałaby to robić z Ukrainą. Albo autor jest skrajnie naiwny, albo przedstawił ten argument, żeby wysunąć hipotezę o działaniu Ukrainy i Niemiec przeciw Polsce.
    Dziwnym jest fakt, że uznaje on Ukrainę jako bufor pomiędzy cały czas mocną Rosją a Polską za państwo potencjalnie silniejsze od Polski, bo tak. Ale Polskę jako bufor pomiędzy Ukrainą a Niemcami jako państwo słabe, bo w zasadzie też “bo tak”.

    Polska wg autora była państwem mocnym, bo nie posiadała bufora. No to zadajmy sobie pytanie co się potem stało. Dlaczego Niemcy przez wieki mogli się spokojnie rozwijać. Ano dlatego, że zaangażowani militarnie w kwestiach defensywnych byli nie na wschodnich granicach swojego kraju. Mieli Polskę jako kraj nie nastawiony na atak na nie. Mieli też Rosję, która tylko raz weszła do Berlina. Cały czas ich wschodniej granicy przed zagrożenie rosyjskim broniła Polska. Polska była dla Niemiec idealnym buforem.
    I taki też bufor powinniśmy my mieć na wschodzie. Niezainteresowany militarnym konfliktem z Polską (Chociażby dzięki odpowiedniej polityce ekonomicznej) i oddzielający nas od Rosji, która najpierw na niej musiałaby skupić uwagę. Bo co jak co ale Rosja się cała na Księżyc nie przeniesie, więc cały czas będzie na wschodzie.