Miejscem, w którym pani Ludmiła Wolewicz umawia się zazwyczaj z gośćmi z Polski jest cerkiew w Komracie. Znajduje się ona przy głównej ulicy miasta i jest jedyną w stolicy Gagauzji – autonomicznej republiki wchodzącej w skład Mołdawii.

Republika leży 150 km na południe od Kiszyniowa, zamieszkuje ją 165 tys. mieszkańców, administracyjnie składa się z 3 rejonów i 23 gmin. Choć formalnie jest utworzona dla poszanowania praw narodowych Gagauzów, stanowi prawdziwy tygiel kultur i narodów, które obecnie – po walcu sowietyzacji – zaczynają odzyskiwać swoją tożsamość. W sumie zamieszkuje ją 156 narodowości. Są wśród nich także Polacy, a pani Ludmiła Wolewicz jest prezesem ich stowarzyszenia. Mieszka niedaleko cerkwi w domku (który pełni też funkcję biura towarzystwa) przy jednej z bocznych uliczek. W odróżnieniu od Bielc czy Styrczy nie ma w nim jeszcze “Domu Polskiego”. Pani Ludmiła to dzielna, kipiąca energią kobieta – córka ojca Polaka i matki Gagauzki. Jest przedstawicielką pokolenia najnowszej polskiej emigracji w Mołdawii. Rodzina jej nieżyjącego już ojca pochodzi z Białorusi. Gdy z jej terenów, czyli dawnych Kresów Rzeczypospolitej przeprowadzono repatriację ludności polskiej prawie wszyscy wyjechali do Polski. Ojciec pani Ludmiły nie mógł tego uczynić, ponieważ wcześniej został powołany do sowieckiego wojska. Służbę wojskową odbywał w Mołdawii, gdzie poznał swoją przyszłą żonę. Wielka miłość spowodowała, że postanowił pozostać na ziemi między Dniestrem a Prutem i założyć tu rodzinę. Nie była to dla niego decyzja łatwa. Jego rodzice nie zaakceptowali jego wyboru życiowego, chcieli by wrócił do Polski i ożenił się z Polką. Gdy zrobił jak kazało mu serce, najzwyczajniej zerwali z nim kontakty i tak pozostało przez następnych siedemnaście lat!

Polska atmosfera

– Dopiero po upływie tego czasu babcia się przełamała i odnalazła ojca przez czerwony krzyż w Moskwie – wspomina pani Ludmiła. – Było to jak pamiętam w 1968 r. Od tej pory co roku jeździliśmy do babci. W latach siedemdziesiątych ojciec chciał wraz z całą rodziną wyjechać do Polski. Zebrał nawet wszystkie potrzebne do tego papiery, ale zamiaru swego nie zrealizował. Nie wiem dlaczego. Nigdy na ten temat z ojcem nie rozmawialiśmy. Do końca życia pozostał w Komracie, gdzie pracował jako kierowca i tu został po śmierci pochowany. Mama pracowała zaś w ręcznej tkalni dywanów. Także już nie żyje.

Pani Ludmiła nieprzypadkowo została liderem polskiej organizacji. W jej domu zawsze panowała polska atmosfera. Wyszła za mąż za Polaka z Lublina Sławomira Wolewicza, rezygnując jednocześnie z panieńskiego nazwiska Andrzejewska. Z ich dwójki dzieci, córka ukończyła uniwersytet w Kiszyniowie, ale także uczelnię w Lublinie. Miała możliwość pozostania w Polsce, lecz wróciła do Gagauzji, gdzie czekał na nią ukochany. Nie zmarnowała jednak studiów w kraju przodków ojca i w Komracie także pracuje na rzecz odrodzenia polskości. Syn studiuje we Wrocławiu informatykę i deklaruje, że zrobi wszystko, żeby w tym mieście pozostać. Do Gagauzji nie przyjeżdża nawet na wakacje.

Polskie odrodzenie w Gagauzji zaczęło się stosunkowo późno – dopiero wtedy, gdy polskie środowiska w Bielcach, Styrczy czy Kiszyniowie znacznie już okrzepły. Polakom z Gagauzji udało się jednak nadrobić zaległości.

Niewiele osób wierzyło

– Gdy w 2004 r. w Komracie powstało “Stowarzyszenie Polaków Gagauzji” niewiele osób wierzyło w sens jego działalności – mówi jego prezeska Ludmiła Wolewicz. – Na początku istotnie było nas bardzo mało, bo zaledwie pięć rodzin. Dziś po pięciu latach nasze towarzystwo liczy już dwustu członków i nie ma tygodnia, żeby nie przyszedł ktoś i nie zainteresował się naszymi poczynaniami, nie chciał wstąpić w nasze szeregi. Ludzie zobaczyli po prostu, że coś robimy. Od razu sprowadziliśmy do Komratu nauczycielkę języka polskiego, która bardzo nas wspomogła i zrobiła ogromnie dużo dla odrodzenia i propagandy polskości w stolicy Gagauzji. Sygnałem dla wszystkich, że idziemy do przodu było wysłanie na studia do Polski pierwszego dziecka z Komratu…

Dzięki Stowarzyszeniu w Komracie kilkaset osób nauczyło się języka przodków. Obecnie np. w siedmiu grupach języka polskiego uczy się 75 osób. Nie wszyscy bynajmniej to uczniowie szkół średnich czy podstawowych, którzy chcieliby w przyszłości starać się o możliwość studiowania w Polsce. Wielu z nich to ludzie starsi. Najbardziej wiekowym z nich jest 67- letni pan Krzyżanowski, który u kresu swoich dni postanowił nauczyć się języka ojców. Czyni to już czwarty rok, prezentując dużą determinację.

Największym sukcesem stowarzyszenia wydaje się jednak dokonanie przebudzenia w świadomości narodowej mieszkających w Gagauzji Polaków, często już dawno zrusyfikowanych, którzy zapomnieli o swoich korzeniach.

Co szósty Polakiem

– Obecnie szacujemy, że co szósty mieszkaniec Komratu ma polskie korzenie – twierdzi prezes Wolewicz. – Komrat zaś to przecież nie cała Gagauzja. Polacy żyją na całym jej terenie.

Pierwsi Polacy zaczęli osiedlać się na terenie Gagauzji w XVIII w. Nie czynili tego dobrowolnie. Byli zesłanymi uczestnikami Powstania Kościuszkowskiego. Car chciał, by “odpokutowali” swoje winy za bunt przeciw imperium, biorąc udział w zagospodarowywaniu gagauskich stepów. Część z nich została w Gagauzji, znalazła sobie żony, wtapiając się w tutejszy etnos. Dziś ślady tamtejszej społeczności są już tylko w archiwach, bądź w przekazach rodzinnych. Następne fale polskich osadników przybywały do Gaugazji po kolejnych powstaniach narodowych. Car kierował do niej kolejne fale polskich zesłańców.

– W naszym stowarzyszeniu mamy członków, których przodkowie osiedlili się w Gagauzji po Powstaniu Styczniowym – mówi Ludmiła Wolewicz. – Należy do nas np. pan Nowak, który badając genealogię swojej rodziny, znalazł, iż jego przodek osiedlił się w Gagauzji w 1864 r. z żoną i ośmioma synami. Ci założyli swoje rodziny także wielodzietne, co sprawiło, że rodzina Nowaków znacznie się rozrosła. Dziś w Komracie bardzo dużo ludzi nosi nazwisko Nowak, choć uważa się za Gagauzów. Wielu Polaków z rodziny Nowaków nie mogąc znaleźć sobie Polek, żeniło się z Gagauzkami i przyjmowało ich opcję narodową. Obecnie niektórzy wracają do korzeni, szukają przodków. Jeszcze w końcu lat sześćdziesiątych w Komracie mieszkała pani Zosia, mająca bardzo dużą polską bibliotekę. W niedzielę zawsze zbierali się u niej miejscowi Polacy. Chyba od czasu do czasu była tam także odprawiana Msza św., ale ja już tego nie pamiętam, byłam wtedy dzieckiem i nie na wszystkie spotkania byłam przez rodziców zabierana. Pani Zosia niestety już dawno nie żyje. Mieszkanie, które zajmowała dostała inna rodzina, która jej biblioteką paliła w piecu i nic z niej nie zostało.

Ślady po Wiszniewskich

N dwadzieścia kilometrów na południe od Komratu w pobliżu Stepów Akermańskich znajduje się wieś Wiszniewka założona przez ziemian Wiktorię i Eugeniusza Wiszniewskich, którzy zainwestowali sporo grosza w jej stworzenie od podstaw, ściągając do niej polskich chłopów z Ukrainy.

– Dziś w miejscowości tej żyje sporo ich potomków – mówi Ludmiła Wolewicz. – Deklarują się już jednak jako Ukraińcy lub Mołdawianie. Nazwiska mają jednak polskie, sporo wśród nich Jakubowskich i Lasockich. Niewiele wiedzą o swoich korzeniach, ale na cmentarzu dbają o grób Wiktorii i Eugeniusza Wiszniewskich. Mają świadomość, że to oni byli założycielami ich wioski. Kiedyś w tej miejscowości był kościół, ale w czasach Związku Radzieckiego został zrujnowany, a w jego miejscu zbudowano dom kultury.

Działalność stowarzyszenia w Komracie pobudziła do działania Polaków w innych miastach Gagauzji.

– W chwili obecnej wyłoniła się grupa Polaków w Kahulu. – mówi Ludmiła Wolewicz. – Kiedyi w Komracie organizujemy jakieś imprezy, przyjeżdżają do nas. Podobna grupa złożona z szesnastu rodzin powstała obecnie w Starakliji ośrodku, w którym mieszkają Bułgarzy. Chce ona wstąpić do naszego Stowarzyszenia. W dwóch miastach gagauskich Czagaługi i Vulkanieskach zaczynają tez tworzyć się grupy inicjatywne złożone z Polaków, którzy również chcą przystąpić do stowarzyszenia. Brakuje im tylko liderów, którzy zebraliby wszystkie osoby o polskich korzeniach.

Odradzaniu polskości w Komracie sprzyja niewątpliwie życzliwa atmosfera ze strony władz Gagauzji. Lekcje języka polskiego stowarzyszenie prowadzi w pracowni urządzonej w Liceum Mołdawskim, które dla jej potrzeb udostępniło jedno z pomieszczeń, gdzie pierwotnie znajdowała się biblioteka.

Sprzyjająca atmosfera

– Strona polska znakomicie wyposażyła nasz gabinet językowy, w rezultacie czego jest on najlepszy w całej Gagauzji – podkreśla Ludmiła Wolewicz. – Gdy ambasador odwiedził liceum i zobaczył, że jego uczniowie wciąż mają prymitywną toaletę na podwórku, zdobył środki na zbudowanie nowoczesnych sanitariatów wewnątrz budynku. Obecnie z panią dyrektor Swietłaną Stojanową myślimy o następnych projektach służących tej placówce. Współpraca z nią układa się nam znakomicie, traktuje ona pracownię języka polskiego i współdziałanie z naszym stowarzyszeniem jako wizytówkę swojej placówki. Jeżeli do Gagauzji przyjeżdżają jakieś delegacje, zawsze odwiedzają jej liceum, by zobaczyć pracownię i występ naszego zespołu – liczy on czterdzieści osób i od trzech lat jest najlepszy wśród polskich zespołów w Mołdawii. Prowadzi go moja córka, która w Lublinie ukończyła profesjonalne studia z zakresu tańca i etnografii. Wszyscy oglądający jego występy nie mogą się nadziwić, że w Gagauzji jest tej klasy polski zespół i że w ogóle są w niej Polacy. Bardzo dobre stosunki mamy też z prezydentem Gagauzji Michaiłem Farmuzau. Jest to bardzo mądry człowiek, odnoszący się do Polaków z ogromnym szacunkiem i życzliwością.

Parafia też jest

Odrodzeniu polskości w Gagauzji sprzyja też niewątpliwie funkcjonowanie w Komracie parafii. Nie dysponuje ona jeszcze świątynią, ale gromadząc wiernych na modlitwie w wynajętych pomieszczeniach wspomaga ich integrację. Parafię założył ks. Stanisław Kucharek, Polak pochodzący z rumuńskiej Bukowiny. Na wieść o tym, że jego rodacy założyli w Komracie stowarzyszenie, które aktywnie działa, postanowił objąć ich opieką duszpasterską. Dwa razy w miesiącu zaczął dojeżdżać do Komratu, żeby odprawić dla nich Mszę św. Później zaczął dojeżdżać także do Kahulu, w którym uaktywniła się grupa Polaków. W jedną niedzielę odwiedzał z siostrami Komrat, a raz Kahul. Gdy Msza św. była w Komracie, wierni z Kahulu przyjeżdżali na nabożeństwo do tego miasta i odwrotnie. Praktyka trwa po dziś dzień, choć ksiądz Kucharek opuścił już Mołdawię, a opiekę nad Polakami w Gagauzji przejął rumuński ksiądz, dojeżdżający z parafii koło Kiszyniowa. Jesteśmy z jego posługi bardzo zadowoleni, podobnie jak wcześniej z posługi ks. Kucharka, którego do dziś dnia wdzięcznie wspominamy. Choć jest on Węgrem, mieszkającym w Rumunii, kiedy zaczął do nas przyjeżdżać, przystąpił do nauki języka polskiego i Mszę św. odprawia dla nas po polsku. Towarzyszą mu zawsze dwie polskie siostry zakonne, z którymi mamy dobry kontakt.

Poznać historię rodzin

Pani Ludmiła ma nadzieję, że dzięki działalności stowarzyszenia przyczyni się do tego, że jeszcze więcej Polaków niż dotąd zamieszkujących Gagauzję, korzystając ze sprzyjającej atmosfery wróci do swych korzeni. Uważa, że wszyscy powinni poznać historię swoich rodzin, cieszy się też, że wśród członków stowarzyszenia są starsi ludzie, którzy dają młodym przykład. Pan Krzyżanowski, czyli najstarszy uczęszczający na zajęcia z języka polskiego, odnalazł w archiwach KGB dokumenty obrazujące prześladowania swojej rodziny przez stalinowskie organy represji.

– Z ich lektury łatwo się domyśleć, dlaczego niektórzy Polacy jeszcze i dzisiaj boją się przyznać do swojej narodowości – ocenia Ludmiła Wolewicz. – W latach trzydziestych polskość w Gagauzji była skazana, jak i w całej Mołdawii i ZSRR na zniszczenie. Znaczna część Polaków została deportowana, bądź na miejscu rozstrzelana…Sprawy te są jeszcze mało znane, ale może już za rok będziemy wiedzieć więcej. Jedna z profesorek naszego uniwersytetu prowadzi badania w archiwach dotyczących historii Polaków w Gagauzji. Kiedy je zakończy i wyda omawiające je opracowanie, losy Polaków w Gagauzji przestaną być białą plamą.

Na razie jednak Ludmiła Wolewicz ma inne zmartwienie. Nie wiadomo, czy od nowego roku szkolnego nie przyjedzie do Komratu nauczycielka z Polski.

– Rozumiemy, że Polskę też dotknął kryzys i jej władze szukają oszczędności, ale dla nas brak nauczyciela byłby prawdziwą katastrofą – ubolewa. – Zwróciliśmy się pisemnie do premiera Donalda Tuska z prośbą o interwencję. Otrzymaliśmy odpowiedź, że zrobi wszystko, żeby nauczyciel do Komratu przyjechał. Trzymamy go za słowo.

Marek A. Koprowski

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. januszsolak
    januszsolak :

    Z dużym zainteresowaniem przeczytałem ten reportaż, bo i temat i ludzie, o których on opowiada nie są mi obcy. Jednak mnogość błędów historycznych i zwyczajnych mitów stawia pod znakiem zapytania jego wiarygodność. To przygnębiające, że mołdawscy Polacy nie znają własnych dziejów, historii własnego narodu i kraju, w którym przyszło im żyć. Ale zrozumiałe — niegdyś władze radzieckie zadbały, tak jak teraz władze Republiki Mołdawii skutecznie dbają o to, by prawda historyczna została tym ludziom wymazana z pamięci. Tak się rodzą legendy. Ale jednocześnie smutne, iż Autor reportażu, na którym spoczął obowiązek zweryfikowania tych opowieści, nie zadał sobie trudu, by sprawdzić fakty historyczne. W powszechnie dostępnym podręczniku do historii, czy też atlasie historycznym dla uczniów szkół podstawowych.
    W rzeczy samej zaciera już się pamięć polsko-rumuńskiego sąsiedztwa, chociaż trwało ono długo — 430 lat: od opanowania przez Kazimierza Wielkiego ruskich ziem Podola i Pokucia i wydarcia Węgrom Rusi Halickiej przez królową Jadwigę Andegaweńską do drugiego rozbioru Polski (1793), a potem — po odrodzeniu się niepodległej Rzeczypospolitej — przez 20 lat między obiema wojnami światowymi. Długa też była wspólna granica — do 1773 roku biegnąca ponad 500 kilometrów wzdłuż środkowego Dniestru, dalej przez Prut i w pobliżu Seretu.
    Polskość w Rumunii najczęściej kojarzona jest Mołdawią i jeszcze bardziej na północ wysuniętą Bukowiną, gdzie w górach jest jeszcze kilka wsi zamieszkałych w większości, a nawet w całości przez Polaków. Region ten od zarania był krainą pogranicza, spotykającą cywilizację łacińską z bizantyjską. Znajdował się pod panowaniem rozmaitych władców, poczynając od Tatarów poprzez Rzeczpospolitą, Mołdawię, Turcję, Austro-Węgry, Królestwo Rumunii, Związek Radziecki, aż po dzisiejszą Ukrainę i Rumunię. Polacy żyli tu z dawien dawna, byli tu już w czasach Kazimierza Wielkiego. Trwała też ożywiona wymiana handlowa prowadzona przez kupców obu narodów wzdłuż międzynarodowego szlaku handlowego, zwanego „drogą mołdawską”, łączącego Gdańsk z portami Morza Czarnego — Kilią i Białogrodem. W mołdawskich miastach funkcjonowały polskie placówki kupieckie. Miejscowi hospodarowie posługiwali się chętnie najemnymi żołnierzami — Polakami. Niektórzy z nich, zwłaszcza w Mołdawii, dochodzili z czasem do wysokich stanowisk, pracując na dworach hospodarów i bojarów jako dyplomaci oraz sekretarze prowadzący korespondencję łacińską i polską.
    Pierwszą w naszych narodowych dziejach większą emigracją polityczną było schronienie się w Mołdawii (1709–1712) stronników pokonanego w Wielkiej Wojnie Północnej króla Stanisława Leszczyńskiego, proszwedzkiego konkurenta Augusta II Mocnego. Do Mołdawii przedostało się wówczas, za zgodą Turcji, około 3000 polskich żołnierzy, pod dowództwem Józefa Potockiego, Jana Sapiehy i Michała Wiśniowieckiego. Uchodźców rozmieszczono głównie w twierdzy Bender i okolicach. Druga fala polskiej emigracji politycznej (1768), 3000–4000 żołnierzy, konfederatów barskich, pokonanych w kraju przez interwencyjne wojska rosyjskie znalazła schronienie także w Mołdawii. Ćwierć wieku później (1795–1797) pojawiła się kolejna fala polskiego uchodźstwa. Po klęsce insurekcji kościuszkowskiej, w latach — za zgodą władz tureckich i z poparciem hospodara mołdawskiego Michała Sutu — do Mołdawii przybyło 1840 byłych żołnierzy i 50 oficerów powstańczych, kierując się patriotycznym hasłem kto kocha ojczyznę, niech idzie na Wołoszczyznę. Przewodzili im Ksawery Dąbrowski i pułkownik Joachim Denisko. Sformowani w kilka oddziałów zamierzali oni przy politycznym poparciu Francji przebić się do kraju, by tam ponownie wznowić walkę o niepodległość. Rozbici przez wojska austriackie pod Dobronowcami, wycofali się ponownie do Mołdawii, skąd przez Stambuł odjechali do Francji i Włoch. Tam stali się zalążkiem Legionów generała Jana Henryka Dąbrowskiego. Jednakże część kościuszkowskich uchodźców pozostała i osiedliła się w Mołdawii, dając początek miejscowej Polonii. Zatem między bajki należy włożyć twierdzenie, jakoby to rosyjski car „zsyłał” uczestników insurekcji kościuszkowskiej do Mołdawii; było wręcz odwrotnie — to przodkowie dzisiejszej mołdawskiej Polonii szukali tam schronienia przed carem.
    W tym samym czasie (przełom XVIII–XIX) do Mołdawii napływać zaczęła w poszukiwaniu chleba emigracja zarobkowa. W ramach szeroko zakrojonej akcji kolonializacyjnej pojawili się w Mołdawii bezrolni chłopi z Galicji, przeludnionych podtarnowskich i podrzeszowskich wsi, kuszeni przez austriackie władze zwolnieniami podatkowymi i ze służby wojskowej. Szybko narastające przeludnienie w nowo założonych osadach powodowało, iż kolonizacja ta stopniowo przesuwała się w kierunku południowym, w stronę dzisiejszej Gagauzji.
    Po upadku powstania listopadowego na ziemiach rumuńskich znaleźli się żołnierze korpusu generała Józefa Dwernickiego. Po trzech latach władze austriackie wydaliły ich na Zachód, nie mniej jednak około 500 z nich przedostało się do północnej Mołdawii i znalazło tam swoje miejsce. Bojarzy mołdawscy zatrudniali polskich uchodźców w swoich majątkach; spotykali się z ogromną sympatią Rumunów oraz — co istotne — władz tureckich, odnoszących się wrogo do Austrii.
    Do czerwca 1940 roku Besarabia (dzisiejsza Mołdawia) była częścią Wielkiej Rumunii. W Kiszyniowie funkcjonował Konsulat Generalny RP (nota bene dzisiaj w tym interesującym budynku znajduje się ambasada USA). W 1932 roku, podczas swej wizyty w Rumunii, marszałek Józef Piłsudski odwiedził Kiszyniów, entuzjastycznie witany przez tamtejszą Polonię (wystarczy poszperać w polskich lub rumuńskich gazetach z tamtego okresu). Zatem także między bajki należy włożyć tezę, jakoby ZSRR w latach trzydziestych prześladował Polaków w Mołdawii.
    Rok później, w czerwcu 1941 roku, wojska rumuńskie wkroczyły do Besarabii i ta ponownie znalazła się w granicach Rumunii. Dopiero w sierpniu 1947 roku Mołdawia, już jako Mołdawska Socjalistyczna Republika Radziecka, stała się de jura częścią Związku Radzieckiego. Ale to już zupełnie inna historia.
    dr Janusz SOLAK – Akademia Obrony Narodowej w Warszawie.
    PS. Zainteresowanych tematem Gagauzji i Mołdawii odsyłam do książki — Mołdawia: Republika na trzy pęknięta — mojego autorstwa.