Wielka partia ludowa nie będzie większa

Wybory parlamentarne są sukcesem Jarosława Kaczyńskiego i jego ugrupowania, które potwierdziło, że jest jedyną wielką partią ludową. Jednak wybory te wyznaczyły jednocześnie granice jej wzrostu. Prawo i Sprawiedliwości w nowej kadencji może zostać zmuszone do defensywy.

W artykule podsumowującym majowe wybory do Parlamentu Europejskiego określiłem PiS jako wielką partię ludową. PiS stał się partią „szarego człowieka”, milionowych mas mieszkańców wiejskiej i małomiasteczkowej prowincji, ale posiadającą też istotne poparcie w środowisku wielkich miast i w grupie społecznej wyraźnych beneficjentów transformacji polityczno-ekonomicznej, w Polsce nieściśle zwanej klasą średnią. Zgodnie z moimi majowymi przewidywaniami PiS zwyciężył w wyborach. Zwyciężył w imponującym stylu. W wyborach o frekwencji niemal dorównującej przełomowym wyborom z 1989 r. partia ta zebrała poparcie ponad 8 mln obywateli. Dla porównania w 2007 r. Platforma Obywatelska zwyciężyła z poparciem 6,7 mln Polaków, zaś w 2015 r. PiS obejmował samodzielną władzę dzięki głosom 5,7 mln obywateli.

Ostatnia ofensywa PiS

W skali wojewódzkiej PiS nie wygrał tylko w województwie pomorskim. Gdy rozbić poparcie na powiaty i gminy partia rządząca również zwyciężyła w znakomitej większości z nich. Przykładowo w niegdyś raczej trudnym dla partii definiujących się jako prawicowe województwie dolnośląskim PiS wygrał we wszystkich powiatach poza miastami Wrocławiem, Jelenią Górą oraz powiatem jeleniogórskim. Partia rządząca dobrze okopała się na prowincji zdobywając poparcie aż 56 proc. wiejskiego elektoratu. Dla porównania Polskie Stronnictwo Ludowe zdobyło wśród niego 12 proc. głosów. Wśród rolników poparcie dla PiS sięgnęło aż 67 proc.

Wynik w liczbach bezwzględnych jest imponujący, lecz także inne partie powiększyły liczbowo swoje elektoraty, co zresztą przyniesie im rekordowe wpływy finansowe z subwencji. Jednak mobilizacja zwolenników wszystkich ugrupowań politycznych spowodowała, że proporcja poparcia dla partii rządzącej nie jest już tak imponująca. 43,5 proc oddanych na PiS głosów musi być dla jego polityków zawodem w kontekście dziesiątków miliardów wydanych na transfery socjalne w ciągu przedwyborczego roku. Jeszcze żadna partia w historii III RP nie zaoferowała elektoratowi tak wielkiej, tak tłustej kiełbasy wyborczej. Uczciwie trzeba przyznać, że PiS przynajmniej częściowo zapracowało na nią poprzez usunięcie jednej z największych bolączek Polski jaką była nieszczelność systemu podatkowego w zakresie VAT. A jednak, mimo tak wielkiej kiełbasy, której porcji nie można już istotnie zwiększyć, PiS dostał te same 235 mandatów co cztery lata temu.

Na znaczenie polityki socjalnej dla mobilizacji wyborców przez partię Jarosława Kaczyńskiego wskazuje struktura elektoratu PiS. Wśród emerytów i rencistów zdobyło ono bardzo wysokie poparcie 57 proc. Wśród bezrobotnych było to 56 proc. PiS otrzymał też 51 proc. głosów wyborców w wieku powyżej 50 lat. Nie musi to oznaczać schyłkowości partii. Grupa ludzi starszych będzie w Polsce rosła, a sami obywatele nierzadko zmieniają poglądy wraz z wiekiem i zmianą statusu.

Jednak granica wzrostu wielkiej partii ludowej jest wyraźnie widoczna gdy skonfrontujemy jej osiągnięcia z łącznym wynikiem partii opozycji – KO, Sojuszu Lewicy Demokratycznej i PSL. Z takim „centrolewem” PiS wygrał tylko w 17 spośród 41 okręgów wyborczych, choć pierwsze miejsce zajęło aż w 46 okręgach. W rozbiciu na powiaty poparcie ponad 50 proc. wyborców PiS osiągnął w mniej niż połowie, tradycyjnie na ścianie wschodniej, w Małopolsce, świętokrzyskim, i części województwa łódzkiego. Wygląda na to, że ofensywa partii rządzącej jest już zakończona. Teraz będzie ona mogła już tylko bronić swojej pozycji.

Jedyny przegrany

Wydaje się, że jedynym przegranym tych wyborów jest Koalicja Obywatelska, będąca w praktyce komitetem Platformy Obywatelskiej. Lifting nie pomógł. Co prawda proporcja poparcia była wyższa niż w 2015 r., ale dystans do PiS tylko się zwiększył. Ugrupowanie Grzegorza Schetyny zostało przez partię rządzącą zapędzone do wielkich miast. KO zwyciężyła tylko w 38 powiatach i miastach na prawach powiatu na 380 takich jednostek administracyjnych w Polsce. Jednak placówki KO to największe ośrodki miejskie: Warszawa, Kraków, Łódź, Wrocław, Gdańsk, Poznań, Katowice.

Schetyna może próbować się bronić, że w wielu sondażach jego komitet miał znacznie mniejsze poparcie niż wywalczył przy urnach. Jednak wybory zweryfikowały aspiracje polityków  PO do zmonopolizowania sceny opozycyjnej przez tę partię przedstawiającą się jako mająca duże szanse na pokonanie PiS. Szanse te są obecnie w przypadku Platformy niewiele większe niż w przypadku jakiejkolwiek innej partii  politycznej. Tymczasem to właśnie wrogość wobec partii rządzącej, perspektywa odsunięcia jej od władzy jest głównym spoiwem PO i motorem jej elektoratu. Wcześniej była nim władza i interes partyjnych działaczy w jej utrzymaniu. PO od dawna jest partią w najmniejszym stopniu ze wszystkich odwołującą się do jakichkolwiek idei. Element swego rodzaju konserwatyzmu instytucjonalnego zniknął w PO wraz z odejściem z polityki Jana Rokity. Postulaty radykalnego liberalizmu w sferze obyczajowej w jaskrawy sposób prezentował Janusz Palikot. W jej obecnym stanie Grzegorz Schetyna nie potrafi nawet odpowiedzieć czy jego partia popiera 500+ czy nie, czy otworzy granice przez migrantami, których chce wysłać do Polski UE czy pozostawi ją zamkniętą, czy chce przyznania związkom homoseksualistów statusu równego małżeństwom czy jednak nie.

W sensie ideowym Platforma jest pusta. Napędza ją tylko i wyłącznie resentyment beneficjantów jej rządów. Często beneficjantów względnych, to jest oceniających swój sukces przez pryzmat niskiego statusu prestiżowego i materialnego reszty społeczeństwa. Wydaje się, że w szeregach i elektoracie PO niemałą część stanowią właśnie ci, dla których walka z PiS jest w gruncie rzeczy grą statusową. To znaczy grą o to aby ci wszyscy obciachowi starzy, niewykształceni z małych miejscowości wrócili na swojej miejsce w szeregu, w hierarchii społecznej, na miejsca za nami, pod nami. Wybory pokazały, że tego rodzaju grupa nie jest zbyt wielka. Zaś w sytuacji gdy PO okazuje się impotentna w zakresie tego jedynego zadania jakie stawiają przed tą partią tego rodzaju działacze i sympatycy, to jest pokonania PiS, może dojść do jej szybkiej erozji. W partii już podnoszą się głosy krytyki wobec Schetyny. Według doniesień medialnych do gry włącza się już Donald Tusk. A ten bez oporów poświęci partię dla innej formuły politycznej skoro, według tych doniesień, woli popierać jako kandydata na prezydenta całej centrolewicowej opozycji Władysława Kosiniaka-Kamysza z PSL, a nie wysuwaną przez Schetynę Małgorzatę Kidawę-Błońską. Była deputowana Parlamentu Europejskiego z ramienia tej partii, Julia Pitera, powiedziała nawet, że jeśli Schetyna nie odda władzy dojdzie do rozłamu w klubie parlamentarnym partii. Zaś Borys Budka publicznie rozważa ubieganie się o stanowisko przewodniczącego tej partii już w grudniu. PO może nie przetrwać nowej kadencji.

Zdecydowanie najbardziej pozytywnym wynikiem tych wyborów jest osłabienie duopolu od 2005 roku degradującego polską politykę. Naród zdecydował w niedzielę, że nie chce w Polsce systemu dwublokowego. Prawie 28 proc. głosujących wybrało komitety inne niż POPiS. Ponieważ walka o władzę między tymi dwiema siłami od dawna sprawdzała się do gry na emocjach związanych właśnie z grą statusową była politycznie jałowa dla państwa i niszcząca dla debaty publicznej. Oczywiście była też na pewnym podstawowym poziomie w interesie obu skrzydeł POPiSu. Jednak społeczeństwo wyrwało się poza krąg tej wojny plemiennej i na kakofonię emocjonalnych pokrzykiwań odpowiedziało kierując się swoimi poglądami na tak ważne kwestię jak polityka ekonomiczna i socjalna czy prawo rodzinne i etyka. To właśnie ludzie mający skonkretyzowane wymagania w tych kwestiach poszli głosować na lewicę bądź Konfederację zamiast POPiSowy duopol.

Nowa lewica

Wybory są sukcesem lewicy. To nie tylko powrót do parlamentu, który w 2015 r. lewicowcy musieli opuścić przez koalicyjną formę komitetu wyborczego jaką przyjęli. Lewica wyszła z tych wyborów wyraźnie wzmocniona. Zamiast 1,1 mln głosów uzbierała ich 2,3 mln a w wymiarze procentowym było to 12,5 proc. zamiast 7,5 proc. sprzed czterech lat. Lewicowcom bardzo pomogły media publiczne nie tracące żadnej okazji by udzielać im głosu w ramach działań na rzecz osłabienia Koalicji Obywatelskiej.

Problemem może być dalsze funkcjonowanie tej koalicji. Składa się on z aż trzech podmiotów, z których każdy ma trochę inny profil. Od bazującym na resentymencie za PRL i mającym bardzo neoliberalną historię SLD, poprzez przede wszystkim liberalną obyczajowo Wiosnę po zdecydowanie lewicowe, także w warstwie koncepcji ekonomicznych Razem. Wiosna mogłaby utworzyć własny klub a Razem swoje koło. Najpewniej do tego nie dojdzie, ale czy znacznie mniej doświadczeni partnerzy starych wyjadaczy z SLD nie będą przez nich rozrywani? Pouczający jest już etap konstruowania komitetu wyborczego, co oddano w ręce działaczy SLD i którym jakoś tak to wyszło, że komitet musiał przyjąć szyld tej partii. To SLD będzie dysponować środkami finansowymi z subwencji co daje starym towarzyszom kolejne narzędzie polityczne do ręki.

Jednocześnie ten złożony koalicyjny układ ma perspektywę wzrostu. Zdołał zebrać głosy dawnych lojalistów SLD, uzyskując wyraźnie wyższe poparcie na ścianie zachodniej, czy w Łodzi, niegdyś bastionie postkomunistów. Jednak lewica uzyskała też ponad 18 proc. w sytej i liberalnej Warszawie. Lewica bazuje więc na zróżnicowanym elektoracie starszych miłośników PRL, ale też liberalnej młodzieży, bo wśród wyborców w wieku 18-29 lat lewicowcy uzyskali aż 18 proc. poparcia (wśród uczniów i studentów aż 24 proc. tuż za najpopularniejszą wśród nich KO). Daje to możliwości ekspansji w wielu kierunkach. Także kierunku elektoratu ludowego. Adrian Zandberg czy inni młodzi politycy Razem, w przeciwieństwie do eseldowców, są szczerzy i wiarygodni dla elektoratu, gdy głoszą lewicowe postulaty w odniesieniu do sfery gospodarki, finansów i usług publicznych. Warto zwrócić uwagę właśnie na Zandberga, który może się stać „czarnym koniem” nowej kadencji. Przewodniczący Razem ma dobrą prezencję, a nawet charyzmę, mówi ze swadą ale też konkretnie. Szczególnie w kwestiach społeczno-ekonomicznych co bardzo odróżnia Zandberga od uciekającego się do najbardziej okrągłych sloganów Roberta Biedronia. Lewica z Zandbergiem i jemu podobnymi na froncie może podgryźć elektorat PiS z lewej strony.

Jednak główną linią ataku będzie forsowanie postmodernistycznej agendy kulturowej. Wybrany na posła bliski współpracownik Biedronia, a niegdyś ważny działacz młodego pokolenia SLD, Krzysztof Gawkowski zapowiedział w czwartek, że jednym pierwszych projektów ustaw złożonych w nowej kadencji Sejmu będzie projekt ustawy o związkach partnerskich. Tym samym na polską scenę polityczną nie tyle wraca, co wchodzi nowa lewica. To nie będą już weterani PZPR przejawiający na pewnym elementarnym poziomie sporą dozę potocznie rozumianego konserwatyzmu. Znany był przypadek ankiety przeprowadzonej w połowie ubiegłej dekady w Sejmie przez jedną z organizacji nurtu LGBT. Okazało się, że najmniej przyjaźni jego postulatom byli posłowie Ligi Polskich Rodzin i właśnie SLD. Tej lewicy już nie ma. W ławach poselskich zasiądą teraz działacze ruchu LGBT bądź ich silnie zmotywowani ideologicznie zwolennicy, zwolennicy takiej „Nowej Lewicy” jaka na zachodzie odeszła od marksizmu ku teorii krytycznej, teorii która zamiast na rewolucji w ekonomicznej „bazie” każe koncentrować się na zmienianiu kulturowej „nadbudowy”. Rodzi to poważne wyzwanie dla wszystkich zwolenników tradycyjnych form społecznych. Szczególnie w warunkach, gdy rządząca wielka partia centroprawicowa – PiS pozostaje całkowicie bierna wobec prób kulturkampfu podejmowanych przez nowolewicowców, nie chce na nie reagować narzędziami prawno-instytucjonalnymi, a szerokie zaplecze intelektualne tego obozu nie potrafi dać im odporu na płaszczyźnie metapolitycznej, na płaszczyźnie debaty publicznej. Konserwatyści są też wyraźnie słabsi na ulicach, do czego także przyczyniają się działania PiS, pod rządami którego kolumny opancerzonych policjantów brutalnie rozbijają manifestacje przeciwników ruchu LGBT.

Koniec duopolu

Z niedzielnych wyborów mogą być zadowoleni także politycy PSL. Prawie 1,6 mln głosów i 8,5 proc. to skok do góry z najniższego szczebla, na jakim partia znalazła się po poprzedniej elekcji. Stronnictwo będące jedyną partią w Polsce zakorzenioną społecznie pokazało po raz kolejny, że struktury mają znaczenie, nawet w czasach medialnej postpolityki. W wielu regionach i powiatach kraju, działacze PSL bywają starostami, wójtami, sołtysami, radnymi, komendantami zastępów Ochotniczej Straży Pożarnej, weterynarzami, szefami kół łowieckich – czyli autorytetami w wiejskich społecznościach. Oni nie muszą być w mediach by zbierać w nich głosy.

Jednak wybory pokazały też, że PSL przestał być partią typowo wiejską czy rolniczą, choć ciągle nie dał się całkowicie pokonać PiS w tej sferze – na stronnictwo głosowało aż 17 proc. rolników, choć już tylko 12 proc. elektoratu ogólnowiejskiego. Przyciągnięcie Pawła Kukiza okazało się dobrym pociągnięciem. W maju, w wyborach do Parlamentu Europejskiego zebrał on pół miliona głosów. Według badania IPSOS na partię najbardziej zasiedziałą na scenie politycznej III RP zagłosowało 22 proc wyborców Kukiz ’15 z poprzednich wyborów parlamentarnych – ponad jedna czwarta elektoratu, który mobilizował się wówczas pod sloganem walki z „partiokracją”.

Władysław Kosiniak-Kamysz zgarnął więc elektorat wydawałoby się nieosiągalny dla jego partii, nie odstraszając dotychczasowych zwolenników, co osiągnął poprzez stosunkowo szybkie schowanie Pawła Kukiza w czasie kampanii wyborczej. Młody przewodniczący będzie miał więc bardzo silną pozycję w swojej partii. Umacnia się także jako polityk ogólnokrajowy, skoro Donald Tusk, próbując znaleźć kandydata całej opozycji na prezydenta, na poczekaniu może wymyślić tylko nazwisko przewodniczącego PSL.

Nic dziwnego. W czasach wojny plemiennej między PiS i PO, w czasie gdy na scenę wkracza lewica i Konfederacja mobilizująca twarde, ideologicznie zmotywowane elektoraty, PSL okazuje się jedyną prawdziwą partią centrową. Jeśli Kosiniakowi-Kamyszowi uda się utwierdzić swoje stronnictwo właśnie w takiej ogólnopolskiej roli nie będzie musiał się więcej martwić o to czy przekroczy ono próg wyborczy. Według badań IPSOS, wśród elektoratu PSL 32 proc. stanowili ci wyborcy, który w poprzednich wyborach zagłosowali na inne partie. Przy czym proporcja dawnych wyborców PiS, PO i Zjednoczonej Lewicy była wśród nich w przybliżeniu równa, co wskazuje w jak wielu kierunkach może ekspandować PSL.

Konfederacja

Największą niespodzianką tych wyborów jest wejście do parlamentu Konfederacji Wolność i Niepodległość czyli doraźnej, założonej na potrzeby wyborów partii konserwatywnych liberałów i Ruchu Narodowego. Sukces jest tym większy, że jednym i drugim udało się pokonać próg wyborczy przy bardzo wysokiej, jak na polskie warunki, frekwencji.

Konfederatom pomogły przeszarżowane działania propagandowe a właściwie cenzorskie telewizji publicznej. Wycinanie wyniku konfederatów z informacji o sondażu musiało doprowadzić do wymuszonego przez sąd sprostowania, a kombinacje wokół sprostowania redaktorów-aktywistów TVP pociągnęły za sobą nowy proces, nowy wyrok i jeszcze większą wrzawę wokół Konfederacji i to w ostatnim okresie przed datą wyborów.

Sukces Konfedracji jest niespodziewany, gdyż w czasach pobudzenia socjalnych roszczeń elektoratu, konfederaci budowali swoją narrację głównie na liberalnych postulatach w odniesieniu do kwestii społeczno-ekonomicznych. Na tej płaszczyźnie „antysystemowa” Konfederacja była ostatnim obrońcą hegemonii pojęć liberalnych trwającej od czasów działalności Leszka Balcerowicza do 2015 r. Jak wskazują dokonania komitetów wyborczych Janusza Korwina-Mikkego, twardy elektorat koliberalny to 500-700 tys. obywateli. Czy faktycznie liczba radykalnych liberałów mogła wzrosnąć do ponad 1,2 mln i to w czasach gdy obywatele odczuwają jedyne pozytywne efekty hojnej polityki socjalnej PiS? Nie wydaje się.

Choć wśród wyborców, którzy wcześniej nie głosowali, a w niedzielę pofatygowali się do urn udział Konfederacji wyniósł aż 15 proc. to nie wydaje się, aby był to elektorat korwinistyczny. Portal Polityka w Sieci, w swojej analizie zasięgów na portalach społecznościowych, twierdzi, że Konfederacja przebiła się mocno przy okazji lipcowego, burzliwego marszu LGBT w Białymstoku. W czasie gdy politycy PiS tłumaczyli brutalne działania policji wobec przeciwników „marszu równości”, konfederaci jednoznacznie stanęli po ich stronie. Temat roszczeń ruchu LGBT przewijał się często w czasie tej kampanii, podgrzewany dodatkowo przez media państwowe i sprzyjające PiS, a okazało się, że dla twardego, tradycjonalistycznego elektoratu to Konfederacja stała się tradycjonalistyczną propozycją. Wydaje się, że to właśnie kulturowy konserwatyzm był jednym z powodów wzrostu elektoratu tej partii taktycznej. Konfederaci będą bardzo niebezpieczni dla PiS na tej płaszczyźnie, podkreślając bezczynność partii rządzącej wobec ekspansji ruchu LGBT czy niechęć do zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Czasy wygodnego dla PiS starcia na slogany z PO się skończyły. Teraz będzie on podgryzany z prawa i z lewa, konfrontowany przez konfederatów i lewicowców z bardzo konkretnymi postulatami ważnymi dla wyborców konserwatywnych i socjalnych.

Jednak przede wszystkim Konfederacja pozyskała tak zwany elektorat „antysystemowy”. To elektorat ogólnego buntu przeciwko dotychczasowym elitom politycznym i instytucjom, który zwykle dobrze i głośno potrafi odpowiedzieć czego nie chce, natomiast znacznie trudniej przychodzi tej grupie, z powodu jej zróżnicowanych poglądów, sformułować jakikolwiek program pozytywny. Elektorat ten popierał niegdyś nie reprezentujący żadnej jednolitej agendy ruch Kukiz ’15. Konfederacja przejęła największą część – 24 proc. wyborców tego ruchu. Inicjując na Twiterze dyskusję nad ewentualnym podziałem reprezentacji Konfederacji w Sejmie na dwa koła po liniach ideowych zderzyłem się ze zdecydowanym sprzeciwem jej zwolenników domagających się organizacyjnej jedności, tworzenia „jednego ruchu”. Gdy pytałem ich po co politycy o bardzo zróżnicowanych poglądach mają tworzyć coś więcej niż sojusz wyborczy otrzymywałem w odpowiedzi albo ogólnikowe hasła o walce z „układem okrągłostołowym” albo przekonanie o łatwości kompromisu programowego jaką mogą wypracować narodowcy i konserwatywni liberałowie. Ale między nimi nie ma możliwości łatwego kompromisu.

Zobacz także: Prof. Wielomski dla Kresy.pl: Konfederacja musi świadomie przyjąć postawę antyrządową

Poseł Robert Winnicki głosował w Sejmie za programem 500+ co jest kwestią fundamentalnej krytyki ze strony korwinistów. Prezes Ruchu Narodowego był także w kończącej się kadencji czołowym szermierzem sprawy kresowej, postulującym by interesy wspólnot Polaków na Białorusi, Litwie czy Ukrainie były priorytetem w polityce Warszawy wobec tych państw. Tymczasem Janusz Korwin-Mikke wielokrotnie mówił, że etniczni Polacy na Kresach nie interesują go bo są obywatelami innych państw i nie płacą w Polsce podatków. O kompromis nie będzie łatwo bo nawet te przykłady wskazują na fundamentalną różnicę na poziomie filozofii między liberalizmem i nacjonalizmem. Pierwszy ukazuje społeczeństwo jako wielostronną umowę jednostek, która ma dawać im maksymalną wolność w realizacji indywidualnych interesów. W nacjonalizmie społeczeństwo jest organiczną wspólnotą kultury i pochodzenia, w której, na elementarnym poziomie, dobro jednostki musi ustąpić dobru kolektywnemu. Bardzo trudno zgodzić się co do większej liczby szczegółowych postulatów jeśli uznaje się zupełnie różne pryncypia. Dlatego podstawowym wyzwaniem dla polityków Konfederacji będzie utrzymanie parlamentarnej jedności w sytuacji gdy dwie połowy koła będą głosować przeciwstawnie w ważnych kwestiach. Chyba, że jedna ze stron zdominuje drugą.

Emigracja coraz dalej od Polski

Ciekawym aspektem jest również aktywność wyborcza naszych emigrantów. W USA zagłosowało niecałe 30 tys. polskich emigrantów posiadających polskie obywatelstwo. To o połowę więcej niż w 2015 r. Wyraziście pokazuje to jak nieuzasadnione jest  przekonanie o znaczeniu rzekomo wielkiej Polonii w tym państwie. PiS zdobył w USA nieco ponad połowę głosów. To spadek w porównaniu do wyniku sprzed czterech lat. KO uzyskała około 26 proc., SLD –  prawie 9 proc. a Konfederacja 8 proc.

Najwięcej głosów, jedna trzecia wszystkich oddanych za granicą, padło w Wielkiej Brytanii – około 100 tys. To dwa razy więcej niż cztery lata wcześniej. KO zdecydowanie wyprzedziła tam PiS, który z 20 proc. poparcia znalazł się nawet za SLD. PiS znalazł się na trzecim miejscu także w Irlandii gdzie głosowało jednak tylko nieco ponad 13 tys. obywateli. W Holandii podobnie, ale tam PiS z niecałymi 15 proc. poparcia znalazł się nie tylko za KO i SLD,  ale nawet za Konfederacją (ta z wynikiem 16 proc). W Niemczech zagłosowało 36 tys. Polaków. KO również wygrała tam z PiS.

Wyniki te pokazują jak bardzo nastroje polityczne najnowszej fali emigracji zarobkowej mogą rozmijać się z nastrojami w Polsce. Emigranci wyjeżdżali z Polski poszukując nie tylko wyższych zarobków, ale generalnie stabilności materialnej. Wysoko cenią sobie brytyjskie benefity, a żyjące w Wielkiej Brytanii Polki chętnie korzystają z brytyjskich świadczeń socjalnych osiągając poziom rodności znacząco wyższy niż ich rodaczki w kraju. Według danych z 2016 roku na jedną Polkę w Wielkiej Brytanii przypadało aż troje dzieci. Mimo to do wyborów na Wyspach Brytyjskich ruszyli częściej przeciwnicy partii, która próbuje budować tego rodzaju „państwo dobrobytu” w Polsce.

Karol Kaźmierczak

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply