Naiwnością jest oczekiwanie, że białoruski przywódca może stać się obecnie partnerem bezpośrednich rozmów, a nasze zaproszenie do negocjacji potraktuje z dobrą wolą, a nie jako sygnał słabości państwa nominowanego na wroga. Sygnał zachęcający do dalszego eskalowania środków agresji.

Kryzys graniczny związany z agresywnym naporem migrantów na naszą granicę, naporem organizowanym przez władze Białorusi, omawiany był w poniedziałek między Aleksandrem Łukaszenką i Angelą Merkel, między Władimirem Putinem i Emmanuelem Macronem. Polacy zaś desperacko bronią swojej granicy, obserwując co wyniknie z negocjacji innych.

Komentując to, co dzieje się na naszej wschodniej granicy podkreślić należy, że jest to największy kryzys naszego bezpieczeństwa co najmniej od 1989 r. Zdolność suwerennego stanowienia prawa i egzekwowania władzy nad ludźmi zamieszkującymi na terytorium zakreślonym przez granicę jest chyba najbardziej klasyczną definicją tego co nazywamy państwem. Kontrola nad tym, kto i na jakich zasadach granicę przekracza jest więc jedną z najbardziej rdzeniowych funkcji i atrybutów państwa, właściwie oznaką jego istnienia. Państwo, które nie jest w stanie tej kontroli utrzymać albo nie jest suwerenne, albo jest bardzo słabe, albo już nie istnieje.

Dlatego też stymulowaną i organizowaną przez władze Białorusi nawałę migrantów, próbujących wkraczać na nasze terytorium wbrew naszemu prawu i woli, i to jeszcze po to by z naszego terytorium naruszać granicę państwa trzeciego, a konkretnie Niemiec, trzeba potraktować wprost jako agresję Mińska prowadzoną poniżej poziomu wojny. Agresję podważającą naszą pozycję i sprawczość już nie tylko w przestrzeni międzynarodowej, nie tylko wobec innych państw, ale na naszym własnym terytorium.

Wszyscy ci, którzy domagają się wpuszczenia migrantów godzą się w praktyce na przyjęcie ich na warunkach Aleksandra Łukaszenki. Najbardziej groteskowe jest to, że najczęściej są to ci sami liberałowie, dla których Aleksandr Grigoriewicz jest figurą wschodniego autorytarnego potwora, reprezentującego wszystko to, czym pogardzają i czego się obawiają. Potwora, który, według naszych liberałów, nie zasługuje nie tylko na uznanie, ale nawet na nawiązywanie jakichkolwiek rozmów, jakichkolwiek kontaktów. Ci sami ludzie godzą się na faktyczne powierzenie współkontroli nad granicą naszego państwa w ręce tegoż potwora.

Wszyscy ci, którzy powodowani politycznym cynizmem i grą międzypartyjną, liberalnymi miazmatami, kosmopolitycznymi ideami czy tylko tanimi emocjami, wzywają do faktycznego powierzenia agresorowi współkontroli nad granicą naszego państwa są funkcjonalnymi dywersantami, wrogami publicznymi. To, że w takiej roli występują poważne siły parlamentarne, to, że według sondaży, jeszcze w październiku chciało tego 20-30 proc. obywateli świadczy o stopniu rozkładu naszej wspólnoty, atrofii myślenia właśnie w kategoriach odpowiedzialności za rodaków i przestrzeń, na której się wspólnie egzystuje. W polskim Sejmie przeciwko budowie zapory na granicy zagłosowało miesiąc temu aż 174 posłów z trzech partii o poparciu społecznym gwarantującym im pozostanie w Sejmie. Warto to porównać z głosowaniem w łotewskim parlamencie w analogicznej sprawie, w którym wszyscy głosujący deputowani bez wyjątku poparli budowę muru na granicy z Białorusią.

Wspólnicy Łukaszenki

Sentymenty są tym bardziej nie na miejscu, że trudno taktować migrantów jako uchodźców lub niewinne ofiary en masse. Dane Straży Granicznej wskazują, że w większości pochodzą oni z Regionu Kurdystanu w Iraku. Ten autonomiczny region, nawet w czasach amerykańskiej okupacji po inwazji z 2003 r., był w targanym rebelią i terroryzmem kraju oazą spokoju z funkcjonującą jako tako gospodarką. Obronił się również przed blitzkriegiem ISIS w 2014 r.

Trudno traktować irackich Kurdów niczym plemię z ostępów Amazonii. Niezgorsze smartfony w rękach oraz markowe ubrania, czy tylko ich podróbki, jakie ma niejeden migrant pod naszą granicą, sugerują, że dość dobrze orientują się oni w tym, co dzieje się na świecie. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś wydawał tysiące dolarów nie wiedząc dokąd jedzie i nie planując szczegółowo swojej wyprawy po wygodniejsze życie. A wiedza ta czeka na wyciągnięcie palca, wymaga tylko poruszania nim co nieco po ekranie smartfona. W ciągu kilku minut można się dowiedzieć w ten sposób gdzie leży Białoruś, gdzie leżą Niemcy oraz że wiza wydawana przez tę pierwszą nie uprawnia do wjazdu na terytorium jakiegokolwiek państwa UE. W ciągu kilu minut można się też dowiedzieć co w ostatnich tygodniach dzieje się na granicy polsko-białoruskiej.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Czas wreszcie otwarcie, dobitnie napisać – migranci atakujący naszą granicę, naszych funkcjonariuszy i żołnierzy to nie żadne ofiary Łukaszenki. To jego wspólnicy w agresji na nasz kraj. Dzieci zaciągnięte przez ojców i matki w nielegalną podróż to być może nie wynik ograniczonej wiedzy rodzicieli, ale ich poziomu moralnego.

Kolejne zatrzymania obywateli innych państw legalnie przebywających na terytorium państw Unii Europejskiej, często Niemiec, a podjeżdżających pod naszą granicę z Białorusią, by podejmować tych, którzy nielegalnie ją przekraczają, wskazują, iż te migracje są właśnie dobrze zaplanowane. Być może podejmujący legalni migranci, to efekt zalewu z roku 2015 r. Być może przybyli wcześniej. Tak czy inaczej widzimy jak kolejne fale migracji, nawet zalegalizowanej, napędzają kolejne. Warto o tym pamiętać w Polsce, państwie, które w 2020 r. wydało ponad 600 tys. pierwszych zezwoleń na pobyt dla cudzoziemców, to jest prawie dwa razy więcej niż Niemcy – drugie pod tym względem w Unii co stanowiło jedną czwartą wszystkich pierwszych pozwoleń pobytowych dla cudzoziemców wydanych we wszystkich państwach UE.

Wobec wymierzonej broni

Część komentatorów podkreśla, że kryzys migracyjny był odwetem Łukaszenki za działania Polski z zeszłego roku, dyplomatyczne i propagandowe poparcie białoruskich opozycjonistów oraz ich zwolenników, którzy próbowali ulicznymi protestami doprowadzić do ustąpienia przywódcy. Jednak w tym roku to Łukaszenko eksalował konflikt, podniósł go na nowy poziom wdrażając działania fizycznie kwestionujące naszą granicę, zresztą po wypowiedziach podważających przynależność państwową Podlasia. Nie ma tu żadnej symetrii wobec niedowarzonego, nieudolnego wsparcia białoruskiej opozycji przez Polskę. Od miesięcy to Mińsk eskaluje i roztrząsanie w Polsce błędów i naiwności polskich polityków akurat w tym momencie nie jest konstruktywne. Nawet jeśli faktem jest, że tak słabe rozpoznanie sytuacji na Białorusi i tak mały zasób sił i środków w ręku Warszawy do moderowania sytuacji w tym kraju jakie ujawniły się rok temu, podlane w dodatku sosem demoliberalnego misjonaryzmu, to czynniki, które trzeba czym prędzej wyeliminować w polityce wobec tego państwa.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Oczywiście, wbrew komentarzom niektórych, Polska w obecnej sytuacji nie może podjąć bezpośrednich negocjacji z władzami Białorusi. Nie negocjuje się ze stroną wymachującą bronią, także wtedy gdy jest to broń demograficzna, w postaci stymulowanego i organizowanego potoku migrantów. Cele gry Łukaszenki są jasne. Po pierwsze chce wyjść z roli pariasa, chce zostać zaproszonym do rozmów, zyskać faktyczne uznanie. Ten cel właśnie, poprzez telefon do niemieckiej kanclerz, osiąga. Stąd tryumfalistyczny ton, jaki dobiega z białoruskich mediów państwowych.

Z kim rozmawiać

Jednak Łukaszenko zaatakował Polskę także po to, by konsolidować przeciw zewnętrznemu wrogowi resztki społecznego zaplecza. W moim przekonaniu kryzys był również autorskim pomysłem Łukaszenki na wikłanie Rosji w konflikt z Polską, a właściwie całym Zachodem. W warunkach takiego konfliktu Łukaszenko może prezentować się wobec Moskwy jako niezastąpiony bastion, czy może forpoczta russkiego miru, uzyskać jej wsparcie dla swoich politycznych ruchów, czy może nawet innego rodzaju gratyfikacje. Rosjanie weszli w te buty pieczołowicie rozgrywając swoją grę, w ramach której było i publiczne odcinanie się od co bardziej radykalnych pogróżek Łukaszenki w rodzaju blokowania tranzytu rosyjskiego gazu do UE i kampania zarzutów pod adresem polski za niehumanitarne traktowanie “uchodźców”.

Z powodów wyżej wymienionych, naiwnością jest oczekiwanie, że białoruski przywódca może stać się obecnie partnerem bezpośrednich rozmów, a nasze zaproszenie do negocjacji potraktuje z dobrą wolą, a nie jako sygnał słabości państwa nominowanego na wroga. Sygnał zachęcający do dalszego eskalowania środków agresji. Łukaszenko ciągle ma interes w eskalacji. Z tych samych powodów polscy politycy i komentatorzy, atakując za politykę Łukaszenki właśnie Rosję, przypisując jej publicznie inspirowanie czy nawet organizowanie tej agresji przeciw Polsce, w praktyce grają właśnie w opisaną powyżej grę Aleksandra Grigoriewicza, realizują jego cel. I utrudniają rozwiązanie kryzysu.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Dziś widać wyraźnie, że o ile nie możemy obecnie rozmawiać z przywódcą Białorusi, to musimy uwzględnić stanowisko Rosji. Jeśli negocjować to właśnie z “czynnikiem miarodajnym” w Europie Wschodniej, a nie jego naprzykrzającym się wasalem. Łukaszenko kieruje się zresztą dokładnie taką samą logiką – nie chce rozmawiać z Polską, lecz bezpośrednio z Berlinem. Nas zaś wykorzystuje jak pole dla manifestowania swojego negatywnego potencjału, co ma mu do tych rozmów otwierać drogę i być w nich jednym z niewielu argumentów. My po latach absurdalnej polityki w odniesieniu do Rosji, dobrej pozycji do rozmów z nią nie mamy. Zapędziliśmy się w sytuację realizującą tezy i dążenia Władimira Putina, który sprawy Europy Środkowowschodniej chce rozwiązywać negocjując z “poważnymi państwami”, czyli Niemcami i Francją. Niemniej kroki na rzecz odbudowy kontaktów i rozpoczęcia rozmów z Moskwą trzeba podejmować, inaczej już zawsze o nas będą rozmawiać z nią inni.

W defensywie

Obecna sytuacja powinna zresztą otrzeźwić naszych zapadników i prometeistów. Elity państw zachodnioeuropejskich, czy tym bardziej zdystansowani od całej tej rozgrywki Amerykanie, nie będą żyrować naszej polityki wypychania Rosji z Białorusi, z Krymu, czy jakichkolwiek obszarów położonych za obecną rubieżą wpływu zachodnich państw i struktur integracyjnych. W zeszłym roku nie można było nie zauważyć wstrzemięźliwego podejścia zachodnich polityków wobec protestów na Białorusi. Teraz widzimy jak bez mrugnięcia okiem wchodzą oni w negocjacje dotyczące kluczowych dla nas spraw bez naszego udziału.

Wczorajsze rozmowy Angeli Merkel z Łukaszenką i Emmanuela Macrona z Putinem dobitnie pokazały naszą obecną międzynarodową pozycję i możliwości. Są one słabe. Jesteśmy zepchnięci do defensywy, a w defensywie przyjdzie nam bronić kilkusetkilometrowej linii granicy, na której to przeciwnik dowolnie wybiera punkty uderzenia. W czasie, gdy białoruscy pogranicznicy podwozili kolejnych obywateli Iraku pod naszą granicę nie spłonął samochód żadnego żadnego białoruskiego generała, czy nawet prostego funkcjonariusza. Nie przestał działać system informatyczny żadnej publicznej instytucji Białorusi. Nie ujawniliśmy żadnych wrażliwych białoruskich danych. Na ulice nie wyszli żadni białoruscy opozycjoniści, choć od ponad roku białoruscy propagandziści twierdzą, co powtarzają też nieliczni sympatycy Łukaszenki w Polsce, że ruch opozycyjny i jego masowe wystąpienia z zeszłego roku to polska machinacja. Ta nasza niemożność przejścia do ofensywy tylko potwierdza, mające już status tajemnicy poliszynela, informacje o tym, że nasze służby specjalne nie mają na Białorusi już niemal żadnych aktywów i możliwości działania.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Oddolny ruch Białorusinów został w zeszłym roku spacyfikowany tak brutalnie, przycięty tak nisko u korzeni, że nikomu nad Niemnem i Swisłoczą nie przychodzi do głowy protestować. Nawet w sytuacji, gdy tłumy migrantów są już aż nazbyt widoczne w białoruskiej stolicy i pojawiają się trudne do potwierdzenia informacje, że w miejscowych zakładach urządza się zbiórki na ich rzecz lub szuka się dla nich miejsc kwaterunku. Brak jakichkolwiek protestów w Mińsku w sytuacji, gdy migranci są uciążliwi także dla jego mieszkańców, pokazuje ile warta jest cała fanfaronada naszych polityków i “ekspertów” o tym, jak wielki sukces odniosła Polska swoją polityką w 2020 r. wspierania “przebudzenia narodowego” i zyskiwania “sympatii narodu”. Zeszłoroczne protesty i “sympatia narodu białoruskiego” w bieżącym politycznym rachunku, czy wręcz w bieżącym rachunku bezpieczeństwa Polski okazują się niewiele warte. I nie mam pretensji do mieszkańców Mińska, że nie chcą już wychodzić na ulice wprost pod pałki OMON-u, a spod nich często wprost do więźniarki i aresztu. Jednak takie są realia.

Wewnętrzny front

Pół biedy jeśli Merkel konsultowała się z Warszawa przed wykręceniem numeru do Łukaszenki i konsultuje się z nią po odłożeniu słuchawki. Jeśli natomiast tak się nie stało i nie stanie oznacza to tylko tyle, że jesteśmy przedmiotem obecnej gry międzynarodowej, a co najmniej tak jesteśmy traktowani przez naszych sąsiadów. 

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Pozostaje nam front najważniejszy. Nawet jeśli nie stać nas na działania ofensywne, jak do tej pory ciągle skutecznie bronimy swojej granicy i to nam pozostaje. Nasi strażnicy graniczni, żołnierze, policjanci z większym lub mniejszym powodzeniem będą uszczelniać naszą granicę tak długo, jak za ich plecami będzie panował względny konsensus co do słuszności ich misji. Wszyscy politycy, działacze społeczni, dziennikarze, publicyści i obywatele kwestionujący publicznie tę słuszność są piątą kolumną mińskiego agresora. Ten konflikt toczy się przede wszystkim w noosferze. Upowszechnienie się wśród obywateli Polski przekonania, że nasza granica musi być otwierana pod pewnego rodzaju naciskiem czy to obcej stolicy, czy to obcego tłumu, mogłoby być wstępem do zwiększania agresji w wymiarze fizycznym, przy jednoczesnym spadku determinacji społeczeństwa do fizycznego odparcia takiej agresji.

Karol Kaźmierczak

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. swojmil
    swojmil :

    A mnie nie interesuje twoja gra na domniemanych kompleksach i nie interesuje mnie siła tzw. państwa, tym bardziej, że co chwila zwraca się ono przeciwko mnie Narodowi a to nakazując szprycować jakimiś lewymi preparatami bigfarmy a to preparując jakieś fale umieralności na wymierającej ludności ze starości, Czarnobyla, słabej postawy żydowskiego lobby lekarskiego i ogólnie zaprzedania lewizny Sorosowemu programowi depopulacyjnemu. Interesuje mnie polski Naród, wyłącznie. A ten interes, już widzę, zostanie zagospodarowany w najbliższych dekadach znów dla programu gonienia Zachodu, teraz wystarczy, że wygospodarują paroletnią izolację, potem z tego zrobią program goniący za multi-kulti. Nasza ludzka wieczna wiara, że oni chcą dobrze ale im nie wychodzi… Takie użycie Obrony Terytorialnej do walki z kowidozą, pilnowania szpitali przed ujawnieniem tajemnicy poliszynela, że stoją one puste i są potrzebne do uczestnictwa Państwa w szopce opłaconej przez globalne korporacje, pokazał, że właściwie te Państwo wewnątrz naszego narodu jest cały czas jak chorągiewka, nie można mu ufać. Zatem co mi tu wyjeżdżasz gościu z siłą Państwa? Może ta siła stawi opór najeźdźcy? Nie, w 1939r. milionowa armia została pokonana od środka w 2 tygodnie, przez inną armię masońskich zdrajców. Dlaczego miałbym wierzyć, że dziś, przy jeszcze większej infiltracji państwa przez gudłajów i masonów, korporacje znów ich nie wykupią, tych ludzi o słabych kręgosłupach moralnych, którym ciągle szekle brzęczą po nocach? Mam gdzieś siłę twojego masońskiego państwa, to dla mnie fanaberia, pasożyd, który jedzie na polskiej homogeniczności narodowej, nie pomaga, rozbraja, przeszkadza. W rzeczy samej uważam, że nawet osłabienie tej pasożytniczej państwowości wyjdzie dobrze dla polskiej obronności. Spójrzmy obok, to przecież nie ukraiński żydomasoński rząd uchronił Ukrainę przed rozpadem, ale te wredne wulgarne znienawidzone karki-nacjonalisty ukraińskie z Azowem włącznie. To jest pewna specyfika tych spolegliwych społeczeństw Europy. Im szybciej dorobimy się wolnego rynku w kwestiach organizacji paramilitarnych, tym będziemy mieli bardziej własną wersję geohistorii, paradoksalnie ten pasożyd masoński firmujący się jako nasze polskie państwo, będzie miał większą siłę obronną. Nie, już pasożydzie się nie chowaj, już patrzę na ciebie, już cię widzę. Nie podobasz mi się i nie spodziewam się po tobie żadnej wytrwałości, siły ani nawet serca do opieki w służbie zdrowia w której tracisz 400 tysięcy Polaków rocznie, ani niczego. Po prostu spierdalaj stąd, zanim zacznę lepiej przyglądać się tekturze na której narysowana jest siła twoich animatorów.