Radykał uratował francuską lewicę

O mały włos w drugiej turze francuskich wyborów prezydenckich zamiast Marine Le Pen znalazłby się Jean-Luc Mélenchon. Znamienne, że to właśnie radykał ocierający się o trockizm, nazywany przez swoich przeciwników „islamolewakiem”, podał ożywczy tlen umierającej francuskiej lewicy.

Lewa strona sceny politycznej we Francji ma sporą zagwozdkę po niedzielnych wyborach prezydenckich. Z jednej strony Mélenchon na ostatniej prostej kampanii zapracował na zupełnie niespodziewany wynik, stając się ich największą niespodzianką. Z drugiej lider „Francji Nieujarzmionej” mógł pokonać szefową Zjednoczenia Narodowego i rzucić wyzwanie prezydentowi Emmanuelowi Macronowi, ale przeszkodziły mu w tym podziały wśród lewicy.

Ogółem połowa z dwunastu kandydatów w prezydenckiej elekcji reprezentowało ugrupowania lewicowe. Mélenchon wyraźnie zdystansował swoich konkurentów. Otrzymał bowiem prawie 22 proc. głosów, podczas gdy drugi w lewicowej stawce Yannick Jadot z Zielonych uzyskała jedynie 4,63 proc. poparcia. Dość powiedzieć, że politycy Nowej Partii Antykapitalistycznej oraz trockistowskiej Walki Robotniczej nie byli w stanie dobić nawet do 1 proc.

Próg ten ledwo przekroczyła natomiast Anne Hidalgo z jeszcze niedawno potężnej Partii Socjalistycznej (PS). O ile jej ugrupowanie było przygotowane na drugą z rzędu wyborczą klęskę, o tyle inaczej było w przypadku wspomnianych Zielonych. Mają oni teraz problem analogiczny do centroprawicowych Republikanów, a więc po nieprzekroczeniu uprawniającego do państwowej subwencji progu 5 proc. muszą szukać finansowego wsparcia wśród swoich wyborców.

Kandydat młodych i imigrantów

Mélenchon wystartował w wyborach prezydenckich po raz trzeci z rzędu. Tym razem zaliczył wyraźny progres, bo dosłownie podwoił swoje poparcie. Dekadę temu zagłosowało na niego bowiem około 11 proc. Francuzów. Od tamtych wyborów w Sekwanie upłynęło wiele wody, a dokładniej w czasie prezydentury centrowego Emmanuela Macrona doszło do radykalizacji francuskiej prawicy i lewicy. A także do dalszego obniżenia się stopy życiowej tamtejszego społeczeństwa.

Powyższe problemy przytłaczają zwłaszcza młodą populację Francuzów, a właśnie wśród najmłodszych wyborców triumfował szef „Francji Nieujarzmionej”. Ponad jedna czwarta z nich nie może znaleźć pracy, zaś sytuacja pogorszyła się zwłaszcza podczas pierwszych kilkunastu miesięcy pandemii koronawirusa. Wówczas na ulicach największych miast można było zauważyć długie kolejki studentów oczekujących na paczki żywnościowe, bo nie mieli nawet za co kupić jedzenia. Od dawna we Francji zwraca się zresztą uwagę na problem wysokiego bezrobocia także wśród dobrze wykształconych osób.

Program Mélenchona jest więc dla nich niezwykle atrakcyjny. Lider radykalnej lewicy wśród swoich gospodarczych postulatów eksponuje zwłaszcza rozszerzenie praw pracowniczych i programów socjalnych, podniesienie płacy minimalnej czy nawet ustanowienie czterodniowego tygodnia pracy. Jest również zwolennikiem protekcjonizmu gospodarczego, w czym zasadniczo nie różni się od Le Pen. Uważa bowiem globalizację za szkodliwą dla francuskiej gospodarki, bo miała ona doprowadzić zwłaszcza do zapaści przemysłu i przeniesienia produkcji do mniej zamożnych państw.

Kolejną grupą społeczną chętnie wybierającą szefa „Francji Nieujarzmionej” są imigranci. Nie powinno to szczególnie dziwić, gdy zgłębi się źródła popularnego w ostatnich latach we Francji terminu „islamolewicy”. Do tego nurtu zaliczany jest właśnie Mélenchon, bo uczestniczył on wielokrotnie w kontrowersyjnych demonstracjach przeciwko „islamofobii”, na których wyznawcy islamu nie krygują się przed skandowaniem haseł pokroju „Allah Akhbar”. W sprawach bezpieczeństwa skupia się więc na rzekomej brutalności policji, a nie na samym wywoływaniu zamieszek przez osoby imigranckiego pochodzenia.

Nie można zapominać również o zjawisku znanym dobrze z polskiego podwórka, czyli o „kawiorowej lewicy”. Mélenchon ma dla niej oczywiście szereg postulatów ideologicznych, na czele chociażby z legalizacją eutanazji. Poza tym inteligencki elektorat we Francji z pewnością cieszy jego zadeklarowany antyamerykanizm. Nie można też abstrahować od „antyfaszyzmu” lidera skrajnej lewicy, postrzeganego nawet przez bardziej umiarkowanych lewicowych wyborców za tamę przeciwko rosnącym wpływom narodowej prawicy.

Komunista winowajcą

Francuska lewica jeszcze kilka tygodni przed pierwszą turą wyborów prezydenckich wyglądała na pogodzoną ze swoim losem, czyli z porażką spowodowaną między innymi rozdrobnieniem. Ostatecznie wynik lidera „Francji Nieujarzmionej” okazał się być na tyle dobry, że wielu komentatorów i aktywistów zaczęło narzekać na zbyt dużą liczbę lewicowych kandydatów. Ich zdaniem istniała bowiem szansa na przeskoczenie Le Pen i wejście Mélenchona do drugiej tury, w której mógłby on rzucić wyzwanie Macronowi. Choć według sondaży miałby mniejsze szanse na jego pokonanie niż szefowa narodowców.

Największa krytyka spadła w związku z powyższym na Fabiena Roussela, przywódcę Francuskiej Partii Komunistycznej (PCF). Otrzymał on bowiem 2,3 proc. głosów, których zdaniem zwolenników Mélenchona zabrakło ich kandydatowi. Z tego powodu doszło nawet do dewastacji biur ugrupowania w Lille i Nantes, a sprawcy obu incydentów nie ukrywali swojego rozgoryczenia startem szefa PCF. Sam Roussel twierdzi jednak, że jego elektorat nie poparłby żadnego innego polityka lewicy.

Lider komunistów w dużej mierze może mieć rację. Z szefem „Francji Nieujarzmionej” różni go wiele spraw, choćby na czele z podejściem do imigrantów. Roussel pojawił się bowiem na jednej z demonstracji solidarnościowych z francuskimi policjantami, krytykując wielokrotnie pobłażliwość władz i niedostateczną dbałość o bezpieczeństwo publiczne. Podkreślał zresztą, że także sama lewica nie powinna przyjmować biernego stanowiska wobec zamieszek.

Mélenchona i Roussela, a także ich zwolenników, z pewnością różni też podejście do islamu i imigrantów. PCF w porównaniu do „Francji Nieujarzmionej” dystansuje się od współpracy z Kolektywem Przeciwko Islamofobii we Francji, uważanym powszechnie za związany z Bractwem Muzułmańskim. Roussel odnosi się też krytycznie do działań organizacji studenckich, które pod hasłami walki z rasizmem organizują spotkania dzielące ludzi ze względu na pochodzenie i kolor skóry.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Znamienne, że nie do przyjęcia dla komunistów jest również program gospodarczy „melenchonistów”. Uważają oni worzenie państwowych miejsc pracy dla osób trwale bezrobotnych jako anachroniczny i przypominający rozwiązania z czasów Związku Radzieckiego. Roussel opowiada się także przeciwko niektórym ekologicznym postulatom Mélenchona, a zwłaszcza zapowiedziom całkowitego wygaszenia energetyki jądrowej.

Odnowiciel lewicy?

Obwinianie Roussela o brak drugiej tury dla Mélenchona wydaje się być w związku z tym atakiem motywowanym ideologicznie. Zwłaszcza, że brakujących głosów mogli mu dostarczyć pozostali kandydaci. Jak już wspomniano było ich sześciu, a łącznie więcej głosów od lidera komunistów otrzymali trzej najgorsi w całej stawce politycy z Partii Socjalistycznej (PS), Nowej Partii Antykapitalistycznej (NPA) i trockistowskiej Walki Robotniczej (LO).

Spektakularny jest zwłaszcza upadek socjalistów, którzy sprawowali przecież władzę przed zwycięstwem Macrona. Obecna głowa państwa odchodząc z ugrupowania przejęła jednak zarówno jego aktywistów, jak i praktycznie cały elektorat, dlatego jego kandydatka uzyskała zaledwie 1,75 proc. głosów. Warto tymczasem przypomnieć, że kandydatka socjalistów Hidalgo jest urzędującym merem Paryża, co nieszczególnie przełożyło się na jej poparcie nawet w samej francuskiej stolicy.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Na rzecz Mélenchona swoje poparcie stracili z kolei Zieloni. Był on mocno chwalony przez środowiska ekologiczne za swoje postulaty, co miało też spory wpływ na jego wysoki wynik wśród najmłodszej części francuskich wyborców. Jadot nie przekraczając wspomnianego 5 proc. progu wyborczego wpędził zresztą w tarapaty swoje ugrupowanie, które podobnie jak centroprawicowi Republikanie apeluje obecnie do swoich sympatyków o finansowe wsparcie.

Długo by wymieniać wzloty, a przede wszystkim upadki francuskiej lewicy w ciągu ostatniej dekady. Z pewnością nie można jej jednak składać jeszcze do grobu. Nawet jeśli niektóre sondaże wskazują na odpływ jej tradycyjnego elektoratu, czyli robotników coraz chętniej oddających swój głos na narodową prawicę. Lewicowi politycy otrzymali bowiem w tych wyborach łącznie 32 proc. poparcia, a więc mimo kryzysu mają na czym się odbudowywać.

Pojawia się jednak zasadnicze pytanie, czy rzeczywiście ma to kto robić. Mélenchon wciąż jest wiecowym mówcą potrafiącym mobilizować tłumy i radzi sobie świetnie w świecie mediów społecznościowych, ale jednocześnie kończy w tym roku 71 lat. Na dodatek lider „Francji Nieujarzmionej” jest znany ze swojej kłótliwości, zaś jeszcze bardziej z wodzowskiego stylu przywództwa. A to nie wróży dobrze spodziewanym na lewicy rozmowom o zjednoczeniu.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply