Białoruś, Łukaszenko i kwestia polska

Wybuch masowych protestów społecznych na Białorusi zachwiał jej systemem politycznym i zakwestionował władzę Aleksandra Łukaszenki. Ewentualność głębszych lub płytszych zmian politycznych w sąsiednim państwie ma dla narodu polskiego poważne znaczenie bo jego część mieszka na terytorium tego państwa.

Interesy Polaków na Białorusi powinny mieć priorytetowe znaczenie dla państwa polskiego z tego oczywistego względu, że są to po prostu nasi rodacy.

Nikt w Warszawie nie ma prawa wypisać z narodu ani jednego Polaka, który sam aktu renegactwa nie dokonał. Polacy na Białorusi renegatami nie są. Przez 81 lat kolejne ich pokolenia dochowywały wierności polskiej opcji narodowej mimo, że egzystencjalnie, było to i jest raczej obciążeniem niż atutem. Za czasów Stalina taki wybór mógł prowadzić do bydlęcego wagonu i na Sybir. Za czasów Breżniewa mógł ograniczyć awans w fabryce. Ale i za czasów Łukaszenki aktywny wybór i manifestowanie polskości na płaszczyźnie społecznej mogło zaprowadzić do pokoju przesłuchań milicji, jak kilka lat temu stało się to udziałem lidera nieformalnego ruchu polskiej młodzieży z Lidy, którego historie opisałem. Przodkowie Polaków na Białorusi nie dokonali nigdy  decyzji o emigracji z Polski, to Polska emigrowała od nich. Ich moralne prawo do pozostania polską wspólnotą na tamtej ziemi wobec władz Republiki Białoruś wynika więc po prostu z tego, że są autochtonami, że ich rodziny stanowiły część polskiego narodu na długo przedtem zanim państwo to zaistniało na arenie międzynarodowej i przejęło prawo do zwierzchności nad tą ziemią. Natomiast żelazne prawo do opieki ze strony Rzeczpospolitej Polskiej ludzie ci mają z tego względu, że nie spełniła ona w latach 1939-1945 podstawowego obowiązku wobec obywateli – ochrony życia, mienia, struktur życia społecznego i stylu życia. Rezygnacja Rzeczpospolitej Polskiej ze spłacania tego moralnego długu podważa legitymację dla jej istnienia. Oznacza bowiem, że żaden polski obywatel nie może w pełni polegać na swoim państwie w ciężkich czasach. Dlaczego zatem miałby być wobec niego bezwzględnie lojalny?

W społeczeństwie w tak poważnym stopniu zrusyfikowanym i ciągle żyjącym w większości w kulturowej przestrzeni russkogo mira – rosyjskich środków masowego przekazu, rosyjskich portali społecznościowych, rosyjskiej kultury wysokiej i popkultury, żyjący na Białorusi Polacy są w dodatku jedyną grupą społeczną, która może być oparciem dla szerszych ambicji Warszawy do odgrywania większej roli wobec białoruskiego partnera niż obecnie. Z pewnością poważniejszym niż rachityczna opozycja od kilkunastu lat karmiona przez nasze władze bezpośrednio lub pośrednio grubymi milionami, która w czasie obecnego wybuchu społecznego nie odegrała żadnej roli, której pole do popisu zajęli polityczni nuworysze w rodzaju Swietłany Tichanowskiej bądź niedawni członkowie elity rządzącej jak Walerij Cepkało. Nie wspominając, że i w starej, i w nowej opozycji nie brakowało nigdy działaczy, których stosunek do Polaków, ich praw i interesów jest podobny do stosunku obecnych władz. Władze w Warszawie nigdy ze stosunku do kresowych Polaków nie uczyniły czytelnego warunku współpracy, o czym świadczy niedawne spotkanie byłego już ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza z małżeństwem Cepkałów.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

W wymiarze geoetnopolitycnzym wspólnota Polaków na Białorusi jest wyjątkowa z trzech względów. Jest to największa ze wszystkich trzech wspólnot Polaków zamieszkujących Kresy Wschodnie II Rzeczpospolitej. W przeciwieństwie do Polaków na Ukrainie jest to wspólnota zamieszkująca zwarcie pasem ciągnącym się wzdłuż granicy litewskiej od Grodna po Brasław. Około 80 proc. wszystkich Polaków na Białorusi mieszka właśnie w obwodzie grodzieńskim, w rejonie werenowskim stanowiąc 80-procentową większość mieszkańców, w kolejnych dwóch rejonach Grodzieńszczyzny stanowiąc 30-50 proc. ludności i jeszcze w pięciu powyżej 20 proc. Inaczej niż Polacy na Litwie, rodacy z Białorusi żyją na obszarze bezpośrednio graniczącym z Polską, stanowiąc niejako połączenie z tym bastionem polskości jakim jest Wileńszczyzna na północnym wschodzie. Społeczność ta ciąży więc zarówno ku Białemustokowi jak i Wilnu, jako ośrodkom polskiego życia kulturalnego.

Łukaszenko przydusił polskość

Oceniając obecną sytuacją Polaków na Białorusi trzeba podkreślić, że jej sytuacja była najtrudniejsza wśród wszystkich społeczności kresowych rodaków, co zresztą poskutkowało szybszym procesem asymilacji niż na sąsiedniej Litwie. W latach 1989-2009  liczba Polaków na Białorusi spadła aż o 28,5 proc. – z 415 tys. w roku 1989 i 396 tys. w roku 1999 do 295 tys. w roku 2009. Charakterystyczne, że z potężnym ubytkiem polskiej ludności rzędu 100 tys. mamy do czynienia właśnie już w czasach rządów Aleksandra Łukaszenki. Takie tąpniecie sugeruje już nie tylko nie sprzyjające uwarunkowania kształtowane przez politykę władz, ale wręcz machinacje przy statystyce spisowej. Biorąc pod uwagę odnotowany w ostatnim ze wspomnianych spisów spadek ogólnej liczby ludności Białorusi o 0,5 mln wygląda to tak jakby władze chciały przedstawić ten spadek jako znikanie mniejszości narodowych. Prowadzi to do wniosku, często wysuwanego przez badaczy, że liczba Polaków na Białorusi może być większa niż 295 tys. odnotowane w spisie z 2009 r.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Zakres możliwości pielęgnowania, wyrażania i przekazywania z pokolenia na pokolenia polskiej tożsamości narodowej był na Białorusi pod władzą Łukaszenki mniejszy niż na Litwie, a nawet niż na Ukrainie. Na Białorusi działają tylko 2 szkoły publiczne z polskim językiem nauczania. Dla porównania na Litwie jest ich około 70. Łukaszenko nie dopuścił do otworzenia trzeciej w Nowogródku. W Brześciu istnieje pion polskich klas w Szkole nr 9. Doszło do poważnego ograniczenia lekcji języka polskiego jako przedmiotu, jeszcze w latach 90 występującego w wielu szkołach na Grodzieńszczyźnie (obecnie w nielicznych, najczęściej realizowanych w postaci zajęć nieobowiązkowych, spoza programu nauczania, często płatnych). W roku szkolnym 2016/2017 na całej Białorusi po polsku lub języka polskiego jako przedmiotu regularnego uczyło się zaledwie 433 uczniów w szkołach z rosyjskim bądź białoruskim językiem nauczania, zaś 5117 uczniów uczyło się go właśnie jako fakultetu. W przypadku 4807 dzieci rodzice musieli wydawać swoje środki finansowe w ramach nauczania w niepublicznych podmiotach edukacyjnych. Łącząc to z notorycznym, sztucznym ograniczaniem przez lata przyjęć do polskiej Szkoły nr 26 w Grodnie i Szkoły nr 8 w Wołkowysku, nie przyjmowaniem do nich nauczycieli i materiałów dydaktycznych z Polski, likwidacją ostatniej grupy przedszkolnej prowadzonej w języku polskim jeszcze w 2015 r., otrzymamy obraz polityki ograniczania polskojęzycznej oświaty ostrzejszego niż na Litwie czy Ukrainie, i to wbrew wyraźnemu zapotrzebowaniu społecznemu, wyrażającemu się poprzez organizowanie nauki języka polskiego poza publicznymi instytucjami.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Na Białorusi Polacy mieli też znacznie bardziej ograniczone prawo do zrzeszania się. Jeszcze w 2005 r. władze interweniowały w konflikt wewnątrz Związku Polaków by następnie zdelegalizować wybrany na ówczesnym zjeździe zarząd. Poszło za tym przejęcie 16 Domów Polskich, wybudowanych bądź zaadaptowanych niegdyś za pieniądze z Polski, na rzecz prorządowej struktury co z biegiem czasu spowodowało znaczne przygaszenie jakiejkolwiek polskiej działalności społecznej w tych nieruchomościach. Nie ma w tym niczego dziwnego bowiem prorządowy ZPB był przez swoich patronów w Mińsku finansowany tak skąpo, że zajął się wynajmowaniem powierzchni w Domach Polskich podmiotom komercyjnym. Jest to zresztą szersze zjawisko bardzo małego wsparcia materialnego władz białoruskich dla prorządowego ZPB i innych zarejestrowanych organizacji polskich takich jak Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lidzkiej. Jest ich na Białorusi znacznie mniej niż na Litwie czy Ukrainie, a ich pole działalności jest znacznie ograniczone w zakresie zgromadzeń publicznych w przestrzeniach  otwartych i zamkniętych. Działalności nieformalna nie ma szans. Żywiołowy ruch polskiej młodzieży w Lidzie, który zajął się promowaniem polskiej tożsamości i kultury atrakcyjnymi dla młodego pokolenia środkami w 2011 r. w ciągu kilku lat był rozbijany przez zastraszanie jego aktywistów przez milicję i KGB. Dzisiaj większość z nich mieszka już w Polsce.

Przemoc symboliczna

Na Białorusi w szkołach, także w tych z polskim językiem nauczania, dzieci z polskich rodzin na lekcjach historii uczą się o Polsce i Polakach jako o obcych, kolonizatorach, eksploatatorach, okupantach. Oficjalna historiografia podtrzymuje sowiecką tezę o agresji 17 wrześniach 1939 r. jako akcie sprawiedliwego „zjednoczenia Białorusi”. Takie mity historyczne, sławiące często oprawców Polaków, takich jak oficerzy NKWD zaangażowani w powojenne represje wobec polskiego podziemia zbrojnego i cywilów, są wpajane przez białoruskie władze poprzez system edukacji, państwowe i lokalne święta, pomniki czy nazwy ulic. Dość wspomnieć, że historyczna siedziba ZPB znajduje się na rogu ulic 17 września i Feliksa Dzierżyńskiego. Białoruś jest ostatnim krajem w którym dawni żołnierze Armii Krajowej nie zostali zrehabilitowani i formalnie nadal są byłymi bandytami bez żadnych praw kombatanckich. Upamiętnienia im poświęcone są niszczone przez „nieznanych sprawców” nawet jeśli znajdują się na prywatnych działkach. Białoruś jest też jedynym państwem gdzie nie tylko milicjant czy żołnierz, ale też zwykły urzędnik czy nauczyciel ma formalny zakaz posiadania Kart Polaka. W tak wąsko zakreślonych ramach prawnych ale też wobec przemocy symbolicznej, bo tym w istocie jest uczenie dzieci, by miały za bohaterów morderców swoich przodków, bardzo trudno jest wychować kolejne pokolenie Polaków.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Wielu nadwiślańskich sympatyków Łukaszenki tłumaczy jego antypolską politykę w tonie nie tylko eksplanacji, ale wręcz niedopuszczalnego, z polskiego punktu widzenia, usprawiedliwienia, przywołując politykę polskich władz czy zachowania polityczne działaczy niezależnego Związku Polaków. Tego rodzaju łukaszenkofilom umyka z pola widzenia, że od 2016 r. do przedostatniego poniedziałku Polska w zdyscyplinowany sposób realizowała politykę „ocieplenia” wytyczoną w Waszyngtonie, zainicjowaną poparciem zniesienia sankcji przez Unię Europejską, przejawiającą się licznymi wizytami polityków wysokiego szczebla, konsultacjami szefów rad bezpieczeństwa i wojskowych, jakie miały miejsce w Brześciu, czy propozycjami pośrednictwa w dostawach ropy naftowej. Sympatycy Łukaszenki nie potrafią też wytłumaczyć jak to jest, że represje białoruskich organów dotykały nie tylko Andżeliki Borys i jej współpracowników, ale też prostych nastolatków z Lidy, którzy nie mieli pojęcia o polityce, a zajmowali się organizowaniem pokazów polskich filmów, organizacją skromnych obchodów rocznic historii narodowej Polaków, wsparciem charytatywnym miejscowych weteranów AK, czy promowaniem polskiej symboliki narodowej wśród kibiców miejscowego klubu piłkarskiego. Wszystko to w mieście gdzie Polacy stanowią prawie 40 proc. mieszkańców.

Aleksandrowi Łukaszence zdarzyło się mówić o miejscowych Polakach – „moi Polacy”. Niestety jego polityka, działalność podległych mu instytucji publicznych nigdy nie potwierdziła, że traktuje Polaków pragnących wyrażać tożsamość i ją promować jako swoich. Gdyby faktycznie zależało mu jedynie na depolityzacji miejscowych Polaków, zminimalizowaniu wpływu Warszawy czy Andżeliki Borys na tę społeczność, najbardziej oczywistą drogą do tego byłoby właśnie rozszerzanie oferty edukacyjnej przez szkoły państwowe czy solidne dofinansowanie i presja na prorządowy Związek Polaków, by zaktywizował i rozszerzył swoją działalność. Tak się jednak nie stało. Aktywność społeczna polskiej mniejszości była ograniczona na wszelkich polach.

Bez wsparcia Polski

Upadek Aleksandra Łukaszenki może być więc korzystny dla miejscowych Polaków. Może ale nie musi. Liberalizacja systemu politycznego i demokratyzacja nie prowadzi bowiem automatycznie do gwarantowania warunków korzystnych dla przetrwania czy rozwoju mniejszościowej wspólnoty narodowej. Katalog liberalnych praw człowieka odnoszących się do jednostki w sposób bardzo ograniczony zabezpiecza interesy kolektywne. W ojczyźnie praw człowieka i obywatela Republice Francuskiej skutecznie zglajszachtowano społeczeństwo wykorzeniając w znacznym zakresie rdzenne mniejszości etniczne, nie przyznając im w systemie prawno-politycznym żadnej podmiotowości. Prawa kolektywne mogą być natomiast wysuwane na pierwszy plan w państwach wcale nie liberalnych, jak było to w titowskiej Jugosławii, a w ograniczonym zakresie nawet w Związku Radzieckim.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

O braku ścisłej zależności między demoliberalizmem a ochroną interesów kolektywnych przekonali się aż nazbyt dobrze Polacy na Litwie, którzy doświadczyli gwałtownego regresu możliwości wyrażania i reprodukcji swojej tożsamości w pierwszych latach niepodległej Litwy. Aż do dziś są oni celem zinstytucjonalizowanej dyskryminacji, a ich stan posiadania w zakresie kluczowych instytucji życia narodowego – polskich szkół pogarsza się od trzech dekad w wymiarze ilościowym i jakościowym – szkół jest coraz mniej, w dodatku już doszło do ich częściowej lituanizacji. Kolejne fale demokratyzacyjne nie polepszyły też uwarunkowań realizacji grupowych interesów etnicznych przez Polaków na Ukrainie. Tak wspierana przez władze Polski rewolucja Majdanu przyniosła miejscowym Polakom nową ustawę oświatową zakładającą ukrainizację całego szkolnictwa szczebla ponadpoczątkowego i nową ustawę językową eliminującą języki mniejszości z jakiegokolwiek użycia urzędowego czy organizacyjnego.

Jednak, jak już napisałem, Łukaszenko zakreślił dla polskości przestrzeń jeszcze węższą. Jego ewentualny upadek, w tej chwili możliwy, ale niepewny, stwarza więc szanse. Możliwość ich wykorzystania zwiększałaby taka polityka państwa polskiego, która czyniłaby zabezpieczenie kolektywnych interesów Polaków na Białorusi rzeczywistym priorytetem. Trudno się tego spodziewać. Biorąc pod uwagę filozofię polityczną, jakiej hołduje obecny obóz rządzący, będzie on bezwarunkowo wspierał białoruską opozycję, licząc na to, że Białoruś pod jej władzą będzie bardziej liberalna i bardziej antyrosyjska. Podobnie jak w przypadku Litwy i Ukrainy w imię „strategicznego partnerstwa” poświęcony zostanie każdy postulat miejscowych Polaków w ramach ustawicznej naiwności giedroyciowców rozpatrujących politykę jako zjednywanie sobie wdzięczności „międzymorskich” partnerów ustępliwością. Trzy dekady braku wdzięczności niczego ich nie nauczyły.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Polacy na Białorusi będą mogli liczyć tylko na siebie i swoją mobilizację społeczną, ewentualnie na wsparcie społeczne niezbyt licznych środowisk w Polsce gotowych ich wspierać i przeciw dyktatorowi, i przeciw demokratom. Jeśli system skruszeje i dojdzie do jakiejkolwiek liberalizacji, będzie to przełomem większym niż okazał się rozkład ZSRR w 1991 r., który wobec ówczesnych realiów socjo-kulturowych i ekonomicznych kraju, zakończył się tak, jak się zakończył. A czy skruszeje? Na razie trwa. Parametrów nawet delikatnej transformacji nie widać. I to powinno wyznaczać granicę wszelkich planów politycznych.

Niestety niektórzy działacze polscy na Białorusi najwyraźniej tej granicy nie dostrzegają. Stanęli już niemal od pierwszego dnia, niemal w pierwszym szeregu manifestujących sprzeciw wobec Łukaszenki. Trudno stwierdzić ile w tym poczucia obowiązku przystosowania się do polityki Warszawy, a ile autentycznego podzielania stanowiska warszawskich giedroyciowców, że jak się zaangażujemy w sprawę białoruskiej opozycji, to ta opozycja z pewnością to doceni i się odwdzięczy. Tak po prostu. To jednak naiwność. Opozycjoniści starzy i nowi, pan Aleś Kirkiewicz i pan Walerij Cepkała wezmą co im się daje bez żadnego politycznego pokwitowania, swoich poglądów na zakres praw Polaków na Białorusi nie zmienią. A gdy opozycja razem z panami Kirkiewiczem i Cepkałą przegra tę rundę konfliktu politycznego, a wiele na to wskazuje, wtedy wszyscy polscy działacze, nie tylko ci, którzy tak szybko ruszyli na protesty, zostaną sami, oko w oko z rozjuszonym Łukaszenką. Nie ma nic do stracenia? Chyba jednak jest. Zamiast dwóch polskich szkół może być zero, a zamiast kilku legalnych polskich organizacji może być jedna. Ta kontrolowana w pełni przez władze. Niestety Polacy, po obu stronach granicy, zbyt łatwo dają się skrzykiwać pod cudzą flagą

Karol Kaźmierczak

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply