“Najbardziej obawiam się, że sprawa zakończy się w sposób charakterystyczny dla poprzedniego systemu: znajdzie się jakiś kozioł ofiarny i tyle” – podkreślił w rozmowie z Onetem prof. Mariusz Czop z Wydziału Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, odnosząc się do katastrofy ekologicznej na Odrze. “Bez docieknięcia, co właściwie się zdarzyło, co nie zadziałało, kto realnie ponosi odpowiedzialność. I przede wszystkim bez trwałej poprawy całego systemu” – dodał. Zwrócił uwagę na problemy z monitoringiem rzek w Polsce. “Ślepo trzymają się wadliwych zarządzeń” – wskazał.

Prof. Mariusz Czop podkreślił w sobotę, że “cały czas do Odry zrzucane są wody z odwadniania kopalń węgla kamiennego, które są bardzo mocno zasolone. Takie zasolone wody zrzuca również KGHM”. “Jeśli poziom rzeki jest niższy — jest w niej mniej wody – a zrzut wód kopalnianych i ścieków pozostaje ten sam, to parametry fizykochemiczne wody w rzece będą ulegać zmianie. Odczyty z Frankfurtu mogą również podpowiadać, że obecnie mamy do czynienia nie z jedną toksyną, ale większą ich ilością. W dalszym ciągu zatem należy apelować do służb o wykonanie badań pod kątem szerokiego wachlarza wszelkich możliwych zanieczyszczeń i parametrów fizykochemicznych wody” – dodał.

“Po prostu pod wpływem zmiany parametrów jakościowych Odry z osadów z dna rzecznego mogły zostać uwolnione jakieś inne substancje, które dotychczas znajdowały się w tych osadach, ale były niemobilne. I nagle trucizn jest więcej. Możliwe jest nawet to, że do Odry przedostały się zanieczyszczone wody podziemne, które przyniosły substancje toksyczne z jakiegoś składowiska odpadów niebezpiecznych” – wskazał.

Zapytany, co mogło umknąć odpowiednim służbom, odpowiedział: “Urzędnicy żyli w przekonaniu: no tak, coś się dzieje przy Oławie, ale przecież rzeka płynie, po drodze przybywa wody z różnych dopływów, więc nawet jeśli jest jakaś toksyna, to będzie się rozcieńczać. Zrzucając ścieki, rutynowo korzystamy z procesu naturalnego rozcieńczania — w większej ilości wody zanieczyszczenie po prostu się rozproszy”.

“Ale przecież nie znika w magiczny sposób. Widać wyraźnie, że teraz tak się nie dzieje, a proces rozcieńczania nie był w stanie poradzić sobie z ładunkiem zanieczyszczeń. Ten musi być naprawdę potężny; albo za katastrofę odpowiada substancja bardzo silnie toksyczna, nawet przy bardzo niskich stężeniach. Nawet jeśli uległa wielokrotnemu rozcieńczeniu, to dalej zabija ryby i inne organizmy wodne, od małych po duże osobniki” – dodał.

Proc. Czop został zapytany o ocenę monitoringu stanu rzek w Polsce. “Bardzo słabo to wygląda. Monitoring nie odpowiada na współczesne zagrożenia. Przecież ‘chemia’ nas po prostu otacza z każdej strony. Na to nakłada się brak hamulców u ludzi — przecież jeśli zakopują niebezpieczne odpady nie tylko po lasach, ale nawet na swoich działkach, to dlaczego nie mielibyśmy zrzucać ich do rzek. Ich monitoring jest przede wszystkim bardzo niedokładny, zarówno pod względem małej liczby punktów badawczych, jak i zakresu prowadzonych badań” – wskazał.

Podał przykład bydgoskich zakładów Zachem [nieczynne już przedsiębiorstwo z branży chemicznej — przyp. red.]. “Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska dopiero po latach przyznał, że nie ma możliwości badawczych, aby wykrywać substancje chemiczne występujące w okolicznych wodach. Wcześniej mówili ludziom i pewnie też decydentom, że jest czysto” – zaznaczył.

Podkreślił, że “związki, które przedostały się tam do wód powierzchniowych i podziemnych nie występowały na tzw. liście normatywów — czyli parametrów, do badania których zobligowany jest WIOŚ”. “Po prostu ustawodawca nie stworzył zarządzenia, które obejmowałoby te związki w parametrach jakościowych wody. WIOŚ przyjeżdżał, robił badanie i mówił, że woda nadaje się nawet do picia. Nasze badania wykazały jednak obecność związków o charakterze kancerogennym w stężeniach niebezpiecznych dla zdrowia, a nawet życia ludzi” – powiedział.

Wyraził opinię, że “od służby stojącej na straży ochrony środowiska w Polsce należałoby wymagać zdecydowanie więcej niż tylko ślepego trzymania się wadliwych rozporządzeń. Choćby realnych działań w celu ich poprawienia lub uzupełnienia”.

Prof. Mariusz Czop został zapytany, czy należy winić ustawodawcę. “Bardzo często za zły stan czy zagrożenia w jakiejś dziedzinie naszego życia odpowiada ten nieuchwytny sprawca — ‘ustawodawca’. W Polsce jest na przykład przepis, który pozwala zrobić kąpielisko w dowolnym miejscu nawet bez żadnych badań jakości wody, tymczasowo. A na co dzień, zgodnie z kuriozalnym rozporządzeniem, sprawdza się tylko poziom bakterii, takich jak Escherichia coli. A więc może być nawet rtęć, ale jak nie ma bakterii, to ludzie mogą się kąpać. Urzędnicy zaś mówią, że nie mogą robić szerzej zakrojonych badań, bo ktoś mógłby… oskarżyć ich o niegospodarność. A gdy takowych domagają się naukowcy, to słyszymy, że chcemy wyciągnąć ‘kasę’ na badania, żeby ‘trzaskać’ sobie tytuły naukowe!” – odpowiedział.

“Na terenie kraju działa kilka tysięcy punktów monitoringu wód powierzchniowych i podziemnych. To zdecydowanie za mało, bo większość z nich nie pokazuje odczytów w sposób ciągły, tylko robi się tam pomiar np. raz na rok lub kilka lat. Przy tych zagrożeniach i skali bezkarności trucicieli jest to po prostu niewystarczające” – wskazał.

Zapytany o oczyszczalnie przyzakładowe i procedury, stwierdził: “firmy mają pozwolenia na zrzut ścieków. Ale ich jakość kontrolują same — przyjeżdża Inspekcja, patrzy na wyniki, daje pieczątkę i tyle. Dopuszczalne normy w tych pozwoleniach są bardzo dziwne, np. zbyt wysokie lub nieobejmujące wszystkich możliwych zanieczyszczeń, w tym szczególnie niebezpiecznych dla ludzi i środowiska. Za dużo też wydajemy pozwoleń na zrzuty awaryjne. Moim zdaniem przed każdym takim punktem zrzutowym powinna być zamontowana kamera i czujnik pokazujące na bieżąco stan i parametry odprowadzanych ścieków”. “Bez tego dochodzi do takich kuriozalnych sytuacji, że WIOŚ w jednym z województw w Polsce stwierdził, że to nie składowisko zanieczyszcza rzekę, tylko odwrotnie — rzeka zanieczyściła składowisko. A za wszelkie przypadki występowania w rzekach i potokach substancji ropopochodnych obwinia… bobry” – dodał.

Prof. Czop został  zapytany, czy jego zdaniem uda się znaleźć winnych zatrucia Odry. “Bardzo mnie to zdziwi, jeśli mam być szczery. Przestępstwa środowiskowe bardzo trudno się udowadnia, bo to skomplikowane sprawy, ale też prokuratury uważają je za mało szkodliwe. Najbardziej obawiam się, że sprawa zakończy się w sposób charakterystyczny dla poprzedniego systemu: znajdzie się jakiś kozioł ofiarny i tyle – bez docieknięcia, co właściwie się zdarzyło, co nie zadziałało, kto realnie ponosi odpowiedzialność. I przede wszystkim bez trwałej poprawy całego systemu, tak aby podobna sytuacja już nigdy nie miała miejsca. A więc znowu będzie jak dotychczas — aż do kolejnej, niewyobrażalnej katastrofy” – odpowiedział.

“Państwowy Instytut Weterynaryjny zakończył badania ryb na obecność metali ciężkich. Wykluczył metale ciężkie jako powód śnięcia ryb w Odrze” – oświadczyła w sobotę wieczorem w mediach społecznościowych minister klimatu i środowiska Anna Moskwa. Podkreśliła, że trwają dalsze analizy.

W piątek szefowa resortu klimatu informowała, że według niemieckich wyników badań wody w Odrze nie stwierdzono obecności rtęci.

Przypomnijmy, że szef Wód Polskich Przemysław Daca i szef Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska zostali zdymisjonowani przez premiera Mateusza Morawieckiego. Szef polskiego rządu poinformował o tym w piątek w mediach społecznościowych.

„Podzielam obawy i oburzenie związane z zatruciem Odry. Tej sytuacji w żaden sposób nie można było przewidzieć, ale reakcja odpowiednich służb mogła nastąpić szybciej. Podjąłem decyzję o natychmiastowej dymisji: szefa Wód Polskich P. Dacy oraz GIOŚ M. Mistrzaka” – napisał Morawiecki na Twitterze.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Jak informowaliśmy, 3 sierpnia wyniki badania wody z Odry pobranej w Oławie opublikował Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Wynika z nich, że doszło do odtlenienia wody w rzece, co „w warunkach wysokich temperatur oraz niskich stanów wód, brak zakwitu w wodzie, wysoka temperatura wody, wskazywało na jego nienaturalne pochodzenie. Możliwe, że do wody przedostała się substancja o właściwościach silnie utleniających, z której w wyniku reakcji zachodzących w wodzie uwalnia się tlen”.

Według portalu Rmf24.pl tony martwych ryb zaczęto wyławiać na Dolnym Śląsku już pod koniec lipca.

Zwracaliśmy uwagę, że w sobotę wojewoda łódzki Tobiasz Bocheński zwołał posiedzenie sztabu kryzysowego ws. sytuacji na rzece Ner, gdzie na granicy powiatów poddębickiego i łęczyckiego znaleziono znaczną liczbę śniętych ryb.

onet.pl / Kresy.pl

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. Bohdan Staszynski
    Bohdan Staszynski :

    wszystkie media powtarzają czeski błąd:

    doszło do DOTLENIENIA, a nie “odtlenienia” wody i to jest zjawisko nienaturalne w panujących warunkach. Ale nikomu logika nie podsunęła do głowy tego, że odtlenienie to ubytek tlenu, a w dalszej części zdania piszą o uwalnianiu tlenu do wody przez utleniającą substancję.

    Myśleć!