Gwałtowne zamieszki do jakich doszło w Iranie wynikają z przesłanek ekonomicznych i socjalnych. Demonstranci nie wysunęli konkretnych postulatów, nie mają też masowego poparcia społecznego. W zamieszkach kryje się jednak pewien antysystemowy potencjał. Władze Iranu mogą go wszakże zawczasu zneutralizować

W realiach cywilizacji postinforamcyjnej, w której fakty mieszają się w globalnej, zintegrowanej przez internet infosferze z fałszywymi wiadomościami, nie łatwo zorientować się co tak naprawdę dzieje się w Iranie. Jedno jest pewne, już pierwsza i w gruncie rzeczy niezbyt okazała manifestacja, do jakiej 28 grudnia doszło w Maszhedzie, położonym na północno-wschodnich peryferiach tego państwa, uzyskała bardzo znaczące echo w mediach wrogich Iranowi państw arabskich i Izraela. Fake newsy, choć nie reprezentują faktów, mają bowiem poprzez siłę i uniwersalność oddziaływania za pośrednictwem współczesnej globalnej infosfery moc kreowania politycznej rzeczywistości.

Trump w butach neokonserwatystów

Już 29 grudnia w nagłaśnianie wszelkich wystąpień ulicznych w Iranie, jednoznacznie definiując je jako protesty „przeciw reżimowi”, zaangażowały się nader liczne profile na portalach społecznościowych, powiązane z emigracyjną Narodową Radą Irańskiego Ruchu Oporu czyli de facto z dominującymi w niej Mudżahedinami Ludowymi. Organizacja jeszcze w zeszłej dekadzie uznawana przez Unię Europejską i USA za terrorystyczną, dziś swobodnie rozwija po obu stronach Oceanu Atlantyckiego ożywioną działalność propagandową, podpieraną sporymi funduszami, z tym samym fanatyzmem, z którym w latach 1979-1981 walczyła w Iranie o władzę z ajatollahem Chameinim i który zaprowadził ją w objęcia najeżdżającego ojczyznę Saddama Husajna, którego armię czerwoni mudżahedini wspierali w latach 1983-1988.

Tego samego dnia bardzo obszernie o protestach zaczęły informować media saudyjskie, a także eksportowa telewizja Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Al Arabiya, posiadająca portal w wersji anglojęzycznej i perskojęzycznej. Także media izraelskie pisały już wówczas o wydarzeniach w Iranie w kategoriach rewolucji, jak na przykład dziennik „Times of Israel”. Za nimi podążyły dopiero tak zasłużone w „promowaniu demokracji” na Bliskim Wschodzie główne media zachodnie jak BBC, CNN, Fox TV, czy CNBC.

Wśród przywódców państwowych najszybciej zaczął im akompaniować sam Donald Trump, który już 30 grudnia napisał o „pokojowych protestach irańskich obywateli napędzanych przez korupcję i trwonienie bogactwa narodu w celu fundowania terroryzmu za granicą”, w jakże amerykańskim stylu rozciągając swój punkt widzenia na cały świat, ostrzegając władze w Teheranie, że właśnie cały „świat patrzy”. Kolejne dni przynosiły coraz bardziej zdecydowane deklaracje amerykańskiego prezydenta, który w poniedziałek tak opisywał na Twitterze sytuację w Iranie – „Wspaniali Irańczycy byli represjonowani przez wiele lat. Są spragnieni jedzenia i wolności. Bogactwo Iranu jest rabowane, wraz z prawami człowieka”, dodając, że „czas na zmianę!” – już nawet nie maskując tego jak gładko rzekomy reprezentant „alternatywnej prawicy” wszedł, na gruncie polityki bliskowschodniej, w buty dawnych neokonserwatystów, którzy ze „zmiany reżimu” uczynili imperatyw polityki Waszyngtonu wobec Iraku, a przecież następnym jej celem, w ramach ogłoszonej przez Busha juniora „osi zła”, był właśnie Iran. W tweecie z 31 grudnia Trump ostrzegał już bardziej ściśle, że to USA „obserwują bardzo uważnie” działania władz Iranu. Je same określił też jako „skorumpowany i brutalny reżim”. „To obraz długo ciemiężonego narodu powstającego przeciw dyktaturze” – podsumowała stanowisko USA ich reprezentantka przy ONZ, Nikki Haley. Domaga się ona zwołania posiedzenia Rady Bezpieczeństwa w sprawie wydarzeń w Iranie. Inna sprawa, że wszelkie tego typu wystąpienia amerykańskich polityków, zwykle działają na korzyść irańskich władz, niechęć do USA jest bowiem w Iranie powszechna ponad podziałami politycznymi i społecznymi. Niechęć ta jest jeszcze silniejsza wobec Donalda Trumpa miesiącami straszącego zerwaniem umowy w sprawie programu atomowego, której podpisanie zostało na ulicach irańskich miast przyjęte w 2015 r. z dużym entuzjazmem.

Drugim liderem, który zdecydowanie opowiedział się po stronie manifestujących w Iranie był premier Izraela Binjamin Netanjahu, który stwierdził, że „dzielni Irańczycy wychodzą na ulice” bo „szukają wolności, sprawiedliwości”, jakich, według niego, „od dekad im odmawiano”. Podobnie jak Trump, premier Izraela, wykorzystał zamieszki do skrytykowania wsparcia, jakiego Teheran udziela swoim sojusznikom w regionie, mówiąc, iż irański „reżim marnuje dziesiątki miliardów dolarów szerząc nienawiść”. Netanjahu krytykował też państwa Unii Europejskiej za to co oceniał jako bierność wobec rozwoju sytuacji w Iranie.

Temu wzmożonemu zainteresowaniu Iranem polityków i mediów głównego nurtów towarzyszył wysyp zupełnie fałszywych materiałów na portalach społecznościowych, czasem tworzonych tak niechlujnie, jak upowszechniane na Twitterze zdjęcie rzekomego „300-tysięcznego marszu za demokracją w Iranie” będącego istocie kadrem z nagrania masowej manifestacji w Bahrajnie. Promotorzy zdjęcia zapomnieli wymazać lub przeoczyli flagi tego arabskiego państwa dostrzegalne w kadrze.

Agresja demonstrantów

Pierwsza, czwartkowa manifestacja w Meszhedzie, zgromadziła kilkaset osób, co nie jest liczbą imponującą, biorąc pod uwagę, że to drugie co do wielkości miasto Iranu, liczące 2,7 mln mieszkańców. Manifestacja od początku miała chaotyczny i gwałtowny przebieg. Wyraźne były hasła protestu przeciw wzrostowi cen i bezrobociu. Jednak już wówczas, według niektórych mediów, miały się pojawić także stricte polityczne slogany, w tym tak daleko posunięte jak te życzące śmierci prezydentowi kraju, Hasanowi Rowhaniemu. Doszło do przypadków niszczenia infrastruktury, za co zatrzymano kilka osób. Zgromadzeni próbowali ustawiać na drodze barykady ze śmietników, ale niezbyt duża liczba funkcjonariuszy wspierana przez armatkę wodną skutecznie ich rozproszyła.

Już następnego dnia doszło do wystąpień w Teheranie i miastach w centrum kraju – Kom, Hemadan, Isfahan, Arak, oraz Kermanszah i Chorrambad na zachodzie, Sabzewar, Kazwin i Karadż na północy, wyliczała w poniedziałek agencja IRNA. Były one zwoływane za pomocą aplikacji Telegram pod hasłem „Nie dla wysokich cen”. Cechą charakterystyczną wszystkich wystąpień są ich niezbyt wielkie rozmiary – gromadziły od kilkuset do kilku tysięcy osób, a także pojawiające się z mniejszą częstotliwością, obok postulatów ekonomicznych, radykalne hasła polityczne, łącznie z okrzykami prezentującymi całkowite odrzucenie ustroju Republiki Islamskiej, domagające się jej obalenia. Doszło do wykrzykiwania gróźb nie tylko pod adresem prezydenta, co nie jest w Iranie niczym nadzwyczajnym, ale też skierowanych przeciw samemu Najwyższemu Przywódcy Chamenejmu. Być może to właśnie przeciw rahbarowi skierowane jest dość często słyszalny na nagraniach z demonstracji slogan „śmierć dyktatorowi”. Nagrano też przypadki niszczenia transparentów z jego wizerunkiem. Zachodnie media wspominają o spaleniu flagi narodowej w Teheranie. Na jednym z nagrań były z kolei słyszalne nostalgiczne okrzyki żądające przywrócenia obalonej przez rewolucję islamską monarchii. Media zagraniczne eksponują szczególnie slogany przeciw zaangażowaniu Iranu na arenie międzynarodowej, wspieraniu władz Syrii, libańskiego Hezbolahu czy Palestyńczyków, co część demonstrantów miała uznać za przyczynę własnych problemów ekonomiczno-socjalnych.

Charakterystyczny jest także wysoki poziom agresji ze strony części demonstrantów. Dochodziło do aktów niszczenia banerów z wizerunkami przywódców czy z hasłami propagandowymi, ale też ataków na gmachy. Jak podaje irańska anglojęzyczna telewizja PressTV, w Chomejniszachrze mężczyzna i jego 11-letni syn zginęli z rąk demonstrantów gdy wmieszali się w ich tłum. Sześć osób zginęło we wtorek w Ghahdaridżanie, w centralnej prowincji Isfahan, po tym gdy tłum zaatakował miejscowy posterunek policji by przejąć znajdującą się w nim broń, poinformowała państwowa telewizja irańska. Umieszczone w internecie nagranie z tego zdarzenia ukazuje tłum otaczający posterunek i obrzucający go koktajlami Mołotowa. O skali niebezpieczeństwa świadczy fakt, że doszło już do użycia broni przeciw funkcjonariuszom sił bezpieczeństwa. W Nadżafabadzie w tej samej prowincji ostrzelana została grupa funkcjonariuszy policji. Jeden z nich zginął, a trzech zostało rannych. Nieopodal miasteczka Kahriz Sang, także w prowincji Isfahan, śmiertelnie postrzelony został członek Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Wcześniej trzy osoby zginęły Hemadanie, dwie w miejscowości Izeh i dwie w prowincji Lorestan. W tym ostatnim mieście jeszcze dwie osoby zginęły w samochodzie potrąconym przez wóz straży pożarnej. Według PressTV wóz został ukradziony przez osoby biorące wcześniej udział w zamieszkach. Znana z niechęci do irańskich władz BBC poinformowała natomiast we wtorek aż o 22 ofiarach śmiertelnych zajść. Euronews i CNN twierdziły natomiast już w środę rano, że ofiar jest 21.

Reakcja władz

W samym Teheranie doszło w sobotę do manifestacji pod gmachem miejscowego uniwersytetu. Składała się z nie więcej niż stu studentów i jak przyznał brytyjski „The Telegraph” znacznie większa okazała się zwołana w tym samym czasie na uczelni manifestacja studentów popierających władze, którzy w odpowiedzi na hasło opozycjonistów „Śmierć dyktatorowi” skandowali „Śmierć buntownikom”. Opozycjoniści zostali przepędzeni z kampusu uczelni. Tego samego dnia przez Teheran przemaszerowało kilka tysięcy osób by wyrazić poparcie dla rządu. Do zamieszek w Teheranie doszło w ciągu dwóch kolejnych nocy. W poniedziałek do niewielkich manifestacji dochodziło już tylko na przedmieściach irańskiej stolicy. Wtorek upłynął w Teheranie spokojnie.

Władze początkowo zajęły wyczekującą pozycję. Dopiero od soboty siły bezpieczeństwa podejmowały interwencje ostrymi metodami. W niedzielę głos zabrał prezydent kraju Hasan Rowhani zapewniając, że Irańczycy są „wolnym narodem” w którym dozwolone jest publiczne wyrażanie niezadowolenia z polityki władz, jednocześnie zadeklarował, że „rząd nie okaże żadnej tolerancji tym, którzy niszczą publiczną własność, naruszają porządek i wywołują niepokoje w społeczeństwie”. Minister spraw wewnętrznych Rahmani Fazli ostrzegł tego dnia obywateli przed uczestnictwem w nielegalnych zgromadzeniach w trakcie których dochodzi do łamania prawa. 2 stycznia głos zabrał sam Najwyższy Przywódca Ali Chamenei, który w transmitowanym przez państwową telewizję przemówieniu stwierdził, że „wrogowie zjednoczyli się” by użyć przeciw Iranowi „wszystkich ich środków, pieniędzy, broni, polityki, służb specjalnych by stworzyć trudności Republice Islamskiej”. Rahbar uznał, że za protestami stoją zagraniczne siły dążące do całkowitego obalenia systemu politycznego kraju. Nawet tak istotna dla irańskich „reformatorów” postać jak prezydent z lat 1997-2005 Mohammad Chatami uznał, że „wydarzenia ostatnich dni ukazują, że oportuniści i szkodnicy wykorzystują manifestację by stwarzać problemy” i uznał manifestacje za stymulowane przez „wrogów Iranu ze Stanami Zjednoczonymi i ich agentami na czele”.

Władze zablokowały działanie aplikacji Telegram i Messenger, portal społecznościowy Instagram, a lokalnie także możliwość przesyłania wiadomości tekstowych za pomocą telefonów komórkowych czy dostęp do sieci z urządzeń mobilnych.

Chaotyczny charakter wystąpień ulicznych w Iranie oraz towarzysząca im wojna informacyjna sprawia duże problemy w interpretacji wydarzeń. Z pewnością można jednak stwierdzić, że obecne manifestacje są czymś zasadniczo innym niż „zielony ruch”, który wyciągnął na ulice Teheranu setki tysięcy zwolenników „reformatorskich” polityków w 2009, którzy przegrali wyborczy wyścig z Mahmudem Ahmadineżadem. Jak wynika z informacji Euronews ponad 90% zatrzymanych za uczestnictwo w zamieszkach to osoby poniżej 21 roku życia, dla których „zielony ruch” z 2009 r. to prehistoria. Przesłanki i cele ruchu protestacyjnego były w zeszłej dekadzie bardzo konkretne – zwolennicy przegranych w wyborach Mir-Hosejna Musawiego i Mahdiego Karrubiego ocenili ich wyniki jako sfałszowane i próbowali narzucić tę interpretację organom państwa. „Zielony ruch” miał oczywistych liderów i struktury w postaci mniej lub bardziej sformalizowanych sztabów wyborczych przegranych kandydatów. Manifestacje były elementem ich akcji politycznej, podejmowanych przez Musawiego i Karroubiego także na forum instytucji państwowych, takich jak Rada Strażników Konstytucji. Zauważalną wiodącą rolę w manifestacjach roku 2009 r. odgrywali studenci i przedstawiciele klasy średniej. Teheran był ewidentnym centrum ruchu opozycyjnego. Być może właśnie z inną bazą społeczną łączy się fakt, że przemoc nie miała wówczas tak chaotycznego i brutalnego charakteru. Władze od początku reagowały przy tym bardzo zdecydowanie. Przesłanki, hasła i program protestujących w 2009 r. i ich liderów dawały też bardzo dobre pole do działania zagranicznym wrogom irańskich władz, bowiem wpisywały się w eksploatowany Amerykanów czy Brytyjczyków schemat „wspierania demokracji” przeciw ograniczającej ją „dyktaturze”.

Przesłanki ekonomiczne

Obecne zajścia mają niewątpliwie przesłanki ekonomiczno-socjalne. Jest tak mimo tego, że sytuacja gospodarki Iranu nie jest tragiczna. Doszło raczej do ukształtowania się tego rodzaju sytuacji, którą już Alexis de Tocqueville określił jako szczególnie niebezpieczną dla stabilności systemu politycznego. Sytuacja ekonomiczna, a za nią społeczna poprawia się, ale znacznie wolniej niż nadzieje i aspiracje pobudzone przez propagandę władz, szczególnie po podpisaniu umowy w sprawie programu atomowego, co doprowadziło do zdjęcia z Iranu najbardziej dotkliwych sankcji. Jeszcze w latach 2007-2013 proporcja osób żyjących w Iranie poniżej granicy ubóstwa, wyznaczanej przez wydatki na utrzymanie poniżej 5,5 dolara dziennie, spadła w społeczeństwie z 13 do 8%. Znacznie przyspieszył wzrost gospodarczy, z 2% w 2015 roku do 12,5% w 2016. Większość tego wzrostu wytworzył jednak sektor naftowy, który jako pierwszy odczuł korzyści wynikające ze zniesienia sankcji

Media chętnie eksploatują tezę o szybkim wzroście cen żywności i paliw jako detonatorze wybuchu społecznego niezadowolenia, chętnie przywołując emblematyczne już ceny jaj, które miały w ciągu kilku miesięcy wzrosnąć o około 40%. Warto jednak pamiętać, że wysoka inflacja jest charakterystyczna dla irańskiej gospodarki od dekad. Jak przypomina portal Al Monitor, w czasie wojny z Irakiem w latach 1980-1988 wynosiła średnio 17,8%. Sytuacji nie potrafił uratować uważany za reformatora Ali Akbar Haszemi Rafsandżani, za którego rządów w latach 1989-1997 średni poziom inflacji wzrósł do 25,2%. Za Chatamiego w latach 1997-2005 wynosiła średnio 15,7%, a za Ahmadineżada, który zwiększone zyski z ropy, bijącej wtedy cenowe rekordy, przeznaczył na hojne programy wsparcia socjalnego, zwiększyła się do średniego poziomu 17,6%, choć na koniec jego kadencji osiągnęła już 34,7%. Rowhani osiągnął niewątpliwy sukces zbijając jej poziom do 8,9%, bo taki jej poziom odnotowano w szacunku rok do roku w marcu 2017 roku. Obecny prezydent zredukował też istotnie deficyt budżetowy. Nie da się jednak ukryć, że wzrost cen podstawowych dóbr konsumpcyjnych był wyraźnie wyższy od średniego poziomu inflacji. Towarzyszy mu stosunkowo wysokie bezrobocie na koniec 2016 r. sięgające 12,7%, szczególnie dotkliwe wśród osób młodych poniżej 24 lat, wśród których już ponad jedna czwarta pozostaje bez pracy. Z pewnością wpływ na to miał fakt, że wzrost zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Iranie (w 2016 r. roku wartych 12,2 mld dolarów) nie był tak wielki jak nadzieje wzbudzone przez porozumienie w sprawie programu atomowego. Skutecznie sabotowała go w zeszłym roku administracja Donalda Trumpa, od początku jego urzędowania strasząca rynki wypowiedzeniem wspomnianego porozumienia. Jeszcze w lutym władze USA nałożyły sankcje na dziesięć przedsiębiorstw i 13 osób fizycznych, które Waszyngton uznał za uczestniczące w irańskich działaniach wsparcia dla szyickiego ruchu Ansarullah w Jemenie, walczącego z saudyjską interwencją w tym kraju.

Jest więc wysoce prawdopodobne, że rację mają ci komentatorzy, którzy oceniają obecne uliczne wybuchy gniewu jako odruch przedstawicieli klas niższych, którzy przy swoich niskich dochodach, najbardziej odczuli wzrost cen podstawowych dóbr. To oni zostali najbardziej poszkodowani przez zwinięcie przez Rowhaniego programów wsparcia socjalnego, takich jak subsydiowanie kosztów energii elektrycznej czy chleba, rozwiniętych przez jego poprzednika. Ahmadineżada, który wygrywał wybory właśnie z poparciem uboższych warstw irańskiego społeczeństwa. W nowym budżecie na rok 2018 ekipa Rowhaniego zaproponowała obcięcie uniwersalnego zasiłku socjalnego, który miał częściowo zrekompensować likwidację wspomnianych subsydiów. Niektórzy irańscy publicyści wprost określają politykę ekonomiczną obecnego prezydenta Iranu jako neoliberalną. Część obywateli z niższych klas tym łatwiej więc ruszyła na ulice, że prawdopodobnie politycznie nigdy nie identyfikowała się z frakcją polityczną obecnego prezydenta.

Antysystemowy potencjał

W związku z tym pojawiły się zresztą teorie szukające pośrednich inspiratorów obecnych zajść wśród irańskich „konserwatystów” jak lubią opisywać określone sekcje irańskiej elity media zachodnie. W istocie taki ich reprezentant jak Ahmad Tavakkoli, stwierdził, że protesty były „do przewidzenia” z powodu polityki ekonomicznej ekipy Rowhaniego. Uznawany za konserwatywnego członek parlamentu Hamid Rasaei, skrytykował rząd za próby „cenzurowania” uczestników protestów. Na błędy w zarządzaniu gospodarką wskazywał także znany zachowawczy publicysta Wahid Dżaminpour. Ton zrozumienia dla frustracji ludu dominuje wśród zachowawczych irańskich mediów. Najwyraźniej sam rząd boi się wykorzystania protestów przez jego oponentów w ramach elity politycznej. Doradca Rowhaniego, Eszak Dżahangir ostrzegał „tych, którzy podejmują akcję przeciwko administracji [Rowhaniego]”, że „dym z ich akcji napłynie w ich oczy”, bo „kiedy rozpoczyna się ruch ulicy, kontroluje go kto inny, i ci którzy go rozpoczynają nie kończą go”. Dla reformistycznych komentatorów dowodem na wpływ konserwatystów jest też fakt, że fala protestów rozpoczęła się w miastach będących ośrodkami ich silnych wpływów, takich jak Meszhed czy Kom.

Nawet jeśli konserwatyści próbują odcinać kupony od tego co dzieje się na ulicach, trudno podejrzewać ich o sprawstwo. Podobnie jak Rowhani i, co ważniejsze, Najwyższy Przywódca, zmuszeni byli oni potępić hasła kwestionujące same fundamenty systemu politycznego, jakie pojawiły się w czasie demonstracji. W istocie protesty mają obecnie, na pewnym elementarnym poziomie, charakter antysystemowy. Wyraża się on w tym, że ich uczestnicy nie wpisali się we frakcyjną dychotomię między konserwatystami i reformatorami stanowiącą podstawowy mechanizm irańskiej polityki. Hasła „precz z reformatorami i twardogłowymi” jakie miały dobiegać z ich ust, nadają obecnym wystąpieniom potencjał niebezpieczeństwa dla stabilności Iranu większy nawet niż miał masowy ruch opozycyjny z 2009 roku, bez względu na brak przywództwa, programu czy choćby zbioru kilku postulatów pozytywnych wśród występujących obecnie na ulicach irańskich miast. Sytuacja gdy płonie flaga narodowa, a przeciwnicy władz nie identyfikują się nawet z najbardziej liberalnymi przedstawicielami systemu odzwierciedla potencjał radykalizacji i szerszy zakres możliwości działania dla sił zewnętrznych. Bez względu na wspomniane słabości prowodyrów obecnych zamieszek, przywódcy Iranu działają przecież pod wielką presją koalicji USA, Izraela i sprzymierzonych z nimi sunnickich monarchii Półwyspu Arabskiego, z Arabia Saudyjską na czele, która potrafi rozdmuchać iskry tego typu społecznych frustracji do rozmiarów niszczącej pożogi. Przekonał się o tym Muammar Kaddafi i Baszar al-Asad. Tylko ten drugi zdołał wyjść z pożaru kraju obronną ręką, zresztą w dużej mierze dzięki wsparciu Teheranu.

Władzom Iranu udało się poprzez zdecydowaną interwencję na ulicach (aresztowano już ponad 400 osób) i działania prewencyjne w cybersferze powstrzymać narastającą destabilizację. Jednak prawdziwą rękojmią spokoju mogą być dla nich liczne manifestacje obywateli wspierających je przeciw „zagranicznym agitatorom”. Tysiące demonstrantów wyrażających poparcie dla personifikacji systemu – Najwyższego Przywódcy, maszerowały w środę rano w Teheranie, Ahwazie, Kermanszahu, Gorganie i innych miastach niosąc transparenty z napisami „Śmierć buntownikom”. Władze nie powinny jednak lekceważyć potencjału społecznego niezadowolenia, nawet jeśli w tej chwili jego ogniska są społecznie izolowane. Konieczność tę zdaje się rozumieć prezydent Rowhani, który już zapowiedział kampanię przeciw korupcji, która w Iranie osiągnęła już poziom niszczącej plagi. Konserwatyści wzywają natomiast do generalnej zmiany polityki gospodarczej i socjalnej. Nadzieje na tej płaszczyźnie niosą Irańczykom Chiny – główny potencjalny, a zarazem bardzo zasobny inwestor, który może sobie pozwolić na działania wbrew amerykańskiej obstrukcji. Absorbując część haseł demonstrantów do dyskusji publicznej i przekuwając je w działania instytucjonalne, Republika Islamska może, wbrew swoim zagranicznym wrogom i krytykom, udowodnić elastyczność i zdolność do zaspokajania aspiracji narodowych, jak działo się to już w przeszłości.

Zobacz także: Trump obiecał Irańczykom „wielkie wsparcie od USA w odpowiednim czasie”

Karol Kaźmierczak

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. jwu
    jwu :

    Zamieszki w Iranie wynikają z przesłanek ekonomicznych i socjalnych……..Niech walczą dalej ,a poprawią sobie tak jak Irakijczycy i Libijczycy !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

  2. jaro7
    jaro7 :

    Bzdety.Zamieszki w Iranie to robota usa i izraela.Dziwne że jest to “spontaniczne” w sytuacji kiedy niedawno usa i izrael podpisały porozumienie przeciwko Iranowi.I cała ta akcja następuje w momencie kiedy ich twór czyli isis dostaje baty i sie kończy,to szuka sie kolejnych celów.Ciekawe czy info że usa ewakuuje przywódców isis do “swoich”baz w Syrii(ciekawe kto im pozwolił na budowę tych baz?)jest prawdziwy.