To zaskakujące i bulwersujące, gdy w programie takiej anteny jak TVP Wilno milczy się wobec deklaracji, iż prawa narodowe Polaków na Litwie powinny być odkładane do politycznej zamrażarki w imię strategicznego partnerstwa dwóch państw. A tak właśnie stało się we wtorek.
Gośćmi programu „Studio Wilno”, nadawanego przez TVP Wilno po codziennym głównym serwisie informacyjnym, byli 13 maja szef warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich Wojciech Konończuk oraz swego czasu współpracujący z rządowym polskim think tankiem Andrzej Brzeziecki. Ten drugi bardziej znany jest jako współpracownik redakcji „Tygodnika Powszechnego”, potem także autor kilku książek. A najbardziej jako redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”, pisma wydawanego przez przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu. Samo Kolegium jest tworem nieco podobnym do OSW – niby fundacja, w praktyce wśród fundatorów jest miasto Wrocław i Województwo Dolnośląskie. Kolegium cieszy się więc pełnym wsparciem tych samorządów, a okazjonalnie innych publicznych instytucji. W wileńskiej redakcji zagościli więc przedstawiciele głównego nurtu polskiego „wschodnioznawstwa”.
Czytaj także: Dlaczego Węgry uprawiają podmiotową politykę zagraniczną, a Polska nie
Wniosek przed dyskusją
Pojawili się by, w dużym przybliżeniu opowiadać trochę o sobie. Ambasada RP w Wilnie organizowała tego dnia małą konferencję „Relacje polsko-litewskie i kwestia rosyjska. Czego nas nauczył Marek Karp” z wiodącym udziałem Brzezieckiego, którego najnowsza książka poświęcona jest właśnie pomysłodawcy OSW.
Jakk stwierdziła prowadząca program dzienikarka, dyskusja w studiu miała być poświęcona stosunkom polsko-litewskim i rozpoczęła ją od przytoczenia konstatacji o „złotym okresie” w tychże relacjach, od razu zadając pytanie czy nie zostały one pozłocone za sprawą Rosji. Konończuk przychylił się do tego poglądu, że właśnie za sprawą Moskwy międzypaństwowe z Litwą „są i powinny być dobre”, choć zarazem zauważył, że nie powinny się one wciąż opierać na tym straszaku, wzywając do lepszego poznania się dwóch społeczeństw.
Po paru minutach rozmowa doszło do oczywistego, wydawałoby się, w wileńskim anturażu tematu sytuacji Polaków na Litwie. Konstatując „problemy z polską oświatą, pisownią nazwisk”, prowadząca zapytała – „Czy można powiedzieć, że w świetle nowych zagrożeń ten temat odszedł nieco na dalszy plan?”. „Są rzeczy, które wymagają rozwiązania, wymagają cierpliwości. Natomiast jest takie powiedzenie polskie – nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy. W tym momencie musimy się skupić na innych wyzwaniach” – odpowiedział Brzeziecki.
Tak wiele już pisałem o poglądach i działaniach kręgów, których panowie Brzeziecki i Konończuk są jakże reprezentatywnymi osobistościami, że chyba nie powinienem być zdziwiony. Jednak ta bezceremonialna nonszalancja trochę zaskakuje. Nie było żadnej wyrafinowanej werbalnej szermierki słownej – obuchem mądrości ludowej w łeb i koniec. Dosłownie. Temat polskiej mniejszości na Litwie – większości na podwileńskiej prowincji, nie został już poruszony w czasie tej ponad 20-minutowej rozmowy dosłownie ani razu. Rozmowy, w której oceny wybrzmiały już w pierwszym pytaniu.
Zobacz: Jak Maria Przełomiec zmanipulowała historię polskiej autonomii na Wileńszczyźnie
W starych koleinach
Wywiad pojechał dobrze znanymi koleinami, latami żłobionych w Polsce przez zaproszonych gości – Polska i Litwa wspólnie na wojnie z Rosją. Tego właśnie słowa użył szef OSW przypisując je narracji rosyjskiej.
Brzeziecki główne problemy w międzypaństwowych relacjach dostrzegł w kwestiach historycznych, wzywając do „pewnej tolerancji” dla odmiennych jej wizji w dwóch państwach. Pogląd na historię poniekąd, pośrednio, jest jednak głosem w sprawie mniejszości polskiej, czego ekspert być może sobie jasno nie uświadamiał. Polityka historyczna instytucji państwa litewskiego od programów nauczania historii po wystawy muzealne w dużym zakresie wciąż reprodukuje stary nacjonalistyczny paradygmat „polonizacji” Wileńszczyzny i II Rzeczpospolitej jako jej podstępnego „okupanta”. Natknąć się można na jej płody w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Ot, choćby w placówce wydawałoby się tak wyabstrahowanej od historycznych konfliktów etnicznych jak wileńskie Muzeum Pieniądza, gdzie postanowiono wyeksponować na poczesnym miejscu akurat przedwojenne medale z bardziej szkaradnymi niż śmiesznymi, obraźliwymi personalizacjami Polski.
Być może pan Brzeziecki nie zastanawia się nad tym, co dzieje się w głowie młodego człowieka słyszącego w szkole, że jest produktem „polonizacji” i potomkiem „okupanta”, jak wpływa to na jego tożsamość lub role jakie przyjmuje w społeczeństwie. Ja mogę od czasu do czasu obserwować w swoim otoczeniu efekty takiej polityki historycznej znajdującej swoje konsekwencje także w działaniu litewskiego systemu edukacyjnego.
Konończuk i Brzeziecki wyrazili w zasadzie niezmiennne stanowisko głównego nurtu nadwiślańskich wchodnioznawców, dobrze ukorzenionych w publicznych i okołopublicznych instytucjach za wszystkich bez wyjątku rządów III RP. Kwestia interesów społeczności Polaków Wileńszczyzny nie jest istotnym składnikiem tego, co kręgi te rozpatrują jako interes państwa polskiego, a szerzej pewnie także jako uniwersalne dobro. W perspektywie ich liberalnego prometeizmu społeczność ta to relikt i detal historii, a próba przeciwstawiania się jej asymilacji, pielęgnowania jej specyficznej tożsamości, politycznego upodmiotowienia, kiedy trzeba to w kontrze do litewskiej elity politycznej i jej działań, to dla nich w najlepszym razie niezrozumienie logiki dziejów, w najgorszym niebezpieczne, nacjonalistyczne uroszczenie a nawet dywersja na rzecz wiadomo kogo. W ich wizji, którą potwierdzała także rozmowa w TVP Wilno, na takie partykularyzmy nie ma miejsca w czasach starcia demokratycznego „wolnego świata” z „osią autorytaryzmów”, by sięgnąć po sformułowania obecne w polskim dyskursie „wschodnioznawczym”. Zresztą to podejście w Polsce znacznie wykracza poza tę niszę.
Oczywiście przedstawiciele tego światopoglądu zawsze budują mglistą perspektywę niejako samoczynnego rozwiązania się kwestii spornych między Polakami a Litwinami w nigdy nieokreślonym odpowiednim czasie, tak jak zasugerował to we wtorek Brzeziecki. Jednak przez 35 lat niepodległości Litwy i 21 jej przynależności do NATO i Unii Europejskiej, kiedy jej sytuacja i jej kontekst międzynarodowy zmieniał się na tyle sposobów, czas nigdy nie okazał się odpowiedni.
Czytaj: Tomasz Sakiewicz postuluje zdradę litewskich Polaków
Bez reakcji
Nie najmniej ważną rolę odgrywa tu odczucie, że Polacy Wileńszczyzny, a przynajmniej pewien dominujący wśród nich typ, nie wzbudza sympatii liberalnych nadwiślańskich inteligentów. Za bardzo oni wschodni, ludowi, konserwatywni, czy po prostu „prorosyjscy”, co zawsze jest wygodnym argumentem na rzecz biernego kibicowania tym strategiom „integracji” jakie obmyślają i realizują wobec nich kolejne litewskie rządy. Taki absmak wzbudził w końcu w Warszawie tę przemożną potrzebę mało finezyjnego, namolnego reedukowania miejscowych niczym na lekcjach przedmiotu wiedzy o społeczeństwie.
Portal Kresy.pl przez kilkanaście lat stał się już swoistą kroniką takiego podejścia, które odnotowywaliśmy i komentowaliśmy wielokrotnie, znacznie częściej niż świadczyłaby liczba odnośników do artykułów, którymi przetkany jest ten tekst. Z tego też powodu autora tych słów do wystukania na klawiaturze kolejnego artykułu z tej serii skłoniły nie wypowiedzi gości z Warszawy, ale reakcja na ich wypowiedzi ze strony prowadzącej rozmowę dziennikarki TVP Wilno. Właściwie to całkowity brak reakcji. Pokiwała głową, po czym przeszła do odczytywania kolejnych pytań zapisanych na kartce. W zasadzie ciągle dotyczących tego samego, starcia z Rosją, co siłą rzeczy wywoływało generalnie te same odpowiedzi, za nużącą przewidywalność których trudno nawet winić interlokutorów.
Dziennikarka zwieńczyła tę monotonię optymistyczną formułką o polsko-litewskich relacjach „na dobrym, wysokim poziomie”. Otwarcie i zamknięcie rozmowy ścisle na jedną nute. I to w tym wywiadzie zdziwiło i zaskoczyło najbardziej. Absolwentce szkoły z polskim językiem nauczania i wileńskiej filii Uniwersytetu w Białymstoku ani trochę nie ścierpła skóra? Przecież wśród tych róż, które, według Brzecieckiego, mogą być naginane, przycinane, może podeptane poza uwagą, bo tam na horyzoncie płonie ukraiński las, jest i ona sama. Czy jeśli środki masowego przekazu w Polsce tak rzadko przypominają sobie o Polakach na Litwie, to czy właśnie dlatego wileńska antena telewizji publicznej nie powinna szczególnie gorliwie komentować rzeczywistości właśnie z ich perspektywy?
Zobacz: Litewskiemu polakożercy nie wsmak nasz portal
Podmiot czy przedmiot?
Gdy siedem lat temu uruchamiano TVP Wilno uzasadniano inicjatywę argumentem walki z rosyjskimi mediami. Już wówczas wydawało mi się to stawianiem wozu przed koniem. Tak jakby sam fakt egzystencji autochtonicznej społeczności Polaków na Wileńszczyźnie nie był dostatecznie dobrym, wystarczającym argumentem na rzecz tego, by zapewnić im polskojęzyczną telewizję lepszą niż atrapa w postaci TVP Polonia. Tak jakby tutejsi Polacy nie byli ważni sami przez się, a jedynie jako potencjalne pionki geopolitycznej rozgrywki z Rosją, które ktoś może podebrać.
Dobrze by było, aby kanał TVP Wilno upodmiatawiał tę specyficzną wspólnotę, reprezentował jej specyficzną tożsamość i jej specyficzne potrzeby, jej zdanie, a nie czynił ją jedynie widzem, przedmiotem dopasowania do takiej czy innej wielkiej politycznej agendy obmyślanej w najważniejszych salonach władzy Warszawy czy Wilna. Być może te potrzeby i ta społeczność wydają się niektórym małe i wtórne z odległej perspektywy, dla tutejszych są jednak najważniejsze. W wielu programach, zwłaszcza rozrywkowych, tę rolę społecznego medium aktywizującego odbiorców TVP Wilno udaje się realizować. Można życzyć sobie aby równie asertywnie było w relacjach z politykami, publicystami, akademikami czy innymi twórcami politycznych narracji konstruowanych przez państwowe elity.
Bo Wileńszczyzna też ma swój główny nurt. Odrębny. Swoisty. W nurcie tym nie ma na przykład feminatywów, które w ramach, jak się wydaje, poprawności politycznej eksploatują dziennikarze wileńskiego programu. Czy w istocie wynieśli je ze swojego środowiska społecznego? Czy faktycznie tak mówili zanim stanęli na wizji? To pojedynczy przykład, lecz czy nie znamienny?
Karol Kaźmierczak
Program, który stał się kanwą tego tekstu można obejrzeć tutaj
Zostaw odpowiedź
Chcesz przyłączyć się do dyskusji?Nie krępuj się!