Komunia św. na rękę w Polsce… i co dalej?

Wiele wskazuje na to, że kryzys katolicyzmu obecny na Zachodzie zaczyna dotykać również Polski, do czego walnie przyczynia się pandemia koronawirusa. Przyniesie on z sobą poważne zmiany w podejściu do wiary, szczególnie w realną obecność Chrystusa w Eucharystii, a poprzez to także w rozumieniu kapłaństwa – twierdzi Marek Trojan.

Tym, co bez wątpienia w ostatnim czasie mocno rzuca się w oczy wiernym w Polsce, którzy mimo pandemii koronawirusa starają się uczestniczyć w Mszach św., jest kwestia dotycząca przyjmowania Komunii św. „na rękę”. Jak wiadomo, w związku z sytuacją epidemiczną w Polsce jest ona zalecana przez Konferencję Episkopatu Polski, mając opinię rozwiązania bardziej „higienicznego” niż przyjmowanie Komunii na sposób „tradycyjny”. Dotąd była to praktyka w polskim Kościele zasadniczo rzadka. Epidemia Covid-19 zupełnie jednak tę sytuację zmieniła.

Jeszcze przed wprowadzeniem obostrzeń, na początku marca, pewna nieduża część duchownych niejako wychodząc przed szereg zaczęła nie tylko wprowadzać w kościołach Komunię św. „na rękę”, ale promować to i czynić jedyną dostępną możliwością sakramentalnego przyjmowania Ciała Pańskiego. Takie przypadki miały miejsce m.in. we Wrocławiu i w Łodzi. Z czasem ten „trend” zaczął narastać, a kolejni biskupi-ordynariusze wprowadzali tę formę „komunikowania” jako zalecaną. W co najmniej jednym przypadku arcybiskup „usilnie zalecał” Komunię św. na rękę. Jednak, ponieważ niedługo później wprowadzono ograniczenie liczby wiernych na Mszach św. do góra 5 osób, a w niektórych diecezjach (w tym tej, gdzie „usilnie zalecano” udzielanie Komunii św. na rękę) nakazano odprawiać msze bez ludu, sprawa uległa zawieszeniu.

Kiedy restrykcje złagodzono, problem powrócił. Wiadomo było, że w wielu kościołach w zasadzie zaistniał już dualizm w tej kwestii, ale nie wszędzie. Były miejsca, gdzie kapłani zasadniczo udzielali Komunii „tradycyjnie”, ale były i takie, gdzie sytuacja była całkowicie odwrotna i opcja „na rękę” stała się jedyną. Dotyczyło to pojedynczych księży, ale też proboszczów. Dochodziło do sytuacji, w których na wiernych w zasadzie wymuszano taki sposób przyjmowania Ciała Chrystusa. Takie przypadki nagłaśniano, a dzięki aktywności medialnej i społeczności wiernych sprawę skomentował rzecznik KEP, który przypomniał, że kapłan nie może odmówić nikomu możliwości przyjęcia Komunii Św. tradycyjnie – na klęcząco i do ust. Nie można też tego nikomu zakazywać, a jedynie zachęcać.

Wydawało się, że sprawa jest jasna – ale niesłusznie. W niektórych miejscach sytuacja wygląda odmiennie, czego przykładem jest archidiecezja katowicka. Abp Wiktor Skworc nie zmienił wcześniejszych wytycznych, co zapewne wpłynęło na postawę części proboszczów, którzy oficjalnie zarządzili, że w ich parafiach Komunia św. będzie udzielana wyłącznie na rękę. Ktoś mógłby pomyśleć, że to tylko „oficjalnie”, żeby nikt się „nie czepiał”. Nie. Można wymienić konkretne przykłady, w których nakaz realizowano bez wyjątków, choćby w mojej „rodzinnej” parafii w Rybniku. W innej doszło do zupełnie wyjątkowej sytuacji, gdy w kościele parafialnym u proboszcza, który zadecydował o udzielaniu Komunii św. tylko na rękę, podczas Mszy św. „trydenckiej” wierni nie mieli możliwości przystąpienia do niej „tradycyjnie”. Pozostała im Komunia św. duchowa. Na marginesie, można się zastanowić, dlaczego nie podjęto większych prób przypomnienia o tej wielowiekowej tradycji Kościoła, praktykowanej m.in. w czasach trudnych i nie przygotowano polskich wiernych na taką formę Komunii. W parafiach, w niektórych diecezjach możliwość przystępowania obecnie do I Komunii  Św. warunkuje się przyjęciem Pana Jezusa, po raz pierwszy w życiu, na rękę.

Te przykłady pokazują konkretne przypadki, w których kapłani katoliccy, w tym proboszczowie, de facto zarządzili radykalną zmianę w sposobie przyjmowania Ciała Pańskiego. Zaznaczmy przy tym, że o ile abp Skworc usilnie takie rozwiązanie zaleca, to jednak go nie nakazywał. Faktycznie, na początku maja wydał on nowe wytyczne, które zawierały m.in. zapis o tym, że „osoby dorosłe posługujące przy ołtarzu zobowiązane są do (…) przyjmowania Komunii św. na rękę, podobnie jak pozostali wierni”, ale dalej arcybiskup pisze: „kolejny raz usilnie zalecam wiernym przyjmowanie Komunii św. na rękę, a celebransom tę formę jej udzielania”, z uwagi na ryzyko zakażenia. Z jakiegoś powodu dokument ten wydaje się więc być pod tym względem wewnętrznie niespójny.

W przypadku części Górnego Śląska tego rodzaju zalecenia można by tłumaczyć specyficzną, lokalną sytuacją epidemiczną, szczególnie wyraźnymi ogniskami zakażeń i zachorowań w osiedlach / dzielnicach o charakterze górniczym. Jednak wprowadzono je znacznie wcześniej, a do tego także w miejscach, w których sytuacja wcale nie jest alarmująca.

Dlaczego zatem tyle piszę o czymś tak „błahym”, jak wprowadzanie zmiany w sposobie udzielania Komunii Św.? Dlatego, że upowszechnienie w Polsce takiego sposobu otworzy drzwi do kolejnych, dużo poważniejszych i dalej idących zmian. Nie, to nie jest przesada. O wymiarze teologicznym przyjmowania Ciała Pańskiego „na rękę” napisano już bardzo wiele. Można by zacytować abpa Athanasiusa Schneidera, który pisał, że Komunia Św. na rękę to jedna z pięciu ran na liturgicznym mistycznym Ciele Chrystusa oraz, że taka praktyka sprzyja desakralizacji Eucharystii i zanikaniu wiary w obecność Pana Jezusa w konsekrowanej hostii. Można by zacytować także kard. Roberta Saraha, prefekta Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, który wzywając do większego szacunku wobec Najświętszego Sakramentu, zastanawia się nad tym, jak wiara w rzeczywistą obecność „wpływa na sposób przyjmowania Komunii i vice versa” i że specjalne “ustępstwo” w sprawie przyjmowania Komunii na rękę „stało się wytrychem do włamania się i opróżnienia sejfu liturgicznych skarbów Kościoła”.

Jako że nie jestem teologiem, nie chcę tego wątku bardziej rozwijać. Podkreślę jednak parę kwestii, które w dyskusji na ten temat są w moim odczuciu zasadnicze. Przyjmowanie Komunii Św. na klęcząco i do ust wynika z rozwoju tradycji Kościoła i świadomości obcowania z całym Bogiem obecnym w hostii i każdej jej cząstce, który daje nam się cały, przez ręce dokonującego przeistoczenia kapłana, a którego my adorujemy i przyjmujemy do naszego serca. W takim ujęciu, zmiana pociąga za sobą daleko idące skutki w wymiarze symbolicznym i w wymiarze wiary. Pomijając kwestię pozostających czasem na rękach drobnych okruchów hostii, w których ten sam Bóg również jest obecny cały (wydawałoby się, że powinna to być sprawa kluczowa, choć dla wielu katolików już nie jest…), bardzo ważne jest to, że Ciało Pańskie podajemy sobie do ust sami – bez żadnego pośrednika. Zanika wymiar adoracji, a kapłan zostaje sprowadzony do roli „dystrybutora”. Dodajmy, że raczej nieprzypadkowo w zasadzie nikt, kto przyjmuje Ciało Pańskie na rękę, nie czyni tego na klęcząco. W ten sposób Komunia Św. jako sakrament przestaje być czymś wyjątkowym, „super-sakralnym”, stając się czymś powszednim, co w zasadzie „się należy”. To wszystko nie może pozostać bez wpływu na podejście wiernych do zasadniczych aspektów wiary. W tym kluczowej dla bycia katolikiem wiary w fizyczną obecność Chrystusa w Eucharystii.

Tu dochodzimy do kwestii zasadniczej. Według sondażu Pew Research z 2019 roku blisko 70 proc. Amerykanów uważających się za katolików (oraz 37 proc. tych, którzy uczestniczą w Mszy św. co najmniej raz w tygodniu) nie wierzy w rzeczywistą obecność Jezusa Chrystusa w Eucharystii. Ich zdaniem, podczas Mszy św. w komunii przyjmowane są jedynie „symbole ciała i krwi Chrystusa”. W przeistoczenie wierzy ledwie co trzeci katolik z USA (. Co więcej, według badania, 22 proc. respondentów zna nauczanie Kościoła w tej kwestii, ale je odrzuca, a 43 proc. (37 spośród praktykujących) było przekonanych, że to Kościół Katolicki naucza, iż obecność Chrystusa w Eucharystii jest jedynie symboliczna.

Red. Jacek Dziedzina z „Gościa Niedzielnego” omawiając wyniki tego sondażu wyraził słuszną obawę, że „w Polsce te wyniki nie byłyby dużo lepsze”. Niestety, to oznacza, że grunt pod wprowadzanie „postępowych” zmian w polskim Kościele już w pewnym stopniu jest gotowy. W krajach zachodnich, gdzie przyjmowanie Komunii św. na rękę jest już czymś w zasadzie powszechnym (szczególnie w krajach niemieckojęzycznych, ale nie tylko tam), od kilkudziesięciu lat zmiany doprowadzają do daleko idącej „transformacji” Kościoła, której „kamieniem milowym” może być trwająca w Niemczech tzw. Droga Synodalna. Jej główne zagadnienia dotyczą zarówno zmiany podejścia do homoseksualizmu, włącznie z zaakceptowaniem przez niemiecki Kościół tzw. małżeństw jednopłciowych, zaakceptowania rozwodów, jak i zniesienia celibatu księży czy dopuszczenia kobiet do święceń diakonatu oraz do stanowisk administracyjnych w strukturach kościelnych, dotąd zarezerwowanych wyłącznie dla duchownych. Zresztą, już teraz część księży, a nawet biskupów, w tym z kierownictwa Konferencji Episkopatu Niemiec mówi otwarcie o tym, że „homoseksualizm to normalny wariant rozwoju ludzkiej seksualności”. W Austrii wiedeński kard. Christoph Schönborn (swego czasu jeden z papabili) chwali się tym, że w jego diecezji ubrane w szaty liturgiczne kobiety przewodniczą już niektórym nabożeństwom, m.in. pogrzebowym (co miało zostać „dobrze przyjęte”), a nowy przewodniczący niemieckiego episkopatu sugeruje wprowadzenie diakonatu kobiet i przyznaje, że chciałby zmiany nauczania Kościoła nt. homoseksualizmu, bo „ludzie dzisiaj i tak żyją, jak chcą”. Wątku udzielania Komunii św. rozwodnikom w nowych związkach czy protestantom nie ma sensu rozwijać, za Odrą to już w zasadzie coś całkowicie normalnego. Nie sądzę, żeby nie było uprawnione pytanie, czy w przyszłości nie dojdzie do tego, że wierni będą sami podchodzili do ołtarza i brali sobie konsekrowane hostie prosto z cyborium.

Do tej pory, w Polsce patrzono na te wszystkie opisywane rzeczy raczej jak na jakąś egzotykę. Nie zwracano uwagi, że u nas zachodzą bardzo podobne procesy jak na Zachodzie, tylko znacznie wolniej i w mniej dostrzegalny sposób. Pandemia koronawirusa może jednak posłużyć za katalizator tych zmian, które teraz znacząco przyspieszą. I za jakiś czas takie tematy, jak np. Komunia św. dla rozwodników w nowych związkach (na rękę, rzecz jasna – jak postępowo to postępowo…), specjalne oficjalne błogosławieństwa dla osób w związkach jednopłciowych czy „katolicki feminizm” w stylu niemieckiego ruchu Maria 2.0, staną się u nas „chlebem powszednim”. To ostatnie tym bardziej uprawdopodobnia uchwycona w badaniach tendencja wskazująca, że Polki stają się coraz bardziej lewicowe, szczególnie w porównaniu z mężczyznami.

Za daleko posunięte wnioski? Chciałbym podzielać to stanowisko, ale w obliczu innych faktów jest to dla mnie niemożliwe.

Wyraźnym sygnałem alarmowym pod tym względem powinna była być sytuacja sprzed roku, z Bełchatowa, gdy młody nastolatek po przystąpieniu do Komunii wypluł komunikant i schował do kieszeni, tłumacząc to… bólem zęba. Proboszcz w obliczu profanacji wezwał policję, za co spadła na niego powszechna krytyka, w tym ze strony niemałej liczby katolików, a nawet kurii, która uznała, że postępowanie kapłana było „nie na miejscu”. W wielu internetowych komentarzach chłopaka broniono, a zasadniczą argumentację dość dobitnie, nawiązując do skandali pedofilskich w Kościele, wyraził Tomasz Sekielski: „ścigają dziecko wypluwające opłatek… Polski Kościół AD 2019… gdzie my k…. żyjemy?”. Dziennikarz mimowolnie uchwycił kwintesencję sytuacji polskiego Kościoła na progu 3. dekady XXI wieku – dla coraz większej liczby ludzi, w tym katolików, to nic strasznego, bo w końcu chodzi o „zwykły” opłatek…

Tak wyraźna zmiana nastawienia polskiego społeczeństwa, oficjalnie wciąż bardzo katolickiego, najpewniej będzie się pogłębiać, rodząc dalsze konsekwencje. W zasadzie, skoro podejście do rozumienia istoty tego, czym (kim) jest konsekrowana hostia, zmienia się w kierunku obecności jedynie symbolicznej lub „umownej”, to nic dziwnego, że względnie łatwo przechodzi wprowadzenie „dualizmu komunijnego”. Te dwie kwestie najpewniej są ze sobą ściśle powiązane. Można postawić pytanie o to, co pokazałby ewentualny sondaż dotyczący podejścia Polaków do kwestii Komunii św. na rękę (zwłaszcza tych deklarujących się jako wierzący i praktykujący co najmniej raz w miesiącu). Ośmieliłbym się postawić tezę, że akceptacja takiej praktyki nie byłaby niższa niż 80 proc., a odsetek katolików zdecydowanie nieakceptujących takiego sposobu może zamknąć się góra kilku, może 10 procentach. Oczywiście, w tym przypadku najpewniej wyniki będą ściśle skorelowane z deklarowanym stopniem praktyki religijnej – im rzadziej w kościele, tym wyższe poparcie. Poza tym, co to za problem, skoro coraz więcej katolików uważa, że Pan Jezus jest obecny w Hostii jedynie symbolicznie…

Należy także zwrócić uwagę na inny wątek. Obecna sytuacja (nie tylko pod względem „dualizmu komunijnego”) może również sprzyjać innym zmianom, w duchu tak zwanej pentakostalizacji katolicyzmu i większego akcentowania – charakterystycznego dla wspólnot ewangelikalnych – przeżywania wiary w formie np. nabożeństw uwielbieniowych czy innych tego rodzaju form, kosztem zmniejszenia znaczenia „nudnej” Eucharystii. Nie chcę oceniać tu otwierania się na „duchowość charyzmatyczną”. Uwagę zwracają jednak wypowiedzi przynajmniej niektórych osób z tych środowisk, które widzą w obecnej sytuacji okazję do pewnego przestawienia akcentów, z mniejszym naciskiem na Mszę Św., szczególnie rozumianą w wymiarze ofiarnym, a bardziej na ucztę eucharystyczną oraz na wspólnotę karmiącą się Słowem Bożym. Miałoby to zresztą dotyczyć także takich „przestarzałych” form pobożności, jak pielgrzymki czy adoracje Najświętszego Sakramentu. Takie przestawienie akcentu wydaje się grozić dodatkowym umniejszeniem sacrum samej Mszy św., a jednocześnie nadmiernym akcentowaniem wymiaru wspólnoty.

Należy też wspomnieć o tym, że od początku „korona-kryzysu” Komunia św. „na rękę” była wyraźnie promowana przez niektóre środowiska katolickie, i to nie tylko tzw. „katolików otwartych”. Dotyczy to także niektórych księży.

Już zresztą samo ograniczenie Mszy św. z powodu pandemii wywołało w Polsce głosy zadowolenia ze strony „katolików liberalnych” oraz związanych z tymi środowiskami mediów. Ks. prof. Alfred Wierzbicki z KUL pisał, że zamknięcie kościołów, a nawet ograniczenie dostępu do nich, „może być ozdrowieńcze dla naszej religijności”. Ks. Dariusz Piórkowski SJ  odnosząc się do oglądania Eucharystii za pośrednictwem mediów  pisał, że „w pewnym sensie, jest to doskonalsza forma obecności”. Z kolei ks. Adam Boniecki podkreślał, że „nagle się okazało, że ksiądz nie jest nam niezbędnie potrzebny do zbawienia” i przekonywał, że udział we Mszy św. jest równie dobry, jak oglądanie jej w telewizji: „Nie musisz pędzić do kościoła – możesz uczestniczyć w mszy przy telewizorze. Nie musisz iść do spowiedzi – wzbudź w sobie żal za grzechy. Nie pędź do komunii – bo komunia to także pragnienie spotkania z Chrystusem”. Promowano też wypowiedź z homilii czeskiego księdza Tomáša Halíka, popularnego m.in. wśród sympatyków „Tygodnika Powszechnego”, który powiedział m.in., że choć chodzenie do kościoła na Mszę jest „na pewno naturalne i dobre”, to jednocześnie „jak widać, nie na tym stoi chrześcijaństwo”. Tu przypomnijmy, że krytycznie o izolowaniu ludzi od Mszy św. wypowiadał się papież Franciszek, a także przewodniczący KEP, abp Stanisław Gądecki. Ojciec Święty podkreślał, że sakramentów i Kościoła nie można przenieść do wirtualnego świata, a odprawianie Mszy Św. bez wiernych to „niebezpieczeństwo”.

Biorąc to wszystko pod uwagę, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z sytuacją, w której epidemię koronawirusa próbuje się „przy okazji” wykorzystać do promowania, a nawet wymuszonego wdrażania elementu kluczowego dla zmiany „zaściankowego” Kościoła w Polsce na bardziej „nowoczesny” i „postępowy”.

Niezależnie od perspektywy widać też potencjał dla pojawienia się dyskusji na temat roli kapłanów, gdyż „protestantyzacja” Kościoła (a także nadmierna i niezbalansowana „pentakostalizacja”) nieuchronnie musi prowadzić do jego „pastoralizacji”. Polska stoi obecnie na progu dyskusji na ten temat. Nie jest to żadne odkrywcze stwierdzenie, bo już jakiś czas temu zwracał na to uwagę np. Paweł Lisicki. Do tej pory, mimo pewnych zwiastunów, kwestia ta była jednak albo niezauważana (świadomie lub nie), albo wypierana. Pytanie, na ile osoby deklarujące się jako katolicy, a zarazem niewierzący w przeistoczenie i obecność Pana Jezusa w w Eucharystii, będą w stanie dłużej akceptować tradycyjne funkcje kapłańskie i czy nie pojawią się koncepcje (jak np. w Niemczech), by je znacząco ograniczyć, rozmyć lub uczynić niepotrzebnymi, choćby poprzez dopuszczenie kobiet oraz żonatych mężczyzn do święceń diakonatu (docelowo zapewne też prezbiteratu), a ogólnie świeckich do zarządzania w Kościele i do decydowania o jego sprawach na „forach synodalnych”, z udziałem duchownych i świeckich.

Egzotyka? Bynajmniej. Tylko z własnego doświadczenia mógłbym wymienić przykłady duchownych, którzy już kilka lat temu z uznaniem wypowiadali się (w tym podczas homilii) na temat tego, jak zmienia się Kościół na Zachodzie, wytykając przy tym wiernym krytykowanie „zgniłego Zachodu”, podczas gdy sami tkwią w uprzedzeniach względem uchodźców i osób homoseksualnych. To przykład z jednego z większych łódzkich kościołów. Można dziś z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że takie postawy i poglądy wśród polskich księży należą do zdecydowanej mniejszości. Czy jednak będzie tak również za 5, 10, 15 lat? A co jeśli to tacy duchowni za kilkanaście lat będą w Polsce biskupami? Przypomnijmy – tak jest dziś np. w Niemczech.

Tego rodzaju zmiany w mentalności katolików nie stałyby się na Zachodzie tak powszechne, gdyby nie były zakorzenione w zmianie rozumienia istoty tego, czym jest Msza św. i obecność Pana w Eucharystii. To pociąga za sobą zmianę rozumienia roli kapłaństwa, które dziś znajduje się w kryzysie. Wynika to nie tylko z głośnych afer czy „tęczowego/lawendowego lobby”, ale zasadniczo z narastających tendencji sekularyzacyjnych, według których ksiądz miałby być głównie kaznodzieją (albo raczej trenerem motywacyjnym) i działaczem społeczno-charytatywnym, organizującym miłe i przyjemne dla wszystkich inicjatywy parafialne na wzór animatora przyjęć dla dzieci.

Źródłem jest kryzys liturgii i rozumienia Eucharystii, w którym od lat znajduje się Kościół w wielu krajach zachodnich, a który z dużym opóźnieniem zaczyna właśnie coraz wyraźniej wkraczać do Polski. To niezmiernie wymowne, że dzieje się to w czasie, gdy polski Kościół prowadzi program Wielka Tajemnica Wiary, w tym roku liturgicznym pod hasłem „Eucharystia daje życie”. Z pewnością, dla wielu polskich katolików to czas głębokiej refleksji, na pewno także niejednego nawrócenia. Ale jest to zarazem czas grożący trywializacją podejścia do Mszy św. i sakramentów, szczególnie jako efekt uboczny obecnych wciąż obostrzeń, gdy wielu wiernych od paru miesięcy słyszy, w tym od hierarchów, żeby zostać w domu. Co z tego wyniknie, kiedy czas pandemii minie? Jaki obraz wiary katolików w Polsce odsłoni po opadnięciu epidemicznej fali?

„Niedzielna Msza św. w kościele… ale po co, skoro przez tyle miesięcy można sobie wygodnie w TV albo na komputerze obejrzeć (z resztą co za różnica?). Komunia Św… no jak to, przecież wystarczy przeczytać sobie taką modlitwę w internecie? Spowiedź… fakt, biskupi ciągle w tyle za nowoczesnością, nie chcą się zgodzić… ale sami pisali, żeby sobie modlitwę odmówić i zrobić ‘żal doskonały’, w sumie szybciej i prościej!” – Chciałbym bardzo, żeby taka trywializacja okazała się tylko publicystycznym wtrętem, jednak coraz więcej wskazuje na to, że taka nadzieja jest bezpodstawna. Przykładowo, w ilu polskich parafiach „dualizm komunijny” zagości już na stałe, a w ilu Komunia na rękę będzie tym mocniej promowana?

Przypomnijmy parę kolejnych danych. Według sondażu przeprowadzonego dla „Rzeczpospolitej” z połowy marca bieżącego roku, 80 proc. Polaków było zdania, że zupełne zamknięcie kościołów przed wiernymi w trakcie sprawowania Eucharystii byłoby jednym z niezbędnych sposobów zatrzymania epidemii koronawirusa. 15 marca br., w pierwszą niedzielę restrykcji związanych z COIVD-19, Instytut Statystki Kościoła Katolickiego szacował, że w Mszach św. uczestniczyło zaledwie 4,4 proc. polskich wiernych (dla porównania, w 2018 roku było to średnio 38,2 proc.). Z kolei według ostatniego sondażu IBRiS, Polacy bardziej oczekują otwarcia salonów fryzjerskich (67 proc.), restauracji, a nawet barów (30 proc.) i siłowni (17 proc.) niż kościołów (14 proc.). Taki, niestety, jest obraz „katolickiej Polski”, „ojczyzny św. Jana Pawła II”, Anno Domini 2020.

Może warto w tym miejscu powołać się na kard. Saraha, który pisał, że „celem ataku Szatana jest Ofiara Mszy Świętej i rzeczywista obecność Jezusa w konsekrowanej Hostii” oraz, że diabeł atakuje na dwa sposoby: osłabiając pojęcie „rzeczywistej obecności” i poprzez „próbę usunięcia z serc wiernych poczucia sacrum”.

Można na koniec zadać pytanie o to, co wypada zrobić nam, polskim katolikom, na początku lat 20. XXI wieku, w obliczu tak dalekich przemian. Chyba najkrócej powiedzieć, że trzeba trać w Wierze, zarówno „w Jeden, Święty, Powszechny i Apostolski Kościół” jak i w jego nauczanie: o realnej obecności Pana w Eucharystii, o tym czym jest liturgia. Może to dobry czas, by na nowo odkryć piękno i głębię Mszy świętej, która jest “źródłem i zarazem szczytem całego życia chrześcijańskiego”, według Katechizmu KK i dokumentów Soboru Watykańskiego II. A przy tym dążyć do tego, by przyjmować Komunię św. na klęcząco i do ust, jak to czyniono przez wieki i jak czynił św. Jan Paweł II.

Marek Trojan

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply