Ważne jest aby zdawać sobie sprawę, że białoruskie władze to partner, który prowadzi politykę z czasów Związku Radzieckiego i że polskość nie jest przez niego akceptowana. Trzeba sobie zdawać z tego sprawę i miłe, sympatyczne gesty nic nie przyniosą, będą wręcz przyjęte jako zgoda na to, żeby posunąć się dalej, dalej niszczyć. Podam przykład: w ubiegłym roku przyjazd wysokich urzędników z Polski do Lidy spowodował to, że w lidzkich szkołach wycięto nauczanie języka polskiego. Dlaczego? Bo nikt z polskich oficjeli o to nie pytał, nikt nie protestował, wszystko odbyło się miło i sympatycznie. Tylko wynik tego jest taki, że obecnie tylko w dwóch szkołach pozostał język polski – mówi Andżelika Borys w rozmowie z portalem Kresy.pl.

Z Andżeliką Borys – obecną prezes Związku Polaków na Białorusi, oraz prezes ZPB w latach 2005-2010, rozmawia Karol Kaźmierczak, Kresy.pl.

Karol Kaźmierczak: Rząd Białorusi zaakceptował projekt nowej ustawy oświatowej. Stwarza on zagrożenie dla dwóch polskich szkół publicznych, które funkcjonują w tej chwili na Białorusi. Na czym polega niebezpieczeństwo?

Andżelika Borys: Zatwierdzenie poprawek do Kodeksu Edukacji Republiki Białoruś to wprowadzenie nauczania trzech przedmiotów w języku państwowym, czyli będą nauczane w języku rosyjskim. Zdawanie egzaminu końcowego również może się odbywać w języku rosyjskim, to pozostawiono do decyzji Ministerstwa Edukacji. Na razie trzy przedmioty, a potem lista przedmiotów nauczanych  w języku państwowym może być poszerzona, ponieważ poprawki pozostawiają to w kompetencji władz lokalnych. Chcą po prostu uprawomocnić proces rusyfikacji szkół. Egzaminy można dziś zdawać w języku mniejszości narodowych, a zgodnie z poprawkami jeśli Ministerstwo Edukacji będzie chciało to zmienić, to będzie mogło. Oznacza to zmianę statusu szkół z polskim językiem nauczania w Grodnie i Wołkowysku. Obecnie jest zapisane, że nauka w tych szkołach odbywa się w języku mniejszości. W poprawkach to automatycznie się zmienia. Oczywiście teraz, w tych szkołach również robi się różne rzeczy, nie wszystkie przedmioty naucza się po polsku, ale to nie ma prawnej podstawy. Zatwierdzenie tych poprawek przez parlament sprawia, że te szkoły automatycznie zmieniają status, stają szkołami dwujęzycznymi, co z czasem można sprowadzić do takiego poziomu, że prawie wszystkie przedmioty będą wykładane w języku rosyjskim, a po polsku będzie sam język polski i literatura. Cztery godziny języka polskiego i literatury – to jest nic. Tyle wysiłku i pieniędzy zostało włożone, by powstały te szkoły, tylko po to by teraz przekształciły się w szkoły z rosyjskim językiem nauczania?

K.K.: W dwóch państwowych szkołach z polskim językiem nauczania już zachodzi pełzająca rusyfikacja?

A.B.: Zabronione zostało używanie polskich symboli narodowych. Od 2000 roku nie przyjmuje się do tych szkół nauczycieli z Polski. Dlaczego? Bo to jest „obcy element”. A przecież te szkoły powstawały z założenia jako placówki polskie. W Grodnie była nawet pani metodyk zaproszona przez Wydział Oświaty Związku Polaków, byli nauczyciele z Polski. Tego dzisiaj nie ma.

K.K.: Na ile białoruskie uczelnie są w stanie zaspokoić zapotrzebowanie na polonistów? Katedra polonistyczna została na przykład zlikwidowana na uniwersytecie w Brześciu.

A.B.: Tu we władzach nikt nie jest zainteresowany rozwojem polskiej edukacji. Nauczyciele polskiego i tak nie mają zbyt dużych możliwości zatrudnienia. W państwowym systemie nauczania mamy w tym roku na Białorusi około 400 dzieci, które uczą się języka polskiego jako przedmiotu obowiązkowego. 210 dzieci w Szkole nr 2 w Mohylewie, resztę na Grodzieńszczyźnie – w Lidzie i Sopoćkiniach. Z roku na rok język polskich jest wypychany i marginalizowany. W 2000 roku mieliśmy 4000 uczniów uczących się języka polskiego jako obowiązkowego przedmiotu, a dzisiaj mamy 400. Widzimy proces wypychania języka polskiego do kółek i fakultatywów. Kółka często funkcjonują jako ostatnia godzina w tygodniu lub zajęcia w sobotę. Nauczycielom nie opłaca się prowadzić tych kółek bo płaci się za nie mniej niż za zwykłą godzinę lekcyjną. Fakultatywy podobnie, ostatnia godzina w piątek lub w sobotę. Jedna godzina tygodniowo. Jeśli przegramy i nie obronimy tych szkół to już wkrótce język polski nie będzie nawet przedmiotem. Pozostaną tylko szkoły, punkty społeczne [niepubliczne], parafialne.

W tym roku mamy w nich 13 tys. uczących się [po polsku lub języka polskiego]. W państwowych szkołach polskich po polsku uczy się 800 dzieci. Jako przedmiotu uczy się języka polskiego w zwykłych szkołach państwowych 400 dzieci, 5,5 tys. uczy się na zajęciach dodatkowych, a tyle samo uczy się poza szkołami państwowymi, w szkolnictwie społecznym. A szkolnictwo społeczne nie ma statusu prawnego. W parafiach już jest presja na księży, żeby nie było nauczania języka polskiego. Obserwujemy to w Lidzie, w Wołkowysku, Szczuczynie, Słonimiu. To jest nieoficjalna presja, żeby języka polskiego w parafiach nie było. Organizacje społeczne nie zaspokoją zapotrzebowania na jego nauczanie.

K.K.: W jaki sposób rząd uzasadnia proponowane poprawki do ustawy oświatowej?

A.B.: Oficjalne uzasadnienie jest takie, ze trzeba kształcić „pełnowartościowych obywateli” Białorusi w szkołach mniejszości narodowych. To jest jawna dyskryminacja. Polacy na Białorusi nie są pełnowartościowymi obywatelami? To jest podejście stricte polityczne, to jest podejście antypolskie. Dla nas to jest strategiczna sprawa. Jest ocieplenie relacji, bardzo ciepłe rozmowy, tylko co z tego wynika? Kolejna próba wpisania poprawek do Kodeksu Oświaty i wypychanie nauczania języka polskiego. Podam przykład: w ubiegłym roku przyjazd wysokich urzędników z Polski do Lidy spowodował to, że w lidzkich szkołach wycięto nauczanie języka polskiego. Dlaczego? Bo nikt z polskich oficjeli o to nie pytał, nikt nie protestował, wszystko odbyło się miło i sympatycznie. Tylko wynik tego jest taki, że obecnie tylko w dwóch szkołach pozostał język polski.

K.K.: W 2015 roku zlikwidowano w Grodnie ostatnią grupę przedszkolną wychowującą w języku polskim. Czy są jakieś sygnały zmian na tej płaszczyźnie?

A.B.: Nie ma. Żadnych zmian.

K.K. Poruszyła już pani temat stosunków międzypaństwowych. Poprzedni polski rząd i osobiście minister spraw zagranicznych mocno zaangażowali się w to, co określa się mianem „ocieplenia”. W roku 2016 i 2017 był szereg wizyt na wysokim szczeblu między Warszawą a Mińskiem. Czy to „ocieplenie” przyniosło zmiany w sytuacji pani jako obywatelki i działaczki polskiej organizacji społecznej?

A.B.: Zależy nam na dobrych kontaktach pomiędzy Polską a Białorusią. Nikt z nas nie chce wojny. Tak, zaszły zmiany w relacjach. Ale chodzi o sprawę polską. A sprawą polską jest edukacja w języku polskim na Białorusi. Jeśli chodzi o nauczanie w języku polskim to my pozytywnych zmian nie widzimy. Władze Białorusi powinny wiedzieć, że kwestia edukacji mniejszości polskiej jest sprawą ważną. Zależy nam aby w relacjach międzypaństwowych ta sprawa była stawiana konsekwentnie i stanowczo. Przykładem takiej stanowczej i konsekwentnej polityki były pierwsze rządy Prawa i Sprawiedliwości, kiedy byliśmy jako Związek bardzo mocno bici, kiedy byliśmy pod presją, jednak władze Białorusi wiedziały, że pewnej czerwonej linii przekroczyć nie można. Ważne jest aby zdawać sobie sprawę, że tu jest partner, który prowadzi politykę z czasów Związku Radzieckiego i że polskość nie jest przez niego akceptowana. Trzeba sobie zdawać z tego sprawę i miłe, sympatyczne gesty nic nie przyniosą, będą wręcz przyjęte jako zgoda na to, żeby posunąć się dalej, dalej niszczyć. Przecież minister spraw wewnętrznych zakładał teraz na paradzie mundur NKWD i to pokazuje stosunek do polskości. To jest dla nas nie do zaakceptowania. Polityka to ruchome piaski… ale powinna być pewna konsekwencja. Jeżeli nie ma wyniku, jeżeli nie ustępują, trzeba stawiać sprawę twardo, inaczej. Nie jestem polskim rządem, ale nam zależy, aby te kwestie zaczęły być rozpatrywane na poważnie. Nie chodzi o to czy mi jest dobrze. Dla nas oczywiście pozytywy są takie, że nie jesteśmy w areszcie. W naszym interesie, jako Związku, leży, aby polskie szkolnictwo miało się dobrze i żeby były przestrzegane prawa. Żaby do pierwszej klasy w polskiej szkole mogły trafić wszystkie dzieci, które chcą. Bo za każdym razem władze z góry ograniczały, że tylko dwie klasy. A dlaczego mają być tylko dwie klasy w polskiej szkole, jeśli obok jest zwykła szkoła się gdzie jest 16 pierwszych klas?

Zobacz także: Polacy z Grodna domagają się od władz więcej klas z polskim językiem nauczania

Zobacz także: Grodno: władze zmieniają zdanie – wszyscy chętni zostaną przyjęci do polskiej szkoły

Zwracamy też uwagę, że w podręcznikach do historii w polskich szkołach w Grodnie i Wołkowysku dzieci uczą się, że żołnierze Armii Krajowej to byli bandyci, którzy mordowali Białorusinów. My się temu sprzeciwiamy. Pisaliśmy pismo do pana ministra Waszczykowskiego w tej sprawie. Nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. A to jest fałszowanie historii. Przecież tu był inny układ. Tu byli Sowieci, a żołnierze AK walczyli o swój dom, o swoją ziemię, o swoją historię. Czy dzieci powinny się w polskiej szkole uczyć tej kłamliwej propagandy? Nie można się z tym godzić.

K.K.: Związek Polaków na Białorusi od 2005 roku działa w praktyce nielegalnie. Jaka jest w tej chwili sytuacja jego działaczy?

A.B.: Związek nie został zdelegalizowany natomiast funkcjonują dwa zarządy główne. Jest zarząd z Mieczysławem Łysym na czele, wspierany przez Mińsk, urzędników ds. ideologii i służby. Jest też zarząd, którego prezesem jestem ja. My stawiamy sprawę zalegalizowania naszej działalności. Forma jest kwestią pertraktacji. Związek posiada mienie, które zostało wbrew prawu odebrane w 2005 i 2010 roku. W tych Domach Polskich jest w tej chwili prywatny biznes i działalność komercyjna, a było kiedyś nauczanie języka polskiego. My jako niezależny, autentyczny Związek mamy sto oddziałów w skali kraju. Zaangażowanych jest ponad 10 tys. osób. Mamy 13 stowarzyszeń. Kierunki działalności to edukacja, kultura, opieka nad miejscami pamięci narodowej. Wspieramy ponad 200 punktów nauczania języka polskiego. Prowadzimy ośrodki nauczania, zapewniamy pomoc metodyczną nauczycielom, aktywizujemy młodzież, pracujemy z dziećmi, prowadzimy zespoły muzyczne.

K.K.: Czy dochodzi jeszcze do szykanowania działaczy ZPB przez władze?

A.B.: Na razie aresztów nie ma. Natomiast są kampanie zniesławiające. Były i będą. Bo my się nie wpisujemy w linię władz. W pojęciu władz Związek powinien być taki, że jest prezes i nikogo więcej nie ma. A jak trzeba i wydział ideologii zaprosi prezesa żeby gdzieś postał jako przedstawiciel mniejszości to on postoi. I żeby nie upominał się o szkolnictwo polskie, tego być nie może. Taka wizja ZPB odpowiada władzom.

K.K.: Co jakiś czas w kuluarowych rozmowach polskich polityków wraca temat rozwiązani obecnej sytuacji w ZPB poprzez połączenie państwa struktury ze strukturą prorządową. Jak się pani zapatruje na taki pomysł?

A.B.: Pierwsza sprawa: wbrew trudnej sytuacji mamy duży potencjał organizacyjny. Ludzie nam ufają i dzięki temu mamy struktury w całym kraju. I to jest podstawa dla istnienia każdej społecznej organizacji. Nie możemy tego zaufania i potencjału stracić łącząc się z KGB. Nasza propozycja jest taka: niech sobie władze mają swoją strukturę, swoich funkcjonariuszy, nam zależy na naszej, autentycznej, niezależnej organizacji polskiej mniejszości. Nie zważając na wszystko dziś jesteśmy największą polską strukturą w skali kraju. W Iwieńcu oddział organizacji liczy 300 osób, które nie poddały się naciskom. Połączenia nikt tam nie zaakceptuje. Niech więc KGB zostanie sobą, a my zostaniemy sobą.

K.K.: Ze strony prorządowego zarządu głównego pojawiają się głosy, że oni nie mają nic przeciwko rejestracji państwa działalności ale pod nową nazwą, a nie Związku Polaków na Białorusi.

A.B.:  Ale najpierw zlikwidujmy ZPB, bo ZPB nie jest zlikwidowane. Najpierw powinno nastąpić rozwiązanie ZPB, przekazanie mienia stronie polskiej. A drugi krok – kwestia nazwy, z tym my już sobie poradzimy.

K.K.: Mówiliśmy o polityce władz Białorusi wobec polskiej społeczności. Chciałbym zapytać też o druga stronę – środowiska opozycje. Gdy pojawiła się koncepcja ministra Waszczykowskiego by zlikwidować Biełsat jako odrębną telewizję, pani zdecydowanie wystąpiła za jej utrzymaniem. Nie da się jednak ukryć, że w publicystyce Biełsatu pojawiają się treści kontrowersyjne. Artykuły głównego publicysty historycznego Alaksandra Kraucewicza czy publicystyka Alesia Kirkiewicza uderzają w Polaków i ich pamięć historyczną. Jak pani ocenia fakt takiego funkcjonowania Biełsatu?

A.B.: Biełsat jest projektem rządu polskiego. Jest instrumentem rządu polskiego. W jakim kierunku się go wykorzysta to jest sprawa rządu. W ramach telewizji Biełsat jest program o Polakach na Białorusi „Nad Niemnem”. Zgłaszaliśmy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, że nam zależy aby ten program nie był emitowany raz na dwa tygodnie, ale co tydzień. Innej niezależnej telewizji na Białorusi nie ma. I nam zależy, żeby ta telewizja była. Wydarzenia jakie miały miejsce ze Związkiem Polaków, media rządowe na Białorusi nie nagłaśniały, nagłaśniali niezależni dziennikarze, w tym telewizja Biełsat, która była zawsze i podawała prawdziwą informację o aresztach, trudnych sytuacjach.

Zobacz także: Tomaszewski: dlaczego TV Biełsat dostaje 25 mln zł na rusyfikację Polaków, a na Litwie nie ma polskiej telewizji?

Na Białorusi są osoby, których poglądów nie podzielamy. Związek jest silną organizacją i dbamy o to aby był silny, bo zdajemy sobie sprawę, że tylko mocna, zjednoczona organizacja potrafi obronić polskie wartości na różnych gremiach i w różnych sytuacjach. Dlatego ja na dzień dzisiejszy nie widzę dużego problemu w tym, że taka czy inna osoba ma takie a nie inne poglądy. Te osoby znają nasze stanowisko, ale nie jest naszym zadaniem ich promowanie. A takich osób na pewno nie jest dwie-trzy, na pewno jest ich dużo. Jednak jak jest silna organizacja to ona sobie da radę i z władzą, i nie tylko. Zatem bronimy telewizji Biełsat ze względu na to, że to jest jedyna niezależna telewizja, za którą stoi rząd polski i za to, że w ramach niej jest program o mniejszości polskiej.

K.K.: Jest czymś uderzającym, że dwa spisy ludności przeprowadzone na Białorusi w 1999 i 2009 r. wykazały bardzo znaczący spadek liczebności Polaków – aż o 110 tys. czyli o jedną czwartą. Na ile realne są te liczby? Działacze ZPB sygnalizowali niegdyś nieprawidłowości w pracy urzędników spisowych.

A.B.: Nie ma na Białorusi kogoś takiego, kto by prowadził prawdziwą statystykę. Jakie mogą być na Białorusi wiarygodne badania? To, że w interesie władz jest aby pokazać jak najmniejsza liczbę Polaków, to jest fakt. I ona będzie zaniżana.

K.K.: Ze statystyk polskich wynika, że coraz więcej obywateli Białorusi, nie tylko polskiej narodowości, przyjeżdża do naszego kraju jako imigranci zarobkowi. Z czego to wynika?

A.B.: Wynika z poziomu życia. Jeśli nauczycielka w szkole otrzymuje wypłatę 350 rubli to ile to jest dolarów? – około 160. A w Polsce można zarobić trzykrotność tego. I tak jest na każdym poziomie. Wielu wyjeżdża. Nie tylko do Polski. Koszt życia tutaj jest bardzo drogi. To zmusza do wyjazdu.

K.K.: Jak ocenia pani funkcjonowanie instytucji Karty Polaka? Mija już ponad dziesięć lat od jej ustanowienia i można zrobić pewne podsumowanie.

A.B.: Liczba zainteresowanych nie maleje lecz wzrasta. Niektórzy zwracają się już o odnowienie Karty. Z różnych przyczyn. To są zarówno przyczyny narodowościowe jak i ekonomiczne. My cieszymy się z tego, że żeby uzyskać Kartę trzeba znać język polski. Ustawa o Karcie Polaka w jakimś stopniu zastopowała wynarodowienie. Ludzie szukają w archiwach swoich korzeni. Pojawiły się nawet komercyjne kursy języka polskiego. W Grodnie nigdy nie było tyle firm uczących języka polskiego co teraz – prawie dwadzieścia. W innych miastach również. To jest bardzo pozytywne. Nam zależy aby posiadacze Karty znali swój język. Inna sprawa, że ze strony władz białoruskich nie było to przyjęte zbyt pozytywnie. Placówki konsularne nie dysponują dostateczną liczbą pracowników by obsłużyć chętnych do uzyskania Karty. Są kolejki i będą kolejki. Nie ma pozwolenia władz na przyjazd kolejnych pracowników do polskich placówek. Są więc problemy techniczne.

K.K.: Jak ocenia pani program wspierania finansowego Polaków poza granicami? W ostatniej dekadzie było w tej kwestii sporo zamieszania. Najpierw program przeszedł z kompetencji Senatu do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, by potem znów wrócić w gestię tego pierwszego.

A.B.: W Senacie decyzję podejmują różne opcje polityczne. Nie jest to struktura konkretnego rządu. Tam jest marszałek Senatu, który sprawuje pieczę na Polonią i Polakami poza granicami, trzecia osoba w państwie – to jest pewna ranga. My jako Związek jesteśmy zadowoleni z każdej pomocy.

Rozmawiał Karol Kaźmierczak

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply