Przed sądem w Lublinie rozpoczął się proces trzech Ukraińców, oskarżonych o serię brutalnych napadów w okolicach Chełma. Przestępcy nocą włamywali się do domów i znęcali się nad Polakami, torturując ich, bijąc, a także podtapiając czy przypalając.
W czwartek rozpoczął się proces trzech Ukraińców, oskarżonych o serię brutalnych napadów w okolicach Chełma. Przypomnijmy, że ponad roku temu policjanci zatrzymali bandę Ukraińców z Wołynia, którzy włamywali się w nocy do domów w Chełmie i jego okolicach. Torturowali mieszkańców, m.in. bijąc ich, podtapiając, a nawet przypalając, by zrabować ich oszczędności. Początkowo informowano o 4 zatrzymanych, później część mediów podawała, że niedługo później zatrzymano kolejne cztery osoby. Część z nich została jednak zwolniona.
Przeczytaj: Policja zatrzymała gang Ukraińców terroryzujących mieszkańców Chełma
Jak informuje „Dziennik Wschodni”, zeznający w procesie pokrzywdzeni często nie mogli powstrzymać łez i mieli trudność z ponownym opowiedzeniem tego, co ich spotkało. Z tego względu, sąd odczytywał ich zeznania ze śledztwa.
Podano m.in., że jednym z pokrzywdzonych w sprawie jest emerytowany mundurowy, z doświadczeniem w Straży Granicznej, a także w wywiadzie, który mieszka z żoną w okolicach Chełma. W wieczór napadu byli w domu sami. Kobieta zasnęła w sypialni, a mężczyzna na kanapie w salonie. Obudziło go warczenie psa. Zauważył, że ktoś oświetla zwierzę latarką, po czym nagle zza kanapy wychyliły się dwie osoby w kominiarkach i kapturach, rzucili się na niego, próbując wykręcić mu ręce. Kiedy trzeci mężczyzna przystawił mu do brzucha widły, przestał się z nimi szarpać. Słyszał też płacz żony z sypialni.
Napastnicy powalili mężczyznę na ziemię, skrępowali taśmą i związali mu ręce z nogami. Jego żonę potraktowali podobnie. Zeznał, że jeden z mężczyzn krzyczał do niego po ukraińsku, żeby powiedział, gdzie schował pieniądze. Groził, że inaczej ich pozabijają.
Zabrali łącznie 2200 zł, choć dalej domagali się pieniędzy za rzekomo sprzedane samochody. Później śledczy ustalili, że napastnicy pomylili swoją ofiarę z właścicielem komisu samochodowego, który był zaprzyjaźniony z gospodarzami domu. Mężczyzna tłumaczył bandytom, że nie ma więcej gotówki, ale ci mu nie wierzyli. Zaciągnęli go do łazienki i podtapiali w wannie.
W końcu udało mu się przekonać napastników, że jeździ innym autem niż właściciel komisu. Wówczas wyciągnęli go z wanny. Pod głowę podłożyli mu ręcznik, a żonę okryli kocem. Napadnięty ocenił, że wobec tego „jest więc w nich jeszcze jakiś ludzki odruch, jakieś człowieczeństwo”. W jego ocenie, napastnicy zachowywali się chaotycznie, „jakby to był ich pierwszy raz” i „nie znali swojego bandyckiego fachu”.
Choć bandyci byli dobrze zamaskowani, to napadnięci małżonkowie zapamiętali ich głosy i rozpoznali je podczas eksperymentu procesowego oraz na sali sądowej. Wyniki badań głosu to obecnie jeden z głównych dowodów sprawie, gdyż bandyci nie zostawili żadnych śladów DNA.
Jak ustalili śledczy, w napadach brało udział około 10 osób, ale zarzuty zdołano postawić jedynie trzem: Oleksandrowi F., Oleksandrowi S. oraz zaledwie 19-letniemu Maksymowi S., który miał być najbardziej brutalny.
Bandyci ponownie zaatakowali kilka dni po opisanym wyżej napadzie, w miejscowości Okszów. Ofiara, Maciej C., obudził się, gdy ktoś oślepiał go latarką, po czym otrzymał cios w skroń i stracił przytomność. Ocknął się skrępowany na podłodze, z workiem na głowie. Napastnicy przykuli go do kaloryfera, bili gumowym młotkiem w stopy i grozili obcięciem palców, żądając pieniędzy. Jeden z nich przypalał ofierze uda rozgrzanym żelazkiem, a potem uderzył go z dużą siłą, łamiąc obojczyk. Ponadto, bandyci skrępowali i pobili partnerkę mężczyzny – zaciągnęli ją za włosy do łazienki i grozili śmiercią. Napastnicy skradli złote łańcuszki, 20 tys. zł w gotówce, cenną kolekcję monet i militariów. Łącznie straty oszacowano na ponad 120 tys. zł.
Trzeci napad miał miejsce w Chełmie, a ofiarą był Tomasz O. W chwili napadu był w domu z 10-letnim synem. Mężczyzna został powalony na ziemię i skrępowany, później był bity i przypalany lokówką. Bandyci związali również jego 10-letniego syna i grozili, że go zabiją. Podawano też, że dziecku grożono obcięciem palców. Z domu zabrali 60 tys. zł.
W czasie oskarżeni Ukraińcy nie przyznali się do winy i twierdzili, że w czasie napadów nie było ich w Polsce. Grozi im kara do 12 lat więzienia. Sprawę rozstrzygnie Sąd Okręgowy w Lublinie.
Latem informowaliśmy, że lubelski sąd zwrócił śledczym sprawę trzech Ukraińców, celem poszerzenia materiału dowodowego. O decyzji prokuratora miał zdecydować specjalistyczny eksperyment śledczy, na podstawie głosu.
Jak informował „Nowy Tydzień”, jeszcze pod koniec czerwca ub. roku połowę zatrzymanych Ukraińców wypuszczono na wolność, ze względu na brak twardych dowodów świadczących o ich winie. Mimo tego, że fakty wyraźnie wskazywały, że wszyscy działali w jednej grupie.
Podczas zatrzymania pochodzący z Ukrainy przestępcy zachowywali się, według „Nowego Tygodnia”, butnie i zuchwale, m.in. wulgarnie obrażając polskich policjantów. Podano, że dwóch z 8 zatrzymanych początkowo to „wytrawni, potężnie zbudowani kryminaliści po długoletnich wyrokach odbywanych na Ukrainie”. Gazeta twierdziła też, że sprawcy brutalnych napadów z maja 2018 roku przynajmniej w części wciąż są na wolności.
Dziennikwschodni.pl / Kresy.pl
chcieli otwarcia granic to mają, zwierzęta ze wschodu w najlepszym wydaniu
„Napadnięty ocenił, że wobec tego „jest więc w nich jeszcze jakiś ludzki odruch, jakieś człowieczeństwo”. W jego ocenie, napastnicy zachowywali się chaotycznie, „jakby to był ich pierwszy raz” i „nie znali swojego bandyckiego fachu”.Jestem pewien na 100% że sąd uzna to za okoliczność łagodzącą.”Grozi” im do 12 lat ,to nie liczyłbym na połowę.Gdyby było odwrotnie i to Polacy tak potraktowaliby ukraińców to wyrok 12 lat pewny.Trzeba to śledzić.