Węgrzy staną się niewolnikami?

W Budapeszcie nie ustają protesty przeciwko przyjętemu w tym tygodniu prawu, które określane jest przez jego przeciwników mianem „ustawy o niewolnictwie”. Rządzący, głównie na potrzeby zachodnich koncernów motoryzacyjnych, zwiększyli liczbę nadgodzin, jakie mogą rocznie przepracować węgierscy pracownicy, co może spowodować wydłużenie czasu pracy przynajmniej do sześciu dni w tygodniu.

W środę i czwartek w centrum Budapesztu odbyły się manifestacje przeciwko nowym rozwiązaniom, w których uczestniczyło po kilka tysięcy osób. Pierwszego dnia opozycyjne demonstracje, gromadzące zarówno lewicowców jak i nacjonalistów, były mocno rozproszone. Część ich uczestników manifestowała przed budynkiem Zgromadzenia Narodowego, część przepychała się z policją pod siedzibą rządzącego Fideszu. Natomiast tuż po uchwaleniu „prawa o niewolnictwie” działacze Jobbiku zabiegali pod Pałacem Prezydenckim o jego zawetowanie.

Najwięcej osób manifestuje jednak przed parlamentem, gdzie przez trzy wieczory pod rząd dochodziło do mniejszych lub większych starć z policją. Oficjalnie informuje ona o kilku rannych funkcjonariuszach, lecz ona także nie szczędziła gazu łzawiącego przeciwnikom obecnej władzy. Za każdym razem policja ostatecznie rozganiała tłumy spod parlamentu, a także uniemożliwiała im dalsze manifestowanie na ulicach węgierskiej stolicy.

O co chodzi?

Nie licząc walki o należący do Georga Sorosa Uniwersytet Środkowoeuropejski, w obronę którego zaangażowali się jednak tylko działacze lewicowo-liberalnej części opozycji, już dawno żadne zmiany wprowadzane przez Fidesz i chadeków nie wzbudzały tyle emocji. Przegłosowana w tym tygodniu przez parlament zmiana w naliczaniu nadliczbowych godzin pracy przewiduje bowiem, że dotychczasowy limit 250 godzin rocznie zostanie wydłużony do 400 godzin, natomiast pracownik będzie musiał na polecenie pracodawcy przepracować przynajmniej 250 dodatkowych godzin. Pozostałe 150 godzin, przynajmniej w teorii, będzie można wziąć na swoje barki dobrowolnie. Jednocześnie tydzień pracy nie może przekroczyć wymiaru 48 godzin tygodniowo.

Samo rozliczanie nadgodzin będzie rozpoczynało się dopiero po trzech latach pracy, podczas gdy dotychczas były one rozliczane już w tym samym roku. Dopiero po takim czasie ma zostać stwierdzona faktyczna liczba nadgodzin. To wyraźny ukłon w stronę silnie obecnych na Węgrzech fabryk największych zachodnich (w tym głównie niemieckich) koncernów motoryzacyjnych, ponieważ to właśnie w zakładach tego typu mamy do czynienia z trzyletnim cyklem produkcyjnym. Ponadto rządzący nowelizacją kodeksu pracy likwidują pośrednictwo organizacji pracowników w rozmowach na temat nadgodzin, co oczywiście może spowodować nieuczciwe ich rozliczanie, lub też po prostu przymuszanie zatrudnionych do pracy nawet sześć dni w tygodniu przez cały rok.

Nowe niewolnictwo

Opozycja uważa więc, że zmiany w prawie pracy faktycznie wprowadzają na Węgrzech system niewolniczy. Zwłaszcza likwidacja pośrednictwa związków zawodowych może bowiem spowodować wspomniane zmuszanie ludzi do pracy, ponieważ jako pojedynczy pracownicy nie będą oni mieli silnej karty przetargowej w ewentualnym sporze ze swoim pracodawcą. Dodatkowo przedsiębiorstwa będą mogły wymuszać na Węgrach pracę ponad siły, ponieważ poprzez oferowanie niskiego wynagrodzenia podstawowego przymuszą ich po prostu do brania nadgodzin. Trzeba bowiem pamiętać, że płace netto na Węgrzech są jednymi z najniższych w Unii Europejskiej, a gorzej niż w kraju bratanków zarabia się tylko w Rumunii i Bułgarii.

Zwłaszcza środowiska nacjonalistyczne zarzucają rządzącym działanie w interesie wspomnianych firm zagranicznych, które już w tej chwili odpowiedzialne są za blisko 67 proc. rocznego PKB Węgier, a ich udział w gospodarce narodowej stale rośnie. Niemieckie koncerny motoryzacyjne już od wielu miesięcy twierdzą, że brakuje im siły roboczej, stąd naciskały w tej sprawie na rządzących, co przyznał zresztą minister spraw zagranicznych Péter Szijjártó.

Zobacz także: Węgry i Czechy zacieśniają współpracę

Premier Viktor Orbán wiedział jednak, że wydłużenie czasu pracy będzie mocno niepopularne wśród społeczeństwa, dlatego przez wiele miesięcy opierał się podobnym żądaniom. Wszystko zmieniło się jednak w przeciągu ostatnich kilkunastu dni, bowiem tyle czasu minęło od ogłoszenia pomysłu o zwiększeniu liczby nadgodzin do uchwalenia zmian w kodeksie pracy. Krytycy tego rozwiązania twierdzą, iż nagła zmiana stanowiska rządu może mieć związek z budową fabryki BMW w Debreczynie, która pierwotnie miała powstać w słowackich Koszycach. Podczas licytacji ze Słowakami węgierski rząd mógł więc obiecać daleko idące udogodnienia, w tym zapewnienie Niemcom nieprzerwanej produkcji, bowiem chcą oni wyprodukować w nowym zakładzie blisko 150 tysięcy samochodów.

Winny Soros?

Rządzący oczywiście bronią nowego prawa, nie wspominając jednak o naciskach ze strony zagranicznych koncernów. Sam Orbán twierdzi, że dzięki zwiększeniu liczby nadgodzin Węgrzy będą mogli dorobić do swoich dotychczasowych pensji, co dzięki nowym zasadom ich rozliczania będzie możliwe bez „głupich biurokratycznych przeszkód”. Dodatkowo szef węgierskiego rządu najwyraźniej zbyt mocno uwierzył w statystyki dotyczące niskiego bezrobocia, ponieważ jego zdaniem pracownicy nie będą przymuszani do brania nadgodzin z powodu dużej liczby ofert pracy. Warto jednak pamiętać, że niskie bezrobocie jest głównie domeną największych miast, natomiast zwłaszcza we wschodniej części kraju Węgrzy nie mają większego wyboru w kwestii miejsca swojego zatrudnienia.

Sprzyjające rządzącym media, czyli większość tytułów dostępnych na rynku prasowym oraz stacji telewizyjnych i radiowych, tradycyjnie starają się z kolei dezawuować społeczne protesty. Prorządowi dziennikarze starają się wychwytywać wszelkie przypadki rzucania butelkami w policjantów, aby przedstawić demonstrujących jako chuliganów. Wicepremier i minister spraw wewnętrznych Sándor Pintér utrzymuje zresztą, że protesty pod parlamentem są nielegalne, zaś demonstrujący nadużywają demokratycznego prawa do wyrażania swoich poglądów.

Oczywiście również w tym przypadku nie mogło obejść się bez słynnego finansisty George’a Sorosa, czyli głównego wroga obecnego węgierskiego rządu. Przeciwnikom „prawa o niewolnictwie” zarzuca się więc właśnie podburzanie Węgrów za pieniądze Sorosa, zaś rzecznik rządu Gergely Gulyás upatrywał w ich działaniach… walki z chrześcijaństwem, ponieważ podczas przepychanek z policją ucierpiały świąteczne dekoracje.

Retoryka Fideszu oznaczałaby jednak, iż pod wpływem Sorosa znajduje się również duża część elektoratu tej partii. Z sondaży wynika bowiem, że przeciwko zmianom w kodeksie pracy jest 83 proc. wszystkich respondentów, natomiast wśród elektoratu partii Orbána odsetek ten wynosi 63 proc., przy czym kolejne 23 proc. jego zwolenników nie ma na ten temat zdania. Tymczasem już w niedzielę ma dojść do mobilizacji krytyków „prawa o niewolnictwie”, zaś demonstracje mają tym razem odbyć się również poza Budapesztem.

Marcin Ursyński

3 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. Gaetano
    Gaetano :

    Tak zwana demokracja w pełnej krasie. Fidesz, podobnie jak pisiaci, lubi forsować godzące w społeczeństwo ustawy w okolicach Świąt, zresztą, to nie jedyne analogie. Sam Orban chyba nie jest tym, za którego chcielibyśmy go postrzegać, co więcej, wygląda na to, że żywy trup Soros jest władzy potrzebny.