Stephen M. Walt: Dajcie Korei Północnej tyle prestiżu, ile chce

W chwili, gdy Trump wejdzie do jednego pomieszczenia z Kimem – co będzie wydarzeniem, które prawdopodobnie skupi na sobie tyle uwagi co Super Bowl – da liderowi Korei Północnej „prestiż” i status, którego reżim od dawna pragnął i nigdy wcześniej nie otrzymał. Jeśli Trump otrzyma niewiele lub nic w zamian – na przykład, jeśli dostanie nuklearną „umowę” gorszą niż umowa z Iranem, którą konsekwentnie wyśmiewał – wszyscy uznają, że Kim po prostu się z nim zabawił – pisze prof. Stephen M. Walt na łamach Foreign Policy.

Detektyw Lord Peter Wimsey, jeden z bohaterów „Talboys”, opowiadania autorstwa Dorothy L. Sayers, udziela swojemu synowi Bredonowi ważnej lekcji na temat zachowania dorosłych. „Bredon, zdradzę Ci sekret” – powiedział – „Dorośli nigdy nie wiedzą wszystkiego, mimo, że starają się udawać, że tak jest. Nazywa się to „prestiżem” i jest przyczyną większości wojen, które niszczą Europę”.

Pomyślałem o tym fragmencie, kiedy usłyszałem o tym, że prezydent Donald Trump zdecydował się przyjąć zaproszenie lidera Korei Północnej Kim Dzong Una na planowane na maj spotkanie. Podobnie jak „dorośli” z opowiadania Sayers, Trump i Kim starają się udawać wszystkowiedzących. Ponadto, delikatne bitwy na zniewagi pomiędzy liderami mogą stać się przyczyną wojny, która zniszczy nie tyle Europę, co Półwysep Koreański. Oba kraje dzielą nie tylko oczywiste konflikty interesów, ale również kwestie statusu, prestiżu, ego.

Największym problemem z perspektywy USA jest broń jądrowa Korei Północnej oraz program rozwoju pocisków rakietowych, który może w przyszłości umożliwić krajowi uderzenie w USA (chociaż nie wiadomo z jakich powodów Korea Północna mogłaby zdecydować się na taki krok, zwłaszcza biorąc pod uwagę czekający ją wtedy odwet ze strony USA). Trump, mimo wcześniejszych przechwałek, chyba zdał sobie sprawę, że lepiej stawiać na rozwiązania dyplomatyczne, a nie te z udziałem wojsk.

Jednak dla Korei najważniejsze w sporze wydają się być chęć uzyskania uznania i prestiżu. Korea chce nie tylko zniechęcić USA do planowanego ataku, ale też chce być traktowana przez potężne USA jako równy przeciwnik. Dyplomatyczne stosunki z Kanadą czy Laosem to jedno, ale szacunek USA to zupełnie coś innego, do czego Korea aspiruje.

Wielu krytyków Trumpa już oskarża go o ponowne uprawianie “sztuki rozdawania darmowych upominków”. Przyjmując zaproszenie Kima, Trump dał Korei to, na co przywódcy liczyli od dawna: szansę na spotkanie i negocjacje twarzą w twarz z prezydentem najpotężniejszego kraju świata. Nagle “Mały Człowiek Rakieta” cieszy się perspektywą spotkania na szczycie z Trumpem, o którym marzy wielu światowych przywódców, a które przyciągnie uwagę całego świata. Co Trump dostał za to ustępstwo, dar, na jaki żaden z jego poprzedników się nie zdobył? Nic. Pod koniec pierwszej rundy wynik to 1:0 dla Kima.

Zobacz także: Chiny największym zwycięzcą negocjacji USA i Korei Północnej?

Dlaczego Kimowi zależy na szacunku Waszyngtonu? Przecież Stany Zjednoczone oficjalnie nie uznały Korei Północnej przez całe 70 lat jej istnienia. Odpowiedź jest prosta: po spotkaniu Kim będzie mógł stwierdzić, że udało mu się osiągnąć coś, czego nigdy nie osiągnął jego ojciec ani dziadek. Nawet jeśli z rozmów nic nie wyniknie, Kim będzie mógł pochwalić się amerykańskim prezydentem, który traktuje go jak kogoś równego sobie. Warto podkreślić, że owszem, USA wielokrotnie angażowały się w rozmowy z Koreą Północna w przeszłości – w tym w najdłużej trwające rozmowy pokojowe w Panmundżom, ale żaden z prezydentów USA nigdy nie spotkał się ze swoim koreańskim odpowiednikiem, właśnie dlatego, że żaden nie planował podnieść statusu władcom Korei ani nadać im „prestiżu” (chyba że mieliby otrzymać coś w zamian).

Mówiąc prostym językiem „prestiż” jest uznaniem przez innych, oznaczającym, że ktoś jest w jakiś sposób wyjątkowy, że ma pozytywne cechy, które odróżniają go od innych. Tak więc, Rolls-Royce i Mercedes-Benz są bardziej „prestiżowymi” markami samochodów niż Chevy czy Hyundai, a zwycięstwo w Wimbledonie bardziej „prestiżowe” niż wygranie zwykłego turnieju ATP.

Podobnie jak choćby status, prestiż nie jest cechą, którą można sobie samemu przyznać; jest to coś, na co można sobie zapracować albo ew. otrzymać od innych. Bez względu na stan konta nie możemy przyznać sobie prestiżu ani statusu, chyba że zdołamy przekonać innych, że na nie zasługujemy. Ktoś o przeciętnym stanie konta mógłby cieszyć się ogromnym prestiżem, na przykład, gdyby inni uważali tę osobę za bardziej cnotliwą, sympatyczną, inteligentną czy grzeczną. Dla przykładu: niektórzy twierdzą, że skłonność Donalda Trumpa do nadmuchiwania własnych osiągnięć wiąże się z jego wysiłkami mającymi na celu wywarcie nacisku na społeczną i biznesową elitę Nowego Jorku, postrzegającą go jako prostackiego parweniusza z Queens, który co prawda odziedziczył dużo pieniędzy, ale niezbyt dużo klasy. Wracając do tematu …

W świecie polityki międzynarodowej „prestiż” narodu jest związany z jego przeszłymi osiągnięciami, ale także wpływa na obecną pozycję kraju, dlatego też państwa chętnie go zdobywają. Oznaki szacunku i akceptacji ze strony reszty społeczności międzynarodowej sprawiają, że przywódcy  krajów prezentują się w dobrym świetle. Ponadto państwa, które cieszą się wysokim prestiżem (z jakiegokolwiek powodu) mogą oczekiwać większego szacunku od innych, jako że jawią się jako bardziej kompetentne czy zręczne. Na przykład w czasach zimnej wojny kraje Układu Warszawskiego wkładały olbrzymi wysiłek w zdobycie jak największej ilości medali olimpijskich (często oszukując), chcąc w ten sposób pokazać wyższość komunizmu i nakłonić pozostałe państwa do naśladowania Moskwy również w innych kwestiach. Lądowanie na Księżycu w Ameryce również było osiągnięciem, które podkreślało wyrafinowanie technologiczne kraju, a ponadto śmiałość i zdolność do wyznaczania sobie celów i osiągania ich.

Używając tej samej logiki, zwycięstwo Ameryki w zimnej wojnie i imponujące wyniki gospodarcze kraju przez większość lat 90. sugerowały, że Amerykanie znaleźli magiczną receptę na sukces. Niestety, sytuacja uległa zmianie po klęsce w Iraku i kryzysie z 2008 roku, a teraz dosłownie znika na naszych oczach. Niemniej jednak, nie ma wątpliwości, że ich reputacja wciąż przysparza im szacunku, a nawet jest powodem do zazdrości.

Pomaga to wyjaśnić, dlaczego państwa posiadające władzę i prestiż starają się przeszkadzać innym państwom w ich zdobywaniu. Czasami robią to, aby karać państwa, które naruszyły w jakiś sposób ustanowione normy. Na przykład mało kto uznał Osetię Południową, Abchazję czy Naddniestrze, dlatego że państwa te nie powstały w wyniku legalnych procesów międzynarodowych, a co więcej wydają się naruszać szereg istniejących norm.

Podobnie, żadne państwo nigdy nie uznało tak zwanego „kalifatu”, proklamowanego przez Państwo Islamskie w 2014 roku; zamiast tego traktowano „państwo islamskie” nie jako nowego członka społeczności międzynarodowej, ale jako niebezpieczną bandę przestępców. Nieuznawanie może również być rodzajem „dźwigni”; uzależniając je od zachowania obcego rządu, zewnętrzne siły mogą próbować przekonać go do zaakceptowania i dostosowania się do istniejących międzynarodowych norm.

W niektórych przypadkach, odmowa uznania istnienia lub legitymacji przeciwnika przestaje być użyteczną taktyką i zamiast tego staje się krokiem wręcz samobójczym. Można zrozumieć, dlaczego większość rządów arabskich odmówiło uznania nowego państwa Izrael w 1948 roku, ale trzymanie się tej pozycji 70 lat później nie wydaje się zbyt mądre, tym bardziej, gdy np. współpraca między Izraelem i  Arabią Saudyjską jest w zasadzie tajemnicą poliszynela. Ale, czy amerykańska odmowa uznania komunistycznych Chin lub Kuby Fidela Castro sprzyja ich interesom? Raczej nie, taka polityka  sprawiła, że ​​USA wydają się „głupie”, a ponadto ograniczyła ich możliwości wpływania na te reżimy. Dziś niechęć Stanów Zjednoczonych do nawiązywania stosunków dyplomatycznych z Iranem wydaje się być raczej aktem przekory niż przemyślanym krokiem. Dlaczego? Z powodu braku regularnych, rutynowych kontaktów między dwoma krajami, USA nie ma możliwości zrozumienia przywódców Iranu oraz daje Waszyngtonowi niewiele możliwości kształtowania opinii i postaw Irańczyków.

Wszystkie te przykłady pomagają nam dostrzec ważny paradoks – im dłużej jeden z krajów odmawia prowadzenia dialogu z innym (lub też uznania go), tym trudniej jest przerwać ciszę i tym większy jest symboliczny „skok”, kiedy do rozmów wreszcie dojdzie. Podobnie jak w przypadku kłótni rodzinnych, im dłużej dwie strony odmawiają rozmowy, tym ważniejszy staje się moment, w którym jedna ze stron w końcu bierze do ręki telefon, starając się naprawić stracony czas. Traktując Koreę Północną jak „pariasa” od wczesnych lat 50. XX wieku – z oczywistych powodów – nawet najmniejszy krok ku normalności nabiera dziś poważnego znaczenia dla Stanów Zjednoczonych, dla nich i dla innych krajów.

I to jest prawdziwe niebezpieczeństwo zw. ze szczytem Trump-Kim (zakładając oczywiście, że on się odbędzie). Bez względu na to, jak bardzo ludzie Trumpa będą próbowali temu zaprzeczyć,  prezydent będzie pod ogromną presją, starając się, aby rozmowy zakończyły się w sposób, który sprawi, że całe ryzyko zw. z rozmowami wyda się tego warte. W chwili, gdy Trump wejdzie do jednego pomieszczenia z Kimem – co będzie wydarzeniem, które prawdopodobnie skupi na sobie tyle uwagi co choćby Super Bowl – da liderowi Korei Północnej „prestiż” i status, którego reżim od dawna pragnął i nigdy wcześniej nie otrzymał. Jeśli Trump otrzyma niewiele lub nic w zamian – na przykład, jeśli dostanie nuklearną „umowę” gorszą niż umowa z Iranem, którą konsekwentnie wyśmiewał – wszyscy uznają, że Kim po prostu się z nim zabawił.

Jeśli sprawdzi się taki scenariusz, Trump straci swój „prestiż”. Co wtedy zrobi? Nie wiadomo. Ale, jak powiedział Lord Peter, taka właśnie troska o „prestiż” była odpowiedzialna za wiele wojen w przeszłości.

Stephen M. Walt jest profesorem stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Harvarda.

Tłumaczenie: Elżbieta Rudnicka

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply