Można odnieść wrażenie, że jedynym poważnym imperatywem polityki zagranicznej administracji Donalda Trumpa jest obrona Izraela – ocenia były oficer CIA Philip Giraldi na łamach Strategic Culture.

Prezydent, który został wybrany, ponieważ obiecał postawić interesy Stanów Zjednoczonych na pierwszym miejscu, okazał się rażąco podobny do swoich poprzedników, bijąc pokłony przed różnymi potężnymi lobbies i grupami wyborców, aby spełnić ich życzenia, jednocześnie udając, że służy słabo zdefiniowanej polityce promującej bezpieczeństwo i dobrobyt Amerykanów.

Izrael z pewnością posiada najpotężniejsze lobby specjalizujące się w polityce zagranicznej nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale także w Europie Zachodniej i Australii. Kiedy Izrael czegoś żąda, politycy od Waszyngtonu po Canberry i Wellington zatrzymują się, aby wysłuchać. W Wielkiej Brytanii, 80 proc. konserwatywnych parlamentarzystów jest członkami grupy Konserwatywnych Przyjaciół Izraela.

Zobacz także: O co Ameryka walczy w Syrii

Izrael czerpie korzyści ze strony liczebnej, wpływowej i bogatej żydowskiej diaspory, która jest gotowa spełnić swoją misję i która ma również łatwy dostęp do mediów i polityków, z których wielu jest więcej niż chętnych do bycia korumpowanymi. Doprowadziło to do powstania “narracji izraelskiej”, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, która wychwala państwo Izrael poprzez nieustanne powtarzanie wyrażeń takich jak “jedyna demokracja na Bliskim Wschodzie” i “najlepszy przyjaciel Ameryki i najbliższy sojusznik.” Oba te twierdzenia są całkowicie fałszywe.

Nikogo nie powinno dziwić, że administracja Trumpa jest wypełniona zwolenikami Izraela od góry do dołu. Ci, którzy zajmują się bezpośrednio Izraelem – ambasador David Friedman, główny negocjator na Bliskim Wschodzie, Jason Greenblatt, oraz specjalny wysłannik i zięć, Jared Kushner, to wszystko ortodoksyjni Żydzi, od dawna związani z Izraelem i jego przywódcami. Są oni znaczącymi zwolennikami finansowymi izraelskich “organizacji charytatywnych”, obejmującymi projekty osiedleńcze na okupowanym Zachodnim Brzegu, które są nielegalne na mocy prawa międzynarodowego i sprzeczne z ugruntowaną polityką USA. Wydaje się, że nie byłoby przesadą stwierdzenie, że izraelskie interesy są co najmniej tak samo ważne dla nich, jak interesy amerykańskie, które rzekomo mają reprezentować i za co płacą im podatnicy.

Zobacz także: Kto steruje polityką bliskowschodnią Partii Republikańskiej

W Białym Domu praktycznie nie ma oporu w obliczu izraelskich żądań, nawet gdy niweczą one amerykańskie interesy. Sekretarz stanu Mike Pompeo wielokrotnie wyrażał swoje poparcie dla państwa żydowskiego i wrogość wobec Iranu. Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton, wieloletni neokonserwatysta, nigdy w żaden sposób nie dystansował się od pełnej identyfikacji z polityką promowaną przez Izrael i jego coraz bardziej prawicowe i rasistowskie rządy. Donald Trump sam zadeklarował, że będzie najlepszym prezydentem dla Izraela w historii, obietnica, którą starał się uhonorować, przenosząc ambasadę USA z Tel Awiwu do Jerozolimy, pomimo szkód, jakie wyrządza ona rzeczywistym interesom regionalnym Ameryki.

Ale najgłośniejszym rzecznikiem Izraela w administracji jest Nikki Haley, ambasador USA przy Organizacji Narodów Zjednoczonych, która konsekwentnie realizowała twardą linię przeciwko wrogom Izraela, jednocześnie w pełni popierając najbardziej brutalne działania rządu premiera Benjamina Netanjahu. Ostatnia akcja Haley ujawnia, że ​​Stany Zjednoczone naprawdę straciły poczucie kierunku i kompasu moralnego. Osoba religijna mogłaby powiedzieć, że USA zatraciły swoją duszę.

Zobacz także: Czy Sheldon Adelson kupi sobie wojnę z Iranem?

Ostatni przykład przywództwa Haley w jej specyficznym stylu miał miejsce 1 czerwca. Kuwejt przedstawił rezolucję Radzie Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych, wzywającą ją, by wypełniła swój obowiązek ochrony ludności Strefy Gazy, która została zbombardowana, zagazowana i ostrzelana przez snajperski ogień armii izraelskiej. Nikki Haley myślała jednak o czymś zupełnie innym, mianowicie o rezolucjach, które opracowała, by potępić Hamas za rzekome salwy rakiet, które zostały wystrzelone w sąsiednie izraelskie obszary w odpowiedzi na izraelskie ostrzeliwanie i bombardowanie. Głosowanie nad tymi dwoma rezolucjami nastąpiło, a Haley nie uzyskała żadnych głosów popierających swoją rezolucję, z wyjątkiem jej własnego.

Haley ponownie głosowała sama, kiedy zawetowała rezolucję Kuwejtu, mającą chronić naród palestyński. I nie był to pierwszy taki przykład unilateralizmu Haley. Wyszła z poprzedniego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa na temat zabijania przez Izrael palestyńskich demonstrantów, demonstrując celową zniewagę wobec ich przedstawiciela, który zabrał głos. Haley niestety reprezentuje Amerykę. Ameryka jako “kraj wolnych, ojczyzna dzielnych ludzi”? Głupie gadanie.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Izraelskie lobby dziękuje Trumpowi

Philip Giraldi

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply