Konflikt między Ormianami a Azerami o Górski Karabach nie jest żadną proxy war, machinacją wielkich mocarstw. Jest klasycznym konfliktem etnicznym, walką dwóch narodów o ziemię, którą każdy uważa za swoją przyrodzoną ojczyznę.

To zaskakujące, jak łatwo udział zewnętrznych aktorów wspierających, szczególnie w przypadku Azerbejdżanu, wojujące strony, zaciemnia wielu obserwatorom w Polsce obraz konfliktu karabaskiego. To zaskakujące, jak Polacy, których ostatnie ponad 200 lat historii składa się z walki o suwerenność nad terytorium narodowym i którzy stanowią dziś w skali świata państwo raczej słabe i mało wpływowe, skłonni są do negowania jakiejkolwiek podmiotowości Azerów i Ormian przedstawiając ich jako pionki przestawiane przez ręce wielkich tego świata. Tymczasem konflikt karabaski toczy się właśnie dlatego, że dwa małe kaukaskie narody uważają go za nieunikniony środek dla realizacji ich najbardziej fundamentalnych, egzystencjalnych interesów. I tego źródła, materiału palnego konfliktu, który rozpalił się niedawno tak otwartym płomieniem, nie powinno nam przesłaniać zaangażowanie mocarstw i to, że próbują one z tego ogniska wyciągać kasztany dla siebie.

Najstarszy naród

Historia konfliktu karabaskiego zasługuje na odrębny, obszerny artykuł i taki tekst ukaże się na naszym  portalu. Jego korzenie sięgają starożytności i średniowiecza, okresów, w którym szeroko rozpościerające się państwa armeńskie zdołały sięgnąć i obecnego Górskiego Karabachu czy Arcachu, jak nazywają region Ormianie. Sięgają też okresu panowania perskiego, narzuconego w XVI w., w czasach którego na obszary otaczające ten kraniec Małego Kaukazu napłynęły masy muzułmańskich plemion turskich. Wodzowie tych ostatnich zmarginalizowali rządzących tu do tej pory ormiańskich feudałów. Powstanie wasalnego wobec Persów Chanatu Karabaskiego w 1748 r., który ustanowił swoją stolicę właśnie w Szuszy, w Górskim Karabachu, doprowadziło do turkizacji samego regionu. W końcu przejęcie regionu przez Rosjan, po zwycięskiej wojnie z Persami na początku wieku XIX, pozwoliło na napływ do niego żywiołu ormiańskiego, który częściowo odbudował pozycje tego etnosu. Warto zresztą przy tym zwrócić uwagę, że Ormianie są, podobnie jak Żydzi jednym z najstarszych, istniejących narodów świata. Armenia była też pierwszym państwem chrześcijańskim, a zwierzchnik ich odrębnego Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego przez pewien czas rezydował właśnie w Górskim Karabachu.

Na początku XX wieku, gdy modernizacja dotarła nawet na południowy Kaukaz, dwa narody natychmiast zmobilizowały się przeciw sobie i przy okazji destabilizacji Imperium Rosyjskiego, w czasie rewolucji lat 1905-1906, rzuciły się sobie do gardła, urządzając pierwszą falę krwawych pogromów. Po upadku caratu na początku 1918 r. inwazja armii tureckiej bliska była uczynienia z Górskiego Karabachu obszaru takiego samego ludobójstwa, jakie Turcy urządzili wcześniej Ormianom anatolijskim, ale Turcja zdążyła przegrać pierwszą wojną światową, a w roli okupantów zastąpili ich Brytyjczycy. Ci poparli roszczenia proklamowanego w maju 1918 r. Azerbejdżanu, na co Ormianie Górskiego Karabachu odpowiedzieli powstaniem, któremu armia Armenii nie zdołała przyjść z pomocą, utknąwszy na froncie, a które było krwawo tłumione aż do 1920 r. gdy i Azerbejdżan, i Armenia stały się częścią państwa radzieckiego.

Sowieci rozwiązali kwestię w ten sposób, że włączyli region w skład Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej jednocześnie nadając mu w 1921 r. status obwodu autonomicznego o narodowościowym, ormiańskim charakterze. Wielu polskich komentatorów ukazuje to jaki cyniczny manewr polityki “dziel i rządź” czy “skłócania narodów” przez czerwoną Moskwę. Jeśli kryły się za tym jakieś manewry polityczne to raczej należące do obszaru polityki zagranicznej bowiem w 1921 r. izolowanym Sowietom bardzo zależało na ustanowieniu, jak najlepszych relacji z rodzącą się kemalistyczną, nacjonalistyczną Turcją, która otwarcie głosiła konieczność przynależności Górskiego Karabachu do bratniego narodu azerbejdżańskiego, zwanego wszak nieco wcześniej po prostu Turkami Kaukaskimi.

Perfidia Moskwy?

Ustanowienie autonomicznego obwodu ormiańskiego było oczywistą formą uwzględnienia przez Moskwę etnicznie ormiańskiego charakteru regionu, zamieszkanego przez naród ostro skonfliktowany z Azerami. Było to formą typową dla ówczesnej polityki bolszewików, którzy faktycznie starali się wówczas prowadzić politykę uwzględniania aspiracji narodów nierosyjskich dawnego imperium carów, a nawet je faworyzowali, o czym pisałem w odrębnym artykule. Oczywiście, można by stwierdzić, że sprawiedliwszym rozwiązaniem byłoby po prostu włączenie Górsko-karabaskiego Obwodu Autonomicznego (NKAO) w skład Armeńskiej SRR. Na przeszkodzie temu stał jednak nie makiawelizm lecz zideologizowanie bolszewików, dla których, w myśl marksizmu, ekonomiczna “baza” była jednak ważniejsza niż kulturowa “nadbudowa”. A przecież Górski Karabach miał powiązania gospodarcze właśnie z otaczającymi go obszarami zamieszkanymi przeze Azerów. Po drugie gdyby Górski Karabach stał się eksklawą radzieckiej Armenii wewnątrz Azerbejdżańskiej SRR, najpewniej w niczym nie uśmierzyłoby to dążeń Azerów do posiadania (w tym hipotetycznym przypadku “odzyskania”) regionu, który uważali za część swojej historycznej ojczyzny. Także i wtedy polscy komentatorzy mogliby więc pomstować na perfidię Moskwy “skłócającej narody”. A uwarunkowania na Kaukazie południowym są po prostu takie, że nie było i do dziś nie ma tam opcji rozwiązań terytorialnych, które zadowalałyby wszystkie żyjące tam społeczności.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

W czasach ZSRR konflikt został mechanicznie stłumiony przez maszynę totalitarnego państwa, choć pierwsi sekretarze Komunistycznej Partii Armenii i władze Armeńskiej SRR kilkukrotnie będą występować do Moskwy o przydzielenie NKAO ich republice. Gdy totalitarne państwo stawało się coraz mniej totalitarne, a potem reformatorski zapał Michaiła Gorbaczowa do reszty rozregulował jego mechanizmy polityczne i represyjne, konflikt natychmiast wybuchł z nową mocą. Podkreślić trzeba kilka faktów.

Separatyzm Ormian Górskiego Karabachu wobec Azerbejdżańskiej SRR był typowym, oddolnym ruchem niewielkiego obwodu, stworzonym przez miejscowych działaczy nacjonalistycznych, a następnie popartym przez lokalną elitę partyjną, który zaczął narastać już w 1987 r. Przejście elity partyjnej Górskiego Karabachu na pozycje nacjonalistyczne wiązało się z przeprowadzonymi oddolnie zmianami w strukturach partyjnych, obwodowych, lokalnych środkach masowego przekazu i przedsiębiorstwach państwowych. Centralne władze Związku Radzieckiego, od wybuchu ruchu karabaskich Ormian do końca istnienia samego ZSRR, będą opowiadać się przeciwko wydzieleniu Górskiego Karabachu popierając władze republiki azerbejdżańskiej. Moskwa posunie się przy tym do działań prawnych, politycznych, administracyjnych – jak zawieszenie struktur obwodowych i wprowadzenie bezpośredniego zarządzania komisarycznego w 1989 r., czy w końcu do działań policyjno-militarnych, kiedy to Armia Radziecka będzie rozbrajać ormiańskie oddziały ochotnicze, wysiedlać całe ormiańskie wioski, ostrzeliwać je z artylerii i torować drogę azerskiemu OMON-owi rabującemu, wypędzającemu, gwałcącemu i zabijającemu Ormian.

Po czwarte, konflikt już w 1988 r., począwszy od lutowego pogromu w Sumgaicie, przybrał w bardzo krótkim czasie formę masowych, rozproszonych na całą szerokość terytorium obu republik, żywiołowych konfliktów sąsiedzkich, na które składały się zastraszanie, sekowanie, zwalnianie z pracy, bicie, a w końcu podpalanie domostw i zabójstwa. Stymulowały one masowe migracje, a migranci przybywszy do swoich republik narodowościowych stawali się w nich czołowymi eskalatorami konfliktu. Ktoś, kto próbuje ukazywać ten konflikt jako spisek radzieckich służb specjalnych, nie rozumie najwyraźniej jak łatwo i z jak piorunującą szybkością ogarnął on całe społeczeństwa i to wbrew oficjalnej propagandzie sączącej się z mediów czy na masówkach w zakładach pracy. To właśnie masowe wystąpienia ludności przejawiające się strajkami generalnymi, setkami tysięcy ludzi na ulicach Erywania i Baku, stymulowane przez grupy narodowo usposobionej inteligencji wpłyną z kolei na przejście republikańskich elit komunistycznych na pozycje nacjonalistyczne. Nie trzeba tego tłumaczyć żadnym spiskiem, a raczej oczywistą chęcią ocalenia swojej władzy, w celu czego komuniści, w obliczu bankructwa ideologii oraz krachu systemu politycznego, chwytali się szczerze czy nie szczerze nowej idei – idei narodowej jako legitymacji dla swojej pozycji.

Narody zmobilizowane do walki

Sama wojna, która na pełną skalę trwała w latach 1991-1994, była już więc klasycznym etnicznym konfliktem o ziemie dwóch narodów. Stoczyły go one własnymi siłami, a dla Ormian najpoważniejszym wsparciem zewnętrznym była pomoc ich diaspory, przejawiająca się strumieniem pieniędzy i ochotników, czasem tak znaczących jak Monte Melkonian, urodzony i wychowany w USA, członek zabijającej tureckich dyplomatów organizacji ASALA oraz oddziałów ormiańskich w Libanie, który znalazł chwałę bohatera i męczennika jako jeden z dowódców i strategów ormiańskiej armii w Górskim Karabachu. Azerowie wynajmowali zaś biedujących po upadku ZSRR rosyjskich pilotów jako najemników bombardujących Ormian.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Popularność przypisywania głównego sprawstwa obecnej eskalacji konfliktu o Arcach zewnętrznym aktorom wynika chyba z niskiego poziomu wiedzy w Polsce na jego temat. Mimo formalnego rozejmu z 1994 r. nigdy nie był to konflikt zamrożony. Linia rozgraniczenia między nieuznawaną Republiką Arcachu i sąsiednimi, zajętymi przez nią rejonami Azerbejdżanu właściwego oraz siłami zbrojnymi tego państwa od 26 lat jest linią frontu. Ta linia frontu mobilizuje całe społeczeństwa Azerbejdżanu, Arcachu i patronującej mu Armenii. Konflikt jest stałym tematem debaty politycznej, głównym elementem polityki historycznej, treścią programów nauczania w szkołach i fabuły wielu popularnych filmów fabularnych oraz główną przesłanką polityki zagranicznej dwóch państw. W przypadku Armenii, jej politycy i całe społeczeństwo od trzech dekad klepiące biedę, poświęcają perspektywę swojego własnego dobrobytu właśnie w imię Republiki Arcachu. Jej istnienie jest wszak powodem blokady granic Armenii przez Azerbejdżan i Turcję, skutecznie duszącej rozwój gospodarczy tej pierwszej. W obu państwach to nie armie, ale całe narody stoją z bronią u nogi gotowe do walki o górzysty obszar wielkości województwa świętokrzyskiego, którego stolicą jest miasto zamieszkane przez 53 tys. ludzi, który to region nie ma większego znaczenia ekonomicznego, a znaczenie strategiczne ma tylko dla Ormian. Jest to bowiem walka o coś ważniejszego. Dla jednych to walka o integralność terytorialną państwa i godność narodową, splamioną upokarzającą klęską. Zmazanie tej plamy ma praktyczne znacznie dla legitymizacji autorytarnego systemu władzy w Azerbejdżanie. Dla drugich to walka o szczególny kawałek ojczyzny, ostatni bastion ormiańskiego życia społecznego utrzymywany na przełomie średniowiecza i nowożytności przez ormiańskich feudałów, stanowiący przez pewien czas centrum kulturalne całego etnosu, w którym rezydował zwierzchnik Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego. To dla Ormian walka o ziemię, za którą poniesiono już tyle ofiar, że utrata choćby piędzi może zmieść ze sceny politycznej każdego polityka. To klasyczny etniczny konflikt o krew i ziemię, a takie łatwo eskalują bez niczyich podpowiedzi i manipulacji.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

To dlatego, gdy tylko nastąpił zmasowany atak Azerów, a władze Republiki Arcachu ogłosiły mobilizację, masy mężczyzn w bardzo różnym wieku natychmiast stawiły się w komendach uzupełnień. Dla nas – w sytym i zgnuśniałym liberalnym “pierwszym świecie” wojna jest abstrakcyjną grą polityków, prowadzoną w odległych krajach przy pomocy wyrafinowanego technologicznie, zabójczego sprzętu, którym posługują się wyszkoleni niczym roboty profesjonalni wojownicy. Wojna w Arcachu jest wojną całego narodu, walczą bracia, synowie, a nawet, wujkowie i ojcowie.

 

Kłopoty Alijewa

Zresztą już od poprzedniej dekady wymiana ognia na tej linii frontu odbywa się praktycznie codziennie. Dlaczego więc właśnie teraz mamy do czynienia z tak wielką eskalacją? Przypomnijmy najpierw, że już w 2016 r., w innej sytuacji międzynarodowej, napięcia na granicy przerodziły się w eskalację angażują artylerię i siły powietrzne, którą nazwano wojną czterodniową. Wówczas Azerbejdżan wydarł malutki skrawek terenu na przedpolu głównych ormiańskich linii obronnych co było politycznym sukcesem jego prezydenta Ilhama Alijewa. Sukces te z pewnością zaostrzył apetyty Azerbejdżan. Wojna czterodniowa była skutkiem postępującego wzrostu nierównowagi sił między stronami. Bonanza surowcowa trwająca od początku ubiegłej dekady pozwoliła zasobnemu w ropę Azerbejdżanowi napełnić swoje skarbce tak, że jego budżet wojskowy przekraczał wartość całego budżetu państwowego Armenii. Jednak już wówczas rozwój wydarzeń przyjmował obrót niekorzystny dla Azerów. Przełomu nie było, a tymczasem od 2016 r. doszło do załamania cen ropy. Kasa państwa opustoszała. Odbiło się to na całej gospodarce kraju, a także na sytuacji materialnej szerokich mas ludności, a swoje dołożył kryzys związany z pandemią koronawirusa. Nie tylko sytuacja gospodarcza zatrzymała wychylanie się równowagi sił na korzyść Azerów. Po 2016 r. Rosjanie zrealizowali ważne dostawy uzbrojenia dla Armenii, sprzedając jej między innymi myśliwce myśliwce Su-30, wyrzutnie rakietowe BM-30 Smercz, wyrzutnie pocisków termobarycznych TOS-1 Buratino, ręczne wyrzutnie pocisków Igła-S. Alijew przystąpił więc do ataku, próbując wykorzystać ciągłą przewagę swojego kraju wobec niejasnych tendencji kształtowania się parytetu siły militarnej w przyszłości.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Z tego powodu armia azerbejdżańska wykonała pierwsze podejście już w lipcu bieżącego roku, gdy do intensywniejszych ostrzałów doszło nie tylko na linii rozgraniczenia z Republiką Arcachu, ale też na oficjalnej granicy państwowej z Armenią. Podejście to zakończyło się dość kompromitującym niepowodzeniem, bo nie posunięto się ani kroku naprzód, przy okazji tracąc jednego generała. Lipcowa porażka wywołała mobilizację społeczną w Baku. Odbyły się największe od lat, spontaniczne manifestacje ludności, których liczebność była oceniana na 30-50 tys., a które miały charakter wprost prowojenny. Część komentatorów mówiła nawet o młodych mężczyznach zgłaszających się na ochotnika do wojska i żądających wysyłki na front. W takich warunkach, rozpoczęcie tak wielkiej eskalacji jest dla Alijewa i próbą potwierdzenia roli wodza narodu i rozładowania napięć, jakie powstały w jego państwie na tle socjalno-ekonomicznym. Poziom eskalacji jest miarą jego potrzeby zalegitymizowania się w oczach rodaków. I to jest główną przyczyną akcji Azerów, a najpewniej uzgodnione wcześniej, zdecydowane wsparcie Turcji odgrywało tu rolę dodatkowego stymulanta do szybkiego podjęcia działań zbrojnych.

Dla Ormian walka jest oczywistością obrony nie tylko Górskiego Karabachu, ale własnej egzystencji. Armenia jest państwem małym, mało ludnym, biednym, ściśniętym między Turcją, a Azerbejdżanem czyli “jednym narodem w dwóch państwach”, jak określił to pierwszy niekomunistyczny prezydent tego drugiego, Abulfaz Elczibej. W perspektywie historycznej i geopolitycznej Ormian każdy bój staje się bojem ostatnim o przetrwanie państwa czy nawet narodu. Pamięć o ludobójstwie z początków XX wieku, która zgładziła jedną trzecią narodu i w jeszcze większym stopniu pomniejszyła zasięg zwartego ormiańskiego zaludnienia, jest podstawowym wyznacznikiem tej perspektywy, szczególnie wobec tak aktywnego udziału Turcji w tym konflikcie.

Rosja w kłopocie

Komentatorzy ukazujący konflikt karabski w kategoriach proxy war, wskazują też Rosję – formalnego sojusznika Armenii w ramach Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB) jako drugiego aktora detonującego konflikt. Wydaje się to teza niesłuszna. Rosja ma w tej chwili otwartych wiele frontów na których zaangażowana jest militarnie (Donbas, Syria, Libia) czy politycznie (Białoruś). Nakłada się na to coraz poważniejszy kryzys ekonomiczny pogłębiony przez ostrą formę, jaką przybrała właśnie w Rosji pandemia koronawirusa.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Mimo tego wysuwana jest teza, że Rosjanom jest na rękę azerbejdżański atak na Górski Karabach, jako wzmacniający ich pozycję w Armenii i samym Górskim Karabachu. Teza ta bazuje na wizycie szefa rosyjskiej dyplomacji w Baku, jaka odbyła się na krótko przed wybuchem obecnej eskalacji. Siergiej Ławrow zaproponował wówczas oddanie pod kontrolę Azerbejdżanu okupowanych przez Ormian stref buforowych, a tym ostatnim zagwarantowanie bezpieczeństwa przez prowadzenie na obszar Republiki Arcachu złożonych z Rosjan “sił pokojowych”. Rosja w praktyce ma względem tej republiki stanowisko daleko ambiwalentne, bo przecież nie uznaje jej, ani nie ma na tym terenie żadnych formalnych zobowiązań i w istocie może kwestii Górskiego Karabachu używać jako lewara na Erywań, szczególnie w kontekście rządów Nikoła Paszyniana, uważanego przez Rosję za ciało obce w systemie politycznym Armenii.

Wspomniana teza jest jednak ryzykowna nie tylko ze względu na rozproszenie rosyjskiej uwagi i środków na innych obszarach zaangażowania, ale też ze względu na ryzyko przebiegu samego konfliktu zbrojnego, który trudno przewidzieć przy tak znaczącej eskalacji. Azerbejdżan wspierany przez Turcję może zadać Ormianom tak duże straty, może osiągnąć tak dalekie wyłomy we froncie (choć na razie jest do nich daleko), że jednak przestanie Rosji potrzebować, a ona sama utraci twarz. Azerowie mogą też osiągnąć zwycięstwo poprzez przeciąganie eskalacji, jako że posiadają ciągle większe zasoby siły żywej i uzbrojenia. Putin i Ławrow szukali jak do tej pory raczej narzędzi mniej destabilizujących region dla osiągniecia zgody obu stron na zaproponowany przez sobie model zamrożenia konfliktu.

Pilnujemy wspólnych spraw

Zależymy od Twojego wsparcia
Wspieram Kresy.pl

Przez półtora tygodnia nasilonych walk Rosjanie pozostawali stosunkowo bierni, ograniczając się do standardowych apeli o deeskalację. Władimir Putin odebrał już kilka telefonów od premiera Armenii Nikoła Paszyniana. Przywódca Azerbejdżanu zadzwonił do niego po raz pierwszy dopiero w środę… by złożyć rosyjskiemu prezydentowi życzenia urodzinowe. Oczywiście w warunkach obecnej eskalacji na Kremlu liczą najpewniej na umiarkowane, taktyczne zwycięstwa Azerów bez przełamania i bez naruszania terytorium Armenii właściwej, które postawią Ormian Karabachu w sytuacji bez wyjścia innego niż poproszenie o wprowadzenie rosyjskich “mirotworcow” do spornego regionu. Charakterystyczne, że do tej pory Ormianie wzbraniali się przed tego rodzaju rozwiązaniem, doskonale zdając sobie sprawię, że w ten sposób Republika Arcachu kompletnie uzależniłaby się od Moskwy. Ograniczone zaufania i tego rodzaju dystans Ormian wobec Rosji są zresztą kolejnym potwierdzeniem, że trudno ich rozpatrywać jako wasala czy narzędzie polityki Kremla.

Zobacz także: Zawieszenie broni między Armenią i Azerbejdżanem

Bez względu na to jak poważne jest zaangażowanie Rosji i Turcji oraz jak wiele ugrają one dla siebie na tym konflikcie, jego głównymi aktorami są Azerowie i Ormianie, i to właśnie ich zachowanie zadecydowało o obecnej eskalacji.

Karol Kaźmierczak

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply