Antyirański szczyt w Polsce. Cui bono?

Gdzie w tym wszystkim jest interes Polski? Skoro nie będzie to szczyt Iranu i Stanów Zjednoczonych w Polsce, lecz – na co wskazują słowa Pompeo – Stanów Zjednoczonych i ich sprzymierzeńców przeciwko Teheranowi, oznacza to, że Polska nie będzie neutralnym gospodarzem, lecz już przez sam fakt zgodzenia się na goszczenie tej imprezy, pozycjonuje się na stanowisku wrogim wobec Islamskiej Republiki. Jakie korzyści wynikną dla Rzeczypospolitej z bycia wśród “twardych mężczyzn” chcących zrobić rajd na Teheran? – pyta Michał Krupa.

Amerykański sekretarz stanu, Mike Pompeo, zapowiedział w piątek, że w dniach 13-14 lutego br. odbędzie się w Polsce szczyt na temat Bliskiego Wschodu i Iranu.

Informując o ewidentnie zaplanowanej już jakiś czas temu imprezie, Pompeo powiedział telewizji Fox News, że szczyt “skupi się na stabilności i pokoju na Bliskim Wschodzie oraz wolności i bezpieczeństwie w tym regionie”, czego istotnym elementem jest powstrzymywanie “destabilizującego wpływu” Iranu.

Warto zestawić tę zapowiedź z czwartkowym przemówieniem Pompeo w Kairze. Podczas swojego wystąpienia na American University, Pompeo powiedział: “Dla tych, których niepokoi sposób używania amerykańskiej potęgi, pamiętajcie: Ameryka zawsze była i zawsze będzie siłą wyzwalającą, a nie siłą okupacyjną. Nigdy nie marzyliśmy o dominacji na Bliskim Wschodzie. Czy to samo można powiedzieć o Iranie?”.

Mając na uwadze, że Pompeo, obok Johna Boltona, jest jednym z najbardziej gorliwych zwolenników twardej linii wobec Iranu w obecnej amerykańskiej administracji oraz zważywszy na jego niezachwiane przywiązanie do hegemonicznej polityki zagranicznej, fakt, że to właśnie on podał informację o szczycie w Polsce, powinien budzić niepokój.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Marcin Krzyżanowski dla Kresy.pl: Iran utrzyma swój stan posiadania w Syrii i Iraku

Oczywiście, słowa o niechęci Stanów Zjednoczonych do sprawowania dominacji na Bliskim Wschodzie można włożyć między bajki. Wystarczy zacytować historyka prof. Andrew Bacevicha: “Od 1980 roku, kiedy prezydent Jimmy Carter ogłosił doktrynę Cartera, Stany Zjednoczone zaangażowały się w to, co może być określane, jako wojna Ameryki o większy Bliski Wschód. Przesłanka leżącą u podstaw tej wojny jest prosta: wraz z nieładem, dysfunkcją i chaosem w świecie islamskim, stanowiącym rosnące zagrożenie dla żywotnych interesów bezpieczeństwa narodowego USA, sprawne zastosowanie siły umożliwiłoby Stanom Zjednoczonym powstrzymanie tych tendencji, a tym samym zachowanie amerykańskiego stylu życia. Można wybrać dowolne określenie: utrzymywanie porządku, pacyfikacja, kształtowanie, kontrola, dominacja, transformacja. W 1980 r. prezydent Carter wprowadził Stany Zjednoczone w projekt mający na celu ustalenie losów i przyszłości narodów zamieszkujących łuk państw od Maghrebu i Półwyspu Arabskiego do Zatoki Perskiej i Azji Środkowej”. Jak to było jeszcze raz? Siła wyzwalająca, a nie okupacyjna?

Pomimo artykułowanej przez Trumpa agendy America First, której jednym z istotnym filarów było właśnie wycofanie się z kosztownych i bezcelowych wojen na Bliskim Wschodzie, opisany przez Bacevicha kierunek amerykańskiej polityki zagranicznej zachował swoją aktualność, a można nawet stwierdzić, że w ostatnich latach uległ intensyfikacji.

Czynnikiem, który tym razem ogniskuje uwagę amerykańskich interwencjonistów, w szczególności neokonserwatystów i ich sprzymierzeńców, jest Iran. Stanowisko Pompeo jednak różni się, ale tylko w szczegółach i w stylu od polityki bliskowschodniej George’a W. Busha i Baracka Obamy. Curt Mills z The National Interest podkreśla, że o ile Bush był zwolennikiem szerzenia demokracji i walki z “radykalnym islamem”, nie dostrzegał, że islamiści dochodzili często do władzy właśnie dzięki wyborom. Z kolei Barack Obama formalnie eksponował poglądy sceptyczne wobec militaryzacji polityki zagranicznej, lecz, według jastrzębi jak Pompeo i Bolton, był nie tylko zwolennikiem szerzenia demokracji, lecz był “miękki” wobec “radykalnego islamu”, w szczególności wobec Iranu, z którym jego administracja podpisała wielostronne porozumienie nuklearne (JCPOA). Obecne stanowisko takich ludzi jak Bolton czy Pompeo za mało problematyczny uważa fakt, że Iran nie jest demokracją (pomimo głośnych zapewnień, że jest odwrotnie), lecz dostrzega niebezpieczeństwa wynikające z tego, że kraj jest zarządzany przez radykalnych islamskich duchownych. To neokonserwatyzm odarty z postulatów demokratyzacyjnych i antytotalitarnych, lub, jak to ujął Stephem Werheim, “neokonserwatyzm na nową epokę”. Oczywiście, nie można tutaj pominąć kwestii izraelskiej, która odgrywa rolę zasadniczą.

Tak więc, za wysokim rangą przedstawicielem administracji Busha, który scharakteryzował nastroje panujące w niektórych kręgach w Waszyngtonie na temat polityki wobec Bliskiego Wschodu, Pompeo uważa, że “prawdziwi mężczyźni jądą do Teheranu”.

W świetle wczorajszych słów, jesteśmy w stanie lepiej zrozumieć dlaczego Pompeo podczas swojego przesłuchania w Senacie przed zatwierdzeniem na obecne stanowisko miał trudności z jednoznacznym potępieniem decyzji o inwazji na Irak w 2003 roku. “Ameryka zawsze była i zawsze będzie siłą wyzwalającą, a nie siłą okupacyjną” – mógłby odpowiedzieć senatorom, lecz wtedy nie mógł sobie jeszcze pozwolić na tak bezczelną deklarację.

Czy szczyt ma być kolejną przeszkodą w realizowaniu przez Trumpa swojej polityki na Bliskim Wschodzie? Jeśli Pompeo, uważający spuściznę amerykańskiego interwencjonizmu na Bliskim Wschodzie za przejaw “siły wyzwalającej”, z takim entuzjazmem obwieszcza światu informacje o szczycie, można się spodziewać, że czeka nas swoisty seans nienawiści skierowany przeciwko Iranowi. Warto zaznaczyć, że jeśli w szczycie nie wezmą udziału reprezentanci Turcji, Syrii i Rosji, możemy mieć pewność, że impreza będzie miała charakter propagandowy i wpisze się logikę agendy rządu Izraela, lobby izraelskiego w USA oraz amerykańskich neokonserwatystów, ponieważ kto jak kto, ale te trzy państwa mają o wiele więcej żywotnych interesów związanych ze stabilnym Bliskim Wschodem niż Stany Zjednoczone. Pomimo swojej głębokiej niechęci wobec Trumpa, neocons kibicują najbardziej bezcelowym i szkodliwym posunięciom jego administracji w domenie polityki zagranicznej, którym patronują m.in Bolton i Pompeo.

Pytanie: gdzie w tym wszystkim jest interes Polski? Skoro nie będzie to szczyt Iranu i Stanów Zjednoczonych w Polsce, lecz – na co wskazują słowa Pompeo – Stanów Zjednoczonych i ich sprzymierzeńców przeciwko Teheranowi, oznacza to, że Polska nie będzie neutralnym gospodarzem, lecz już przez sam fakt zgodzenia się na goszczenie tej imprezy, pozycjonuje się na stanowisku wrogim wobec Islamskiej Republiki. Jakie korzyści wynikną dla Rzeczypospolitej z bycia wśród “twardych mężczyzn” chcących zrobić rajd na Teheran?

Michał Krupa

13 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. yenom
    yenom :

    ponieważ rozbito na kilka tematów wiadomość z Pompeo na zdjęciu, powtarzam:
    Powoli (??) i z premedytacją wciągają Polskę w bagno, które tworzyli od lat i nadal tworzą. Szczytne hasła i idee sprzedając. Za pomocą braci z nadmorskiej pustyni i sąsiadów ze wschodu, wciągają Polskę w konflikty, aby potem pluć i grabić ( ust. 447, i inne kłamliwe gazowe teorie zanieczyszczające) bezrozumny, w ich mniemaniu, szczerze oddany Polsce Naród. I Polska płaci, jak za woły, ten haracz. Hańba naiwniakom.

  2. 1000_szabel
    1000_szabel :

    A może te wszystkie ostatnie wydarzenia, jak milczące przyzwolenie PiS-u dla ustawy 447, faworyzowanie amerykańskich firm, nowela ustawy o IPN i teraz gospodarzenie antyirańskiej hucpie to cena za patrioty i najnowszy system obrony? Kto wie, co jeszcze “nasi dygnitarze” przehandlowali?..

  3. Willgraf
    Willgraf :

    II RP jest pod okupacja bandyckiej żydowskiej III RP – Polacy proszą o pomoc władze Iranu w sprawie wystąpienia w ONZ i zajęcia się tematem ,że nie istnieje takie państwo jak III RP – to twór okopujący Polskę – prosimy o międzynarodowe uznanie II RP jako państwa pod żydowską okupacją