Podczas międzynarodowego forum obronnego na Słowacji słowacki minister obrony Jaroslav Nad powiedział, że na Węgrzech szkolą się ukraińscy wojskowi.

Jak poinformowało w poniedziałek słowackie wydanie Parameter, podczas międzynarodowego forum obronnego na Słowacji słowacki minister obrony Jaroslav Nad powiedział, że na Węgrzech szkolą się ukraińscy wojskowi.

„Węgrzy też pomagają – to, że się o tym nie wie i jest propaganda, że nie pomagają, to jedno. Ale czy wiedzieliście, że na ich terenie szkolą się ukraińscy żołnierze? Może nawet o tym nie wiecie” – powiedział Nad.

Po tym oświadczeniu węgierska portal 24.hu wysłał prośbę do Ministerstwa Obrony kraju z prośbą o komentarz. Rzecznik resortu obrony potwierdził, że jego departament zajmuje się „szkoleniem wojskowego personelu medycznego”.

„Stanowisko Węgier się nie zmieniło: jesteśmy po stronie pokoju i nie popieramy żadnych kroków prowadzących do eskalacji wojny, dlatego nie wysyłamy broni i wojska na Ukrainę. Jednak jako państwo sąsiednie, w ramach największej akcji humanitarnej w historii Węgier, Węgry pomagają osobom znajdującym się w tarapatach i potrzebującym pomocy. Dlatego pomagamy w hospitalizacji rannych ukraińskich żołnierzy. Siły Zbrojne Węgier są również zaangażowane w szkolenie ukraińskich lekarzy wojskowych do celów humanitarnych” – poinformowało węgierskie Ministerstwo Obrony.

W ostatnim czasie węgierski ekspert ds. polityki bezpieczeństwa Attila Demkó, szef Centrum ds. Geopolityki w Kolegium Macieja Korwina (Mathias Corvinus Collegium), udzielił wywiadu Ma7, węgierskojęzycznemu portalowi ze Słowacji. Rozmowa dotyczyła wojny rosyjsko-ukraińskiej. Zdaniem eksperta, że mówienie o przyczynach i możliwych skutkach wojny na Ukrainie wymaga zniuansowanego myślenia i podejścia. Nie uważa, by Zachód kiedykolwiek zdecydował się interweniować w ten konflikt dużą liczbą żołnierzy.

„Od lat było jasne, że Moskwa będzie blokować integrację Ukrainy z Zachodem” – powiedział Demkó. Zaznaczył, że choć nie jest żadnym zwolennikiem obecnych władz na Kremlu, to jednak byłoby ignoranctwem, twierdzić, że Rosjanie nie wyznaczają swoich własnych „czerwonych linii”.

„Powinniśmy byli nauczyć się w 2008 roku w Osetii Południowej, jeśli nie wcześniej, jak daleko Rosjanie są skorzy się posunąć w razie konieczności. Nie było nigdy żadnych wątpliwości, że jeśli Ukraina pójdzie drogą gruzińską, to dojdzie do przemocy. W 2014 roku agresja była wciąż częściowo ukryta. Teraz jest całkowicie jawna” – powiedział Demkó.

Ekspert podkreślił, że „wojna rzadko polega na starciu dobra ze złem” i z czymś takim możemy spotkać się w zasadzie tylko w filmach. Zaznaczył, że „Rosjanie, Amerykanie, Ukraińcy i część krajów europejskich ponosi dużą odpowiedzialność za wydarzenia z 2014 roku”. Zastrzegł jednak, że obecna rosyjska agresja nie może być usprawiedliwiona.

Szef Centrum ds. Geopolityki w Kolegium Macieja Korwina zwrócił też uwagę na faktycznie podziały, jakie istnieją na Ukrainie.

„Na Zachodzie tylko nieliczni rozumieją, że gdyby ukraińska armia miała dziś wejść do dwóch separatystycznych obwodów [chodzi o obwody ługański i doniecki – red.], to część ludności uciekłaby [do Rosji – red.], a inni chwyciliby za broń przeciwko Ukraińcom” – twierdzi ekspert.

„Tu właśnie Rosjanie popełnili błąd w 2022 roku, próbując najechać obszary, gdzie mieli małe poparcie” – zaznaczył. Jego zdaniem, Moskwa oprała swoje plany na błędnych założenia. Między innymi, nie doceniła stopnia wzmocnienia ukraińskiej armii od 2014 roku. Stąd, Rosjanom wydawało się, „że mogą sobie po prostu wmaszerować do Kijowa”. W jego ocenie, rosyjski prezydent Władimir Putin zdecydował się na atak, bo uważał, siebie i Rosję za silnych, a prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i całe państwo ukraińskie za słabe.

„Widząc słabość Ukrainy, amerykańską klęskę w Afganistanie, inercję niemieckiego rządu, Putin sądził, że może załatwić sprawę 200-tysięcznym wojskiem” – oświadczył.

Kresy.pl/Parameter/24.hu

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply