Trump uważa, że może dogadać się z Putinem i chętnie to zrobi, aby skupić się na sprawach, które są dla niego ważne politycznie, na sprawach, które stały za jego wyborem – podkreśla Daniel McCarthy na łamach The Spectator.

W jakiś niezrozumiały sposób historia nie zbliża się do z góry ustalonego celu, a to doprowadza zachodnich liberałów do całkowitej histerii. Przesadna reakcja na wspólną konferencję prasową Donalda Trumpa z Władimirem Putinem w Helsinkach to tylko ostatni tego dowód. Przed szczytem Trump-Putin, gadające głowy ostrzegały, że Trump może uznać Krym za terytorium rosyjskie. Nic takiego nie zrobił. Ale wydawał się wierzyć Putinowi, gdy rosyjski przywódca, w starannie dobranej frazie, powiedział, że “rosyjskie państwo” nie ingerowało w wybory w 2016 roku.

Trump stwierdził: “Przyszli do mnie ludzie, Dan Coates przyszedł do mnie i inni, mówili, że to Rosja. Mam prezydenta Putina. Po prostu powiedział, że to nie Rosja. Powiem tak: nie widzę żadnego powodu, dla którego miałaby to być Rosja” – i rozpętał medialny szał. Trump, jak zadeklarował korpus prasowy, był słaby. Był “posłuszny” – powiedział senator Cory Booker. “The New York Times” opublikował animowany film przedstawiający przywódców jako homoseksualnych kochanków – najwyraźniej prowokowanie gejów jest uzasadnione, o ile jest wykorzystywane jest w dobrej sprawie.

Ta neurotyczna, zmanipulowana wyobraźnia wystarczy, by uczynić z każdego Freudystę. A potem wypowiedział się John Brennan, były dyrektor CIA, którego zapał był tak wielki, że dawni znachorzy zdiagnozowaliby u niego, w rażąco mizoginistycznych kategoriach, dolegliwość kobiecego układu rozrodczego. “Konferencja prasowa Donalda Trumpa w Helsinkach wyczerpuje znamiona zdrady stanu i wykroczeń” – zagrzmiał, a raczej napisał na Twitterze. “To była zdrada”.

Zdrada? Czy Brennan, człowiek, którego nominacja na szefa CIA została częściowo zatwierdzona ze względu na jego poparcie dla operacji dronów, które mogły wiązać się z zabiciem amerykańskich obywateli, naprawdę twierdzi, że prezydent Trump powinien być ścigany i być może musi stawić czoła karze śmierci za zdradzenie swojego kraju? Krótko mówiąc, nie. Brennan dał się ponieść emocjom i prawdopodobnie, gdyby wziął kilka głębokich oddechów i zastanowił się przez chwilę, doszedłby do wniosku, że dla wybranego prezydenta – konstytucyjnego szefa władzy wykonawczej Stanów Zjednoczonych – wyrażanie wątpliwości o pracy służb wywiadowczych, które mu podlegają, nie jest w rzeczywistości zdradą. Nie jest to również duże przestępstwo, a nawet wykroczenie.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Trump stawia na pokój

Należy żywić nadzieję, że Brennan dobrze rozumie fundamentalne prawo tego kraju. A może jednak nie. Jedną rzecz, którą ujawniła era Trumpa, jest to, jak głęboko ignorancja i pogarda dla Konstytucji są zakorzenione wśród amerykańskiego establishmentu i elit centrolewicy, którzy czasami zdają się pojmować “zdradę” jako coś, co szkodzi ich prestiżowi. Dla nich “społeczność wywiadowcza” po prostu jest Ameryką, a brak należnego szacunku wyższemu autorytetowi biurokracji ekspertów ze strony prezydenta, stanowi lese majeste. 

Innymi słowy, Donald Trump jest heretykiem, lub gorzej, niewiernym. Nie wierzy w świętość, niepokalane poczęcie czy nieomylność społeczności wywiadowczej i jej “produktu”. Może nawet pamięta, jak ta wspólnota poręczyła obecność nieistniejącej broni masowego rażenia w Iraku i dała George’owi W. Bushowi niepotrzebną wojna, której pragnął. Może Trump słyszał o wspaniałych dokonaniach wywiadu w odniesieniu do Rosji, takich jak prognozy z połowy lat osiemdziesiątych, że Związek Radziecki będzie gospodarczym i wojskowym konkurentem dla Stanów Zjednoczonych aż do późnych lat 90. W 1979 r., CIA była również przekonana, że ​​szach Iranu będzie długo rządził.

Znaczące niepowodzenia wywiadu amerykańskiego na przestrzeni dziesięcioleci nie oznaczają, że społeczność wywiadowcza nie ma racji wskazując palcem na Kreml w kontekście wtrącania się w wybory w 2016 r., wykorzystując wszystko, od reklam na Facebooku po próby uzyskania dostępu do poczty elektronicznej urzędników Partii Demokratycznej. Trump z pewnością wzdryga się na myśl, że taka ingerencja mogła dać mu przewagę w jego rywalizacji z Hillary Clinton, a osobista duma wydaje się wystarczającym motywem, aby odrzucić wnioski agencji, które dla niego pracują. O tym, czy jest to niebezpiecznie nieodpowiedzialne postępowanie zdecydują wyborcy, którzy będą głosować odpowiednio w 2020 roku. Jeśli Kongres w międzyczasie uzna, że ​​obce mocarstwa stanowią zagrożenie dla uczciwości naszych wyborów, potrzebne będą mocniejsze ustawy przeciwko zagranicznym wpływom w tym kraju. Ale takie prawa nie będą w stanie wyróżnić Rosji: ośrodki analityczne i lobbies mające bliskie kontakty z despotami z Bliskiego Wschodu, którzy sprawiają, że Władimir Putin wygląda jak Arystydes Sprawiedliwy, również będą musiały znaleźć się na celowniku. Podwójny standard, według którego Moskwa jest potępiona, ale Rijad jest traktowany jak szanowana demokracja, będzie musiał upaść. A szansa na to są zerowe.

Coś więcej niż duma stoi za odrzuceniem przez Trumpa nawet najbardziej wiarygodnych oskarżeń przeciwko rządowi Putina (i pozarządowych podmiotów, które mogą mu służyć). Brakującym elementem nie jest taśma “ze złotym deszczem”, która zajmuje tę samą przestrzeń w elitarnej liberalnej wyobraźni, co świadectwo urodzenia Obamy zajmuje w umysłach wielu prawicowych populistów. Jest nim brutalny fakt, że Donald Trump jest zwolennikiem wizji świata bardzo odmiennej od wizji jego elitarnych lewicowych przeciwników. Postrzegają Rosję jako symbol zniszczonych nadziei, postzimnowojennego ładu porzuconego z powodu powstania autorytaryzmu, który sprzeciwia się logice końca historii. Rosja Putina jest znienawidzona w sposób, w jaki fundamentalistyczna Arabia Saudyjska nie jest, ponieważ Rosja porusza się w przeciwnym kierunku na osi czasu. Zwycięstwa ideologiczne liberalizmu mają być trwałe, a cała jego mitologia rozpada się, jeśli rozwój czasu nie jest już równoznaczny z postępem.

W XIX wieku, Rosja była ostatnią wielką autokracją, finalnym archaicznym przejawem przetrwania ancien regime, lub czegoś jeszcze starszego, co przeszkodziło w realizacji ideałów Rewolucji Francuskiej w Eurazji. Rewolucja bolszewicka miała być triumfem Oświecenia w ciemnej Rosji, ale kiedy owoce Lenina i Stalina okazały się nie do strawienia dla większości liberałów, potrzebna była nowa narracja. USA walczyły w zimnej wojnie z solidnych powodów wynikających z Realpolitik – jedna potęga dominująca na kontynencie euroazjatyckim była nadal nie do przyjęcia dla bezpieczeństwa USA – ale realistycznej zimnej wojnie towarzyszyła również ideologiczna liberalna krucjata. A kiedy wreszcie upadł Związek Radziecki, Realpolitik USA zniknęło, a liberalna krucjata pozostała.

Donald Trump nie jest liberalnym krzyżowcem. Nie myśli w kategoriach postępu liberalizmu. Przeciwnie, konsekwentnie prowadzi kampanię przeciwko ekonomicznej globalizacji i kulturowej (lub wielokulturowej) lewicy – to są jego wrogowie, a jeśli już toczy ideologiczne bitwy, nie są one prowadzone w imię liberalnego internacjonalizmu, lecz przeciwko gospodarczemu i kulturowemu antynacjonalizmowi. Putin i Rosja nie ponoszą odpowiedzialności za żadne zdzierstwa, które drażnią Trumpa, okropne transakcje handlowe i samolubnych sojuszników z NATO. Tak więc Trump uważa, że może dogadać się z Putinem i chętnie to zrobi, aby skupić się na sprawach, które są dla niego ważne politycznie, na sprawach, które stały za jego wyborem. Wszak gdyby amerykańscy wyborcy chcieli antyrosyjskiego republikanina, wybraliby Mitta Romneya. Zamiast tego chcieli antyliberalnego republikanina i to oni, a nie Putin, wybrali Donalda Trumpa.

Daniel McCarthy

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply