Przeciwko tęczowym kapitalistom

Spora część konserwatywnej opinii publicznej twierdzi dzisiaj, że wrogiem prawicy jest jakaś odmiana marksizmu. Termin ten nie opisuje jednak dokładnie ludzi pokroju Marka Zuckerberga z Facebooka, Jeffa Bezosa z Amazona czy Jeffa Zuckera z CNN. Wszystkich dyrektorów technicznych i medialnych, którzy cenzurują prawicę, trudno bowiem nazwać ideologicznymi marksistami lub maoistami – pisze miesięcznik „Chronicles”.

Prawdziwym wrogiem konserwatystów jest więc zjawisko „tęczowego kapitalizmu”. Tym mianem można określić korporacyjny, quasi-monopolowy kapitalizm powiązany ściśle z państwem i jego organami nadzorczo-kontrolnymi, a także coraz ściślej współpracującym z kulturowo-politycznymi celami lewicy. Zdaniem „Chronicles” połączenie wielkiego biznesu i postępowej polityki było możliwe, bo ludzie tacy jak Bezos czy Zuckerberg zdają sobie sprawę, że ich długoterminowym interesom najlepiej służy całkowite wykorzenienie i demoralizacja Amerykanów.

Błędne byłoby jednak przekonanie, że powyższe cele realizowane są jedynie przez Partię Demokratyczną, zdominowaną obecnie przez jej lewicowe frakcje. Także w Partii Republikańskiej wpływowi politycy sympatyzują z podobnymi ideami, zwłaszcza z nieograniczoną imigracją i globalizacją. Autentyczna i populistyczna prawica, jeśli chce być rzeczywistym ruchem oporu, musi tymczasem podwoić swoje wysiłki, aby ustanowić całkowitą niezależność od korporacyjnych mediów i elitarnych grup darczyńców niezależnie od ich przynależności partyjnej. Co więcej, amerykańska prawica zdaniem „Chronicles” powinna przyjąć do wiadomości, że w najbliższej przyszłości historia będzie sprzyjać wszędzie lewicowemu ruchowi kulturalnemu. Musi więc pogodzić się z tymi ograniczeniami i pracować gdzie tylko może, aby tworzyć i podtrzymywać opozycyjne środowiska.

To, że najbardziej wpływowe osobistości w obu ugrupowaniach są narzędziami korporacyjnej klasy darczyńców wyraźnie ilustruje badanie Michaela Linda „Kody pocztowe, które rządzą Ameryką”, opublikowane w grudniu ubiegłego roku w magazynie „Tablet”. Lind, opierając się o publiczne dane dotyczące darowizn na partie polityczne, wskazał na kilka pocztowych kodów pod którymi mieszkają osoby najchętniej przekazujące swoje środki. W ubiegłym roku na Demokratów najchętniej wpłacali darczyńcy mieszkający w Nowym Jorku i w Chevy Chase na przedmieściach Waszyngtonu, a następnie z kilku lokalizacji w Dolinie Krzemowej i w Cambridge w stanie Massachusetts. Zamożne osoby wpłacające na Republikanów pochodziły z bardziej zróżnicowanych geograficznie terenów, choć najwięcej z nich zamieszkiwało Dallas, Atlantę, Las Vegas czy Palm Beach.

Tym samym elitę rządzącą Stanami Zjednoczonymi, niezależnie od przynależności politycznej, stanowią grupy lobbystów i biurokratów z Wall Street, Doliny Krzemowej i Dystryktu Kolumbii, mieszkających na przedmieściach poza stolicą kraju. Do republikańskiej klasy darczyńców należą jednak wciąż osoby zamieszkujące tak zwany „Pas Słońca”, który zapewniał finansowanie ugrupowaniu od czasu nadejścia nowoczesnego „ruchu konserwatywnego” w latach 50. ubiegłego wieku.

Obserwacje Linda pokazują jednak co może być obecnie największą słabością ideologiczną prawicy. Od czasów powojennych prawica w Stanach Zjednoczonych kierowała się rzekomym zaangażowaniem w fuzjonizm, który jest syntezą „militarnych jastrzębi” (czyli zwolenników amerykańskiego interwencjonizmu w stosunkach międzynarodowych), ekonomii wolnorynkowej i kulturowego tradycjonalizmu. To właśnie ta perspektywa ukształtowała paradygmat Barry’ego Morrisa Goldwatera i Ronalda Reagana, który zaczął dominować w latach 60. i 70. XX wieku i od tego czasu stanowi esencję konserwatyzmu głównego nurtu, nawet jeśli jego przywiązanie do tradycji kulturowych było tylko powierzchowne.

Potężne wyzwanie dominującemu dotychczas na prawicy paradygmatowi rzucił jednak „trumpizm”. Donald Trump w czasie swojej kampanii w 2016 roku zastosował bowiem strategię wyborczą proponowaną kilka lat wcześniej przez Steve’a Sailera. Publicysta radził konserwatystom, aby zajęli stanowisko opozycyjne wobec polityki „najeżdżania świata i zapraszania świata” (sprzeciwiające się ingerencji USA w politykę innych państw oraz zapraszaniu imigrantów) preferowanej przez establishment. Okazało się, że właśnie ta strategia przyniosła wyborczy triumf.

Zwłaszcza, że duża część wyborców Trumpa tak naprawdę znajduje się na kursie kolizyjnym z establishmentem Partii Republikańskiej. Amerykańska prawica była zaś tradycyjnie sprzymierzona z rzekomo konserwatywnymi elitami biznesowymi, choć sam sojusz wydawał się być zakorzeniony jedynie we wspólnym sprzeciwie wobec socjalizmu krajowego i zagranicznego. Od prawie 25 lat część prawicowców twierdzi zresztą, że biznes był sprzymierzony z konserwatystami jedynie gdy Republikanie cieszyli się dużym poparciem. Konsekwencją takiej polityki było nadanie priorytetu interesom klasy korporacyjnej, nawet jeśli jej cele były sprzeczne z wartościami szeroko pojętego ruchu konserwatywnego.

„Chronicles” pyta tymczasem, jakie problemy i cele traktuje priorytetowo republikańska klasa darczyńców? Jej celem jest oczywiście utrzymanie przez nią wysokich zysków przedsiębiorstw i obniżenie podatków dla osób znajdujących się na szczycie piramidy społeczno-ekonomicznej. Jednym ze sposobów na jego osiągnięcie jest zalanie kraju tanią i uległą siłą roboczą. Z tego powodu klasa korporacyjna jednoczyła się zawsze w swoim poparciu dla polityki otwartych granic, nie licząc się z głosem szeregowych działaczy Partii Republikańskiej i większości Amerykanów.

Nie jest z tego powodu niczym niezwykłym, że medialne tuby Republikanów (chodzi głównie o telewizję FOX News i liczne stacje radiowe) złorzeczą na często wyimaginowany socjalizmowi, jednocześnie odnosząc się niechętnie do instytucji tradycyjnego małżeństwa czy do dziedzictwa białego południa USA. We wspomnianym FOX News ważną rolę odgrywają chociażby prezenterki dumne ze swoich lesbijskich związków, natomiast popularny prawicowy komentator Tucker Carlson wielokrotnie z obrzydzeniem wypowiadał się o historii Skonfederowanych Stanów Ameryki.

Magazyn zwraca uwagę na fakt, że lista sprzecznych interesów konserwatystów i dużych korporacji jest dużo dłuższa. Kolejnym oczywistym przykładem jest kwestia wolnego handlu międzynarodowego. Globalizacja uczyniła bowiem wiele szkód tradycyjnym amerykańskim społecznościom, stąd FOX News musiało pozwolić Carlsonowi na sporadyczną krytykę jej następstw. Jednocześnie w czasie prezydentury Trumpa nic tak nie mobilizowało jego korporacyjnych przeciwników, jak właśnie wysiłki byłego już prezydenta zmierzające do zaradzenia negatywnym skutkom polityki handlowej związanej właśnie z globalizacją.

Zobacz także: Brytyjscy konserwatyści odrzucają thatcheryzm

Z elitami biznesowymi związana jest także interwencjonistyczna polityka zagraniczna, która inspirowana jest przez neokonserwatystów. Wszystko za sprawą interesów amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego, mogącego liczyć na wsparcie ze strony sektora publicznego. Nie można również zapominać o branży naftowej posiadającej udziały na Bliskim Wschodzie. To właśnie z niej rekrutują się bogaci republikańscy darczyńcy pokroju rodziny Koch.

Tymczasem również w wypadku polityki zagranicznej interesy populistycznej prawicy zderzają się z postulatami klasy korporacyjnej. Zwolennicy prawdziwego ruchu konserwatywnego na ogół są przeciwnikami polityki interwencjonizmu poza granicami Stanów Zjednoczonych, a także sprzeciwiają się imigracji i zglobalizowanej polityce handlowej. Rdzeniem populistycznej prawicy w USA jest więc „postburżuazyjny proletariat” składający się głównie z białych robotników i klasy średniej, czyli z grup cierpiących z powodu obniżenia ich standardu życia przez korporacje.

„Chronicles” nie wyklucza jednak, że konserwatywna część najbardziej zamożnych Amerykanów rzeczywiście może być przyjacielem autentycznej prawicy. Nigdy nie będzie nią jednak wschodząca elita finansistów i technologicznych oligarchów z Wall Street, która jest wręcz jej zadeklarowanym wrogiem. Relacje między kulturową skrajną lewicą a elitami technologicznymi zazwyczaj są bardzo głębokie. Najlepiej obrazuje to przykład prezesa Twittera Jacka Dorsey’a, W ubiegłym roku, w środku zamieszek po śmierci George’a Floyda, przekazał on blisko 10 milionów dolarów na działalność jednego z think tanków prowadzonych przez „ruch antyrasistowski”. Centrum Badań nad Antyrasizmem jest zresztą kierowane przez Ibrama X. Kendiego, w przeszłości odmawiającego człowieczeństwa białym ludziom.

W ten sposób szef jednego z największych firm technologicznych przekazał ośmiocyfrową darowiznę prawdziwemu szaleńcowi. To pokazuje, że praktycznie wszystkie trendy kulturowe, polityczne, ekonomiczne czy społeczne stoją obecnie po stronie kulturowej lewicy. Potwierdzają to zresztą badania opinii publicznej, w których amerykańskie społeczeństwo (w tym zwłaszcza młodzi ludzie) prawie w każdej sprawie społecznej przechyla się w stronę lewicy. Rosnące dysproporcje ekonomiczne także działają zresztą na korzyść lewicowców, bo sprzyjają propagowaniu polityki redystrybucji.

Konserwatywny miesięcznik postuluje z tego powodu, aby prawica ustanowiła mechanizmy chroniące ją od nacisków ze strony zamożnych darczyńców. Ich pieniądze mogą bowiem skompromitować i zinfiltrować każdy prawdziwie prawicowy projekt, dlatego idealny model zakładałby działanie konserwatywnych dziennikarzy na zasadzie non-profit. Przede wszystkim jednak prawica w Stanach Zjednoczonych musi uświadomić sobie prawdę na temat swoich własnych słabości. Z powodu dominacji lewicy w najbliższym czasie nie osiągnie ona wyborczych zwycięstw na szczeblu centralnym, stąd też musi budować swoje zaplecze w tradycyjnie konserwatywnych stanach i trzymać od nich na dystans lewicowy rząd federalny.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply