Marsz Niepodległości 2017 – polemika z Rafałem Ziemkiewiczem

Powyższe wątki spisałem z pewnym ubolewaniem w stosunku do wypróbowanego zmysłu politycznego redaktora Ziemkiewicza, którego słowa – co zasługuje na pochwałę – zazwyczaj niosą znamiona genialnych analiz. W tym jednak wypadku obawiam się, że Ziemkiewicz dostrzegł jedynie pewne elementy, nie dostrzegł zaś całości, którą dostrzegali przedwojenni i powojenni endecy, do których Redaktor tak chętnie skądinąd nawiązuje – pisze dr Wojciech Golonka.

Polemika redaktora Rafała Ziemkiewicza na łamach “Do Rzeczy” z tegorocznym hasłem Marszu Niepodległości „My chcemy Boga” jest o tyle istotna, że unaocznia grzech pierworodny polskiej prawicy ostatnich dziesięcioleci.

W zasadzie, jeśli prześwietlić tekst Ziemkiewicza pod kątem zdroworozsądkowych konkluzji, to jego podstawowa teza brzmi: odwoływanie się do Boga i religii Polski nie uzdrowi, a politycznie nie ma szans się przebić. Że wiara bez czynów jest rzeczą martwą – warto to rzeczywiście podkreślić w przeddzień rocznicy 500-lecia Reformacji, która brutalnie odrzuciła uczynki na rzecz samej wiary. Że hasłami bożymi maskuje się często bezmyślność, nieróbstwo czy niekompetencje – również dobrze o tym wspomnieć wobec fideistycznych tendencji narzuconych Polakom przez romantyczny mesjanizm, wobec czysto emocjonalnego podejścia do wiary czy odlotów aparycjonistów, od których, i im podobnych, zachowaj nas Panie!

Jednakże twierdzić na podstawie tych prawideł że Marsz Niepodległości wkracza w polityczny ślepy zaułek lub podzieli los UPRu może redaktor Ziemkiewicz wyłącznie wtedy, gdy  uznaje, świadomie bądź nieświadomie, zasadę, że polska polityka i społeczeństwo mogą się odrodzić bez stawiania Boga na pierwszym miejscu. Czy tak Pan redaktor sądzi czy nie, wie on sam jeden, jednakże ta właśnie przesłanka kryje się za całym jego wywodem. I nie tylko jego. Pod tym względem poglądy Ziemkiewicza są zgodne nie tylko – o dziwo – z optyką partii wolnościowych typu UPR, ale także ze stanowiskiem PiSu czy  przeważającej większości polskiej prawicy po 1989 r. Poza chwalebnymi wyjątkami, wszystkie te frakcje głosiły uzdrowienie naszej Ojczyzny bez uwzględnienia Bożego prymatu.

ZOBACZ TAKŻE: Depolityzacja Marszu Niepodległości

Nie trzeba być katolikiem aby zrozumieć, że jest to najistotniejszy błąd polityczny, który odbiera bóstwu znamiona Pana i Opatrzności. Rozumieli to starożytni, rozumieli to poganie tacy jak Chlodwig czy później Mieszko, których zdrowy polityczno-religijny instynkt doprowadził konsekwentnie do prawdziwej religii i opartych na niej trwałych podwalin politycznych. Ich ludy zaś w ostateczności wyciągnął z barbarzyństwa do jedynej w pełni ludzkiej cywilizacji, jaką niesie chrześcijaństwo.

Być może jest to znak czasów, że środowiska uchodzące za mniej światłe niż oczytane warstwy prawicy – mówię tu np. o ONR, który jako chłopiec do bicia za niepopełnione grzechy budzi moją coraz większą sympatię – instynktownie uznają podstawowe zasady trwałego dobra wspólnego, na które tak zwane polskie elity są dziś ślepe. Nadrobić ewentualny brak okrzesania jest natomiast rzeczą nieporównywalnie prostszą niż sprowadzić oczytane, lecz zwichnięte elity na grunt podstawowych obowiązków państwa względem Boga, wynikających z prawa naturalnego i faktu Objawienia.

Być może jest to nieprawdziwa anegdota co do faktu, jednak jest prawdziwa w swym wydźwięku: w latach 1990 Jarosław Kaczyński miał powiedzieć, że to co różni braci Kaczyńskich od stanowiska ówczesnego ZCHNu, to stosunek do tzw. zdobyczy Rewolucji francuskiej. Te zaś sprowadzają się do detronizacji Boga w społeczeństwie poprzez obalenie sojuszu tronu z ołtarzem. Dziewiętnastowieczny analityk fenomenu rewolucji francuskiej, ks. prałat Jean-Joseph Gaume, słusznie wskazał, że istotą rewolucji jest obalenie porządku rzeczy, który nie wynikałby z woli ludzkiej. Podejrzewam, że Jarosław Kaczyński jest zdolny do gorliwości religijnej w życiu prywatnym czy też uznawania „kulturowych” wartości chrześcijaństwa w sferze publicznej, jednak mimo zbieżności sylab nie powinniśmy go mylić z Pablo Kuczyńskim, prezydentem Peru, który rok temu przepraszał Boga za grzechy swego narodu i elit politycznych. Prezydent Kuczyński poświęcił także Panu Bogu republikę Peru za przyczyną Najświętszego Serca Jezusowego oraz Niepokalanego Serca Maryi – póki co to za wysoka poprzeczka dla Jarosława Kaczyńskiego.

Jest rzeczą pewną, że ani najbardziej zapalona ideologicznie frakcja, ani najwięksi pragmatyści nie przywrócą nam świetności Rzeczypospolitej bez postawienia Boga Stwórcy i Zbawiciela na pierwszym miejscu, które należy Mu się w społeczeństwie z oczywistych powodów. Redaktor Ziemkiewicz może powielać slogany typu: oddzielmy co boże od tego co cesarskie, jednak gdy Chrystus uczy oddajcie co cesarskie Cesarzowi, a co boże Bogu (Mt 22, 21) nawet państwo i Cesarz winne są Bogu, co Jemu należne. Dla Żydów czy Rzymian było to wówczas bezdyskusyjne. Pod tym względem, modne jest dziś stawianie pomników Żołnierzom Wyklętym, przy jednoczesnym zapomnieniu, tudzież celowym pominięciu tego co większość z nich uznawała za najświętsze: prymat Boga, nawet nad honorem i Ojczyzną.

Prawdą jest, że samo stawianie Boga na pierwszym miejscu nie zastąpi zdrowego rozsądku, sensownej pracy i reform koniecznych do uzdrowienia Polski. Z pewnością jednak jest to warunek konieczny dla trwałego dobra wspólnego, a także sprawiedliwej, silnej i rzeczywiście niepodległej Polski. Oprócz przesłanek filozoficznych i teologicznych przemawia za tym nasza bolesna historia. Jest rzeczą paradoksalną, że współcześnie historycy nie rozważają naszych klęsk dziejowych z uwzględnieniem dopustów i kar Bożych. Nie popadając w pogoń za rzekomymi proroctwami, warto przytoczyć objawienie Maryi w Fatimie w 1917 r., potwierdzone wielkim Cudem Słońca. Matka Boża ostrzegła świat, że jeśli ludzkość się nie nawróci, zostanie ona ukarana jeszcze straszniejszą wojną niż I wojna światowa, która wybuchnie za pontyfikatu papieża Piusa. Maryja mówiła do trzech portugalskich pastuszków za pontyfikatu Benedykta XV – wojna wybuchła pod koniec pontyfikatu Piusa XI.

Ktoś powie, że Polska nie była wówczas krajem bardziej grzesznym niż Francja czy USA, a jednak znacznie bardziej ucierpiała. Po pierwsze, nie jest to prawdą, że Polska była krajem mniej grzesznym niż inne kraje chrześcijańskie. To właśnie władze w Polsce, o czym się nie mówi, wprowadziły w Kodeksie karnym z 1932 r. możliwość dokonywania aborcji z powodów eugenicznych, tzw. czynów zabronionych czy zagrożenia zdrowia matki (nawet nie życia! – zob. artykuł 233 tegoż kodeksu oraz rozporządzenie Prezydenta RP z 25 września 1932 r.). Wbrew powszechnemu mniemaniu, że to naziści i sowieci wprowadzili do Polski możliwość aborcji, zrobili to niestety Polacy.

Po drugie, od tych którzy otrzymali wiele łask, Bóg ma prawo wymagać znacznie więcej – a Polska na przestrzeni wieków, dostała od Pana Boga nawet dar Przenajświętszej Maryi Panny jako Królowej i Opiekunki Narodu! W XIX wieku Pius IX w jednej ze swych audiencji, na którą przybyli zdruzgotani jarzmem zaborów i klęskami powstań Polacy, zapytał: co Wasz kraj zrobił, że go Bóg tak karze? Po czym dodał: ale skoro karze, to okazuje miłosierdzie, gdyż karze dla nawrócenia. Jak wyglądała moralność polskiej arystokracji czy wyższego duchowieństwa pod koniec XVIII wieku? Wystarczy sięgnąć do dzieł historycznych czy pamiętników aby zrozumieć głęboki upadek naszych ówczesnych elit. Stanisław Mackiewicz w swej książce o naszym ostatnim królu twierdzi, że wobec groźby linczu ówczesny prymas Michał Poniatowski, mason, popełnił samobójstwo używając trucizny przekazanej mu przez swego brata, króla Stanisława.

Co powiedzieć o doszczętnie zrujnowanej przez nazistów Warszawie w 1944 r.? Czy można z góry wykluczyć, że nie było w tym wydarzeniu dopustu Bożego lub kary? Czy należy przejść obojętnie obok faktu, że w ostatnią niedzielę poprzedzającą wybuch powstania, 29 lipca 1944 roku, odczytano fragment Ewangelii, w którym Chrystus przepowiada doszczętne zburzenie Jerozolimy dlatego, że go nie przyjęła i nie uznała? (przedsoborowy formularz mszalny na IX niedzielę po Zesłania Ducha Świętego, Łk 19, 41-47).

Powyższe wątki spisałem z pewnym ubolewaniem w stosunku do wypróbowanego zmysłu politycznego redaktora Ziemkiewicza, którego słowa – co zasługuje na pochwałę – zazwyczaj niosą znamiona genialnych analiz. W tym jednak wypadku obawiam się, że Ziemkiewicz dostrzegł jedynie pewne elementy, nie dostrzegł zaś całości, którą dostrzegali przedwojenni i powojenni endecy, do których Redaktor tak chętnie skądinąd nawiązuje. Wybitny działacz Stronnictwa Narodowego, poseł na sejm w latach 1922-1927, prezes Stronnictwa Narodowego w 1946 roku, zaocznie skazany wówczas na karę śmierci przez sowieckich pachołków, ks. infułat Władysław Matus (1888-1993), pytał wiernych w jubileuszowym kazaniu z okazji 75-lecia kapłaństwa: „A czy my wszyscy, wszyscy Polacy, tu w Ojczyźnie i za granicami przebywający, dziękujemy Bogu za to, że Matka Najświętsza Niepokalanie Poczęta jest naszą Królową? Polska semper fidelis! – zawsze wierna! Bogu i Kościołowi. Czy jesteśmy wierni Bogu i Kościołowi?” (Ostrowąs, 8 września 1988 r.).

Idąc za wypróbowanymi wzorcami pozostawionymi nam przez zasłużonych Narodowców, w dobie dążeń do rzeczywistej odnowy naszej Ojczyzny, wobec zagrożeń wewnętrznych i zewnętrznych, wobec nasilonej walki grzechu z prawem Bożym w świecie, 11 listopada A.D. 2017 sztandarowym hasłem: „My chcemy Boga” będziemy wołać o panowanie Pana Boga w naszej Ojczyźnie, w prawie, w rodzinach… Polska będzie albo semper fidelis, albo jej nie będzie wcale. Bóg bowiem jest zazdrosny o swoją chwałę, prawo i dziedzictwo (Wj 20, 15; Pwt 6, 15; hymn Ciebie Boga).

dr Wojciech Golonka

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. Kojoto
    Kojoto :

    O ile Ziemkiewicz nie jest żadnym autorytetem, trzeba powiedzieć, że potrafi niekiedy niesłychanie celnie i zwięźle mówić o sprawach kluczowych dla Polski, niestety uprawia również wodolejstwo na potrzeby tzw. “salonu” od którego sie niby odcina, ale lubi być przez niego docenianym za “niespolegliwość”. Natomiast tekst pana Golonki jest nieprawdopodobnie doktrynerski i naiwny. Państwo Piastów było silne już przed przyjęciem chrztu. Zaś samo przyjęcie chrztu było kalkulacją polityczną, no chyba że Mieszko 1 miał jakieś prywatne objawienie, nie znane historykom. Najbardziej mnie rozśmieszyła teza, że każde państwo powinno stawiać bóstwo na pierwszym miejscu – nawet jeśli nie jest to Bóg – Absolut:
    “Nie trzeba być katolikiem aby zrozumieć, że jest to najistotniejszy błąd polityczny, który odbiera bóstwu znamiona Pana i Opatrzności. Rozumieli to starożytni, rozumieli to poganie tacy jak Chlodwig czy później Mieszko”.
    Obranie hasła religijnego dla Marszu Niepodległości jest tym samym czym było by obranie takiego hasła dla np: zjazdu miłośników starych samochodów. Mi osobiście nie przeszkadza, choć jestem agnostykiem, ale czy idea Narodu nie wykracza w niektórych kwestiach po za takie czy inne wyznanie religijne? Pogląd, że tak powinno być, bo Bóg jest na pierwszym miejscu jest nieco zabawny. To jest Marsz narodowy, a nie procesja religijna. Naród i państwo to są pewne idee, które istnieją w otaczającej nas rzeczywistości w pewnym zakresie. Oczywiście sprawy narodu obchodzą mnie i zapewne wszystkich z nas daleko bardziej niż powodzenie stowarzyszenia miłośników takiego czy innego hobby. Jednak wciąż jest to w jakimś sensie nasza pasja, która (a i owszem) ma pewne granice. Odwoływanie się do Boga jako zwierzchnika państwa niekoniecznie znajduje uzasadnienie w Nowym Testamencie. Bóg ma zasadniczo indywidualną relację z każdym człowiekiem. Fajnie, że ogromna większość Polaków to katolicy, ale to nie znaczy że Polak = katolik, czy nawet chrześcijanin. Dlatego na dobór hasła przewodniego powinny wpływać motywy narodowe, a nie religijne. Realizm nie polega na zamykaniu się w kościele i pogrążaniu w modłach (tak zginęło wielu Warszawiaków w czasie boimbardowań), realizm polega na zamknięciu się w umocniomym kościele i walką z napastnikami (tak jak miało to miejsce w niektórych wsiach na Wołyniu – i to ocaliło życie wielu Polaków, a nie sprawiło, że stali sie kolejnymi męczennikami).