Koniec amerykańskiego prymatu w Syrii

Tak naprawdę, to zwolennicy amerykańskiego prymatu nie wyciągnęli wniosków z historii. Jednym z nich, nawet jeśli my, Amerykanie, się do tego nie przyznajemy, jest to, że Stany Zjednoczone nie posiadają zdolności do rozstrzygania o wszystkim. Nie każdy kryzys na świecie jest wart rozległych amerykańskich inwestycji w postaci przelanej krwi, dolarów, czasu czy uwagi – ocenia na łamach The American Conservative Daniel R. DePetris, analityk ds. polityki zagranicznej.

Atak w północno-zachodniej syryjskiej prowincji Idlib był nieuchronny. Siły Baszara Asada ustawiały helikoptery blisko linii frontu, a amerykański wywiad uzyskał informacje, że reżim przygotowywał się do użycia broni chemicznej, gdyby dziesiątki tysięcy rebeliantów (z czego co najmniej 10 tys. było członkami organizacji desygnowanych przez ONZ jako terrorystyczne grupy terrorystyczne) stawiało silny opór.

Ale w ostatniej chwili została zawarta umowa. Prezydent Rosji Władimir Putin i prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, zwracając się do dziennikarzy po swoim spotkaniu, ogłosili utworzenie strefy buforowej, która rozdzieli walczących. Oczekuje się, że ostrzejsze i nieprzejednane elementy ekstremistyczne w strefie zostaną wycofane do 15 października, a całe ciężkie uzbrojenie i czołgi w tym rejonie zostaną wycofane do 10 października. Umowa nie jest rozwiązaniem trwałym. Jednak z pewnością jest ona lepsza niż alternatywa: ogromny kryzys związany z przesiedleniami i ofensywa syryjskiej rządu, która prawdopodobnie pochłonęłaby tysiące istnień ludzkich.

Czy rosyjsko-tureckie porozumienie zostanie utrzymane? Jest za wcześnie, aby odpowiedzieć (wielu Syryjczyków jest sceptycznie nastawionych co do rosyjskich intencji), ale tym, co daje nadzieję, jest fakt, że zewnętrzni aktorzy podjęli współpracę w celu znalezienia jakiegoś rozwiązania, nawet jeśli jest to porozumienie tymczasowe. Płynie z tego wyraźny wniosek: w wielu sytuacjach to siły regionalne muszą wziąć odpowiedzialność za swoje własne sprawy.

Jest to kwestia, która zbyt często ulega zapomnieniu w głównym nurcie polityki zagranicznej Waszyngtonu. Neokonserwatywni republikanie i internacjonalistyczni demokraci na Kapitolu, których jest wielu, po prostu nie mogą pojąć, że Stany Zjednoczone nie powinny reagować w jakikolwiek sposób, gdy dzieje się coś złego na świecie. Jeśli zabijani są niewinni ludzie lub gdy amerykańscy konkurenci wkraczają by wypełnić próżnię swoimi rozwiązaniami, USA nie mogą sobie pozwolić na to, by siedzieć bezczynnie. Nawet zasugerowanie czegoś takiego, jest odbierane przez ten obóz jako coś nieprzyzwoitego, jako graniczące ze zdradą, bezpośrednie podważenie idei Ameryki jako narodu niezbędnego. Amerykański prymat został utrwalony w psychice waszyngtońskiego establishmentu polityki zagranicznej od czasu, gdy Mur Berliński został zburzony przez tysiące kochających wolność Niemców. I aż dotąd ciągle nam towarzyszy. Prymat jest uzależniającym narkotykiem. W końcu Amerykanie są ambitni: jeśli istnieje problem, który wymaga rozwiązania, chcą go rozwiązać.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Idlib nie powstrzyma zwycięstwa Damaszku?

Społeczeństwo jest jednak na tyle roztropne, by wiedzieć, kiedy coś pcha naród w niewłaściwym kierunku. W przeciwieństwie do wielu obsesyjnych ekspertów w telewizji, którzy są ślepi na rzeczywistość znajdującą się tuż przed ich oczyma, Amerykanie uczą się z historii i odpowiednio się do niej dostosowują. Wielu widziało ostatnie ćwierć wieku nieudanych wojen i zastanawiało się, czy ich liderzy mają jakąś doktrynę organizacyjną, w ramach której ustalane są priorytety, a zasoby narodowe są efektywnie przeznaczane. Przez lata byli świadkami i musieli płacić za niekończące się pomyłki, od całkowicie błędnej wojny w Iraku po humanitarną interwencję w Libii, która przekształciła Afrykę Północną w fabrykę terrorystów i epicentrum przemytu ludzi. Patrzyli, jak trzy administracje prezydenckie co miesiąc marnowały miliardy dolarów w Afganistanie, kraju, w którym plemiona, pod-plemiona, etniczne frakcje, powstańcy talibscy, nieobliczalni watażkowie, amerykańscy żołnierze, oddziały afgańskie i grupy dżihadystów od A do Z walczą w zapętlającym się bez końca konflikcie.

I słuchają tych samych elit, których oceny były dotychczas całkowicie błędne, lecz które wciąż podejmują decyzje, rozpowszechniając nudną koncepcję: że na Stanach Zjednoczonych spoczywa moralny obowiązek i strategiczna odpowiedzialność, angażowania się wszędzie. Jeśli ktoś odważy się zakwestionować ich mądrość, zostanie okrzyknięty jako izolacjonista lub słabeusz, który nie zrozumiał nauczki Neville’a Chamberlaina z Monachium.

Tak naprawdę, to zwolennicy amerykańskiego prymatu nie wyciągnęli wniosków z historii. Jednym z nich, nawet jeśli my, Amerykanie, się do tego nie przyznajemy, jest to, że Stany Zjednoczone nie posiadają zdolności do rozstrzygania o wszystkim. Nie każdy kryzys na świecie jest wart rozległych amerykańskich inwestycji w postaci przelanej krwi, dolarów, czasu czy uwagi. Polityka zagraniczna bez priorytetów nadwyręży potencjał i zasoby Ameryki. W większości przypadków to nadwyrężenie doprowadzi do strategicznego dryfu, złych decyzji, które jeszcze bardziej pogorszą kryzys, oraz od niekończącego odwracania uwagi od tego, co naprawdę ma znaczenie dla bezpieczeństwa Ameryki.

Powinniśmy zatem być wdzięczni, że mocarstwa regionalne biorą odpowiedzialność za Syrię. To prawda, że Ameryka nie była stroną umów, które zostały ostatnio wynegocjowane. Ale dlaczego miałaby być?

Daniel R. DePetris

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply