Izrael: Przedterminowe wybory? Netanjahu może się bać

Kolejne przedterminowe wybory są kłopotem dla całej izraelskiej klasy politycznej. Najbardziej zaniepokojony może być jednak izraelski premier Benjamin Netanjahu. Chociaż jego Likud wciąż prowadzi w sondażach, to powoli dogania go nowe ugrupowanie założone przez dotychczasowego lidera wewnątrzpartyjnej opozycji.

Kwiecień 2019 roku. Wrzesień 2019 roku. Marzec 2020 roku. Marzec 2021 roku. Cztery przedterminowe głosowania nie są dobrą reklamą dla izraelskich polityków. W pierwszych trzech przypadkach w ogóle nie udało się powołać nowego rządu, a już za trzy miesiące Izraelczycy pójdą do urn z powodu upadku gabinetu, który zrodził się w naprawdę wielkich bólach.

Od początku było bowiem wiadomo, że Netanjahu i dotychczasowy lider opozycji, Beni Ganc, nie stworzą harmonijnie współpracującej koalicji. Zwłaszcza biorąc pod uwagę zarówno ich ambicje, jak i szeroki rozstrzał ideologiczny kilku partii tworzących nowy rząd. Z jednej strony znalazła się w nim centrolewica Ganca i socjalistyczna Partia Pracy, zaś z drugiej ugrupowania reprezentujące ortodoksyjnych Żydów. Największą rolę w sformowaniu nowego rządu odegrał więc tak naprawdę prezydent Reuwen Riwlin, naciskający na liderów największych izraelskich partii.

W powodzenie tego układu od początku nie wierzyli wyborcy byłego szefa izraelskiego sztabu generalnego. Blisko dwie trzecie w nich twierdziło w sondażach, że Netanjahu nie dotrzyma umowy z Gancem. Zakładała ona bowiem, że po półtora roku to właśnie dotychczasowy lider opozycji zastąpi lidera Likudu na stanowisku premiera. Tymczasem Netanjahu dużo by wówczas ryzykował, bo postawiono mu oficjalne zarzuty dotyczące korupcji. Stanowisko szefa rządu chroni go zaś przed pociągnięciem do odpowiedzialności.

Ostatecznie nie potrzeba było jednak osiemnastu miesięcy, aby koalicja się rozpadła. Wystarczyło bowiem zaledwie siedem miesięcy. Netanjahu i Ganca poróżniły przy tym nie kwestie czysto organizacyjne, ale finansowe. Lider „Niebiesko-Białych” chciał bowiem uchwalić budżet państwa na półtora roku z góry, z kolei szef Likudu nie zgodził się na takie rozwiązanie z powodu nieprzewidzianych następstw pandemii koronawirusa. Kneset nie przyjął więc planów finansowych na najbliższy rok.

Skompromitowany

Jak można było się zresztą spodziewać, Ganc o czwarte przedterminowe wybory parlamentarne w ciągu dwóch lat oskarżył Netanjahu. Jego zdaniem izraelski premier przekłada dobro swojego kraju nad własne, dlatego kurczowo trzyma się stanowiska. To właśnie lider Likudu miał więc torpedować prace nad różnego rodzaju rozwiązaniami, w tym budżetem, aby przedłużać w nieskończoność swoją kadencję jako premiera.

Problem w tym, że Ganc nie odkrył w tej sprawie Ameryki. Wręcz przeciwnie, jak już wspomniano w koalicję z Netanjahu nie wierzył nawet jego własny elektorat. „Niebiesko-Biali” przeżyli z tego powodu rozłam, bo dotychczasowi opozycyjni partnerzy byłego wojskowego poczuli się oszukani, gdy zawarto rządową umowę koalicyjną. Znacząco spadło też poparcie dla centrolewicowego bloku.

Izraelskie media wieszczą rychły koniec kariery politycznej Ganca. Co prawda jego partia w sondażach przekracza próg wyborczy, jednak w porównaniu do ostatnich wyborów traci ponad dwadzieścia mandatów. Nie wiadomo więc nawet, czy za trzy miesiące w ogóle wystartuje. Od prawie dwóch tygodni notorycznie pojawiają się doniesienia o kolejnych buntach w jego partii. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze przed rokiem „Niebiesko-Biali” byli główną nadzieją tej części Izraelczyków, którzy mają dosyć rządów Likudu i jego sojuszników.

Nowa nadzieja

Skompromitowana centrolewica, nawet ta od paru miesięcy odcinająca się od Ganca, nie będzie odgrywać większej roli w kolejnych przedterminowych wyborach. W sondażach widać zresztą wyraźnie, że elektorat znużony rządami Netanjahu dosłownie znalazł nową nadzieję. Jest nią zarejestrowana na początku grudnia partia „Nowa Nadzieja”. Jej liderem jest Gideon Saar, minister spraw wewnętrznych w latach 2013-2014, a wśród założycieli znalazły się głównie najbardziej znane działaczki Likudu.

Sam przewodniczący „Nowej Nadziei” przez ostatnich siedemnaście lat był także członkiem partii Netanjahu. Co więcej, pod koniec 2019 roku Saar rywalizował z Netanjahu o fotel przewodniczącego Likudu. Miażdżące zwycięstwo (75 proc. głosów) odniósł dotychczasowy szef ugrupowania, który próbował dyskredytować swojego rywala na wszelki możliwy sposób. Było więc jasne, że Saar jest wewnątrzpartyjnym ciałem obcym dla działaczy i wyborców zapatrzonych w Netanjahu, choć sam określał izraelskiego premiera mianem swojego politycznego mentora.

Tak naprawdę obu polityków w małym stopniu różnią kwestie ideologiczne. Saar w przeszłości był znanym aktywistą skrajnej prawicy, a jego wypowiedzi na temat Palestyńczyków zbliżały go do radykalnej frakcji Likudu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego bezkrytyczne podejście do działań żydowskich osadników. Desperacja przeciwników Netanjahu jest jednak na tyle duża, że według sondaży to właśnie „Nowa Nadzieja” zagospodarowała dotychczasowy elektorat „Niebiesko-Białych”.

Dzieje się tak pomimo poważnych światopoglądowych różnic. Co prawda Saar sam jest człowiekiem świeckim, jednak jego dotychczasowa aktywność wzbudzała szacunek w środowiskach religijnych. To zaś kłóci się z poglądami centrolewicowych wyborców, coraz bardziej niechętnych przywilejom ortodoksyjnych Żydów. W przeszłości przeciwko liderowi „Nowej Nadziei” odbywały się nawet protesty liberałów, zarzucających mu między innymi indoktrynowanie uczniów w szkołach czy narzucanie zakazu handlu w Szabas.

Protesty dla protestów

Rosnąca popularność nowego ugrupowania po raz kolejny pokazała, że prężny izraelski ruch protestacyjny nie potrafi zrobić niczego więcej poza akcjami ulicznymi. Od wielu miesięcy pod domem Netanjahu odbywają się demonstracje, często przeradzające się w zamieszki, z których jak widać korzystają wszyscy poza samymi protestującymi. Tak jest zresztą od 2011 roku, gdy po raz pierwszy Izraelczycy masowo wyszli na ulice.

Przyglądając się podobnym demonstracjom trudno się jednak dziwić. Ich uczestnicy charakteryzują się większą rozpiętością ideologiczną niż ustępujący właśnie gabinet Netanjahu. Obok religijnych syjonistów pod domem Netanjahu pojawiali się chociażby zwolennicy rozwiązania dwupaństwowego, a więc utworzenia niepodległej Palestyny. Przede wszystkim w manifestacjach wzięli udział polityczni aktywiści, zaś zdaniem analityków pozycją szefa Likudu mógłby zachwiać jedynie najbiedniejsi wyborcy. Netanjahu niczym amerykański prezydent Donald Trump zaczął bowiem już kilka lat temu zagospodarowywać robotniczy elektorat.

Następne tygodnie przyniosą odpowiedź na pytanie, czy szef rządu jest w stanie wciąż mobilizować swój dotychczasowy elektorat. Netanjahu od dawna nie oferuje bowiem żadnych nowych propozycji, a na pewno w zmianie takiego stanu rzeczy nie pomoże obecny kryzys gospodarczy. Syndrom oblężonej twierdzy dotychczas sprawdzał się dotąd znakomicie, ale pojedynek z dotychczasową wewnątrzpartyjną opozycją może to zmienić.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply