Zadajmy sobie pytanie, czy w wypadku przemyślanego ataku terrorystycznego na Polskę nie jest tak, że wystarczyłoby w sposób dobrze przygotowany uderzyć w pięć starannie wybranych miejsc w Warszawie po to, żeby całkowicie sparaliżować funkcjonowanie państwa polskiego – mówi w rozmowie z Kresy.pl poseł Krzysztof Bosak, kandydat Konfederacji na prezydenta.

Marek Trojan (Kresy.pl): Prezydent jest najwyższym zwierzchnikiem Sił Zbrojnych RP. Pana zdaniem, jako kandydata na prezydenta, rozbudowa polskiej armii powinna być ukierunkowana bardziej defensywnie, czy raczej ofensywnie?

Krzysztof Bosak: We współczesnej strategi wojskowej rozdział na podejście defensywne i ofensywne w dużej mierze się zaciera. Elementem defensywny jest zdolność odstraszania, a także posiadanie atrakcyjnych dla sojuszników zdolności ofensywnych. Tym bardziej jesteśmy atrakcyjni dla różnych państw sojuszniczych, im więcej mamy zdolności ofensywnych, których w razie czego możemy użyć. Po to, by w różnych konfliktowych sytuacjach dopomóc w realizacji ich interesów i, siłą rzeczy, oczekiwać wzajemności. Zarazem, zdolności ofensywne mają charakter odstraszający i tym samym nabierają waloru defensywnego.

Jak w takim razie powinny wyglądać nasze zdolności defensywne, do obrony kraju?

Pytaniem jest, jak rozumiemy stricte defensywne zdolności obronne. Czy rozumiemy przez to możliwość stawiania oporu lądowej inwazji wojsk przeciwnika, czy stricte obronę przeciwlotniczą i przeciwrakietową. Powiedziałbym, że jest to wąskie pojmowanie defensywy. Dla przykładu, często rozpatruje się zdolności defensywne, analizując możliwości przeciwdziałania lądowym operacjom wojskowym, jak np. posiadanie broni umożliwiającej niszczenie ciężkiego, opancerzonego sprzętu przeciwnika. Natomiast, jeżeli przeanalizuje się konflikty zbrojne z ostatnich lat, to widać wyraźnie, że często odbywają się one na dystans, przy pomocy rakiet dalekiego zasięgu, nalotów, ataków rakietowych, też z wykorzystaniem różnych technik hybrydowych czy asymetrycznych, przed którymi klasyczna defensywa, nastawiona na lądowe przemieszczanie się wojsk pancernych, po prostu zaczyna być mało przydatna. Nie mówię, że jest zupełnie nieprzydatna. Oczywiście takie zdolności trzeba mieć – to elementarz, który jednak coraz mniej zabezpiecza nas przed technikami ataków, które najczęściej są stosowane. Znów dochodzimy więc do tego, o czym mówiłem w jednym z poprzednich wywiadów, czyli do polityki międzynarodowej – że stosowanie uproszczonych haseł często oddala nas od rzeczywistej wiedzy i więcej to zaciemnia, niż rozjaśnia.

Czy zgadza się Pan z obecnym kierunkiem modernizacji Sił Zbrojnych w Polsce?

Przyglądając się sposobowi modernizacji Sił Zbrojnych osobiście nie widzę żadnej spójnej wizji. Nie wyłania się z tego jakikolwiek logiczny, spójny obraz rozpoznania ewentualnych zagrożeń strategicznych, a następnie przygotowania się do ich odparcia. Tym, co widzę przede wszystkim, jest chaos, przypadkowość. Można by powiedzieć, że realizowane przez rząd kontrakty wojskowe są po pierwsze znacznie opóźnione, a tam, gdzie tych opóźnień nie ma, czy zaczyna się z nimi walczyć, tam pojawiają się rzeczy, które nie tworzą dla mnie spójnej całości – ani ze sobą, ani z obecnym stanem sił zbrojnych.

W takim razie, Pana zdaniem, jak powinno to wyglądać?

Mówiąc w pewnym bardzo ogólnym uproszczeniu, wśród zdolności stricte obronnych wyróżniłbym trzy. Najbardziej podstawową jest dla mnie zwykłe, konwencjonalne uzbrojenie i wyszkolenie wojska, żeby było ono zdolne do zmobilizowania i stawienia oporu przeciwnikowi, który zdecydowałby się naruszyć nasze granice. Niezależnie od tego, czy byłby to jakiegoś rodzaju atak z użyciem lądowych technik przemieszczania się, jak to widzimy np. na wschodniej Ukrainie, na Krymie, czy jakieś sytuacje wzniecania niepokojów, czy naruszenia granic, jak było to na Węgrzech. Przypominam, że w momencie, kiedy zaczął się kryzys migracyjny i granica południowa Węgier zaczęła być regularnie naruszana, Węgrzy byli w sytuacji, gdy kilka lat wcześniej została rozwiązana wyspecjalizowana formacja straży granicznej, a jej kompetencje po prostu przekazano policji. To znaczy, że sama ochrona granic była postrzegana za zagrożenie tak odległe, że nie przewidywano, że z tygodnia na tydzień kraj może stanąć w obliczu ryzyka ochrony całej długości swojej granicy. Po prostu zabrakło im do tego sprzętu i żołnierzy. Tak więc to są najbardziej elementarne rzeczy. Następnie, zapasy amunicji, broń lekka i cięższa, przeciwpancerna, wynikające z naszych uwarunkowań klimatycznych umundurowanie, zaopatrzenie żywieniowe, zdolności transportowe, itd.

Rzeczywiście, to są kwestie podstawowe. Uważa Pan, że obecnie ich realizacja jest niewystarczająca?

Z moich rozmów z żołnierzami uczestniczącymi w różnych ćwiczeniach, z kadrą dowódczą czy z ludźmi zajmującymi się wojskowością, wynika, że wszystkie te rzeczy, które wymieniłem, częściowo lub w dużym stopniu po prostu leżą. To jest najbardziej elementarny poziom funkcjonowania wojska. Nie wchodzimy tu w żadne wyrafinowane nowoczesne techniki uzbrojenia, nie mówiąc już o broni najnowocześniejszej generacji, jak np. bardziej zaawansowana broń rakietowa. Mówimy o najbardziej elementarnych rzeczach. One w tej chwili nie są w polskim wojsku zaspokojone. Moim zdaniem, to jest pierwszy poziom, który trzeba zaspokoić. Sytuacja, w której np. odziały Wojsk Obrony Terytorialnej, przez to, że rząd postawił akcent na organizację tej formacji, w niektórych obszarach są już lepiej wyposażone niż regularne oddziały piechoty, jest nieakceptowalna. To obniża morale żołnierzy. Tak samo jak ogromna dysproporcja, jaką mamy między wyposażeniem i wyszkoleniem wojsk specjalnych a innymi oddziałami Wojska Polskiego. Podobnie jest ze skłonnością do samodoskonalenia, do poświęcenia, do traktowania bycia żołnierzem jako służby, a nie tylko jako pracy.

A pozostałe poziomy?

Drugi poziom zapewnienia Polsce zdolności obronnych, to ten związany z nowoczesnym uzbrojeniem: nowoczesna broń pancerna, nowoczesne myśliwce, broń rakietowa, obrona przeciwlotnicza, nowoczesne okręty ochrony wybrzeża czy okręty podwodne itd. Tu ciągle nie mówimy o uzbrojeniu najnowszej generacji i o reagowaniu na najnowocześniejsze wyzwania, ale nadal mówimy o zaspokojeniu podstawowych potrzeb, związanych np. z tym, że jeśli obce samoloty bojowe, czy śmigłowce lub drony, będą nas atakować, to żeby nasi żołnierze mieli w odpowiedniej ilości broń rakietową, którą będą mogli je po prostu zestrzelić. Albo, w razie prób zorganizowania jakiejś blokady naszych dróg morskich, żebyśmy mieli odpowiednie środki odstraszania w postaci broni nawodnej, podwodnej czy powietrznej, zdolnej wymusić respektowanie naszych interesów, na polu transportu morskiego, polityki morskiej. To ciągle jest elementarz, oczywiście również niezaspokojony.

Co byłoby wobec tego trzecim poziomem?

Trzecią płaszczyzną są nowoczesne wyzwania. Dużo się obecnie mówi o inteligentnym uzbrojeniu, nowoczesnej technice kontrolowania pola walki. Pojawiają się też systemy nowszej generacji, które rząd ma zamiar kupić od Amerykanów, nazywane „latającymi komputerami”, jak F-35. Moim zdaniem, potrzebujemy jednak zabezpieczenia przed dużo prostszymi atakami.

Jak Pan to rozumie?

Z moich obserwacji wynika, że na chwilę obecną nic nie wskazuje na to, żebyśmy byli jakoś szczególnie zabezpieczeni przed cyberatakami. W polskim wojsku zostały rzeczywiście podjęte działania polegające na sformowaniu wojsk do obrony przed takimi atakami. Następną kwestią jest zabezpieczenie przed uderzeniami dywersyjnymi, wycelowanymi w naszą infrastrukturę krytyczną. Tu dochodzi temat bezpieczeństwa przemysłowego, zabezpieczenia cyber-informacji przemysłowych w sytuacji rozwoju nowoczesnych technik informatycznych, co też staje się coraz bardziej palącym wyzwaniem.

Dla nas wyzwaniem byłaby ochrona tej infrastruktury krytycznej?

Uważam, że mało dyskutujemy o tym, jak kształtować i definiować infrastrukturę krytyczną naszego kraju. Tak, żebyśmy po pierwsze byli zdolni do jej obrony, a po drugie, żeby straty, jakie mogą nam zostać zadane w przypadku ewentualnego konfliktu, które zawsze są nieuniknione, nie naruszyły ciągłości działania państwa polskiego, funkcjonowania polskiej gospodarki, ciągłości działania sieci komunikacyjnych i telekomunikacyjnych czy instalacji transportowych.

Z czym jako Polska mamy pod tym względem problem?

Jeśli dobrze się przyjrzeć, to w kwestii infrastrukturalnej czy komunikacyjnej mamy w Polsce wiele słabych punktów, „wąskich gardeł”. To powoduje, że łatwo jest wytypować potencjalne cele, które w wyniku krótkiego, nawet jednodniowego uderzenia rakietowego, doprowadziłyby nasze państwo do nawet wielotygodniowego chaosu. A w świecie współczesnych mediów i demokracji, to całkowicie wystarczy. W związku z tym, możemy sobie wydać nawet 500 mld zł na najnowocześniejsze myśliwce, ale w sytuacji, gdy sami swoją infrastrukturę kształtujemy w ten sposób, że jedno uderzenie jest w stanie wywołać taki stopień chaosu czy paraliżu, to pierwszą techniką defensywną powinno być rozpraszanie instalacji o charakterze strategicznym. Tak, żeby można było to stosować we wszystkich istotnych dla państwa obszarach, jak zaopatrzenie w surowce energetyczne, w energie elektryczną czy, jak na przykład wyszło to ostatnio, odprowadzanie ścieków do wielkich miast. Do tego mamy jeszcze doprowadzanie wody, zaopatrzenie w internet, utrzymanie ciągłości komunikacyjnej, odbiór surowców w naszych portach, łączność komunikacyjna i infrastrukturalna z państwami sąsiednimi…

Jak w takim razie powinno to być zorganizowane?

Chodzi o to, żeby to wszystko było budowane na zasadzie pewnej substytucji. W przypadku uderzenia w jeden węzeł jest jeszcze kilka innych, na które się przestawiamy. A w tej chwili w planowaniu infrastrukturalnym, moim zdaniem niebezpiecznym i zagrażającym naszemu bezpieczeństwu narodowemu, jest swego rodzaju gigantomania i tendencja do koncentrowania wszystkiego. Przypomnę, że takie podejście już zemściło się na nas w czasach władzy sanacji. Jednym z jej błędów była przesadna koncentracja zasobów uzbrojenia, co spowodowało, że przeciwnik w momencie uderzenia miał ułatwione zadanie przy ich wyeliminowaniu. Tutaj czas na rachunek sumienia w tych kwestiach. Łatwo jest wydać gigantyczne pieniądze podatnika na bardzo drogie zabawki, dużo trudniej przemyśleć zupełnie podstawowe kwestie, stawiając się w roli potencjalnego przeciwnika Polski, typować miejsca potencjalnego, bolesnego uderzenia i pokazywać, jak te ewentualne miejsca ochronić.

Zadajmy sobie pytanie, czy w wypadku przemyślanego ataku terrorystycznego na Polskę nie jest przypadkiem tak, że wystarczyłoby w sposób dobrze przygotowany uderzyć w pięć starannie wybranych miejsc w Warszawie po to, żeby całkowicie sparaliżować funkcjonowanie państwa polskiego pod względem administracyjno-zarządczym. Przypomnę, że w momencie katastrofy smoleńskiej doszło do awarii zasilania w centrali MSZ. To nam powinno bardzo mocno dać do myślenia. Nie widzę, żeby w polskiej polityce ktokolwiek wyciągnął z takich faktów jakiekolwiek wnioski.

Dziękuję za rozmowę.

Przeczytaj: Bosak dla Kresy.pl: Polityka wielowektorowa to praktyczna realizacja dumy narodowej

Czytaj również: Bosak dla Kresy.pl: Prezydent RP w roli adwokata Ukrainy to deprecjonowanie roli głowy państwa

Kresy.pl

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply