Bernie Sanders – wyzwanie dla starej Ameryki

Rosnące poparcie dla lewicowego senatora Berniego Sandersa wzbudza niepokój zarówno wśród demokratycznego, jak i republikańskiego establishmentu. Jego sukcesy świadczą o końcu pewnej epoki w amerykańskiej historii, choć nie można jeszcze mówić o całkowitym końcu wiary w mit „American Dream”.

Sanders wygrał prawybory Partii Demokratycznej w kolejnym amerykańskim stanie. Według wstępnych wyników nie tylko zwyciężył w Nevadzie, ale dodatkowo otrzymał prawie dwa razy więcej głosów od Joe Bidena, wiceprezydenta w czasach rządów Baracka Obamy i faworyta demokratycznych elit. Tym samym Sanders ma za sobą zwycięstwa już w trzech stanach, triumfując wcześniej w New Hampshire i Iowa.

To jednak dopiero rozgrzewka przed prawdziwą walką o głosy demokratycznych wyborców. Już w przyszłym tygodniu Amerykanów czeka bowiem tak zwany superwtorek. Właśnie wtedy do urn pójdą mieszkańcy aż piętnastu stanów, a do walki włączy się też miliarder Michael Bloomberg. Co prawda według sondaży Sanders, nie będący zresztą członkiem Partii Demokratycznej, jest faworytem wyścigu o jej nominację, jednak jeszcze sporo może się wydarzyć.

„Mamy socjalizm, ale dla bogatych”

Bez względu na ostateczny wynik prawyborców, polityk ten już teraz zapisał się w historii Stanów Zjednoczonych. Sanders wzbudza tak wiele emocji, ponieważ jest pierwszym tak otwarcie lewicowym działaczem ubiegającym się o prezydencką nominację. Senator ze stanu Vermont wprost nazywa siebie demokratycznym socjalistą, a ponadto mimo swojego żydowskiego pochodzenia nie identyfikuje się z żadnym konkretnym wyznaniem. Deklaruje jednak, że wierzy w Boga – otwarty ateizm mógłby być już zbyt kontrowersyjny dla zdecydowanej większości amerykańskiego elektoratu.

To oczywiście nie oznacza, że Sanders chciałby budować państwo w oparciu o chrześcijańskie wartości. W jego retoryce dominuje lewicowo-liberalne stanowisko w najważniejszych sprawach światopoglądowych. Legalna aborcja powinna być według niego wręcz niezbędnym elementem bycia Demokratą, podczas gdy jego rywale w prawyborach wolą pod tym względem nie narażać się potencjalnym wyborcom. Jak można się w tym kontekście domyślić, jest również zwolennikiem legalizacji „małżeństw” homoseksualnych.

Nie są to oczywiście poglądy wyjątkowo rewolucyjne w coraz bardziej liberalnym amerykańskim społeczeństwie. Nie są też główną osią kampanii Sandersa. Senator woli jednak poruszać się w szeroko pojętych kwestiach ekonomicznych. Tak naprawdę to dzięki nim zyskał zresztą rozgłos. Mało kto pamięta, że na dobre zagościł on w świadomości obywateli USA, gdy blisko dziesięć lat temu wygłosił prawie ośmiogodzinną mowę na temat amerykańskiego systemu podatkowego.

Podatki zajmują zresztą bardzo ważne miejsce w jego postulatach. Nawiązując do klasycznych postulatów lewicy domaga się on zwłaszcza wprowadzenia bardziej sprawiedliwego systemu podatkowego. Jest również zwolennikiem podnoszenia płacy minimalnej, przy czym jego stanowisko w tej sprawie nie różni się znacząco od federalnego programu Partii Demokratycznej. Sanders chce bowiem ustanowienia najniższego wynagrodzenia na poziomie 15 dolarów na godzinę, z kolei Demokraci postulują kwotę w wysokości 12 dolarów.

Najbardziej znanym hasłem socjalistycznego polityka jest jednak „Medicare for All”, czyli wprowadzenie powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Zdaniem Sandersa najbogatsze państwo na świecie powinno zadbać o zdrowie swoich obywateli, których miliony są pozbawione możliwości leczenia. Powołuje się przy tym na fakt istnienia publicznej służby zdrowia w dużo biedniejszych państwach. Wśród nich wymienia między innymi Polskę, natomiast niedawno chwalił system funkcjonujący na Węgrzech. Innym mocno rewolucyjnym postulatem Sandersa jest z kolei wprowadzenie bezpłatnej nauki w college’ach i umorzenie długów studenckich, co zapewnia mu duże poparcie wśród najmłodszych wyborców.

Tak naprawdę najwięcej emocji w Ameryce wzbudza etykietowanie się przez niego jako socjalisty. Jak dotąd była to raczej obelga, a nie deklaracja polityka walczącego o masowe poparcie społeczne. Sam Sanders lubi jednak powtarzać, że mieszkańcy Stanów Zjednoczonych już teraz żyją w socjalizmie. Jest on jednak skierowany nie do biednych, lecz do bogatych ludzi korzystających z ulg podatkowych i państwowych subsydiów. W tym kontekście senator lubi krytykować obecną głowę państwa. Sanders przypomina bowiem, że właśnie w ten sposób Trump otrzymał blisko 800 milionów dolarów na budowę mieszkań w Nowym Jorku.

Sanders jak Trump

Mimo to obu polityków sporo łączy. Obaj w wielu kwestiach złamali tabu, poruszając tematy niewygodne dla liderów amerykańskiej opinii publicznej. Trump uczynił to przede wszystkim nawołując do ograniczenia imigracji, natomiast Sanders stawiając głośno socjalne postulaty ekonomiczne. Co jednak najważniejsze, obaj politycy zdobyli swoją popularność wbrew stanowisku establishmentu dwóch największych amerykańskich ugrupowań.

Trump w 2016 roku był otwarcie zwalczany przez republikańskie władze, w prawyborach popierające przeciwko niemu dwóch innych kandydatów, a także odmawiające mu otwartego wsparcia już przed samymi wyborami prezydenckimi. Przed czterema laty podobnie było z Sandersem, który ubiegając się o tegoroczną nominację także jest wprost zwalczany przez demokratyczną wierchuszkę. Warto zresztą przypomnieć, że do dzisiaj nie wyjaśniono do końca wątpliwości wokół ówczesnych prawyborów, a mianowicie podkopywania kampanii senatora przez władze Demokratów.

W tym roku Sanders także nie może liczyć na wsparcie demokratycznego establishmentu. Jego kampanię wspomagają więc podobni mu politycy, czyli przedstawiciele rosnącego w siłę, ale wciąż jednak marginesu Demokratów. Faworytem władz Partii Demokratycznej jest jak na razie wspomniany Biden, lecz jego dotychczasowe wyniki są z pewnością rozczarowaniem. W tej sytuacji establishment może przerzucić swoje poparcie na Bloomberga albo zadeklarowanego homoseksualistę Petera Buttigiega.

Zasadniczo trudno sobie w tym momencie wyobrazić, aby to Bloomberg mógł stanowić realne zagrożenie dla Sandersa. Jeden z najbogatszych ludzi w Ameryce nie może przecież podebrać elektoratu, który popiera lewicowego senatora właśnie z powodu totalnego odklejenia się tamtejszych elit od społeczeństwa. Większą szansę ma natomiast Buttigieg, w kontrze do Sandersa przedstawiający się jako „demokratyczny kapitalista”. Chce on co prawda wprowadzenia niektórych rozwiązań swojego konkurenta, lecz choćby w przypadku powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego postuluje dobrowolność przystąpienia do takiego systemu.

„American Dream” na śmietniku historii?

Rosnąca popularność Sandersa i ruchów odwołujących się do demokratycznego socjalizmu nie bierze się z niczego. Można zrzucać ją na karb „lewackiej propagandy” amerykańskich mediów, jednak byłoby to zbyt duże uproszczenie. Przecież senator z Vermont nie cieszy się wcale popularnością establishmentu, natomiast jego poglądy na sprawy społeczne nie są za oceanem czymś szczególnie kontrowersyjnym. Równość wszystkich ludzi, legalizacja aborcji czy wprowadzenie „małżeństw” homoseksualnych to postulaty obecne w amerykańskiej przestrzeni publicznej od dziesięcioleci. Jak już wspomniano, sam kandydat w demokratycznych prawyborach woli zresztą skupiać się na swoim programie ekonomicznym.

I to właśnie on najbardziej przyciąga Amerykanów, którzy są coraz bardziej sfrustrowani swoją sytuacją ekonomiczną i nierównościami społecznymi. Trudno bowiem wierzyć w magię „American Dream”, gdy jak podkreśla sam Sanders, trójka najbogatszych ludzi w USA (Bill Gates, Jeff Bezos i Warren Buffet) posiada taki sam majątek, jak blisko 160 milionów amerykańskich obywateli. Jednocześnie najpotężniejsze koncerny są albo zwalniane z podatków, albo bez żadnych przeszkód przenoszą swoje siedziby do rajów podatkowych. Tylko na Kajmanach w jednym pięciopiętrowym budynku mieści się więc… 20 tysięcy przedsiębiorstw.

Zobacz także: Bernie Sanders: Netanyahu to reakcyjny rasista

W tym samym czasie amerykańscy pracownicy nie mają większej szansy na większe zarobki. Od blisko 46 lat pensja przeciętnego robotnika, uwzględniając siłę nabywczą w dolarach, stoi w miejscu. Jednocześnie rosną jednak dochody najbogatszych Amerykanów, którzy właściwie nie odczuli kryzysu finansowego z 2008 roku. W tym kontekście trudno nie przyznać racji Sandersowi, iż w Stanach Zjednoczonych funkcjonuje socjalizm dla bogatych – wszak to właśnie podatnicy musieli dorzucić się do ratowania systemu bankowego, przeciwko czemu protestował choćby głośny ruch Occupy Wall Street.

Niewielkie dochody milionów Amerykanów generują problem w dostępie do opieki zdrowotnej, a prywatne ubezpieczenia wcale nie gwarantują możliwości wyleczenia wszystkich chorób. Z istniejącego od 1965 roku państwowego systemu Medicare korzystają w chwili obecnej tylko najstarsi obywatele, czyli osoby powyżej 65. roku życia. Do tego wieku trzeba jednak dożyć, z czym spora część Amerykanów ma problem. Według dostępnych badań istnieje tymczasem korelacja pomiędzy poziomem wykształcenia i dochodami a ogólnym stanem zdrowia. W biedniejszych częściach kraju, a także w skupiskach mniejszości rasowych, istnieje bowiem największy odsetek osób cierpiących z powodu wysokiego cholesterolu, cukrzycy, przewlekłych chorób płuc czy zaburzeń psychicznych.

Długi spowodowane niewystarczającym prywatnym ubezpieczeniem, albo brakiem jakiegokolwiek są więc bardzo poważnym problemem społecznym. Blisko dwie trzecie ogłaszanych w Ameryce upadłości konsumenckich związanych jest właśnie z koniecznością opłacenia drogiego leczenia. Z powodu biedy i braku dostępu do opieki zdrowotnej w niektórych regionach USA rozwijają się choroby charakterystyczne dla najbiedniejszych państw Afryki i Azji. Badania opublikowane przed prawie trzema laty wykazały, że na południu kraju szerzą się schorzenia związane ze skrajną nędzą, a dokładniej z korzystaniem z zanieczyszczonej wody i brakiem kanalizacji.

Według Sandersa do podobnych sytuacji nie powinno w najbogatszym kraju świata dochodzić. Z tego powodu jego „Medicale for All” cieszy się sporą popularnością nie tylko wśród jego własnych wyborców. Ogółem według sondaży hasło powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego spotyka się z aprobatą 56 proc. respondentów i niechęcią 41 proc. Jednocześnie wyniki badań opinii publiczne są zależne od rodzaju zadanego pytania, a przede wszystkim sugestii dotyczących ewentualnych następstw wprowadzenia takiego planu. Największym poparciem nie cieszy się przy tym całkowite upaństwowienie systemu zdrowotnego, ale system mieszany, w którym konkurowałyby publiczne i prywatne ubezpieczenia zdrowotne. W tym drugim wypadku plan cieszy się poparciem blisko 42 proc. wyborców Partii Republikańskiej.

Jeśli jesteśmy już przy sondażach, warto podkreślić, że rosnąca popularność Sandersa nie jest prostym efektem końca wiary Amerykanów w „American Dream”. W narodowy mit Amerykanów wierzy wciąż blisko 70 proc. badanych, a przeciwnego zdania jest tylko 29 proc. negujący możliwość dojścia do dobrobytu poprzez uczciwość i ciężką pracę. Najwięcej krytyków związku hasła „od pucybuta do milionera” z rzeczywistością występuje przy tym wśród demokratycznych wyborców. Blisko 38 proc. z nich nie widzi szansy na realizację tego ideału.

Od wysokiego poparcia w sondażach do zwycięstwa w wyborach jeszcze daleka droga. Wszak Sanders, aby stanąć przeciwko Trumpowi, musi wpierw uzyskać demokratyczną nominację. Nawet jeśli ostatecznie jej nie otrzyma i tak ożywił on amerykańską debatę publiczną. Przede wszystkim jego idee stanowią spore wyzwanie dla establishmentu, który musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy obecny amerykański system rzeczywiście odpowiada ambicjom tamtejszego społeczeństwa.

Marcin Ursyński

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply