Bernard Lewis – fałszywy prorok

Prawdziwe dziedzictwo Lewisa jest jasne: to miliony uchodźców, rozbite społeczeństwa, ponad milion zabitych w Iraku od 2003 r., ponad 600 tys. zabitych w wojnach w Syrii i w całym spektrum innych wojen bez końca w regionie – przypomina Martin Sieff, były zagraniczny korespondent “The Washington Post” na łamach Strategic Culture.

Śmierć profesora Bernarda Lewisa, byłego profesora historii na Uniwersytecie Princeton 19 maja br., w niesamowitym wieku prawie 102 lat, została odnotowana w mediach w USA z szacunkiem i uznaniem. Według New York Times: Niewielu outsiderów i naukowców miało większy wpływ na politykę administracji George’a W. Busha na Bliskim Wschodzie. Prezydent nosił w swoich dokumentach briefingowych jego artykuł i spotkał się z nim przed i po inwazji na Irak w 2003 r.

Nie dość, że nie było żadnego uzasadnienia dla tych przesadnych pochwał i uznania, to jeszcze nie było żadnych głosów przeciwnych w mediach głównego nurtu w Stanach Zjednoczonych. Dopóki nie skończył pięćdziesięciu lat i nie zbliżył się do wieku, w którym większość pracowników akademickich przechodzi na emeryturę lub brakuje im sił, Lewis był marginalizowaną a nawet pogardzaną postacią w brytyjskim środowisku akademickim. Jego jedyna poważna praca naukowa poświęcona Bliskimiemu Wschodowi traktowała o reformach Tanzimat w Turcji osmańskiej w pierwszej połowie XIX wieku. Jako zdecydowany zwolennik Izraela, raczej nie postawił stopy w którymkolwiek z większych arabskich krajów przez co najmniej 30 lat między 1950 i 1980 rokiem. Nie wydaje się również, by poważnie studiował lub szanował pracę tych, którzy to robili. Brakowało mu wiedzy o szczegółowym rozwoju politycznym i gospodarczym narodów arabskich. Swoje oceny na temat regionu oparł na podróżach tam w latach 30., na długo przed II wojną światową. Kiedy w połowie lat siedemdziesiątych studiowałem historię nowoczesnego Bliskiego Wschodu w London School of Economics, poważni uczeni tego regionu uważali go za klauna.

Po wyemigrowaniu do Stanów Zjednoczonych w 1974 roku, Lewis odkrył swoje powołanie do bycia ideologiem publicznie usprawiedliwiającym siły agresji i imperializmu, podobnie jak czynił to Leo Strauss, patron i ojciec założyciel neokonserwatyzmu na Uniwersytecie w Chicago. W obu przypadkach, każdy z nich był w stanie umknąć przed pogardą, którą prowokowała powierzchowna i nietolerancyjna praca w pierwotnym środowisku akademickim i oboje zagrali zgodnie z oczekiwaniami łatwowiernej publiczności.

Powstająca wówczas koalicja Reagnowskich Republikanów, chrześcijań ewangelikałów i tzw. “muskularnych” antykomunistów z Partii Demokratycznej, z ochotą tańczyła do nietolerancyjnej nuty Lewisa. W takich kręgach jego niedorzeczne zniekształcenia i fałszerstwa nie były kwestionowane. Twierdził, że sukces krzyżowców pod koniec XI wieku pokazał, jak słaby i nieskuteczny był islam. Jednak enklawa krzyżowców w Palestynie przetrwała mniej niż sto lat, zanim wielki sułtan Saladyn skutecznie ją unicestwił. Premier Izraela Golda Meir na początku lat 70. chwaliła jego twierdzenie, że nie istnieje coś takiego jak palestyński nacjonalizm. Kochał turecką przeszłość, ale nienawidził i gardził arabską teraźniejszością.

Popularność Lewisa w Waszyngtonie rozpoczęła się w latach 70. XX w. dzięki patronatowi senatora Henry’ego “Scoopa” Jacksona, który był również patronem pierwszego pokolenia neokonserwatystów. Ćwierć wieku później, w trakcie prezydentury George’a W. Busha, osiągnęła swoje wyżyny. Lewis, choć później próbował twierdzić inaczej, był centralną i niezwykle ważną postacią w nieustających wysiłkach po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku, wykorzystujących je jako uzasadnienie inwazji, podboju i okupacji Iraku przez Stany Zjednoczone.

“Albo przynosimy im wolność, albo oni nas niszczą” – pisał Lewis o społeczeństwach arabskich. Prawda była dokładnie odwrotna. Islamski ekstremizm był marginalnym zjawiskiem w całym sunnickim świecie arabskim, zanim administracja Busha, popierana przez Lewisa i jego kolegów neokonserwatystów, podjęła się kolosalnego projektu rozbijania jednego stabilnego społeczeństwa po drugim w imię mitycznej “wolności” Lewisa. Jego niekompetencja i fałszywe proroctwa były liczne. W 2002 roku twierdził, że Irakijczycy “będą się radować”, gdy siły zbrojne USA zaatakują ich kraj. Irackie ludowe powstanie, które wyczerpało armię amerykańską i pochłonęło tysiące amerykańskich żołnierzy, zaskoczyło go całkowicie. Ale fakty i zdrowy rozsądek były nieistotne i stanowiły jedynie dystrakcję dla Lewisa i jego koterii Prawdziwych Wyznawców. Formułował śmiałe uogólnienia, które zostały uznane za absurdalne przez wszystkich mających jakąkolwiek wiedzę z pierwszej ręki na temat arabskich społeczeństw Maghrebu, Żyznego Półksiężyca i Półwyspu Arabskiego.

Z zadowoleniem przyjął arabską eksplozję protestów na Bliskim Wschodzie w grudniu 2010 r. i w następnym roku, jako kolejną wspaniałą okazję zastąpienia reżimów autokratycznych w całym regionie demokratycznymi reżimami wspieranymi przez Stany Zjednoczone. Stało się odwrotnie. Wszędzie tam, gdzie zastosowano rozwiązanie Lewisa, czyli amerykańską okupację wojskową, skutki były odwrotne od zamierzonych. Wzrost islamskiego ekstremizmu w Iraku i Syrii był bezpośrednim rezultatem rozbicia  obu krajów przez amerykańską potęgę militarną oraz przez grupy uzbrojone i finansowane przez Waszyngton.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Były szef komórki CIA rozpracowującej Bin Ladena: polityka neokonserwatystów stała się zagrożeniem dla Izraela

Prawdziwe dziedzictwo Lewisa jest jasne: to miliony uchodźców, rozbite społeczeństwa, ponad milion zabitych w Iraku od 2003 r., ponad 600 tys. zabitych w wojnach w Syrii i w całym spektrum innych wojen bez końca w regionie.

Martin Sieff

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply