Doktor ze Szczebrzeszyna

Urodził się w Odessie w 1885 roku. Jego rodzice byli ziemianami z Kresów. Jak wspominał po latach, w domu zawsze panowała atmosfera patriotyczna, mimo, że stale mieszkali w Rosji (Odessa, Moskwa, Wilno) nigdy nie było w domu ani jednego Rosjanina – nie przyjmowali u siebie zaborców.

W roku 2007 nakładem Ośrodka KARTA w ramach serii „Świadectwa” ukazały się drukiem dwa opasłe tomy wspomnień doktora Zygmunta Klukowskiego ze Szczebrzeszyna. Obszerne fragmenty owych wspomnień były już publikowane wcześniej w kwartalniku Karta (Klukowski Z.,2004, Praktyka w Szczebrzeszynie, Karta, nr 42, s. 4-55; Klukowski Z.,2006, Ostatkiem sił, Karta, nr 49, s. 64-81). Ponadto fragment dzienników doktora został opublikowany w roku jego śmierci (1959), jednak były one ocenzurowane (Klukowski Z.,1959, Dziennik z lat okupacji, Lublin). Obecne dwutomowe wydawnictwo jest najobszerniejszym wydaniem dzienników doktora, jednak z uwagi na ogrom materiału również nie zawiera pełnej treści jego wspomnień zdeponowanych w rękopisie w Bibliotece KUL.

Wato przedstawić, a może tylko przypomnieć, postać dra Zygmunta Klukowskiego, bowiem niewątpliwie to osoba, którą nasz kraj, a w szczególności Zamojszczyzna może szczycić się przed innymi.

Nie pochodził z Ziemi Zamojskiej. Urodził się w Odessie w 1885 roku. Jego rodzice byli ziemianami z Kresów. Jak wspominał po latach, w domu zawsze panowała atmosfera patriotyczna, mimo, że stale mieszkali w Rosji (Odessa, Moskwa, Wilno) nigdy nie było w domu ani jednego Rosjanina – nie przyjmowali u siebie zaborców. Mały Zygmuś nie palił się do nauki do tego stopnia, że ojciec przepowiadał mu, że „świnie będzie pasał”. Jednak proroctwa ojcowskie okazały się chybione, bowiem młodzieniec zakończył medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Żywy temperament w połączeniu z patriotycznym wychowaniem dawał o sobie znać już w młodości angażował się bowiem w działalność PPS-u, strajki studenckie, kolportaż „bibuły”, był też aresztowany przez carską policję. Jako lekarz służył też w czasie I wojny światowej w carskim wojsku pełniąc funkcje ordynatora szpitala polowego. Na Zamojszczyznę dotarł już w 1918 roku. Mimo, że początki były wręcz tragiczne (na wieść o przybyciu prawdziwego doktora zastrzelił się jedyny krasnobrodzki aptekarz), to jednak ów znak okazał się, by sparafrazować znane powiedzenie, „niemiłym dobrego początkiem”, bo pozostał doktor tutaj prawie do śmierci (pełniąc funkcję dyrektora szpitala w Szczebrzeszynie) wyjeżdżając tylko w stanie „wyższej konieczności” i zwykle nie z własnej woli (mobilizacja na front, aresztowanie i więzienie w czasie PRL-u, choroba). Warto wspomnieć, że nie ruszył się ze swego szpitala nawet podczas wojny polsko-bolszewickiej ani okupacji.

Trudno wręcz objąć całość „zamojskiej” działalności doktora, bo i okres długi i różnorodność wielka. Jednak dla porządku warto opisać kilka najważniejszych kierunków jego działań.

Był zatem dr Klukowski lekarzem, z wykształcenia i powołania. Bez przesady można go nazwać „zamojskim Judymem” postawił sobie za cel podniesienie higieny i poziomu zdrowotności mieszkańców tej części Zamojszczyzny, zwłaszcza ludności wsi. Praca ta była istna orką na ugorze. Zapóźnienie cywilizacyjne i spuścizna zaborów połączone z ludzką zabobonnością i wiarą w znachorów, babki zamawiaczki, felczerów inne tego typu „zawody” nie ułatwiała pracy młodemu ambitnemu lekarzowi. O czym nieraz sam się przekonywał, choćby wówczas, kiedy próbował walczyć ze znachorem leczącym ludzi przez upuszczanie krwi. Sędziowie sądu pokoju, który rozpatrywał sprawę, stwierdzili, że praktyka taka jak najbardziej sprzyja poprawie zdrowia czego przykładem są … oni sami, bo ów „felczer” krew im upuszczał. Z biegiem czasu jednak uporczywa praca organiczna zaczęła przynosić efekty, a doktor stał się znanym w całej okolicy, do jego szczebrzeszyńskiego szpitala ciągnęli ludzie z daleka a i on sam nie szczędził sił i pracował „w terenie”.

Praktyka zawodowa nie przeszkadzała mu jednaka w realizacji swoich życiowych pasji. A tych miał kilka. Był zapalonym regionalistą, kronikarzem, bibliofilem i miłośnikiem historii, zwłaszcza historii Zamojszczyzny. Swoimi pasjami starał się wyrwać z marazmu intelektualnego i społecznego senne miasteczka: Zamość i Szczebrzeszyn. Wyszukawszy podobnych sobie pasjonatów książek i historii stworzył grupę, nazwaną żartobliwie Klubem Żonatych Kawalerów, która inicjowała wiele wydarzeń kulturalnych w obu tych miasteczkach. Dzięki staraniom dra powstał w Zamościu Klub Miłośników Książki oraz zaczęła wychodzić „Teka Zamojska”, której był redaktorem. Organizował wystawy książek i odczyty. Książki były jego wielką miłością do końca życia. Wyrażał się o nich niemal pieszczotliwie i zgromadził ich bez mała 10 tys. Nigdy ich nie pożyczał (sporządził sobie nawet stosowny ex libris z napisem „Książek nie pożyczam”). Przysparzały mu one nieraz zabawnych kłopotów. Czytając stale książki wzbudzał nieufność u pacjentów, bo jak wspominał czytanie książek przez lekarza było większym grzechem (w oczach ludzi) niż picie alkoholu czy niemoralne prowadzenie się. Prowadziło bowiem do wniosku, że „felczer jest niedouczony”. Ale też księgozbiór doktora wzbudzał uznanie, nawet wśród hitlerowskich oficerów przeszukujących szczebrzeszyński szpital.

Pasje kronikarskie i historyczne doktora ujawniły się już w młodości, kiedy jako świeżo upieczony adept medycyny prowadził praktykę w radziwiłłowskim Nieświeżu. Ale z pełną siłą „wybuchły” dopiero tutaj, nad Wieprzem w Szczebrzeszynie. Doktor opracowywał i drukował wspomnienie lekarzy z okresu powstania listopadowego, historię medycyny, wspomnienie żołnierzy V Dywizji Syberyjskiej i wiele wiele innych. Absolutnie oryginalnym i nieocenionym materiałem jest wspomniany na początku dziennik doktora, w którym niemal dzień po dniu przez kilkadziesiąt lat robił zapiski tego, co się na Ziemi Zamojskiej ważnego działo. Dziennik pisany ze znawstwem i humorem, ale też z poczuciem tego, że w przyszłości może stanowić źródło informacji o czasach, ludziach, miejscach i wydarzeniach. Doktor dokumentował wszystko starając się być bezstronnym i wiarygodnym. Wiadomości niepewne opatrywał wymownym przypisem JPP (Jedna Pani Powiedziała).

Szczególnym okresem w życiu doktora był czas wojny i okupacji. Zważywszy, że prawie w ogóle nie ruszał się ze swojego szpitala (poza krótki okresem pobytu w obozie na zamojskiej Rotundzie) wiedział na bieżąco co dzieje się w terenie. I nawet w najcięższe okupacyjne dni nie zaprzestawał swojej działalności kronikarskiej dokumentując działania partyzanckie i bestialskie poczynania hitlerowców czy bolszewików. Dokumentował dywersyjne działania miejscowych żydów (w 1939 r.) ale też i holokaust w kilka lat później. Działał w konspiracji (ps. „Podwiński”) leczył w szpitalu rannych partyzantów i ofiary pacyfikacji. Materiały zebrane podczas okupacji wydał po wojnie w czterech tomach i posłużyły one jako dokumentacja m.in. w procesie norymberskim, gdzie sam doktor był świadkiem opowiadając o pacyfikacji Zamojszczyzny i holokauście szczebrzeszyńskich żydów. Pasja kronikarska sprowadziła na niego również bodaj czy nie najbardziej upokarzające cierpienia. Bowiem argumentem za jego aresztowaniem i osadzeniem w więzieniu przez komunistyczną służbę bezpieczeństwa był wydany przez doktora w 1945 roku śpiewnik pieśni partyzanckich podarowany z autografem jednemu z dowódców AK. Znamienne, że pasje kronikarskie były u niego silniejsze niż strach przed bezpieką, bo kiedy w czasie przesłuchania w Tomaszowie Lubelskim dowiedział się, że przesłuchujący go Ukrainiec walczył w oddziale partyzanckim w Puszczy Solskiej, to doktor zaczynał wypytywać go o szczegóły i namawiać do spisania swoich wspomnień. Nie mniej Polska Ludowa „odpłaciła” doktorowi w sobie charakterystyczny sposób, w jaki odpłacała również innym patriotom. Kilkukrotne aresztowanie ponad 60-letniego już człowieka, więzienie w ciężkich warunkach, które praktycznie zniszczyło zdrowie doktora. Kolejnym ciosem było aresztowanie jego przybranego syna Tadeusza Klukowskiego działającego w konspiracyjnej organizacji „Kraj”. Mimo, że doktor nie wiedział o wykonanym na Tadeuszu wyroku śmierci (do końca życia wierzył, że on żyje), to jednak bardzo cierpiał z powodu uwięzienia syna. Dopiero niedługo przed śmiercią działalność doktora została doceniona przez władze Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz wieloma odznaczeniami bibliofilskimi. „Zamojski Gall Anonim” odszedł do wieczności w swoim ukochanym Szczebrzeszynie 23 listopada 1959 roku. Tutaj też został pochowany, zaś w 1996 roku nadano jego imię Zespołowi Szkół nr 2 w tym mieście oraz jednej z ulic.

Ludzie przewrażliwieni moralnie zapewne z zadowoleniem wytkną jego „przypadłości” w tej sferze. Był bowiem rozwodnikiem, który dla usankcjonowania tego procederu nie wahał się zmienić wyznania. Pożycie z drugą żoną również nie układało mu się najlepiej, co wydaje się zjawiskiem często obserwowanym u ludzi pochłoniętych wielkimi życiowymi pasjami. W sferze religijnej był raczej oziębły, a nawet w pewnych okresach życia nastawiony ateistycznie (np. próbował pozdejmować krzyże w salach szczebrzeszyńskiego szpitala, od czego odstąpił po protestach personelu). Przed wojną przeprowadzał aborcje (choć jak sam twierdził czynił to tylko po to, aby nie skazać na śmierć z rąk jakiejś znachorki, kobiet, które chciały usunąć ciąże, nigdy nie brał za to pieniędzy). Niech jednak powstrzymają oręż krytyki ci, którym łatwo ona przychodzi. Bo kiedy była potrzeba przywdział mundur i ruszył na wojnę. Leczył wszystkich którzy tego potrzebowali. Działał w okupacji nie mniej ofiarnie niż ci, którzy walczyli na polu bitwy (znalezienie rannego partyzanta w szpitalu równałoby się śmiercią i dla wojaka i dla dyrektora szpitala – Klukowskiego). Wychował syna na ofiarnego patriotę (aż do ofiary z życia). Być może nie był żarliwy religijnie, ale nie był też antyklerykałem. Mimo, że nie klękał przed wizytującym jego szpital biskupem Stefanem Wyszyńskim, to uważał, że to bardzo inteligentny człowiek, który daleko zajdzie. Siedząc w więzieniu na zamku w Lublinie w jednej celi z prof. Ignacym Czumą z KUL-u (późniejszym prorektorem tej uczelni) prowadził z nim długie rozmowy, również o wierze. I jak zanotował w dzienniku „jemu w dużej mierze zawdzięczam mój powolny, stopniowy renesans wiary w Boga…”. To w bibliotece KUL zdeponował znaczną część swoich zbiorów. Zatem, nie spieszmy się z osądzaniem, bo nie nasza to rola. A ostatecznie jak śpiewał swego czasu Bułat Okudżawa: „kak umieł tak i żył, a biezgriesznych nie znajet priroda”.

Warto zapamiętać doktora jako wielkiego regionalistę, kronikarza, bibliofila i miłośnika zamojskiej ziemi. A nie mamy takich wielu. Warto też zapamiętać go takim, jakim go wspominają ci, którzy go znali: zawsze wesołym, życzliwym i „częstującym” wszystkich siarczystym rosyjskim, wojskowym dowcipem.

Siłą rzeczy nie byłem w stanie zawrzeć w tej krótkiej notce wielu informacji o szczebrzeszyńskim lekarzu-kronikarzu. Dlatego wszystkich zainteresowanych odsyłam do kilku pozycji źródłowych, które wzbogacą wiedzę o tej nietuzinkowej postaci. Więcej na temat dra Zygmunta Klukowskiego, jego rodziny oraz jego pamiętniki można odnaleźć w następujących źródłach:
• Klukowski Z.,2007, Zamojszczyzna 1918-1943, t. I, Ośrodek KARTA, Warszawa.
• Klukowski Z.,2007, Zamojszczyzna 1944-1959, t. II, Ośrodek KARTA, Warszawa.
• http://www.klukowski.webpark.pl/index.htm – strona o doktorze Klukowskim, zawiera wspomnienia, o nim i obszerne fragmenty jego prac.
• Kołodziejczyk R.,2006, Mój przyjaciel Tadeusz Klukowski, Zamojski Kwartalnik Kulturalny, nr 3-4 (88-89) 2006, s. 74-87 – obszerne wspomnienie o przybranym synu dra Klukowskiego, jego działalności konspiracyjnej oraz śmierci.

Krzysztof Wojciechowski

Zdjęcie doktora pochodzi z: Klukowski Z.,2007, Zamojszczyzna 1944-1959, t. II, Ośrodek KARTA, Warszawa

Artykuł w wersji nieco zmienionej ukazał się pierwotnie w lubelskim kwartalniku ekologicznym OIKOS nr 3(44), s. 2-3 [link=http://www.ekolublin.pl/oikos]

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply